Od pewnego czasu irytują mnie pojawiające się tu i ówdzie upiorki przeszłości. Nie upiory, lecz właśnie upiorki (z racji ich raczej niewielkiego wpływu na bieg dziejów). Nie zwracałbym na nie uwagi, gdyby z ustrojowej przeszłości (i własnej w tymże ustroju) nauczyły się czegokolwiek. Ale nie! Taki na przykład prof. Zygmunt Bauman (zwróciłem już na niego uwagę wcześniej) napisał tym razem traktat o stalinizmie. No cóż, właściwy człowiek na właściwym miejscu; wie, o czym pisze. W końcu w czasach wczesnego "pryla" (dźwięczniejsza forma trudnego w wymowie PRL!) aktywnie uczestniczył w tworzeniu systemu jako młody oficer służb bezpieczeństwa, a następnie tzw. intelektualista partyjny. Młodszym czytelnikom spieszę wyjaśnić, że intelektualista partyjny tym różnił się od bezprzymiotnikowego, że zawsze wiedział, z której strony wiatr ideologiczny wieje. Co i kogo pochwalić, a od czego i kogo stanowczo się "odciąć". Nasz uczony też wiedział to doskonale. Tak się jednak złożyło, że meandry systemu, który budował z takim zapałem, ustawiły go w pewnym momencie z góry na przegranej pozycji.
Od Iraku do Iraku
Z budowniczego socjalizmu stał się więc prof. Bauman, jak wielu tzw. rozczarowanych socjalistów, postmodernistą i antyglobalistą. Kiedy zobaczyłem ów traktat o stalinizmie, pomyślałem sobie (najwyraźniej w chwili intelektualnej słabości!), iż były intelektualista partyjny chce wykorzystać swoje doświadczenia w celach porównawczych. W końcu wiele jest cech wspólnych stalinizmu, reżimu Saddama Husajna i Kim Dzong Ila, poczynając od roli terroru w kształtowaniu wszechobecnego strachu lub cech szczególnych totalitarnej propagandy. Opinia doświadczonego praktyka mogłaby być całkiem interesująca.
Ale gdzież tam! Współczesne totalitarne i semitotalitarne reżimy w najmniejszym nawet stopniu nie interesują rozczarowanego uczonego. Stare sympatie bynajmniej nie rdzewieją i - zamiast analizy porównawczej tyranii wczorajszych i dzisiejszych - mamy "subtelną" próbę porównania strachu wywołanego stalinowskim terrorem ze strachem przed terrorystami, przestępczością czy imigrantami, rzekomo sztucznie podsycanym przez zachodnich polityków z George'em W. Bushem na czele.
Po co im to podsycanie strachu? Ano po to, by odwrócić uwagę od narastających problemów, jakie stwarza kapitalistyczna gospodarka rynkowa. "Im bardziej pogłębia się zapaść gospodarcza, rośnie bezrobocie i spadają notowania giełdowe, tym częściej w Ameryce i Anglii - pisze uczony antyglobalista - mężowie stanu straszą swoich obywateli". To, że w Anglii stopa bezrobocia jest najniższa w Europie, a i w USA wynosi niewiele powyżej 5 proc., o czym "postępowe" państwa opiekuńcze mogą tylko pomarzyć, nie interesuje uczonego, który z postmodernistyczną pogardą odnosi się do faktów.
Nie sposób natomiast nie zauważyć, że prof. Bauman, chociaż tak pilnie odwraca oczy od rzeczywistych problemów współczesności, budując mozolnie swoje ideologiczne insynuacje, to na przykład od spraw Iraku tak zupełnie się oderwać nie był w stanie. Oryginalnością argumentacji zbliżył się bowiem (w sposób zapewne nie zamierzony) do ostatniego ministra informacji Saddama Husajna.
Recydywa
Drugi z upiorków przeszłości nie wyniósł tak brzydkiej karty z komunistycznej przeszłości. Godził karierę partyjnego aparatczyka z karierą redaktora "Polityki", jedynego (obok "Tygodnika Powszechnego") dającego się czytać tygodnika w czasach średniego "pryla", tj. w latach 60. i 70. Jeśli nawet we wczesnej karierze nie różnił się od innych poglądem, to przynajmniej starał się różnić wyglądem (patrz notka "Fryzury Mieczysława Rakowskiego" w "Dziennikach" Tyrmanda).
Ba, w miarę krzepnięcia indywidualnej pozycji politycznej w latach 80. pozwalał sobie nawet na wcale odkrywcze stwierdzenia. Sam przechowuję w swoich starych archiwach poufny raport
M.F. Rakowskiego, w którym - oceniając ustrój komunistyczny - stwierdzał z żalem, że właściwie nie stworzył on ani jednego produktu, który w jakikolwiek sposób ułatwiłby ludziom życie. Wszystkie one zostały wynalezione z chęci zysku w tym okropnym kapitalizmie. A do języka obiegowego na świecie weszły tylko dwa słowa z postępowego obozu socjalizmu: "sputnik" i "kozaczok" (oba, dodajmy, dawno już zapomniane).
Niestety, po upadku komunizmu
M.F. Rakowski - o dziwo - przeżywa recydywę poglądów socjalistycznych. Nie czytuję prasy postkomunistycznej; niczego mądrego bowiem człowiek tam się nie doszuka. Jednakże w nielicznych wystąpieniach na łamach poważniejszych dzienników i tygodników pan M.F.R. zabiera głos tak, jakby niczego nie nauczył się z czasów swojego meandrowania w komunizmie. Ba, jakby zapomniał, co sam i jego współpracownicy z "Polityki" pisali przez ten czas! Łaja kolegów z SLD za to, że są za mało lewicowi, no i oczywiście broni "pryla", niezależnie od okazji.
Tak było i tym razem. Autorom piszącym w "Rzeczpospolitej" i gdzie indziej o instytucjonalnym kontekście Rywingate ma za złe, że obarczają "pryla" za ujawnioną degrengoladę moralną. Nie jest to oczywiście źródło jedyne, ale na pewno najważniejsze. To właśnie w systemie komunistycznym pojawiło się zjawisko lumpeninteligencji (które sygnalizowałem w kilku pracach). Lumpeninteligencja to ludzie, którzy za "pryla" zdobywali wykształcenie, zwłaszcza wyższe, nie wyniósłszy z domu przyzwoitych standardów moralnych i tego, co niegdyś nazywano kindersztubą. Co gorsza, w upaństwowionym społeczeństwie, w którym takich standardów nie kształtowało ani środowisko pracy, ani stowarzyszenia zawodowe, nie nabyli ich w ogóle.
W rezultacie w swoich zawodowych i innych (na przykład politycznych) działaniach stosują nie tyle normy moralne i standardy zawodowe, ile - jak to określił kiedyś Zinowiew junior - "techniczne normy przetrwania". Zachowania wielu członków KRRiTV i świadków komisji sejmowej, jak również innych osób zamieszanych w tę sprawę, stanowią przykład stosowania takich właśnie norm. Podobnie jak wyrazy poparcia dla jednego z "bohaterów" Rywingate ze strony prezesa stowarzyszenia Ordynacka, który ma się tak do autentycznego ordynata, jak wyrób czekoladopodobny z czasów "pryla" do prawdziwej czekolady.
Przeżywający recydywę socjalistycznego myślenia Mieczysław Rakowski opowiada w "Rzeczpospolitej" dyrdymały na poziomie Leppera i innych durnych bolszewików o przemianach ustrojowych po upadku komunizmu. Ja rozumiem, że w partyjnej freblówce, gdzie pan M.F.R. zdobywał swoje ekonomiczne kwalifikacje, niczego sensownego nie mógł się nauczyć. Ale, do diabła, takich bzdur o polskiej transformacji nie słyszę od średnio inteligentnych uczniów szkół licealnych (o najlepszych już nie wspominając!), z którymi spotykam się od czasu do czasu w Warszawie i poza nią.
Znowu "coś drgnęło"!
Na razie "drgnęło" wicepremierowi Kołodce, w czasie któregoś z udzielanych wywiadów. Generacji pamiętającej "pryla" przypomniały się natychmiast hasła propagandy w czasach rządów gen. Jaruzelskiego. Widać, że wicepremier swoje szlify marketingowe zdobywał w latach, kiedy "wychodziliśmy na prostą", widać było "światło w tunelu" i w gospodarce "niewątpliwie coś drgnęło".
Słuchając takich bajdurzeń, zastanawiałem się, czy premier Miller i inni luminarze rządowi są dostatecznie dobrze poinformowani w sprawach ekonomii i jakich to światłych mają doradców. Moja ciekawość została częściowo zaspokojona, gdy na jednej z konferencji zobaczyłem takiego doradcę, mianowicie pana Nieckarza, byłego ministra finansów z czasów "wychodzenia na prostą". Nonsensy, które opowiadał, tym różniły się od nonsensów pana M.F.R., że zawierały liczby. Ale za to wszystkie fałszywe! Najbardziej interesujące były dane zasłużonego finansisty z czasów "pryla" dotyczące zamożności społeczeństwa. Uzasadniał on bowiem niemożność ograniczania wydatków budżetowych tym, że w Polsce ponad 58 proc. obywateli żyje poniżej granicy ubóstwa! Najnowszy raport Banku Światowego podaje 18 proc., a są i inne (także niższe) szacunki. Przy takich doradcach i takiej informacji nic dziwnego, że rząd osiągnął rekordowy poziom poparcia, to znaczy 10 procent...
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.