Wkrótce Iran, przewodzący dotychczas Konferencji Rozbrojeniowej ONZ, zastąpią w tej roli przedstawiciele Saddama Husajna.
Po co utrzymywać ONZ?
Wkrótce Iran, przewodzący dotychczas Konferencji Rozbrojeniowej ONZ, zastąpią w tej roli przedstawiciele Saddama Husajna. Bez wątpienia Irak ma doświadczenie w rozbrajaniu się, a jeszcze większe w potajemnym dozbrajaniu. Pozostaje pytanie: czy społeczność międzynarodowa właściwie postępuje, powierzając lisowi inspekcję kurnika?
Kaddafi rzecznikiem praw człowieka
Pusty śmiech wzbudziło złożenie w ręce ambasadora Libii przewodnictwa Komisji Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych. Coraz częściej powraca pytanie o potrzebę utrzymywania kosztownej i niesprawnej organizacji. ONZ została powołana po to, by zapobiegać konfliktom. Nie zapobiegła właściwie żadnemu. Jej kształt polityczny wywodzący się z epoki zimnej wojny powoduje, że wszelkie próby działania kończą się paraliżem i utonięciem w jałowych dyskusjach, mediacjach oraz politycznych targach. Aleksander Sołżenicyn opisywał w "Archipelagu Gułag" historię więźnia łagrów wysyłającego listy do ONZ. Wiele mu to nie pomogło, ale wzbudziło taką panikę w Związku Sowieckim, że więzień przynajmniej przez pewien czas był traktowany nieco lepiej. Dzisiaj nazwa ONZ coraz częściej kojarzy się z armią kosztownych urzędników i maszynką do głosowania, w której gromada krwawych kacyków zawsze może powiedzieć na przykład Stanom Zjednoczonym: nie! Agendy ONZ stały się przystanią dla zawodowych zbawców ludzkości, dbających wyłącznie o grubość własnych portfeli. Co gorsza, mechanizmy funkcjonowania organizacji częściej powodują konflikty, niż im zapobiegają.
Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ, ma świadomość, że u progu XXI wieku organizacja, którą kieruje, straciła globalne znaczenie. Dlatego od kilku lat usiłuje ją zreformować. Trzeba przyznać, że jego działania w niektórych dziedzinach są bardzo sensowne. Annan nadzoruje na przykład wnikliwie finansowanie armii 13,5 tys. urzędników. Obywatele krajów, które płacą składki (choć coraz więcej jest tych, które nie płacą), powinni wiedzieć, czy ich pieniądze są wykorzystywane efektywnie. Ważniejsze jest jednak inne pytanie: czy organizacja, którą utrzymują, jest zdolna do skutecznego działania i czy jest się w stanie wywiązać z zadań, do jakich ją powołano?
Pożyteczna fikcja
Przez 45 lat istnienia komunizmu ONZ była pożytecznym królestwem fikcji, poza którym toczyło się prawdziwe życie. W Zgromadzeniu Ogólnym Ukraina i Białoruś zasiadały jako niepodległe państwa, a delegat radziecki w Nowym Jorku głosował za przyjęciem dokumentów kodyfikujących prawa człowieka. Hipokryzja rządzących (na Wschodzie i Zachodzie) nie przeszkodziła jednak temu, że Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z roku 1948 i Pakty Praw Człowieka z roku 1966 istniały i stanowiły punkt odniesienia dla zniewolonych ludzi w wielu krajach.
Dla dwu wielkich mocarstw skrzynka kontaktowa o nazwie ONZ była przydatna, choć oficjalnie musiały się dzielić władzą z takimi przebrzmiałymi potęgami, jak Francja i Wielka Brytania. ONZ była narzędziem w rękach silnych, konfliktom udawało się zapobiec, jeśli leżało to w interesie obu mocarstw, a sztafaż "współpracy międzynarodowej" miał służyć ukryciu tego, gdzie i w jaki sposób zapadają decyzje. O przydatności ONZ jako przykrywki działań wywiadowczych nie ma co wspominać, to zbyt oczywiste.
Organizacja Niepotrzebnych Zebrań
Po upadku komunizmu i likwidacji wielkich bloków politycznych światowy porządek kształtuje się na nowo na naszych oczach. Kofi Annan chce, aby jego organizacja odnalazła w nim swoje miejsce. Zaproponował reformy: zależy mu na wzmocnieniu roli Rady Bezpieczeństwa i poszerzeniu jej składu oraz uzdrowieniu finansów. Jednocześnie sekretarz generalny dąży do tego, aby ONZ stała się sprawniejszym narzędziem wymuszania na krajach bogatych świadczeń na rzecz państw biednych. Pomoc w największym stopniu miałyby oczywiście finansować Stany Zjednoczone, które płacą największą składkę. Pojawia się pytanie: dlaczego jakiś kraj miałby opłacać działalność organizacji niechętnej mu politycznie (co widać jak na dłoni w kwestii Iraku), a w warstwie ekonomicznej służącej do przepompowywania pieniędzy z efektywnych gospodarek do skorumpowanych i militarystycznych reżimów panujących w krajach, "dla których los jest mniej łaskawy" (jak napisano w raporcie ONZ). Można się obawiać, że samo postawienie takiego pytania wzbudziłoby sprzeciw w szeregach działaczy ONZ.
Kryzys wywołany sporem o przyjęcie drugiej rezolucji zmuszającej Irak do rozbrojenia i sankcjonującej użycie siły stawia pod znakiem zapytania sens istnienia Rady Bezpieczeństwa w obecnym kształcie. Co się stanie, jeśli koalicja skupiona wokół USA uderzy na Irak? Waszyngton zostanie uznany za agresora? Przecież to absurd. Jeżeli tak, to większość sojuszników Ameryki wycofa się z prac organizacji, zabierając jej resztki pieniędzy i prestiżu. A jeśli nie, to ONZ podpisze na siebie wyrok śmierci. Okaże się nieskutecznym biurem kontaktów dyplomatycznych i niczym więcej.
Czy zatem ONZ podzieli los przedwojennej Ligi Narodów, która odeszła w niesławie, nie umiejąc zaradzić żadnym konfliktom, przede wszystkim II wojnie światowej? Henry Kissinger, sekretarz stanu USA w latach 70. i autor dzieła "Dyplomacja", w rozważaniach o budowaniu nowego ładu międzynarodowego u progu trzeciego tysiąclecia wspomina ONZ tylko dwukrotnie, raz łącząc ją właśnie z Ligą Narodów i określając przymiotnikiem "nieszczęsna".
Wkrótce Iran, przewodzący dotychczas Konferencji Rozbrojeniowej ONZ, zastąpią w tej roli przedstawiciele Saddama Husajna. Bez wątpienia Irak ma doświadczenie w rozbrajaniu się, a jeszcze większe w potajemnym dozbrajaniu. Pozostaje pytanie: czy społeczność międzynarodowa właściwie postępuje, powierzając lisowi inspekcję kurnika?
Kaddafi rzecznikiem praw człowieka
Pusty śmiech wzbudziło złożenie w ręce ambasadora Libii przewodnictwa Komisji Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych. Coraz częściej powraca pytanie o potrzebę utrzymywania kosztownej i niesprawnej organizacji. ONZ została powołana po to, by zapobiegać konfliktom. Nie zapobiegła właściwie żadnemu. Jej kształt polityczny wywodzący się z epoki zimnej wojny powoduje, że wszelkie próby działania kończą się paraliżem i utonięciem w jałowych dyskusjach, mediacjach oraz politycznych targach. Aleksander Sołżenicyn opisywał w "Archipelagu Gułag" historię więźnia łagrów wysyłającego listy do ONZ. Wiele mu to nie pomogło, ale wzbudziło taką panikę w Związku Sowieckim, że więzień przynajmniej przez pewien czas był traktowany nieco lepiej. Dzisiaj nazwa ONZ coraz częściej kojarzy się z armią kosztownych urzędników i maszynką do głosowania, w której gromada krwawych kacyków zawsze może powiedzieć na przykład Stanom Zjednoczonym: nie! Agendy ONZ stały się przystanią dla zawodowych zbawców ludzkości, dbających wyłącznie o grubość własnych portfeli. Co gorsza, mechanizmy funkcjonowania organizacji częściej powodują konflikty, niż im zapobiegają.
Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ, ma świadomość, że u progu XXI wieku organizacja, którą kieruje, straciła globalne znaczenie. Dlatego od kilku lat usiłuje ją zreformować. Trzeba przyznać, że jego działania w niektórych dziedzinach są bardzo sensowne. Annan nadzoruje na przykład wnikliwie finansowanie armii 13,5 tys. urzędników. Obywatele krajów, które płacą składki (choć coraz więcej jest tych, które nie płacą), powinni wiedzieć, czy ich pieniądze są wykorzystywane efektywnie. Ważniejsze jest jednak inne pytanie: czy organizacja, którą utrzymują, jest zdolna do skutecznego działania i czy jest się w stanie wywiązać z zadań, do jakich ją powołano?
Pożyteczna fikcja
Przez 45 lat istnienia komunizmu ONZ była pożytecznym królestwem fikcji, poza którym toczyło się prawdziwe życie. W Zgromadzeniu Ogólnym Ukraina i Białoruś zasiadały jako niepodległe państwa, a delegat radziecki w Nowym Jorku głosował za przyjęciem dokumentów kodyfikujących prawa człowieka. Hipokryzja rządzących (na Wschodzie i Zachodzie) nie przeszkodziła jednak temu, że Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z roku 1948 i Pakty Praw Człowieka z roku 1966 istniały i stanowiły punkt odniesienia dla zniewolonych ludzi w wielu krajach.
Dla dwu wielkich mocarstw skrzynka kontaktowa o nazwie ONZ była przydatna, choć oficjalnie musiały się dzielić władzą z takimi przebrzmiałymi potęgami, jak Francja i Wielka Brytania. ONZ była narzędziem w rękach silnych, konfliktom udawało się zapobiec, jeśli leżało to w interesie obu mocarstw, a sztafaż "współpracy międzynarodowej" miał służyć ukryciu tego, gdzie i w jaki sposób zapadają decyzje. O przydatności ONZ jako przykrywki działań wywiadowczych nie ma co wspominać, to zbyt oczywiste.
Organizacja Niepotrzebnych Zebrań
Po upadku komunizmu i likwidacji wielkich bloków politycznych światowy porządek kształtuje się na nowo na naszych oczach. Kofi Annan chce, aby jego organizacja odnalazła w nim swoje miejsce. Zaproponował reformy: zależy mu na wzmocnieniu roli Rady Bezpieczeństwa i poszerzeniu jej składu oraz uzdrowieniu finansów. Jednocześnie sekretarz generalny dąży do tego, aby ONZ stała się sprawniejszym narzędziem wymuszania na krajach bogatych świadczeń na rzecz państw biednych. Pomoc w największym stopniu miałyby oczywiście finansować Stany Zjednoczone, które płacą największą składkę. Pojawia się pytanie: dlaczego jakiś kraj miałby opłacać działalność organizacji niechętnej mu politycznie (co widać jak na dłoni w kwestii Iraku), a w warstwie ekonomicznej służącej do przepompowywania pieniędzy z efektywnych gospodarek do skorumpowanych i militarystycznych reżimów panujących w krajach, "dla których los jest mniej łaskawy" (jak napisano w raporcie ONZ). Można się obawiać, że samo postawienie takiego pytania wzbudziłoby sprzeciw w szeregach działaczy ONZ.
Kryzys wywołany sporem o przyjęcie drugiej rezolucji zmuszającej Irak do rozbrojenia i sankcjonującej użycie siły stawia pod znakiem zapytania sens istnienia Rady Bezpieczeństwa w obecnym kształcie. Co się stanie, jeśli koalicja skupiona wokół USA uderzy na Irak? Waszyngton zostanie uznany za agresora? Przecież to absurd. Jeżeli tak, to większość sojuszników Ameryki wycofa się z prac organizacji, zabierając jej resztki pieniędzy i prestiżu. A jeśli nie, to ONZ podpisze na siebie wyrok śmierci. Okaże się nieskutecznym biurem kontaktów dyplomatycznych i niczym więcej.
Czy zatem ONZ podzieli los przedwojennej Ligi Narodów, która odeszła w niesławie, nie umiejąc zaradzić żadnym konfliktom, przede wszystkim II wojnie światowej? Henry Kissinger, sekretarz stanu USA w latach 70. i autor dzieła "Dyplomacja", w rozważaniach o budowaniu nowego ładu międzynarodowego u progu trzeciego tysiąclecia wspomina ONZ tylko dwukrotnie, raz łącząc ją właśnie z Ligą Narodów i określając przymiotnikiem "nieszczęsna".
Więcej możesz przeczytać w 10/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.