Polaków i Amerykanów łączy nie tylko polityczne partnerstwo, ale też miłość do złotych lat 20. i 30.
Sprawdź, jakie czasy są wspominane z największą nostalgią, pokaż ich koloryt, urok, przywołaj mity, odtwórz atmosferę - i masz gotowy przepis na sukces. Ludzie po prostu lubią mity - najlepiej niezbyt odległe, bo wtedy nie wydają się one bajką - tak reżyser George Roy Hill tłumaczył, dlaczego nakręcił stylowe "Żądło" dziejące się w latach dwudziestych XX wieku. Podobne słowa mógłby wypowiedzieć Rob Marshall, reżyser "Chicago", rozgrywajacego się w tej samej epoce co "Żądło". Dla Europejczyków złoty wiek to przełom XIX i XX wieku, gdy politycznie, gospodarczo i kulturalnie dominowali nad resztą świata. Dla Amerykanów belle eđpoque zaczęła się po I wojnie światowej, która zrujnowała mocarstwa Starego Kontynentu. Francja, Niemcy i Wielka Brytania pogrążyły się w kryzysie, rozpadło się cesarstwo Austro-Węgier, w Rosji wybuchła rewolucja bolszewicka, a po drugiej stronie Atlantyku nastała prosperity.
Hollywood stało się stolicą kina, w Nowym Jorku, Bostonie, Los Angeles czy Nowym Orleanie otwierano rewie, kluby i teatry muzyczne. To wtedy nastała era radia, dzięki któremu jazzu czy swingu można było słuchać w domu. Kobiety obcięły włosy i założyły spodnie. Powszechnie dostępne stały się samochody, telefony, gramofony. Do czasów Wielkiego Kryzysu, który wybuchł w 1929 r., Ameryka była najszybciej rozwijającym się krajem na świecie. Chicago - miasto bezprawia - jest jednym z symboli tej epoki. Tak jak jej symbolem jest musical.
Musical integralny
Reklamowy slogan "Jeśli nie możesz być sławny, bądź niesławny" świetnie oddaje treść "Chicago". Jest swoistym fenomenem, że w filmie, który podoba się wszystkim, nie ma ani jednego pozytywnego bohatera. Najwięcej uwagi Marshall poświęca dwóm amoralnym tancerkom, nie okazującym cienia skruchy z powodu popełnionych przestępstw. Równie ważną postacią jest adwokat, z zimną krwią preparujący dowody niewinności swojej klientki (w symbolicznej scenie tanecznej widzimy go pląsającego w deszczu spadających monet). "Gdyby Chrystus mieszkał w Chicago i miał pięć tysięcy dolarów, sprawy potoczyłyby się inaczej" - deklaruje ów as palestry. Scenariusz filmu podszyty jest szyderstwem w stylu "American Beauty" Sama Mendesa. Marshall kpi z wymiaru sprawiedliwości, podatnych na manipulację dziennikarzy, a nawet z żądnej krwi i sensacji publiki.
W odróżnieniu od klasyków w rodzaju "West Side Story" "Chicago" jest musicalem integralnym. Nie ma tu podziału na sceny taneczne, śpiewane i normalne. Marshallowi udało się też uniknąć kiczu, w który popadł Baz Luhrmann w "Moulin Rouge". Szkoda tylko, że "Chicago" świeci światłem odbitym - jest bowiem ekranizacją musicalu Boba Fosse'a z 1975 r. (mistrz sam chciał go przenieść na ekran, ale zmarł - w głównej roli miała wystąpić Madonna). Co najmniej jeden z Oscarów powinien więc powędrować w zaświaty, zwłaszcza że niektóre układy choreograficzne skopiowano z innego dzieła Fosse'a - "Kabaretu". Marshall i jego ekipa zaciągnęli również dług u przedwojennych jazzmanów, designerów i krawców. To dzięki ich pomysłom "Chicago" jest majstersztykiem gatunku.
Indiana Jones w Chinatown
Pierwsze uderzenie stylu retro nastąpiło już u schyłku epoki hippisowskiej. W 1972 r. Bob Fosse nakręcił głośny "Kabaret" z Lizą Minnelli. Rok później George Roy Hill stworzył "Żądło", Peter Bogdanovich - "Papierowy księżyc", zaś dwa lata później na ekranach pojawiły się "Chinatown" Romana Polańskiego i "Wielki Gatsby" Jacka Claytona. Na fali retro sfilmowano też najsłynniejsze kryminały Agathy Christie.
Gdy w 1976 r. obchodzono dwusetną rocznicę powstania Stanów Zjednoczonych, publiczność chętnie oglądała filmy przypominające czasy, kiedy USA z politycznego Kopciuszka stawały się mocarstwem, a Nowy Jork detronizował Paryż z roli kulturalnej stolicy świata. Towarzyszył temu powrót mody na jazzowe standardy czy meble w stylu art déco.
Najwierniejszym fanem epoki swingu wśród amerykańskich reżyserów jest Woody Allen. Od "Purpurowej róży z Kairu" do "Słodkiego drania" z uporem ubiera on swych aktorów w pumpy i kaszkiety, wspomina dawnych idoli. Nostalgiczne wyprawy w belle eđpoque mają też na koncie Francis Ford Coppola ("Cotton Club" - z Richardem Gere'em w roli saksofonisty jazzowego), Joel i Ethan Coenowie ("Bracie, gdzie jesteś?"- z popiso-wą parodią Clarka Gable'a w wykonaniu George'a Clooneya), a nawet Steven Spielberg, który akcję Indiany Jonesa umieścił w latach trzydziestych.
Piękni przedwojenni
Polacy jeszcze w czasach PRL mieli sentyment do lat dwudziestych i trzydziestych, choćby dlatego, że Polska była wówczas niepodległa i otwarta na europejskie trendy. Z kolei fascynacja art déco była odtrutką na bezstylowe i estetycznie przygnębiające czasy Gomułki i Gierka. Kiedy tylko zelżał nacisk cenzury, natychmiast rozwiązał się worek z adaptacjami przedwojennych bestsellerów. Jerzy Hoffman zekranizował największe hity czytelnicze międzywojnia: "Trędowatą" Heleny Mniszkówny i "Znachora" Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Janusz Majewski przypomniał "Zazdrość i medycynę" Michała Choromańskiego oraz "Zaklęte rewiry" Henryka Worcella. Odświeżono też twórczość Zofii Nałkowskiej ("Granica", "Romans Teresy Hennert") i Marii Ukniewskiej ("Strachy"). Jan Rybkowski zrehabilitował się za antysanacyjnego "Nikodema Dyzmę" (z 1956 r.), kręcąc znakomity serial z Romanem Wilhelmim. Odreagowując wcześniejsze ograniczenia, nasi filmowcy położyli na epokę międzywojnia grubą warstwę lukru. Woleli patrzeć na ten okres przez pryzmat kabaretów i teatrzyków rewiowych oraz legendę Ordonki. Roznegliżowane panie z pawimi piórami sterczącymi z pup najbardziej ukochał Janusz Rzeszewski - szef redakcji rozrywki TVP, a także autor popularnych musicali "Hallo Szpicbródka" i "Lata dwudzieste, lata trzydzieste". Najgłośniejszym ówczesnym debiutem był "Vabank" Juliusza Machulskiego, reklamowany jako polskie "Żądło". Nadwiślański styl retro wylansował też nowe gwiazdy: Elżbietę Starostecką, Izabelę Schuetz-Trojanowską, Grażynę Szapołowską, Gabrielę Kownacką, Ewę Kuklińską.
Popularność lat dwudziestych i trzydziestych oraz nostalgia za tamtymi czasami jest o tyle zrozumiała, że wówczas rodziła się kultura masowa. Wszystko, co się działo w następnych dekadach, było tylko rozwinięciem powstałych wtedy standardów popkultury. "W gruncie rzeczy są to najdalsze z najbliższym nam czasów" - stwierdza Rob Marshall.
Więcej możesz przeczytać w 10/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.