Po ulicach Pekinu jeżdżą samochody, z których nawołuje się do usypiania psów i kotów jako roznoszących wirus SARS
Wybuch epidemii SARS w dalekich krajach Azji obserwowany jest w Polsce z umiarkowanym zainteresowaniem, daleko mniejszym niż to, które przejawiają chociażby Amerykanie. Jest to uzasadnione poczuciem dystansu, o który łatwiej w krajach kultywujących mentalność peryferyjną, a Polska niewątpliwie jest takim krajem. Już sam fakt, że na żadnym polskim lotnisku nie lądują samoloty przybywające bezpośrednio z Chin, Hongkongu, Singapuru czy Tajwanu, sprawia, że wydaje nam się, iż miejsca te znajdują się dalej, niż są naprawdę. Nasza chata z kraja - w dosłownym tego słowa znaczeniu - i dlatego jesteśmy spokojniejsi mniej więcej o 24 godziny w stosunku do reszty świata, bo z takim mniej więcej opóźnieniem podaje się w polskich mediach najnowsze wiadomości na temat rozwoju epidemii SARS. A niektórych nie podaje się w ogóle. Na przykład takich, że owo nietypowe zapalenie płuc, na które umiera co piąta zarażona tajemniczym wirusem osoba, stało się powodem prawdziwego holocaustu zwierząt w Pekinie. Chińczycy drągami, siekierami i pałkami zarąbują właśnie swoje psy i koty w przekonaniu, że mogą one przenosić zarazki. Wydaje się to nieprawdopodobne? A jednak to prawda. Zaczęło się od ekip likwidacyjnych wysyłanych do domów ludzi, którzy zostali objęci kwarantanną jako podejrzani o zarażenie wirusem SARS bądź u których już rozpoznano chorobę. Ekipy te miały za zadanie dokonać dezynfekcji pomieszczeń oraz zabić wszystko, co w nich żyje. Uśmiercano nie tylko pozostawione w domach zwierzęta, ale także psy sąsiadów i koty z pobliskich podwórek. Wszystko, co się rusza. Wang Xiaojiang uciekła z Pekinu, zabierając swoje dwa pieski, Pengpeng i Meimei, oraz ich trzynastoletnią matkę, suczkę Wawę. "Bałam się, że jeśli ktoś z moich sąsiadów złapie SARS albo chociażby zostanie o to podejrzany, moje psy zostaną zarekwirowane przez władze i uśmiercone. Dzięki psom przeżyłam w życiu wiele radości i teraz nie pozwolę, by obecna sytuacja zmusiła mnie do poddania się i wyrzeczenia się ich" - powiedziała zbuntowana Chinka dziennikarzowi "The Baltimore Sun" przez telefon komórkowy, ukrywając się ze swoimi podopiecznymi w domu na południu kraju, w Shenzhen. Miała powody do obaw. Po ulicach jeżdżą samochody propagandowe, z których nawołuje się do usypiania zwierząt i pozbywania się ich z mieszkań. W telewizji podano nie sprawdzoną informację, że zwierzęta roznoszą wirus SARS, a na dowód tego pokazano trzy rzekomo zakażone psy z pianą na pyskach, znalezione w zachodnim Pekinie. Ale to bzdura. Yin Tieyuan, weterynarz z pekińskiej kliniki dla zwierząt, nie może zrozumieć, dlaczego władze nie dementują podobnych plotek, tak jak zrobił to kilka tygodni wcześniej gubernator Hongkongu, powstrzymując tym samym histerię i panikę. Do doktora Yin po obejrzeniu wiadomości w telewizji zaczęły przychodzić setki zapłakanych właścicieli, żądając, by uśpił ich zdrowe zwierzęta. Nie wierzyli mu, gdy im tłumaczył, że to nie ma sensu, bo nikt nie dowiódł, że psy lub koty mogą się przyczyniać do rozszerzania się zarazy. Wirus przeszedł, co prawda, na ludzi ze zwierząt, ale hodowlanych, żyjących w zupełnie innych warunkach. Spanikowani Chińczycy nie wierzą jednak zapewnieniom weterynarzy. Dlatego sami organizują egzekucje swoich psów i kotów albo - w najlepszym razie - porzucają je za miastem. Działacze organizacji opiekujących się zwierzętami opowiadają i o takich wypadkach, gdy uwiązane przy polnej drodzy psy zostały rozjechane samochodem swego pana. Przerażeni epidemią ludzie posuwają się do czynów, jakich nigdy by się po sobie nie spodziewali. Wirus złej informacji, pochopnie i bez sprawdzenia faktów podanej w telewizji, rozchodzi się szybciej niż ten, który powoduje SARS. Nie ma czasu na analizowanie dowodów: na wszelki wypadek trzeba zabić wszystko, co się rusza. W Pekinie trwa holocaust zwierząt. Pojawili się już konspirujący w piwnicach ich obrońcy, którzy w tajemnicy przed sąsiadami próbują uratować życie porzuconym psom, niczym w czasach okupacji ludzie ukrywający przed Holocaustem innych ludzi: Żydów. Oni też - jak podawała niemiecka propaganda - mieli być dla reszty ludzkości zagrożeniem. Holocaust może zatrzymać tylko wystąpienie w telewizji kogoś ważnego, kto ogłosi oficjalnie, że to nieprawda. Tylko że wtedy dla chińskich psów i kotów może już być o jedną histerię za późno.
Więcej możesz przeczytać w 20/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.