Rozmawiają ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI i TOMASZ RACZEK
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, jeśli film Claude'a Leloucha, to musi w nim być mężczyzna i kobieta. W "Piano Bar" są to Jeremy Irons i znana francuska piosenkarka Patricia Kaas, która nieoczekiwanie okazała się całkiem dobrą aktorką.
Zygmunt Kałużyński: Jak pan dobrze wie, panie Tomaszu, aktorstwo w kinie jest nie tylko zasługą samego wykonawcy, lecz również reżysera. Bywa, że inscenizator, który potrafi prowadzić i sfotografować człowieka, umie zrobić żywą postać nawet z osoby, która nie ma specjalnej indywidualności. A przecież w tym duecie jest Irons, na którego bardziej się patrzy niż na tę Patricię, której się raczej słucha. Poza tym to film Leloucha, czyli wypadek szczególny. Nasi reżyserzy w latach 60. usiłowali robić coś podobnego i wtedy mówiło się z pogardą, że wychodzą im "leluchy".
TR: Co to jest "leluch"?
ZK: Lelouch ma już za sobą dwa tuziny filmów, lecz rozpoczął karierę od "Mężczyzny i kobiety", za co z miejsca dostał główną nagrodę w Cannes. Przyjęto to jako przewrót, ale następne z tych dwóch tuzinów filmów okazały się bądź nieudanymi, komercjalnymi kryminałami, bądź sentymentalnymi historyjkami, które mógłby zrobić byle kto.
TR: Nazwisko Leloucha wciąż kojarzy się właśnie z "Mężczyzną i kobietą". Dlaczego wtedy było to takie uderzenie?
ZK: Chodziło o pojawienie się Nowej Fali, do której Lelouch w gruncie rzeczy nie należał. Ten ruch, który zainicjowali ambitni krytycy kina skupieni wokół miesięcznika "Cahiers du cinéma", proponował zupełną zmianę widzenia filmowego. Do tej pory dialogi pisywali profesjonalni autorzy, grali zawodowi aktorzy, pokazywano środowiska barwne. A wszystko kręcono w atelier. Jednym słowem tradycyjne kino robione w sposób fachowy. Otóż nowofalowcy zażądali, by film nie pokazywał wymyślonych scen, lecz odtwarzał sposób myślenia człowieka. Dotychczas w kinie, jeśli chciano pokazać coś z przeszłości, to bohater zasiadał w fotelu, podpierał ręką brodę, zamyślał się głęboko, ekran się rozmywał i wiadomo było, że będzie wspomnienie. Przecież w życiu nic takiego się nie zdarza! Kiedy wspominamy, bynajmniej nie występuje mgła przed oczami. I przeszłość, i przyszłość pokazuje się nam niespodziewanie. Dlatego filmy nowofalowe nie miały ani początku, ani końca. Nie miały puenty ani zawiązania dramatycznego. Były niejako ciągiem myśli i trzeba było uważać, kiedy pojawiał się obraz z przeszłości, a kiedy wizja tego, co nadejdzie. To był nowy styl.
TR: Jak się miał do tego Lelouch?
ZK: Lelouch wprowadził do tego nowego stylu romans. "Mężczyzna i kobieta" to historia dwóch osób. Ona (Anouk Aimée) była scriptgirl, pracującą na planie filmowym. On (Jean-Louis Trintignant) był zawodowym kierowcą rajdowym. Spotkali się przypadkiem, flirtowali na ulicy, trochę w kawiarni. Każde z nich miało już jakąś przeszłość uczuciową, ale - jak to się mówi - mieli się ku sobie, lecz nie wyznali sobie miłości. Rozstali się. On wyjechał, bo miał uczestniczyć w jakimś rajdzie. Oboje jednak wysyłają do siebie depesze, że się kochają. On wsiada do samochodu, jedzie nie zawsze z dozwoloną szybkością, spotykają się, rzucają się sobie w objęcia i idą przez plażę. To wszystko! Nic więcej! To był styl nowofalowy - kawałek codzienności wyrwany na oślep, ale od strony emocjonalnej to tradycyjna historia o miłości.
TR: Panie Zygmuncie, nie inaczej jest w "Piano Bar". Też mamy mężczyznę - złodzieja klejnotów, który ucieka z Europy do Maroka, a przy okazji chce opłynąć świat na jachcie. Kobieta jest piosenkarką, która ma nawracające napady amnezji. Podczas występów zapomina nie tylko słów piosenek, ale i przestaje się orientować, gdzie jest. W Maroku istnieje dla niej szansa. Na świętej górze jej choroba może być uleczona. Właśnie tu, gdzie rozgrywała się akcja innego love story - "Casablanki" - rodzi się między nimi uczucie. Tak samo, jak w filmach Nowej Fali pojawia się ono znikąd i nie wiadomo dokąd prowadzi.
ZK: Mamy też akcję kryminalną, bo nasz bohater to przestępca, operujący w oryginalny sposób.
TR: Do zastraszania jubilerów używa nie broni, lecz pomysłu.
ZK: Tradycyjna potrzeba kina, żeby ktoś, kto postępuje niewłaściwie, wyrównał to moralnie
TR: zostaje zaspokojona. No i mamy jeszcze kawał kina muzycznego w wykonaniu Patricii Kaas. Na pewno będzie z tego dobra płyta.
ZK: Może i jest tu coś z nowofalowego stylu, ale trzeba pamiętać, że to, co my o nim myślimy, było szokiem wtedy. Dziś ten język stał się powszechny w kinie. To już nie jest nic nowego. W ten sposób kręci się filmy nawet w Hollywood. "Piano Bar" to połączenie tradycji nowofalowej, która już dzisiaj nie jest takim uderzeniem, z duchem komercjalizmu.
TR: Panie Zygmuncie, mówi pan o filmie Leloucha, jakby chodziło o jego podróbkę, czyli o "lelucha".
ZK: No, nie! Na tle ostatniej twórczości tego reżysera "Piano Bar" wyróżnia się oryginalnością, grą duetu aktorskiego i atmosferą, która ciągle działa. Tylko że Lelouch nie jest już awangardzistą. Okazał się zdrajcą jednego z głównych ruchów artystycznych w ubiegłym stuleciu. A prawdziwy kinoman ciągle spodziewa się po nim czegoś więcej.
Więcej możesz przeczytać w 25/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.