Plan Kołodki i Hausnera, czyli jak dać ludziom więcej pieniędzy, odbierając im pieniądze
Kolejne rządy wymyślały coraz to nowe koncesje dla przedsiębiorców, a teraz należałoby wprowadzić koncesję na bycie ministrem finansów. Warunkiem powinno być poprowadzenie przez rok - bez straty - jakiejkolwiek firmy, w której urząd kontroli skarbowej nie wykryłby żadnych nieprawidłowości. Taki warunek musiałby chyba oznaczać likwidację urzędu ministra finansów, bo pewnie żaden z kandydatów nie uzyskałby koncesji.
Na razie minister bez koncesji (a nawet dwóch ministrów!) proponuje coraz to nowe warianty uszczęśliwienia podatników. Z grubsza sprowadzają się one do pomysłów, jak dać ludziom więcej pieniędzy, odbierając im pieniądze.
Grzegorz W. Kołodko jednego dnia zapewniał, że wprowadzenie zgłoszonych przez niego rozwiązań ze stawką podatku CIT w wysokości 24 proc. i likwidacją wszelkich ulg podatkowych jest konieczne, a ich odrzucenie zmusi go do podania się do dymisji, drugiego dnia zmienił zdanie, zapowiadając obniżenie stawki CIT do
19 proc. i pozostawienie niektórych ulg. Podobno przekonał go sam prezydent. Ciekawe, jaką wiedzę ekonomiczną posiadł prezydent, że mu się udało Kołodkę przekonać? Skoro minister finansów tak łatwo ulega wpływom, może da się namówić do wprowadzenia podatku liniowego?
Logika dialektyczna
Zmianę stanowiska Kołodki można wytłumaczyć planem, by ujednolicić opodatkowanie działalności gospodarczej i wprowadzić taki sam podatek dla osób fizycznych i prawnych. Jeśli tak by się stało, trudno byłoby przeforsować podwyższenie podatku, jaki płaci dziś wielu przedsiębiorców według najniższej, dziewiętnastoprocentowej stawki PIT, do 24 proc. Posunięcie wydawało się logiczne, ale pojawił się projekt wprowadzenia dodatkowego progu podatkowego dla osób fizycznych w wysokości 17 proc. Całą logikę koncepcji ujednolicenia stawek CIT i najniższej stawki PIT diabli (albo raczej Hausner) wzięli.
By jednak komuś obniżyć podatek, komuś innemu trzeba go podnieść. Przypomniano sobie, że w unii najwyższe stawki podatkowe są wyższe niż w Polsce, więc
- pewnie w ramach zachęcania nieco bogatszych Polaków do udziału w referendum - zaproponowano opodatkowanie ich stawką w wysokości 50 proc. Stosując logikę dialektyczną, bo taka jest chyba najmilsza sercu miłościwie nam panujących, można zadać pytanie, dlaczego tylko 50 proc.? Może 60 proc., 70 proc. lub nawet 80 proc.? Przecież pod koniec lat 70. w Wielkiej Brytanii najwyższa stawka podatkowa wynosiła 83 proc. Pójdźmy na całość! Jeżeli jednak stawka w wysokości 50 proc. jest lepsza niż osiemdziesięcioprocentowa, dlaczego jeszcze niższa dwudziestoprocentowa stawka nie jest lepsza od pięćdziesięcioprocentowej? Jak oni - na Boga - to wyliczyli? Poza tym, kogo oni taką stawką opodatkują?
Znowu sprawdzi się powiedzenie Miltona Friedmana, że za komplikowanie systemu podatkowego zawsze najwięcej płacą średnio zarabiający. Zresztą, nie stawki podatkowe są najważniejsze. Jeszcze ważniejsze są progi podatkowe. Polski podatnik od dochodu wynoszącego 37 024 zł płaci podatek w wysokości 6500 zł. W USA zapłaciłby od takiego samego dochodu 884 zł, w Wielkiej Brytanii 1000 zł, we Francji 2600 zł, a w Niemczech taka kwota w ogóle nie jest opodatkowana. Dlatego w tych państwach może się rozwijać klasa średnia, a u nas nie.
Irytujące jest ciągłe powoływanie się na doświadczenia innych państw (ulubionym przykładem są Niemcy, Francja i Szwecja), zważywszy, do jakiego stanu doprowadzili swoją gospodarkę Niemcy za pomocą szerzącego się fiskalizmu i podwyższania podatków. Zresztą, w Niemczech coraz powszechniejsze są dziś postulaty reform podatkowych. Paul Kirchhof, były sędzia Federalnego Sądu Konstytucyjnego, napisał niedawno, że niemieckie państwo, które wciąż nakłada podatki, zachowuje się jak rój komarów czających się, by wypić krew podatnika. Dlatego podatnicy wciąż wykorzystują przedziwne sposoby, by uciec przed rojem - zamiast się koncentrować na pracy, są zajęci odpędzaniem komarów. Kołodko z Hausnerem, powołując się na przykład niemiecki, prowadzą nas prosto na ten rój.
Wszyscy martwi
Jerzy Hausner chce ożywić popyt, "dając ludziom więcej pieniędzy", w myśl teorii, że wszystko można wyprodukować, pod warunkiem że ktoś to kupi. W roku 1984 stałem kilkanaście dni i nocy w kolejce po lodówkę. Tworzyłem popyt jak jasna cholera, a podaży jak nie było, tak nie było. Za to polskie przedsiębiorstwa miały zapewniony zbyt na swoje towary, dzięki czemu mogły tworzyć nowe miejsca pracy, nie było bezrobocia i, jak pamiętam, byliśmy chyba dziesiątą potęgą gospodarczą świata. John Maynard Keynes, który był twórcą teorii manipulowania globalnym popytem w celu ożywienia gospodarki, a którego obaj ministrowie bez koncesji są nieodrodnymi uczniami, przyparty kiedyś do muru, na pytanie, jak jego teoria będzie się sprawdzała "w długiej perspektywie", odpowiedział: "W długiej perspektywie wszyscy będziemy martwi...". Można odnieść wrażenie, że reformy podatkowe
a' la Hausner i Kołodko mają przynieść efekty przed najbliższymi wyborami, a potem... wszyscy będziemy martwi.
Na razie minister bez koncesji (a nawet dwóch ministrów!) proponuje coraz to nowe warianty uszczęśliwienia podatników. Z grubsza sprowadzają się one do pomysłów, jak dać ludziom więcej pieniędzy, odbierając im pieniądze.
Grzegorz W. Kołodko jednego dnia zapewniał, że wprowadzenie zgłoszonych przez niego rozwiązań ze stawką podatku CIT w wysokości 24 proc. i likwidacją wszelkich ulg podatkowych jest konieczne, a ich odrzucenie zmusi go do podania się do dymisji, drugiego dnia zmienił zdanie, zapowiadając obniżenie stawki CIT do
19 proc. i pozostawienie niektórych ulg. Podobno przekonał go sam prezydent. Ciekawe, jaką wiedzę ekonomiczną posiadł prezydent, że mu się udało Kołodkę przekonać? Skoro minister finansów tak łatwo ulega wpływom, może da się namówić do wprowadzenia podatku liniowego?
Logika dialektyczna
Zmianę stanowiska Kołodki można wytłumaczyć planem, by ujednolicić opodatkowanie działalności gospodarczej i wprowadzić taki sam podatek dla osób fizycznych i prawnych. Jeśli tak by się stało, trudno byłoby przeforsować podwyższenie podatku, jaki płaci dziś wielu przedsiębiorców według najniższej, dziewiętnastoprocentowej stawki PIT, do 24 proc. Posunięcie wydawało się logiczne, ale pojawił się projekt wprowadzenia dodatkowego progu podatkowego dla osób fizycznych w wysokości 17 proc. Całą logikę koncepcji ujednolicenia stawek CIT i najniższej stawki PIT diabli (albo raczej Hausner) wzięli.
By jednak komuś obniżyć podatek, komuś innemu trzeba go podnieść. Przypomniano sobie, że w unii najwyższe stawki podatkowe są wyższe niż w Polsce, więc
- pewnie w ramach zachęcania nieco bogatszych Polaków do udziału w referendum - zaproponowano opodatkowanie ich stawką w wysokości 50 proc. Stosując logikę dialektyczną, bo taka jest chyba najmilsza sercu miłościwie nam panujących, można zadać pytanie, dlaczego tylko 50 proc.? Może 60 proc., 70 proc. lub nawet 80 proc.? Przecież pod koniec lat 70. w Wielkiej Brytanii najwyższa stawka podatkowa wynosiła 83 proc. Pójdźmy na całość! Jeżeli jednak stawka w wysokości 50 proc. jest lepsza niż osiemdziesięcioprocentowa, dlaczego jeszcze niższa dwudziestoprocentowa stawka nie jest lepsza od pięćdziesięcioprocentowej? Jak oni - na Boga - to wyliczyli? Poza tym, kogo oni taką stawką opodatkują?
Znowu sprawdzi się powiedzenie Miltona Friedmana, że za komplikowanie systemu podatkowego zawsze najwięcej płacą średnio zarabiający. Zresztą, nie stawki podatkowe są najważniejsze. Jeszcze ważniejsze są progi podatkowe. Polski podatnik od dochodu wynoszącego 37 024 zł płaci podatek w wysokości 6500 zł. W USA zapłaciłby od takiego samego dochodu 884 zł, w Wielkiej Brytanii 1000 zł, we Francji 2600 zł, a w Niemczech taka kwota w ogóle nie jest opodatkowana. Dlatego w tych państwach może się rozwijać klasa średnia, a u nas nie.
Irytujące jest ciągłe powoływanie się na doświadczenia innych państw (ulubionym przykładem są Niemcy, Francja i Szwecja), zważywszy, do jakiego stanu doprowadzili swoją gospodarkę Niemcy za pomocą szerzącego się fiskalizmu i podwyższania podatków. Zresztą, w Niemczech coraz powszechniejsze są dziś postulaty reform podatkowych. Paul Kirchhof, były sędzia Federalnego Sądu Konstytucyjnego, napisał niedawno, że niemieckie państwo, które wciąż nakłada podatki, zachowuje się jak rój komarów czających się, by wypić krew podatnika. Dlatego podatnicy wciąż wykorzystują przedziwne sposoby, by uciec przed rojem - zamiast się koncentrować na pracy, są zajęci odpędzaniem komarów. Kołodko z Hausnerem, powołując się na przykład niemiecki, prowadzą nas prosto na ten rój.
Wszyscy martwi
Jerzy Hausner chce ożywić popyt, "dając ludziom więcej pieniędzy", w myśl teorii, że wszystko można wyprodukować, pod warunkiem że ktoś to kupi. W roku 1984 stałem kilkanaście dni i nocy w kolejce po lodówkę. Tworzyłem popyt jak jasna cholera, a podaży jak nie było, tak nie było. Za to polskie przedsiębiorstwa miały zapewniony zbyt na swoje towary, dzięki czemu mogły tworzyć nowe miejsca pracy, nie było bezrobocia i, jak pamiętam, byliśmy chyba dziesiątą potęgą gospodarczą świata. John Maynard Keynes, który był twórcą teorii manipulowania globalnym popytem w celu ożywienia gospodarki, a którego obaj ministrowie bez koncesji są nieodrodnymi uczniami, przyparty kiedyś do muru, na pytanie, jak jego teoria będzie się sprawdzała "w długiej perspektywie", odpowiedział: "W długiej perspektywie wszyscy będziemy martwi...". Można odnieść wrażenie, że reformy podatkowe
a' la Hausner i Kołodko mają przynieść efekty przed najbliższymi wyborami, a potem... wszyscy będziemy martwi.
Więcej możesz przeczytać w 20/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.