Albo unia jest dla Polski dobra, albo jest nieszczęściem. Tertium non datur
Wypowiedź prezydenta Jacques'a Chiraca krytykująca kraje aspirujące do Unii Europejskiej za ich proamerykańską postawę w kryzysie irackim wywołała falę ogromnego oburzenia. Rzeczywiście, eleganckie to nie było. Rzadko się zdarza w stosunkach międzynarodowych, żeby głowa zaprzyjaźnionego państwa wytykała partnerom "brak dobrego wychowania" i nakazywała im "siedzieć cicho". Nieczęsto też się mówi przy takich okazjach, że partner zachowuje się "zabawnie i infantylnie". Zupełnym ewenementem jest straszenie przyjaciół pokrzyżowaniem ich najważniejszych planów, a tak przecież zachował się Chirac, grożąc francuskim wetem w sprawie rozszerzenia Unii Europejskiej.
Owe nie mające nic wspólnego z Wersalem maniery zszokowały Polaków tym bardziej, że niewiele jest w Europie narodów, z którymi łączyłyby nas tak bliskie stosunki jak z Francuzami. Położona między Rosją i Niemcami Polska od dawna zwracała się ku Francji, w niej szukając naturalnego sojusznika oraz ideowego natchnienia w walce o wolność i niepodległość. Nie byłoby wielkiej reformy państwa ukoronowanej uchwaleniem Konstytucji 3 maja, gdyby nie wzory znad Sekwany. Nie byłoby kościuszkowskiego zrywu przeciwko rozbiorom, gdyby nie nadzieja na pomoc rewolucji francuskiej. Z żadnym innym mężem stanu nie wiązano nad Wisłą tylu nadziei co z Napoleonem, przy którym Polacy trwali dłużej i wierniej niż sami Francuzi. Z francuskim zwycięstwem w I wojnie światowej wiązano odrodzenie w 1918 r. niepodległej Polski i w Paryżu upatrywano najpoważniejszego sojusznika i gwaranta nowego ładu międzynarodowego. Razem też wyruszono na wojnę z Hitlerem i wspólnie przeciwstawiano się nazistowskiej okupacji. Frankofilskie nastroje przetrwały 1945 r. i okazały się silniejsze od oficjalnej propagandy krytykującej Paryż za mało efektywne prowadzenie wojny w 1939 r.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że brutalne słowa Chiraca zostały potraktowane przez naszą opinię publiczną jak sponiewieranie wiernej kochanki. Od męża stanu tak tolerancyjnego nawet dla Saddama Husajna mogliśmy rzeczywiście oczekiwać sympatyczniejszych reakcji, proporcjonalnych do bliskości łączących nas więzów.
Musi jednak budzić zaskoczenie, że najbardziej oburzona groźbami Chiraca jest nasza radykalna, antyeuropejska prawica. Wydawałoby się, że komu jak komu, ale właśnie jej prezydent Francji powinien sprawić wręcz przyjemność. Od dawna przecież słyszymy z tej strony, że nie ma dla Polski większego nieszczęścia niż przystąpienie do Unii Europejskiej. Jeśli więc teraz szef francuskiego państwa zapowiada zablokowanie tej najfatalniejszej - zdaniem prawicowych radykałów - perspektywy, to jego słowa powinny brzmieć dla wrogów unii niczym anielska muzyka. Dlaczego więc protestują? Czyż dla osiągnięcia najważniejszego celu strategicznego nie warto przejść do porządku dziennego nad bolesnym, ale przecież chwilowym dysonansem, jakim jest pokrzykiwanie na Polskę? Ze zdecydowanie antyeuropejskiego punktu widzenia Paryż blokujący unijne aspiracje Polski wart jest chyba owej mszy arogancji.
Tymczasem antyunijni radykałowie wręcz licytują się we wrogich Chiracowi deklaracjach. Zachowują się tak, jakby prezydent Francji targnął się na ich największą świętość, a nie zapowiedział działania, które od dawna uznają za najbardziej błogosławione dla Polski. To zrozumiałe, że czują się dotknięci w swojej narodowej dumie, ale cóż oznacza owa drobna plama na honorze wobec perspektywy tak poważnego przyhamowania polskiego marszu do unii? Panowie, na coś się trzeba zdecydować. Albo unia jest dla Polski dobra i wtedy oświadczenie Chiraca jest fatalne. Albo unia jest prawdziwym nieszczęściem i Chiraca należy ozłocić. Tertium non datur.
Owe nie mające nic wspólnego z Wersalem maniery zszokowały Polaków tym bardziej, że niewiele jest w Europie narodów, z którymi łączyłyby nas tak bliskie stosunki jak z Francuzami. Położona między Rosją i Niemcami Polska od dawna zwracała się ku Francji, w niej szukając naturalnego sojusznika oraz ideowego natchnienia w walce o wolność i niepodległość. Nie byłoby wielkiej reformy państwa ukoronowanej uchwaleniem Konstytucji 3 maja, gdyby nie wzory znad Sekwany. Nie byłoby kościuszkowskiego zrywu przeciwko rozbiorom, gdyby nie nadzieja na pomoc rewolucji francuskiej. Z żadnym innym mężem stanu nie wiązano nad Wisłą tylu nadziei co z Napoleonem, przy którym Polacy trwali dłużej i wierniej niż sami Francuzi. Z francuskim zwycięstwem w I wojnie światowej wiązano odrodzenie w 1918 r. niepodległej Polski i w Paryżu upatrywano najpoważniejszego sojusznika i gwaranta nowego ładu międzynarodowego. Razem też wyruszono na wojnę z Hitlerem i wspólnie przeciwstawiano się nazistowskiej okupacji. Frankofilskie nastroje przetrwały 1945 r. i okazały się silniejsze od oficjalnej propagandy krytykującej Paryż za mało efektywne prowadzenie wojny w 1939 r.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że brutalne słowa Chiraca zostały potraktowane przez naszą opinię publiczną jak sponiewieranie wiernej kochanki. Od męża stanu tak tolerancyjnego nawet dla Saddama Husajna mogliśmy rzeczywiście oczekiwać sympatyczniejszych reakcji, proporcjonalnych do bliskości łączących nas więzów.
Musi jednak budzić zaskoczenie, że najbardziej oburzona groźbami Chiraca jest nasza radykalna, antyeuropejska prawica. Wydawałoby się, że komu jak komu, ale właśnie jej prezydent Francji powinien sprawić wręcz przyjemność. Od dawna przecież słyszymy z tej strony, że nie ma dla Polski większego nieszczęścia niż przystąpienie do Unii Europejskiej. Jeśli więc teraz szef francuskiego państwa zapowiada zablokowanie tej najfatalniejszej - zdaniem prawicowych radykałów - perspektywy, to jego słowa powinny brzmieć dla wrogów unii niczym anielska muzyka. Dlaczego więc protestują? Czyż dla osiągnięcia najważniejszego celu strategicznego nie warto przejść do porządku dziennego nad bolesnym, ale przecież chwilowym dysonansem, jakim jest pokrzykiwanie na Polskę? Ze zdecydowanie antyeuropejskiego punktu widzenia Paryż blokujący unijne aspiracje Polski wart jest chyba owej mszy arogancji.
Tymczasem antyunijni radykałowie wręcz licytują się we wrogich Chiracowi deklaracjach. Zachowują się tak, jakby prezydent Francji targnął się na ich największą świętość, a nie zapowiedział działania, które od dawna uznają za najbardziej błogosławione dla Polski. To zrozumiałe, że czują się dotknięci w swojej narodowej dumie, ale cóż oznacza owa drobna plama na honorze wobec perspektywy tak poważnego przyhamowania polskiego marszu do unii? Panowie, na coś się trzeba zdecydować. Albo unia jest dla Polski dobra i wtedy oświadczenie Chiraca jest fatalne. Albo unia jest prawdziwym nieszczęściem i Chiraca należy ozłocić. Tertium non datur.
Więcej możesz przeczytać w 10/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.