W demokracji konstytucja gwarantuje każdemu prawo bycia głupcem i niejeden z tego prawa korzysta
Któregoś rana wysiadłem w Alejach Jerozolimskich i szukając właściwego sklepu, zobaczyłem mnóstwo poprzyklejanych na murach małych kartek. Jako człowiek piszący mam skłonność do "zawieszania" wzroku na tekstach pisanych. Doświadczenie uczy wprawdzie, że takie karteczki, jeśli nie są to reklamy, przyklejają zazwyczaj zwolennicy jakichś grup i grupek z wariackiego marginesu. Ciekawość bierze jednak górę. Z tych samych powodów zresztą raz na dwa miesiące czytam wszystko, od prawa do lewa - od "Głosu" i "Naszego Dziennika" do "Trybuny" i "Nie" - aby podumać nad tym, jakimi drogami potrafi podążać myśl ludzka. Częściej nie mogę, mój system trawienny na to nie pozwala. Tekst odczytany z karteczek nie wzbudził jednak zwykłego rozbawienia. Po ich przeczytaniu miałem inny odruch niż zazwyczaj - zamiast umownie odesłać tekst do jakiegoś wariatkowa czy zoolityki (zbitka językowa oznaczająca politykę rodem z zoo!), zacząłem się zastanawiać.
"Polskie zoo" międzynarodowe
Niewątpliwie jednak moje refleksje były inne, niż to sobie wyobrażała rozklejająca te karteczki gówniateria. Pierwsze z haseł - "O nową międzynarodową rewolucję socjalistyczną" - potraktowałem z normalnym rozbawieniem człowieka stykającego się nierzadko z politycznym zoo. W końcu dlaczego jakieś ofiary nie zakończonego procesu ewolucji homo sapiens nie miałyby marzyć o nowej rewolucji socjalistycznej? Przecież w telewizorni i reportażach postępowych żurnalistów oglądamy zachwycone tłumy z ponadstumilionowego państwa, powiewające czerwonymi sztandarami z sierpem i młotem, uliczne stoiska z koszulkami przedstawiającymi nieudacznika Che Guevarę, księgarnie zaś prezentują w witrynach Marksa i Trockiego (że o współczesnych oszołomach tej proweniencji nie wspomnę).
Lula i jego zwolennicy jeszcze dadzą Brazylijczykom do wiwatu swoimi pomysłami. Kolejną klęskę gospodarczą mają jak w banku. I dobrze im tak. Byle tylko Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie przyszedł im z pomocą (za pieniądze znienawidzonych kapitalistycznych krwiopijców zresztą), nim tak się stanie! U nas mimo niewątpliwej politycznej amnezji na czerwone sztandary z sierpem i młotem oraz rewolucję socjalistyczną nie ma co liczyć, więc niech tam sobie wypisują, co im ślina na język przyniesie. W demokracji konstytucja gwarantuje każdemu prawo bycia głupcem i niejeden z tego konstytucyjnego prawa - jak widać - korzysta do woli.
Wypaczenia, czyli żart znowu w cenie
Pal sześć także wezwania do "ofensywy antykapitalistycznej". Nowy milenijny kolektywizm zbanalizował to hasło, czyniąc je w pewnych kręgach równie popularnym jak hasła antyamerykańskie. Dalej było już gorzej. Ostatnie z trzech haseł na karteczce brzmiało: "O państwo radzieckie bez biurokratycznych wypaczeń". Konstytucja wprawdzie przyznaje prawo do głupoty, ale nie przyznaje prawa do sztuczek lingwistycznych ukrywających brzydkie fakty pod płaszczykiem ładnie brzmiących słów. Wyznawcom wariatkowa może się marzyć "państwo radzieckie" tak długo, jak długo nie wiedzą, co to było. Ale czy entuzjaści tego wariatkowa próbowali się zastanowić, co to były "biurokratyczne wypaczenia"? I co w nich było "biurokratycznego"?
Przypomnę dwa stare żarty z czasów określanych eufemizmem "biurokratyczne wypaczenia". Dwóch więźniów rozmawia w łagrze. Stary łagiernik pyta nowo przybyłego, za co siedzi. Ten mu odpowiada, że za nic. "A ile lat dostałeś?" - pyta stary nowego. "Dziesięć" - brzmi odpowiedź. Stary kręci głową z niedowierzaniem i mówi: "Niemożliwe, u nas za nic dają tylko pięć lat". (I miał rację. Tyle dostał starszy ode mnie kilka lat syn przyjaciółki mojej mamy za dowcip o Stalinie!) Drugi dowcip to też rozmowa, tyle że telewizyjna. Żurnalista pyta starego profesora z okazji przyznania mu Nagrody Leninowskiej o najbardziej pamiętny dzień w jego naukowej karierze. Profesor opowiada: "Było to jesienią 1937 r. czy 1938 r. Dostałem tak jak teraz nagrodę, zebraliśmy się w kilka rodzin, popijamy, a tu ktoś ostro zastukał do drzwi. Wszyscy wiedzieliśmy, co to zwykle oznacza. Podchodzę blady, drżący i otwieram, a tam trzech enkawudzistów. Ten najważniejszy, z papierem w ręku, pyta: 'Iwanow?'. A ja na to z westchnieniem ulgi: 'Nie, Iwanow mieszka piętro niżej'".
Pogrzeb ofiary i grabarza
Dowcip jest często reakcją ludzi bezbronnych wobec krzywd, które ich spotykają, a nie jedynie sposobem bycia cenionym w towarzystwie. Krótko więc wspomnę opowieść dziekana wydziału ekonomii, zasłyszaną podczas konferencji na uniwersytecie w Petersburgu. Będzie to z życia wzięty odpowiednik wcześniejszego dowcipu. Otóż jeden z moich niemieckich kolegów z Uniwersytetu Europejskiego zapytał dziekana, najwyraźniej kurtuazyjnie, czyj to portret wisi na ścianie za jego biurkiem. Dziekan powiedział, że to dziekan założyciel tego wydziału, który - tu zrobił odpowiednio smutną minę - zmarł w tragicznych okolicznościach. Poza mną i kolegą, który pochodził z byłej NRD, nikt inny nie domyślał się odpowiedzi. My natomiast, ponieważ dziekan podał nazwisko swego poprzednika, wiedzieliśmy, co nadchodzi. Otóż dziekan założyciel był bratem znanego polityka, wówczas ministra oświaty, który stracił stanowisko, został aresztowany i pozbawiony życia. Wraz z nim aresztowano i rozstrzelano jego brata. Stara zasada komunistycznych rozrachunków: "Grzebiemy ofiarę wraz z jej grabarzami", została twórczo rozwinięta, i ofiarę pogrzebano z bliższą i dalszą rodziną. Wedle opowiadającego tę historię dziekana, nie tylko z rodziną. Pod stienku poszło również wielu kolegów naukowca. Po tej "czystce" na wydziale w późnych latach 40. uczyli studenci czwartego i piątego roku...
Te wszystkie wydarzenia zostały potem w komunistycznej propagandzie określone mianem "błędów i wypaczeń". W ten sposób "załatwiono" sprawę wszystkich ofiar systemu. Tych, których zamęczono i rozstrzelano, i tych, którzy umarli z głodu w następstwie obłąkanych ekonomicznych eksperymentów, i tych, którzy zmarli w łagrach z wycieńczenia. Milionów ludzi. Co tam milionów: dziesiątek milionów ludzi.
Kiedy wreszcie bardziej otwarte stały się archiwa, okazało się, że wszystkie szacunki, nawet tych badaczy, których oficjalna komunistyczna propaganda określała jako antykomunistycznych nienawistników (takich jak Walter Lacquer czy Robert Conquest), podawały zaniżoną liczbę ofiar. Ofiary "komunizmu wojennego", kolektywizacji, terroru lat 30., kolejnych klęsk głodu, w tym 30 mln zmarłych z głodu ofiar "wielkiego skoku" w Chinach, 40 proc. ludności Kambodży wymordowanej przez reżim Pol Pota, ofiary reżimu Mengistu w Etiopii czy miliony, które zdążyły już umrzeć w Korei Północnej, to właśnie (nie wszystkie!) ofiary "wypaczeń".
Edukacja i dekomunizacja
Mój jedenastoletni syn, z właściwą mu potrzebą jasnej klasyfikacji, docieka, kto był najgorszy. Mnie brak odpowiedzi. Czy ci, którzy wymordowali więcej milionów ludzi, czy ci, którzy wymordowali większy odsetek ludności swego kraju (chłopiec jest w piątej klasie, a tam już uczą procentów). I z właściwą dla swego wieku koniecznością uznania czegoś za dobre lub złe chłopiec pyta, czy mieli rację, czy też nie, czy postępowali źle. Oczywiście, źle, odpowiadam, ale dodaję zaraz, że skoro tak było wszędzie, gdzie ten "przodujący ustrój" ustanowiono, więc najwidoczniej tak być musiało. "Wypaczenia" są istotą tego przodującego ustroju.
Ciekawe, czy mielibyśmy mniej amatorów "władzy radzieckiej bez biurokratycznych wypaczeń", gdyby nasze rozliczenie z komunizmem było bardziej zorientowane na edukację o przeszłości niż na powierzchowne dyskusje o dekomunizacji? Na wyjaśnianie tego właśnie, o co pyta mnie mój refleksyjny jedenastolatek.
"Polskie zoo" międzynarodowe
Niewątpliwie jednak moje refleksje były inne, niż to sobie wyobrażała rozklejająca te karteczki gówniateria. Pierwsze z haseł - "O nową międzynarodową rewolucję socjalistyczną" - potraktowałem z normalnym rozbawieniem człowieka stykającego się nierzadko z politycznym zoo. W końcu dlaczego jakieś ofiary nie zakończonego procesu ewolucji homo sapiens nie miałyby marzyć o nowej rewolucji socjalistycznej? Przecież w telewizorni i reportażach postępowych żurnalistów oglądamy zachwycone tłumy z ponadstumilionowego państwa, powiewające czerwonymi sztandarami z sierpem i młotem, uliczne stoiska z koszulkami przedstawiającymi nieudacznika Che Guevarę, księgarnie zaś prezentują w witrynach Marksa i Trockiego (że o współczesnych oszołomach tej proweniencji nie wspomnę).
Lula i jego zwolennicy jeszcze dadzą Brazylijczykom do wiwatu swoimi pomysłami. Kolejną klęskę gospodarczą mają jak w banku. I dobrze im tak. Byle tylko Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie przyszedł im z pomocą (za pieniądze znienawidzonych kapitalistycznych krwiopijców zresztą), nim tak się stanie! U nas mimo niewątpliwej politycznej amnezji na czerwone sztandary z sierpem i młotem oraz rewolucję socjalistyczną nie ma co liczyć, więc niech tam sobie wypisują, co im ślina na język przyniesie. W demokracji konstytucja gwarantuje każdemu prawo bycia głupcem i niejeden z tego konstytucyjnego prawa - jak widać - korzysta do woli.
Wypaczenia, czyli żart znowu w cenie
Pal sześć także wezwania do "ofensywy antykapitalistycznej". Nowy milenijny kolektywizm zbanalizował to hasło, czyniąc je w pewnych kręgach równie popularnym jak hasła antyamerykańskie. Dalej było już gorzej. Ostatnie z trzech haseł na karteczce brzmiało: "O państwo radzieckie bez biurokratycznych wypaczeń". Konstytucja wprawdzie przyznaje prawo do głupoty, ale nie przyznaje prawa do sztuczek lingwistycznych ukrywających brzydkie fakty pod płaszczykiem ładnie brzmiących słów. Wyznawcom wariatkowa może się marzyć "państwo radzieckie" tak długo, jak długo nie wiedzą, co to było. Ale czy entuzjaści tego wariatkowa próbowali się zastanowić, co to były "biurokratyczne wypaczenia"? I co w nich było "biurokratycznego"?
Przypomnę dwa stare żarty z czasów określanych eufemizmem "biurokratyczne wypaczenia". Dwóch więźniów rozmawia w łagrze. Stary łagiernik pyta nowo przybyłego, za co siedzi. Ten mu odpowiada, że za nic. "A ile lat dostałeś?" - pyta stary nowego. "Dziesięć" - brzmi odpowiedź. Stary kręci głową z niedowierzaniem i mówi: "Niemożliwe, u nas za nic dają tylko pięć lat". (I miał rację. Tyle dostał starszy ode mnie kilka lat syn przyjaciółki mojej mamy za dowcip o Stalinie!) Drugi dowcip to też rozmowa, tyle że telewizyjna. Żurnalista pyta starego profesora z okazji przyznania mu Nagrody Leninowskiej o najbardziej pamiętny dzień w jego naukowej karierze. Profesor opowiada: "Było to jesienią 1937 r. czy 1938 r. Dostałem tak jak teraz nagrodę, zebraliśmy się w kilka rodzin, popijamy, a tu ktoś ostro zastukał do drzwi. Wszyscy wiedzieliśmy, co to zwykle oznacza. Podchodzę blady, drżący i otwieram, a tam trzech enkawudzistów. Ten najważniejszy, z papierem w ręku, pyta: 'Iwanow?'. A ja na to z westchnieniem ulgi: 'Nie, Iwanow mieszka piętro niżej'".
Pogrzeb ofiary i grabarza
Dowcip jest często reakcją ludzi bezbronnych wobec krzywd, które ich spotykają, a nie jedynie sposobem bycia cenionym w towarzystwie. Krótko więc wspomnę opowieść dziekana wydziału ekonomii, zasłyszaną podczas konferencji na uniwersytecie w Petersburgu. Będzie to z życia wzięty odpowiednik wcześniejszego dowcipu. Otóż jeden z moich niemieckich kolegów z Uniwersytetu Europejskiego zapytał dziekana, najwyraźniej kurtuazyjnie, czyj to portret wisi na ścianie za jego biurkiem. Dziekan powiedział, że to dziekan założyciel tego wydziału, który - tu zrobił odpowiednio smutną minę - zmarł w tragicznych okolicznościach. Poza mną i kolegą, który pochodził z byłej NRD, nikt inny nie domyślał się odpowiedzi. My natomiast, ponieważ dziekan podał nazwisko swego poprzednika, wiedzieliśmy, co nadchodzi. Otóż dziekan założyciel był bratem znanego polityka, wówczas ministra oświaty, który stracił stanowisko, został aresztowany i pozbawiony życia. Wraz z nim aresztowano i rozstrzelano jego brata. Stara zasada komunistycznych rozrachunków: "Grzebiemy ofiarę wraz z jej grabarzami", została twórczo rozwinięta, i ofiarę pogrzebano z bliższą i dalszą rodziną. Wedle opowiadającego tę historię dziekana, nie tylko z rodziną. Pod stienku poszło również wielu kolegów naukowca. Po tej "czystce" na wydziale w późnych latach 40. uczyli studenci czwartego i piątego roku...
Te wszystkie wydarzenia zostały potem w komunistycznej propagandzie określone mianem "błędów i wypaczeń". W ten sposób "załatwiono" sprawę wszystkich ofiar systemu. Tych, których zamęczono i rozstrzelano, i tych, którzy umarli z głodu w następstwie obłąkanych ekonomicznych eksperymentów, i tych, którzy zmarli w łagrach z wycieńczenia. Milionów ludzi. Co tam milionów: dziesiątek milionów ludzi.
Kiedy wreszcie bardziej otwarte stały się archiwa, okazało się, że wszystkie szacunki, nawet tych badaczy, których oficjalna komunistyczna propaganda określała jako antykomunistycznych nienawistników (takich jak Walter Lacquer czy Robert Conquest), podawały zaniżoną liczbę ofiar. Ofiary "komunizmu wojennego", kolektywizacji, terroru lat 30., kolejnych klęsk głodu, w tym 30 mln zmarłych z głodu ofiar "wielkiego skoku" w Chinach, 40 proc. ludności Kambodży wymordowanej przez reżim Pol Pota, ofiary reżimu Mengistu w Etiopii czy miliony, które zdążyły już umrzeć w Korei Północnej, to właśnie (nie wszystkie!) ofiary "wypaczeń".
Edukacja i dekomunizacja
Mój jedenastoletni syn, z właściwą mu potrzebą jasnej klasyfikacji, docieka, kto był najgorszy. Mnie brak odpowiedzi. Czy ci, którzy wymordowali więcej milionów ludzi, czy ci, którzy wymordowali większy odsetek ludności swego kraju (chłopiec jest w piątej klasie, a tam już uczą procentów). I z właściwą dla swego wieku koniecznością uznania czegoś za dobre lub złe chłopiec pyta, czy mieli rację, czy też nie, czy postępowali źle. Oczywiście, źle, odpowiadam, ale dodaję zaraz, że skoro tak było wszędzie, gdzie ten "przodujący ustrój" ustanowiono, więc najwidoczniej tak być musiało. "Wypaczenia" są istotą tego przodującego ustroju.
Ciekawe, czy mielibyśmy mniej amatorów "władzy radzieckiej bez biurokratycznych wypaczeń", gdyby nasze rozliczenie z komunizmem było bardziej zorientowane na edukację o przeszłości niż na powierzchowne dyskusje o dekomunizacji? Na wyjaśnianie tego właśnie, o co pyta mnie mój refleksyjny jedenastolatek.
Więcej możesz przeczytać w 12/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.