Mandat obecnego układu rządzącego wygasł niemal do cna
Zaraz po referendum gwałtownie podniosła się temperatura życia politycznego. Nie mogło być inaczej, bo wcześniej świadomie ją obniżano, nie chcąc, aby awantury pomiędzy ugrupowaniami proeuropejskimi zniechęcały do udziału w głosowaniu. Taktyczne wyciszenie sporów nie oznaczało ich zażegnania. Wręcz przeciwnie, podobnie jak chwilowe zaczopowanie krateru, tylko pomnożyło gwałtowność kolejnej erupcji.
W gąszczu pomysłów na przezwyciężenie kryzysu odżyła dyskusja o skróceniu kadencji parlamentu. Zwolennicy przedterminowych wyborów odwołują się do badań, które nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że gdyby dzisiaj odbyły się wybory, ich wynik znacznie różniłby się od tego z jesieni 2001 r., na podstawie którego funkcjonuje obecny układ rządzący.
Taka sytuacja nie jest czymś wyjątkowym w dziejach systemów parlamentarnych. Jest ona wręcz typowa, szczególnie w momentach przełomowych, kiedy ludzie oczekują szybkiej poprawy swojego położenia. W Polsce najwyraźniej było to widoczne po 1918 r. Nikt wtedy nie prowadził profesjonalnych badań opinii publicznej, ale o gwałtownym falowaniu nastrojów świadczyły ogromne przetasowania dokonujące się w Sejmie.
Pierwsze polskie wybory odbyły się w styczniu 1919 r. Żadne z ugrupowań nie uzyskało bezwzględnej większości, ale o sukcesie mógł mówić prawicowy Związek Ludowo-Narodowy, który zdobył prawie 35 proc. mandatów, oraz lewicowe PSL Wyzwolenie, cieszące się z 17 proc. mandatów. Zaledwie po roku, w wyniku rozłamów związanych z zawiedzionymi nadziejami, klub ZLN miał już tylko 18 proc. mandatów, a klub PSL Wyzwolenie - ledwie 6 proc. Konsekwencją kolejnych fluktuacji były częste zmiany rządów oraz systematyczne umacnianie pozycji naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego. Co ciekawe, nie ucierpiało podstawowe zadanie parlamentu, jakim było stanowienie prawa. Ciągle przeobrażający się Sejm uchwalił konstytucję oraz wiele ustaw, bez których nie byłoby możliwe funkcjonowanie odrodzonego państwa.
Historyczna analogia nie może być argumentem na rzecz bezwarunkowego trwania do końca parlamentarnej kadencji, bez zważania na zmieniające się polityczne sympatie obywateli. Lepiej jest bowiem, gdy rządząca większość ciągle cieszy się zaufaniem, a nie powołuje na legalny, ale przebrzmiały już mandat. Największą siłą współczesnego państwa jest jak najpełniejsze identyfikowanie się z nim obywateli. To zaś można uzyskać tylko przez zweryfikowanie mandatu rządzenia, kiedy dotychczasowy wygasa niemalże do cna. Trudno się przed tym bronić, nawet jeśli historia podpowiada, że w przeszłości robiono to często i skutecznie. n
W gąszczu pomysłów na przezwyciężenie kryzysu odżyła dyskusja o skróceniu kadencji parlamentu. Zwolennicy przedterminowych wyborów odwołują się do badań, które nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że gdyby dzisiaj odbyły się wybory, ich wynik znacznie różniłby się od tego z jesieni 2001 r., na podstawie którego funkcjonuje obecny układ rządzący.
Taka sytuacja nie jest czymś wyjątkowym w dziejach systemów parlamentarnych. Jest ona wręcz typowa, szczególnie w momentach przełomowych, kiedy ludzie oczekują szybkiej poprawy swojego położenia. W Polsce najwyraźniej było to widoczne po 1918 r. Nikt wtedy nie prowadził profesjonalnych badań opinii publicznej, ale o gwałtownym falowaniu nastrojów świadczyły ogromne przetasowania dokonujące się w Sejmie.
Pierwsze polskie wybory odbyły się w styczniu 1919 r. Żadne z ugrupowań nie uzyskało bezwzględnej większości, ale o sukcesie mógł mówić prawicowy Związek Ludowo-Narodowy, który zdobył prawie 35 proc. mandatów, oraz lewicowe PSL Wyzwolenie, cieszące się z 17 proc. mandatów. Zaledwie po roku, w wyniku rozłamów związanych z zawiedzionymi nadziejami, klub ZLN miał już tylko 18 proc. mandatów, a klub PSL Wyzwolenie - ledwie 6 proc. Konsekwencją kolejnych fluktuacji były częste zmiany rządów oraz systematyczne umacnianie pozycji naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego. Co ciekawe, nie ucierpiało podstawowe zadanie parlamentu, jakim było stanowienie prawa. Ciągle przeobrażający się Sejm uchwalił konstytucję oraz wiele ustaw, bez których nie byłoby możliwe funkcjonowanie odrodzonego państwa.
Historyczna analogia nie może być argumentem na rzecz bezwarunkowego trwania do końca parlamentarnej kadencji, bez zważania na zmieniające się polityczne sympatie obywateli. Lepiej jest bowiem, gdy rządząca większość ciągle cieszy się zaufaniem, a nie powołuje na legalny, ale przebrzmiały już mandat. Największą siłą współczesnego państwa jest jak najpełniejsze identyfikowanie się z nim obywateli. To zaś można uzyskać tylko przez zweryfikowanie mandatu rządzenia, kiedy dotychczasowy wygasa niemalże do cna. Trudno się przed tym bronić, nawet jeśli historia podpowiada, że w przeszłości robiono to często i skutecznie. n
Więcej możesz przeczytać w 25/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.