Im więcej apeli o udział w euroreferendum, tym niższa frekwencja
W normalnym kraju apele tzw. autorytetów są postrzegane albo jako 'głos wołającego na puszczy', albo jako 'walenie głową w mur'. W Polsce przybiera to karykaturalną postać: jest to głos wołającego do ściany i walącego głową w pustkę, bo im więcej się za czymś apeluje, tym bardziej staje się to podejrzane i tym bardziej w narodzie narasta chęć, żeby zrobić na przekór" - ironizował w 1990 r. Stefan Kisielewski. Idąc tropem myśli Kisiela, można powiedzieć, że im częściej i im więcej osobistości i instytucji będzie apelować o udział w euroreferendum, tym niższa będzie frekwencja.
W czasach PRL listy Episkopatu Polski oraz apele intelektualistów wyzwalały wielkie emocje. Czasy jednak się zmieniły, ale apelomania trwa. W 1965 r., gdy polscy biskupi wystosowali list do biskupów niemieckich, zawierający słowa "przebaczamy i prosimy o przebaczenie", wybuchła afera zatrącająca - wedle władz - o zdradę stanu. I był to jedyny bodaj list, który interesował niemal wszystkich, także za granicą. Potem był jeszcze ważny apel prymasa Stefana Wyszyńskiego w sierpniu 1980 r., w którym poparł on strajkujących robotników, oraz jednoznaczne opowiedzenie się episkopatu po stronie kandydatów "Solidarności" przed wyborami do kontraktowego parlamentu w 1989 r. Jednak w 1989 r. dziewięciu na dziesięciu obywateli pochwalało poczynania Kościoła, ale już po pięciu latach aprobata ta spadła o połowę. Kościół to dostrzegał i apelował coraz rzadziej.
Niedawno - w specjalnym słowie pasterskim - biskupi znowu zaapelowali, tym razem o udział w referendum unijnym i głosowanie zgodnie z sumieniem. Tyle że ta decyzja rodziła się w ogromnych bólach, bo do hierarchów trafiła już przenikliwość myśli cytowanego na początku Kisiela. Trafiła też prawda wynikająca z wyborczych statystyk: w ostatnich dziesięciu latach tylko raz, w 1997 r., wynik wyborów był zgodny z oczekiwaniami i apelami episkopatu. Przed wyborami parlamentarnymi w 1993 r. biskupi przestrzegali przed "atakiem sił laickich na wartości chrześcijańskie i narodowe", przypominali, że wobec "konsolidacji tendencji postkomunistycznych nie wolno nam zapominać o bolesnych doświadczeniach niedawnej przeszłości". Efekt był taki, że wygrał SLD - zdobywając ponad 37 proc. głosów. Dwa lata później, przed wyborami prezydenckimi, w dwóch kolejnych listach pasterskich episkopat wyraźnie określił, że nowy prezydent powinien bronić wartości ewangelicznych, nie powinien zaś nim być ktoś, kto "w okresie państwa totalitarnego uczestniczył w sprawowaniu władzy na najwyższym szczeblu partyjno-rządowym". Apele te pojawiły się w momencie, gdy z badań CBOS wynikało, że aż 68 proc. wyborców chodzących do Kościoła uważa, iż episkopat nie powinien wpływać na wynik wyborów. I nie wpłynął, bo wybory wygrał Aleksander Kwaśniewski.
Przed wyborami parlamentarnymi w 2001 r. episkopat znowu zdecydował się na wydanie apelu: "Prawie czterdziestomilionowy naród jest w stanie mieć swych przedstawicieli w parlamencie, którzy świadomi wypracowanej przez wieki tożsamości, podejmując działania w sferze polityczno-gospodarczej (...), będą bronić takiego systemu wartości, który we współczesnej Europie nie zepchnie Polski na niebezpieczne tereny laickiej wizji narodu i państwa". Biskupi nawoływali: "trzeba strzec takich wartości, jak życie ludzkie, chrześcijańskie wychowanie młodego pokolenia. (...) Nie gwarantują tego ugrupowania, które do wspomnianych wartości podchodzą w duchu całkowicie laickim, wskazując na rozwiązanie jawiących się problemów w duchu etyki liberalnej". I znów wybory wygrał SLD.
Mała skuteczność apeli biskupów nie jest zresztą wyłącznie polską specjalnością: pod koniec 1996 r. biskupi krajów Unii Europejskiej wzywali do jak najszybszego przyjęcia krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Ich zdaniem, jak najszybsze przyjęcie do unii nowych członków, przez lata pozbawionych demokracji i możliwości rozwoju, jest obowiązkiem moralnym i chrześcijańskim. Ten obowiązek Europejczycy będą mogli spełnić dopiero po ośmiu latach od apelu.
W maju 2000 r. pięciu byłych premierów III RP podpisało apel nawołujący wszystkie siły polityczne do jedności w sprawie integracji z Unią Europejską. Po nich w moc ogólnie słusznych słów ponownie uwierzyli nie tylko politycy i biskupi, ale też naukowcy, pisarze, artyści. Na Wawelu w rocznicę odzyskania niepodległości grupa znanych osobistości Krakowa ogłosiła apel (zwany później wawelskim) wzywający Polaków do poparcia idei zjednoczonej Europy i głosowania za wejściem Polski do Unii Europejskiej. Podpisało się pod nim ponad 250 krakowian, w tym liczna grupa uczonych, artystów, duchownych, lekarzy, dziennikarzy, biznesmenów, a także parlamentarzyści PO i SLD, m.in. nobliści Wisława Szymborska i Czesław Miłosz oraz Stanisław Lem.
Polska Rada Ruchu Europejskiego poszła jeszcze dalej i nie tylko apelowała o przystąpienie do unii, ale wręcz o stworzenie w niej czwartego filaru. Obecna unia jest zbudowana na trzech filarach: gospodarczym, wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz wspólnych standardach wymiaru sprawiedliwości. Polacy zaapelowali o stworzenie wspólnej polityki naukowej, edukacyjnej i kulturalnej. Spotkało się to z "życzliwym zrozumieniem", czyli zostało kompletnie zignorowane.
Im bliżej czerwcowego referendum w Polsce, tym apelomania nabiera rozmachu. Głos w sprawie integracji zabierają już nawet przedstawiciele poszczególnych zawodów i stowarzyszeń. Oto wezwała rodaków do głosowania za przystąpieniem do Unii Europejskiej polska adwokatura, a także Stowarzyszenie Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę. Rektorzy siedemnastu polskich uniwersytetów zrzeszeni w Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich ogłosili apel białowieski, w którym "do jak najszerszego udziału w referendum" wzywają studentów. Podobny apel wystosowała Regionalna Konferencja Rektorów Uczelni Akademickich, Senat Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego, senat Uniwersytetu Jagiellońskiego i rektorzy uczelni z Pomorza.
Jeśli ktoś nie jest jeszcze przekonany, czy warto wziąć udział w referendum, pomoże mu oświadczenie Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Towarzystw Naukowych: "Wyrażamy przekonanie, że wstąpienie do Unii Europejskiej przyniesie korzyści społeczeństwu i zapewni rozwój kultury narodowej i gospodarki na dziesięciolecia". Pod oświadczeniem podpisały się 23 stowarzyszenia, towarzystwa i związki.
Na kolejne apele zostały jeszcze tylko trzy tygodnie. Tylko czy nękany apelami naród to wytrzyma? Jeśli apele będą rozbrzmiewać w przedszkolach, szkołach, uczelniach, kościołach oraz po włączaniu telewizora i radia, społeczeństwo może się zbuntować. W ostatnich tygodniach przed referendum warto więc zaapelować o nieapelowanie.
W czasach PRL listy Episkopatu Polski oraz apele intelektualistów wyzwalały wielkie emocje. Czasy jednak się zmieniły, ale apelomania trwa. W 1965 r., gdy polscy biskupi wystosowali list do biskupów niemieckich, zawierający słowa "przebaczamy i prosimy o przebaczenie", wybuchła afera zatrącająca - wedle władz - o zdradę stanu. I był to jedyny bodaj list, który interesował niemal wszystkich, także za granicą. Potem był jeszcze ważny apel prymasa Stefana Wyszyńskiego w sierpniu 1980 r., w którym poparł on strajkujących robotników, oraz jednoznaczne opowiedzenie się episkopatu po stronie kandydatów "Solidarności" przed wyborami do kontraktowego parlamentu w 1989 r. Jednak w 1989 r. dziewięciu na dziesięciu obywateli pochwalało poczynania Kościoła, ale już po pięciu latach aprobata ta spadła o połowę. Kościół to dostrzegał i apelował coraz rzadziej.
Niedawno - w specjalnym słowie pasterskim - biskupi znowu zaapelowali, tym razem o udział w referendum unijnym i głosowanie zgodnie z sumieniem. Tyle że ta decyzja rodziła się w ogromnych bólach, bo do hierarchów trafiła już przenikliwość myśli cytowanego na początku Kisiela. Trafiła też prawda wynikająca z wyborczych statystyk: w ostatnich dziesięciu latach tylko raz, w 1997 r., wynik wyborów był zgodny z oczekiwaniami i apelami episkopatu. Przed wyborami parlamentarnymi w 1993 r. biskupi przestrzegali przed "atakiem sił laickich na wartości chrześcijańskie i narodowe", przypominali, że wobec "konsolidacji tendencji postkomunistycznych nie wolno nam zapominać o bolesnych doświadczeniach niedawnej przeszłości". Efekt był taki, że wygrał SLD - zdobywając ponad 37 proc. głosów. Dwa lata później, przed wyborami prezydenckimi, w dwóch kolejnych listach pasterskich episkopat wyraźnie określił, że nowy prezydent powinien bronić wartości ewangelicznych, nie powinien zaś nim być ktoś, kto "w okresie państwa totalitarnego uczestniczył w sprawowaniu władzy na najwyższym szczeblu partyjno-rządowym". Apele te pojawiły się w momencie, gdy z badań CBOS wynikało, że aż 68 proc. wyborców chodzących do Kościoła uważa, iż episkopat nie powinien wpływać na wynik wyborów. I nie wpłynął, bo wybory wygrał Aleksander Kwaśniewski.
Przed wyborami parlamentarnymi w 2001 r. episkopat znowu zdecydował się na wydanie apelu: "Prawie czterdziestomilionowy naród jest w stanie mieć swych przedstawicieli w parlamencie, którzy świadomi wypracowanej przez wieki tożsamości, podejmując działania w sferze polityczno-gospodarczej (...), będą bronić takiego systemu wartości, który we współczesnej Europie nie zepchnie Polski na niebezpieczne tereny laickiej wizji narodu i państwa". Biskupi nawoływali: "trzeba strzec takich wartości, jak życie ludzkie, chrześcijańskie wychowanie młodego pokolenia. (...) Nie gwarantują tego ugrupowania, które do wspomnianych wartości podchodzą w duchu całkowicie laickim, wskazując na rozwiązanie jawiących się problemów w duchu etyki liberalnej". I znów wybory wygrał SLD.
Mała skuteczność apeli biskupów nie jest zresztą wyłącznie polską specjalnością: pod koniec 1996 r. biskupi krajów Unii Europejskiej wzywali do jak najszybszego przyjęcia krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Ich zdaniem, jak najszybsze przyjęcie do unii nowych członków, przez lata pozbawionych demokracji i możliwości rozwoju, jest obowiązkiem moralnym i chrześcijańskim. Ten obowiązek Europejczycy będą mogli spełnić dopiero po ośmiu latach od apelu.
W maju 2000 r. pięciu byłych premierów III RP podpisało apel nawołujący wszystkie siły polityczne do jedności w sprawie integracji z Unią Europejską. Po nich w moc ogólnie słusznych słów ponownie uwierzyli nie tylko politycy i biskupi, ale też naukowcy, pisarze, artyści. Na Wawelu w rocznicę odzyskania niepodległości grupa znanych osobistości Krakowa ogłosiła apel (zwany później wawelskim) wzywający Polaków do poparcia idei zjednoczonej Europy i głosowania za wejściem Polski do Unii Europejskiej. Podpisało się pod nim ponad 250 krakowian, w tym liczna grupa uczonych, artystów, duchownych, lekarzy, dziennikarzy, biznesmenów, a także parlamentarzyści PO i SLD, m.in. nobliści Wisława Szymborska i Czesław Miłosz oraz Stanisław Lem.
Polska Rada Ruchu Europejskiego poszła jeszcze dalej i nie tylko apelowała o przystąpienie do unii, ale wręcz o stworzenie w niej czwartego filaru. Obecna unia jest zbudowana na trzech filarach: gospodarczym, wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz wspólnych standardach wymiaru sprawiedliwości. Polacy zaapelowali o stworzenie wspólnej polityki naukowej, edukacyjnej i kulturalnej. Spotkało się to z "życzliwym zrozumieniem", czyli zostało kompletnie zignorowane.
Im bliżej czerwcowego referendum w Polsce, tym apelomania nabiera rozmachu. Głos w sprawie integracji zabierają już nawet przedstawiciele poszczególnych zawodów i stowarzyszeń. Oto wezwała rodaków do głosowania za przystąpieniem do Unii Europejskiej polska adwokatura, a także Stowarzyszenie Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę. Rektorzy siedemnastu polskich uniwersytetów zrzeszeni w Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich ogłosili apel białowieski, w którym "do jak najszerszego udziału w referendum" wzywają studentów. Podobny apel wystosowała Regionalna Konferencja Rektorów Uczelni Akademickich, Senat Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego, senat Uniwersytetu Jagiellońskiego i rektorzy uczelni z Pomorza.
Jeśli ktoś nie jest jeszcze przekonany, czy warto wziąć udział w referendum, pomoże mu oświadczenie Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Towarzystw Naukowych: "Wyrażamy przekonanie, że wstąpienie do Unii Europejskiej przyniesie korzyści społeczeństwu i zapewni rozwój kultury narodowej i gospodarki na dziesięciolecia". Pod oświadczeniem podpisały się 23 stowarzyszenia, towarzystwa i związki.
Na kolejne apele zostały jeszcze tylko trzy tygodnie. Tylko czy nękany apelami naród to wytrzyma? Jeśli apele będą rozbrzmiewać w przedszkolach, szkołach, uczelniach, kościołach oraz po włączaniu telewizora i radia, społeczeństwo może się zbuntować. W ostatnich tygodniach przed referendum warto więc zaapelować o nieapelowanie.
Więcej możesz przeczytać w 20/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.