Czy pamiętasz cukierki zwane kopalniakami? To były czarne dropsy, bardzo mocno anyżowe, a ich smak na lata całe zniechęcił mnie do przyprawy, która w nich dominowała.
Piotrusiu!
Wspomnienia z dzieciństwa kazały mi unikać anyżu pod jakąkolwiek postacią. Mimo że mam wrodzoną skłonność do poznawania nowych alkoholi, to anyżówek do ust nie brałem, bo pierwsze nachylenie się nad szklanką przywoływało koszmarne kopalniakowe doznania.
Tak było do połowy lat osiemdziesiątych. Pojechaliśmy wówczas pociągiem do Bułgarii na narty, a już na granicy rumuńskiej skonstatowaliśmy, że nasz podróżny zapas destylatów całkowicie się wyczerpał. Nie popadliśmy w rozpacz, bowiem kilkugodzinna przerwa w Bukareszcie dawała nadzieję na odbudowę rezerw. Misją zakupową obarczono mnie. Wiedziony ciekawością świata zdecydowałem się na przezroczysty płyn zamknięty we flaszki z etykietkami w języku albańskim. Ledwo stalowy smok ruszył, opuszczając Paryż Bałkanów, już zrywaliśmy zamknięcia z pierwszej butli. Wielki krzyk, który po chwili się rozległ, mało miał odpowiedników w historii, tak musiał lamentować stary król Priam, widząc Achajów łupiących Troję. Do kata, kupiłem albańską anyżówkę!
Pierwsze chwile były trudne, a nawet beznadziejne, gdyż koledzy również cierpieli na syndrom kopalniaków. Z każdym łykiem wstręt jednak znikał, a z czasem pojawiło się coś w rodzaju przyjemności. Jeszcze nie zdefiniowanej, mglistej, lecz dość wyraźnie odczuwanej. Gdy dotarliśmy na miejsce i siedzieliśmy już w restauracji, oniemiałem, słysząc własny głos zamawiający mastikę, bułgarską odmianę rzeczonego alkoholu.
I tak to trwa do dziś. We Francji trudno mi wytrzymać bez przedobiedniej szklaneczki pastisu, w Grecji nic mi nie smakuje bez ouzo, w Turcji popijam raki od południa, w Bułgarii mastika to jeden z pierwszych koniecznych rekwizytów. Uwielbiam ten szlachetny płyn, mętniejący pod wpływem wody, otwierający podniebienie na inne doznania, kojarzący się z ciepłem i lenistwem.
Jasny jest zatem mój stosunek do anyżówki. Ale wiesz, co Ci powiem? Anyżowych cukierków dalej nie znoszę, o czym powiadamiam Cię bez żadnej przykrości.
Twój Robert de Pastis Makłowicz
Drogi Robercie!
A ja wŁaśnie lubiŁem kopalniaki i wspominam je z sentymentem, zwłaszcza że dziś nie widać ich w sklepach. Zawsze też gustowałem w podobnych do biszkopcików herbatnikach zwanych anyżkami.
Z wódką anyżówką było już zupełnie inaczej. Długie lata serdecznie jej nie cierpiałem, konsekwentnie odmawiałem pastisu i ouzo, a pod adresem ich amatorów wypowiadałem niewybredne dowcipy. Ale i ja się w końcu przekonałem do tego szczególnego smaku, choć dopiero w zeszłym roku, spędzając wakacje nad bułgarskim morzem, gdzie lodowato zimna mastika wprowadzała mój rozgrzany do czerwoności organizm w stan boskiej harmonii. Może to jest kwestia wieku?
Smak anyżowy to szerokie pojęcie. Po pierwsze, może pochodzić od kilku roślin: biedrzeńca, popularnie zwanego anyżem, badianu, zwanego też anyżem gwiazdkowatym, albo kopru włoskiego, czyli fenkułu. Nie tylko sam aromat anyżowy może być bardzo różny, o krańcowo odmiennej intensywności, ale też łączy się z innymi smakami, tworząc na podniebieniu efekty, w których sam anyż trudno już wyodrębnić. Na przykład: zmielony biedrzeniec w pieczywie, w słodkich kremach, suszone nasiona w kwaśnych marynatach (pikle!), kwiaty i liście w sałatkach, łodyga w zupach, a korzeń w sosach, badian w słynnej chińskiej przyprawie pięciu smaków i innych pikantnych kombinacjach do sosów, świeży fenkuł w sałatce ze śmietaną, nasiona kopru włoskiego dodane do sosu pomidorowego... Do pewnego stopnia anyżowy jest też arcydzięgiel, zwłaszcza smażony w cukrze.
Na pewno niewłaściwie użyty anyż łatwo prowadzi do kulinarnej klęski, bo to przyprawa "charakterna", ale też daje wielkie pole do kucharskich i cukierniczych popisów.
Zapraszam Cię do siebie na pyszne anyżki, które z dużym powodzeniem udało nam się w domu zrekonstruować i nie będę miał nic przeciw temu, jeśli przyniesiesz flaszkę mastiki albo ouzo.
Bikont Biedrzeniec z Rodziny Baldaszkowatych
Wspomnienia z dzieciństwa kazały mi unikać anyżu pod jakąkolwiek postacią. Mimo że mam wrodzoną skłonność do poznawania nowych alkoholi, to anyżówek do ust nie brałem, bo pierwsze nachylenie się nad szklanką przywoływało koszmarne kopalniakowe doznania.
Tak było do połowy lat osiemdziesiątych. Pojechaliśmy wówczas pociągiem do Bułgarii na narty, a już na granicy rumuńskiej skonstatowaliśmy, że nasz podróżny zapas destylatów całkowicie się wyczerpał. Nie popadliśmy w rozpacz, bowiem kilkugodzinna przerwa w Bukareszcie dawała nadzieję na odbudowę rezerw. Misją zakupową obarczono mnie. Wiedziony ciekawością świata zdecydowałem się na przezroczysty płyn zamknięty we flaszki z etykietkami w języku albańskim. Ledwo stalowy smok ruszył, opuszczając Paryż Bałkanów, już zrywaliśmy zamknięcia z pierwszej butli. Wielki krzyk, który po chwili się rozległ, mało miał odpowiedników w historii, tak musiał lamentować stary król Priam, widząc Achajów łupiących Troję. Do kata, kupiłem albańską anyżówkę!
Pierwsze chwile były trudne, a nawet beznadziejne, gdyż koledzy również cierpieli na syndrom kopalniaków. Z każdym łykiem wstręt jednak znikał, a z czasem pojawiło się coś w rodzaju przyjemności. Jeszcze nie zdefiniowanej, mglistej, lecz dość wyraźnie odczuwanej. Gdy dotarliśmy na miejsce i siedzieliśmy już w restauracji, oniemiałem, słysząc własny głos zamawiający mastikę, bułgarską odmianę rzeczonego alkoholu.
I tak to trwa do dziś. We Francji trudno mi wytrzymać bez przedobiedniej szklaneczki pastisu, w Grecji nic mi nie smakuje bez ouzo, w Turcji popijam raki od południa, w Bułgarii mastika to jeden z pierwszych koniecznych rekwizytów. Uwielbiam ten szlachetny płyn, mętniejący pod wpływem wody, otwierający podniebienie na inne doznania, kojarzący się z ciepłem i lenistwem.
Jasny jest zatem mój stosunek do anyżówki. Ale wiesz, co Ci powiem? Anyżowych cukierków dalej nie znoszę, o czym powiadamiam Cię bez żadnej przykrości.
Twój Robert de Pastis Makłowicz
Drogi Robercie!
A ja wŁaśnie lubiŁem kopalniaki i wspominam je z sentymentem, zwłaszcza że dziś nie widać ich w sklepach. Zawsze też gustowałem w podobnych do biszkopcików herbatnikach zwanych anyżkami.
Z wódką anyżówką było już zupełnie inaczej. Długie lata serdecznie jej nie cierpiałem, konsekwentnie odmawiałem pastisu i ouzo, a pod adresem ich amatorów wypowiadałem niewybredne dowcipy. Ale i ja się w końcu przekonałem do tego szczególnego smaku, choć dopiero w zeszłym roku, spędzając wakacje nad bułgarskim morzem, gdzie lodowato zimna mastika wprowadzała mój rozgrzany do czerwoności organizm w stan boskiej harmonii. Może to jest kwestia wieku?
Smak anyżowy to szerokie pojęcie. Po pierwsze, może pochodzić od kilku roślin: biedrzeńca, popularnie zwanego anyżem, badianu, zwanego też anyżem gwiazdkowatym, albo kopru włoskiego, czyli fenkułu. Nie tylko sam aromat anyżowy może być bardzo różny, o krańcowo odmiennej intensywności, ale też łączy się z innymi smakami, tworząc na podniebieniu efekty, w których sam anyż trudno już wyodrębnić. Na przykład: zmielony biedrzeniec w pieczywie, w słodkich kremach, suszone nasiona w kwaśnych marynatach (pikle!), kwiaty i liście w sałatkach, łodyga w zupach, a korzeń w sosach, badian w słynnej chińskiej przyprawie pięciu smaków i innych pikantnych kombinacjach do sosów, świeży fenkuł w sałatce ze śmietaną, nasiona kopru włoskiego dodane do sosu pomidorowego... Do pewnego stopnia anyżowy jest też arcydzięgiel, zwłaszcza smażony w cukrze.
Na pewno niewłaściwie użyty anyż łatwo prowadzi do kulinarnej klęski, bo to przyprawa "charakterna", ale też daje wielkie pole do kucharskich i cukierniczych popisów.
Zapraszam Cię do siebie na pyszne anyżki, które z dużym powodzeniem udało nam się w domu zrekonstruować i nie będę miał nic przeciw temu, jeśli przyniesiesz flaszkę mastiki albo ouzo.
Bikont Biedrzeniec z Rodziny Baldaszkowatych
Anyżki - Podaje Piotr Bikont |
---|
Wstawić na ogień duży garnek z wodą. Mąkę przesiać przez sito. Do cienkiej metalowej miski wbić jajka, miskę ustawić na garnku z wrzącą wodą i energicznie ubijać (najlepiej trzepaczką rózgową), stopniowo dodając cały cukier. Gdy powstanie pulchna masa, zdjąć z pary i ubijać dalej na stole, aż masa wystygnie. Dodać mąkę, proszek do pieczenia, anyż, dokładnie wymieszać. Blachę wysmarować masłem. Włożyć ciasto do papierowego "rękawa", plastikowego woreczka albo innego podobnego urządzenia i wyciskać niewielkie krążki na blachę. Pozostawić na 24 godziny. Wstawić do średnio nagrzanego piekarnika (w zbyt gorącym nie urosną) mniej więcej na 10 minut, aż ciastka lekko się zezłocą. |
Więcej możesz przeczytać w 12/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.