Człowiek cały czas żyje emocjami, ale kiedy jednym wystarczy przejście przez ulicę w godzinach szczytu, innym do pełnego szczęścia potrzeba zastawienia włas-nego domu wraz z koleżanką małżonką tylko po to, by zobaczyć, co przeciwnik miał w kartach. Przez takie momenty i ja przechodziłem i szczerze mówiąc, trochę mi w pamięci zostało, a kilku rozdań nie zapomnę do końca życia.
Największą ilość adrenaliny wydzieliłem jednak pewnego dnia w stanie wojennym, kiedy w sklepie mięsnym zauważyłem kawałek wędzonego schabu, który został przez sprzedawczynię przykryty górą słoniny. Byłem dwudziesty w kolejce złożonej ze zdrowych, a naprzeciwko stała druga dwudziestka - emeryci, renciści i kobiety w bardzo widocznej ciąży. Kiedy byłem już trzeci, zobaczyłem, że ręce mi się trzęsą jak podczas debiutu w Opolu, bo byłem pewny, że ten kawalątek wędzonki dalej tkwi na swoim miejscu, przechodząc wonią tłuszczu. I wreszcie stanąłem... sam na sam przed babą w zakrwawionym fartuchu i z tasakiem w ręku. "Poproszę schab wędzony." "Nie ma." "Jest." "Wyszedł pół godziny temu." "Mój nigdzie nie poszedł." I pokazałem miejsce jego spoczynku: "Jest! Jest! Jest!". Czyli po prostu zachowałem się, jak prezydent Kwaśniewski, kiedy dowiedział się, że już na pewno jest Europejczykiem.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ niedawno lecieliśmy tak zwaną taryfą weekendową z Wrocławia do Warszawy i już w sali odpraw przyszła do nas z dużą ilością adrenaliny na twarzy Ela Wojnarowska, znakomita, trochę zapomniana (ale takie czasy) piosenkarka, i powiedziała, że pani w kasie na lotnisku poinformowała ją, że co prawda niedziela to weekend, ale podróż w jedną stronę kosztuje 700 złotych, czyli Ela musiała zapłacić tyle, ile wybulił mój znajomy, kupując bilet z Warszawy do Nowego Jorku przez Londyn. Okazało się, że zrobiłaby lepiej, gdyby kupiła dwa bilety "wte i wewte", bo zapłaciłaby wtedy tylko trzysta, ale skąd człowiek ma wiedzieć, że dwa jest tańsze niż jeden, o czym pani kasjerka nie raczyła poinformować.
Jedynym wesołym akcentem tej podróży był obywatel, który pani policjantce (co tu dużo mówić, bardzo ładnej blondynce) proszącej go o pokazanie dowodu tożsamości powiedział "Przepraszam bardzo, ale dowód nadałem na bagaż". A na to pani uśmiechnęła się czarująco i rzekła: "Widzi pan, a powiadają, że to tylko blondynki nie myślą".
Największą ilość adrenaliny wydzieliłem jednak pewnego dnia w stanie wojennym, kiedy w sklepie mięsnym zauważyłem kawałek wędzonego schabu, który został przez sprzedawczynię przykryty górą słoniny. Byłem dwudziesty w kolejce złożonej ze zdrowych, a naprzeciwko stała druga dwudziestka - emeryci, renciści i kobiety w bardzo widocznej ciąży. Kiedy byłem już trzeci, zobaczyłem, że ręce mi się trzęsą jak podczas debiutu w Opolu, bo byłem pewny, że ten kawalątek wędzonki dalej tkwi na swoim miejscu, przechodząc wonią tłuszczu. I wreszcie stanąłem... sam na sam przed babą w zakrwawionym fartuchu i z tasakiem w ręku. "Poproszę schab wędzony." "Nie ma." "Jest." "Wyszedł pół godziny temu." "Mój nigdzie nie poszedł." I pokazałem miejsce jego spoczynku: "Jest! Jest! Jest!". Czyli po prostu zachowałem się, jak prezydent Kwaśniewski, kiedy dowiedział się, że już na pewno jest Europejczykiem.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ niedawno lecieliśmy tak zwaną taryfą weekendową z Wrocławia do Warszawy i już w sali odpraw przyszła do nas z dużą ilością adrenaliny na twarzy Ela Wojnarowska, znakomita, trochę zapomniana (ale takie czasy) piosenkarka, i powiedziała, że pani w kasie na lotnisku poinformowała ją, że co prawda niedziela to weekend, ale podróż w jedną stronę kosztuje 700 złotych, czyli Ela musiała zapłacić tyle, ile wybulił mój znajomy, kupując bilet z Warszawy do Nowego Jorku przez Londyn. Okazało się, że zrobiłaby lepiej, gdyby kupiła dwa bilety "wte i wewte", bo zapłaciłaby wtedy tylko trzysta, ale skąd człowiek ma wiedzieć, że dwa jest tańsze niż jeden, o czym pani kasjerka nie raczyła poinformować.
Jedynym wesołym akcentem tej podróży był obywatel, który pani policjantce (co tu dużo mówić, bardzo ładnej blondynce) proszącej go o pokazanie dowodu tożsamości powiedział "Przepraszam bardzo, ale dowód nadałem na bagaż". A na to pani uśmiechnęła się czarująco i rzekła: "Widzi pan, a powiadają, że to tylko blondynki nie myślą".
Więcej możesz przeczytać w 25/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.