Co trzeci mieszkaniec Warszawy nie opuszcza mieszkania po zmroku
Wystawa malarstwa w domu wariatów - tak wygląda Warszawa wypaćkana bohomazami durniów, którym się wydaje, że tworzą dzieła sztuki. To scenografia wielkiego miasta autorstwa idiotów uwieczniających swoje inicjały i złote myśli na murach, ekranach akustycznych, tablicach, płotach i szybach. Zabazgrane są ściany domów, również te o czystych, nowych tynkach, wydrapane są szyby w tramwajach i autobusach, wymazane budki telefoniczne. Farby twórców graffiti są coraz bardziej jadowite, diamentowe rylce do szkła coraz ostrzejsze. To popłuczyny po dewiacji w sztuce, która kiedyś narodziła się w murzyńskich slumsach Harlemu i Brooklynu, poźniej zaś - niby czarna ospa - oszpeciła wiele miast na świecie.
Policja senna
W niektórych państwach, na przykład w Japonii, artystów graffiti od siedmiu boleści wyłapuje się i sadza w więzieniu. W krajach bogatych kładzie się tynki i jakieś powłoki, do których nie chcą przylegać żadne farby - ani z puszki, ani z pędzla. Z wiadomych przyczyn w naszej stolicy to nie grozi. Trudno zrozumieć, dlaczego działalność wandali nie budzi większego zainteresowania policji. "Niech się chłopaki bawią, my mamy większe zmartwienia" - twierdzą. Jeżdżący nocą po mieście taksówkarz mówi: "Widzę, jak przed świtem uwijają się łysogłowi gamonie, gryzmoląc po ścianach. Dlaczego nie zatrzymują ich wtedy policjanci, to przecież takie łatwe? Tyle że oni wtedy, zamknięci w swoich komisariatach i komendach, piszą, piszą, piszą - protokoły, sprawozdania, których potem pewnie nikt nie czyta".
Po zmroku co trzeci mieszkaniec Warszawy nie opuszcza mieszkania. Ulice, nawet w Śródmieściu, pustoszeją. Patrole policyjne rozpływają się w sinej dali. Dzielnicowi, przed wojną znani mieszkańcom po imieniu, pojawiają się tylko jako bohaterowie opowieści naszych dziadków i babć. A są w Warszawie miejsca, gdzie przydałby się jakiś porucznik Kojak, który chwyciłby za łeb rycerzy półświatka. Tajemnicą poliszynela są stałe spotkania dealerów koki i innych tego rodzaju smakołyków w okolicach skrzyżowania Świętokrzyskiej i Nowego Światu. Wiadomo powszechnie, że w Jabłonnie na uliczkę za kościołem zjeżdżają dobrymi samochodami osobnicy godni najwyższej uwagi stróżów porządku publicznego. O tych i innych miejscach wiedzą niemal wszyscy, lecz policjanci ich unikają.
Część policjantów jest zresztą zajęta czymś innym. Dużym powodzeniem u drogówki cieszą się cudzoziemcy, przybysze z odległych miast, młode dziewczyny za kierownicą. Ich dokumenty stanowią obiekt dociekań niemal naukowych, kierowcy zapraszani są na rozmowy do radiowozu (czego policjantom nie wolno, ale co przeważnie ignorują). "Po transformacji byli przez pewien czas uprzejmi. Ale im przeszło. Teraz znowu demonstrują władzę. Nie ma ich nigdy, kiedy są potrzebni. Obserwujemy, jak ci w radiowozach odwracają głowy, kiedy widzą wypadek" - opowiada warszawski taksówkarz. To sprawia, że zaufanie do policji maleje.
Zaproszenie do bandytyzmu
Nikt nie obliczył, jakie straty ponosi każdej doby miasto paćkane przez wandali. To zapewne dziesiątki, jeżeli nie setki tysięcy złotych. Płacimy w ten sposób za wizytówki motłochu. Tego samego, który przy innej okazji wszczyna burdy na stadionach, a po meczach przewraca samochody, wybija szyby w sklepach i na parterach domów. Tego, który wyrywa torebki staruszkom, rabuje dzieciom kieszonkowe. Tymczasem przymykanie oczu na kradzieże kieszonkowe, awantury pijaków czy wygłupy grafficiarzy to zachęta do groźniejszych przestępstw. Zrozumiano to w Nowym Jorku, gdzie zabrano się do likwidowania drobnej przestępczości, co wpłynęło na ogólny stan bezpieczeństwa i podniesienie jakości życia.
Nie tylko policjanci i służby miejskie nie grzeszą nadmiarem wrażliwości na aktywność hołoty, także sądy jej wyczyny zaliczają do kategorii aktów o niskiej szkodliwości. Niech więc wyrywają nam torebki, plują na głowy, obrzucają inwektywami, smarują ściany domów - co to komu szkodzi? Otóż szkodzi, i to nam wszystkim. Bo mamy już dość panowania motłochu.
Więcej możesz przeczytać w 12/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.