Gdyby w Polsce kradzież karano obcinaniem rąk, witalibyśmy się, pocierając nosami
Tuż po zamachach bombowych w Madrycie po Warszawie krążył taki dowcip. "Dlaczego w warszawskim metrze nie uda się zamach terrorystyczny? Bo zostawioną walizkę czy plecak z bombą ktoś na pewno ukradnie". W satyrycznym programie "Freitag Nacht News", nadawanym w niemieckiej stacji RTL, dyskutowano o tym, dlaczego Niemcy, oceniając cudzoziemców, posługują się stereotypami. Prowadzący debatę stwierdził w pewnym momencie: "Nie posługuję się już żadnymi stereotypami. Wszystkie, jakie miałem, ukradli mi w Polsce". Według szacunków prof. Witolda Orłowskiego z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych, doradcy prezydenta ds. ekonomicznych, około 1 proc. majątku narodowego w ciągu roku zmienia właściciela, czyli jest kradzione.
Powszechne zŁodziejstwo
Okradane są przedszkola i żłobki, plebanie, kościoły, muzea, domy dziecka, a nawet komisariaty policji (9 takich wypadków w 2003 r.). Kradniemy elementy nagrobków, szyny kolejowe, kable energetyczne, transformatory wysokiego napięcia, trucizny i materiały radioaktywne, lokomotywy i stare samoloty wojskowe. Nie ma mieszkańca bloku, któremu chociaż raz nie okradziono piwnicy. Na terenach ogródków działkowych niektóre domki były okradane kilkadziesiąt razy. Często pozostawienie choćby na kilka minut samochodu w miejscu nie strzeżonym kończy się jego zniknięciem albo okradzeniem. Auta giną nawet z policyjnych parkingów (42 takie wypadki w ubiegłym roku). Przed tygodniem we Wrocławiu złodzieje chcieli ukraść z wojskowego poligonu wieżyczkę atrapy transportera opancerzonego. Wieżyczka ważyła ponad tonę, więc można było na niej zarobić, sprzedając ją w punkcie skupu złomu.
Właściciele przedsiębiorstw instalują ukryte kamery, bo gdy ich nie ma, pracownicy wynoszą sprzęt i materiały. Przy tym nie mówi się w tych wypadkach o kradzieży, lecz o przekroczeniu uprawnień, niedopełnieniu obowiązków, niedopatrzeniu. W potocznej polszczyźnie nie mówi się, że ktoś kradnie, lecz załatwia, organizuje, kombinuje. Złodzieja określa się mianem "zaradny", "sprytny", "obrotny", a czasami wręcz "przedsiębiorczy". Kradną nawet duchowni: w ubiegłym roku lubelska prokuratura przedstawiła zarzut kradzieży 128 tys. zł kapelanowi tamtejszej policji, księdzu Kazimierzowi J. W Poznaniu inny ksiądz próbował pod sutanną wynieść ze sklepu płyty z muzyką biesiadną. Kraść uczymy się od najmłodszych lat: w szkołach podstawowych, średnich, na uczelniach do dziś tolerowane jest ściąganie, czyli kradzież cudzej wiedzy. W każdą niedzielę w tysiącach miejsc w Polsce kupuje się tysiące świeżo ukradzionych telefonów komórkowych, odbiorników radiowych i lusterek samochodowych.
W 2001 r. policja odnotowała ponad 314 tys. kradzieży, zaś w 2003 r. - już pół miliona. Tylko w trzech pierwszych miesiącach 2004 r. zanotowano ponad 66 tys. kradzieży (o 9,3 proc. więcej niż w pierwszym kwartale 2003 r.). Choć z policyjnych statystyk wynika, że w ostatnich latach maleje w Polsce liczba przestępstw, w wypadku kradzieży jest odwrotnie. Prof. Brunon Hołyst, kryminolog, zwraca uwagę, że kradzież jest przestępstwem, za które najłatwiej uniknąć kary. Epidemii kradzieży sprzyja wprowadzony rok temu tzw. zapiskowy system rejestracji kradzieży. Umożliwia on policji niepodejmowanie śledztwa w sprawach drobnych przestępstw - wystarczy sporządzić notatki i sprawa jest szybko umarzana.
Kultura antywłasnościowa
Prof. Richard Pipes, amerykański historyk i politolog, autor m.in. książki "Własność a wolność", twierdzi, że w Polsce kradzież ułatwia i sankcjonuje to, że przez dziesięciolecia należeliśmy do "kultury antywłasnościowej". Mark Pollot, autor książki "Wielka kradzież - małe złodziejstwo", zauważa, że w kręgu "kultury antywłasnościowej" nie chodzi o wypaczenie stosunku do własności, a tym samym kradzieży, ani o czasowe - spowodowane przez absolutyzm, komunizm czy niewolę - zawieszenie zachodnich norm, lecz o akceptowanie norm, w których kradzież jest dopuszczalna. Współczesne polskie złodziejstwo ma swoje korzenie w carskiej i bolszewickiej Rosji, w ich stosunku do własności. Prof. Richard Pipes zauważa, że ewolucja własności w Rosji przebiegała dokładnie odwrotnie niż na Zachodzie, gdzie własność stanowiła najważniejszą przeszkodę dla absolutnej władzy monarchy. W Rosji carowie byli właścicielami całej ziemi, mogli też konfiskować wszystkie towary. Faktyczni użytkownicy byli tylko sługami państwa, więc nie mieli zagwarantowanych żadnych praw obywatelskich, nie mieli jakiegokolwiek zabezpieczenia ekonomicznego.
Jak zauważa Richard Pipes, "Lenin i bolszewicy bali się, że pozostawienie choćby małej enklawy prywatnego majątku wystarczy obywatelom, by uniknęli kontroli państwa i zorganizowali opozycję". W latach 1917-1920 bolszewicy zlikwidowali więc prywatną własność, a państwo stało się jedynym pracodawcą. Aleksander Sołżenicyn w "Archipelagu Gułag" pisze, że kradzież była dla wielu odrzuconych przez państwo jedynym sposobem przetrwania. Dla nękanych rekwizycjami chłopów, szczególnie przed 1922 r. i po roku 1928, kradzież była też formą oporu.
Zasadniczą rolę w systemie norm kultury antywłasnościowej odgrywa pojęcie "trofiejne", czyli zdobyczne. Ktoś, kto nie ma nic "trofiejnego", to idiota. Dla części mieszkańców Jedwabnego "trofiejne" było mienie ich zamordowanych sąsiadów Żydów. "Trofiejne" było to, co pozostawili uciekający z ziem zachodnich Niemcy. Przechodzący w 1945 r. przez Polskę żołnierze Armii Czerwonej przewozili więcej "trofiejnego" niż sprzętu wojskowego. W PRL jako "trofiejne" traktowano nawet przedmioty należące do ofiar katastrof lotniczych (tak było, gdy w marcu 1980 r. rozbił się IŁ-62 należący do LOT oraz po katastrofie samolotu IŁ-62 M w maju 1987 r.) i kolejowych (na przykład w lutym 1952 r. w Rzepinie czy w sierpniu 1980 r. koło Torunia).
Kradzież moralnie słuszna
Nasz stosunek do własności to także echo mentalności pańszczyźnianej i jej kołchozowej odmiany. Chłopi pańszczyźniani mieli - po opłaceniu pogłównego i podatków na armię - tak mało pieniędzy, że właściciele ziemscy pozwalali im na kradzież drewna, ziarna, ziemniaków. Kradzież była praktyką usankcjonowaną w sowieckich kołchozach i polskich PGR-ach. Zakład pracy był w czasach PRL magazynem niczyich części zamiennych, które pracownicy wynosili (nie kradli).
III Rzeczpospolita nie potrafiła rozwiązać problemu reprywatyzacji, czyli zwrotu zagrabionego po II wojnie światowej majątku. Za rządów Jerzego Buzka parlament przyjął wprawdzie ustawę reprywatyzacyjną, lecz zawetował ją prezydent. Stwierdził, że jest niesprawiedliwa, bo "państwa nie stać na zwrot majątków". Ustawa nie była zresztą wolna od wad, zawierała na przykład numerus clausus, czyli wykluczała z reprywatyzacji osoby nie będące na koniec 1999 r. obywatelami Polski - tak jakby obywatelstwo miało jakikolwiek związek z własnością. Przyznano, że państwo coś ukradło, ale nie zwróci, bo nie ma z czego.
Tymczasem kradzież jest kradzieżą, nawet gdy dotyczy 1 promila mienia. Nie jest to, niestety, powszechne myślenie: w sondażu CBOS mniej niż połowa badanych uważa, że zwrot zrabowanej własności jest słuszny z moralnego punktu widzenia. "Jeśli ktoś chce dowartościować wnuków dawnych latyfundystów, bogaczy i burżujów, niech to robi za własne pieniądze, a nie wyciąga miliardów z kieszeni ubogich" - mówił podczas debaty nad ustawą reprywatyzacyjną senator Ryszard Jarzembowski z SLD. Oznacza to, że można bezkarnie okradać każdego, kto doszedł do majątku.
Kradnij, tylko nie daj się złapać!
Kradzież usprawiedliwiamy najczęściej biedą (63 proc. badanych przez CBOS), anonimowością właściciela, czyli państwa (52 proc.). To, co najbardziej zaskakuje w Polsce przybyszów z Zachodu, to pobłażliwość dla różnych form złodziejstwa - wynika z raportu Rady Europy "Przestępczość i stosunek europejskich społeczeństw do łamania prawa". Wedle przytoczonych w raporcie badań, 69 proc. naszych obywateli nie potępia złodziejstwa intelektualnego: plagiatów, piractwa płytowego i komputerowego, nieposzanowania praw autorskich. Aż 67 proc. uważa, że nie powinno się karać za drobne kradzieże. Nie potępiamy znajomych, którzy "okazyjnie" nabyli zegarek, aparat fotograficzny, sprzęt RTV, a nawet samochód.
- Specyficzny stosunek Polaków do własności wynika z tego, że do dzisiaj nie powstał u nas prawdziwy kapitalizm. Zamiast niego mieliśmy najpierw, od połowy lat 80., kapitalizm polityczny, a w połowie następnej dekady zastąpił go kapitalizm zbudowany wokół sektora publicznego. W tych formach kapitalizmu własność nie jest podstawą dochodu. A skoro nie jest, dlaczego mamy ją szanować? - pyta prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Prof. Adam Kurzynowski, dyrektor Instytutu Gospodarki Społecznej SGH, zauważa, że okres PRL był oswajaniem ludzi z nieposzanowaniem własności.
Nasz dwuznaczny stosunek do własności ma też swoje źródła w katolicyzmie. Z jednej strony mamy przykazania "Nie kradnij" i "Nie pożądaj żony bliźniego swego ani żadnej rzeczy, która jego jest", z drugiej zaś zasadę: "Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego". Ta zasada sugeruje, że własność utrudnia zbawienie. Zupełnie inaczej jest w protestantyzmie, gdzie uczciwie zdobyta własność czy bogactwo są nagrodą w świecie doczesnym. Zamach na własność jest więc bezwarunkowo grzechem. - Przykazanie "Nie kradnij" jednoznacznie nakazuje poszanowanie prawa do własności. A bez własności nie ma wolności. W katolickiej nauce społecznej podkreśla się bardzo wyraźnie, że władza polityczna powinna stać na straży prawa własności - mówi ks. dr Andrzej Kobyliński, etyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Na złodzieju czapka nie gore
Co czwarty Polak opowiada się za zaostrzeniem kar za kradzież, w tym osoby, które same mają na koncie różne rodzaje złodziejstwa. Prof. Brunon Hołyst zauważa, że gdyby w Polsce - jak postuluje co dziesiąty badany - za kradzież obcinano złodziejom dłonie, musielibyśmy się witać przez pocieranie nosami.
Już Monteskiusz w swym dziele "O duchu praw" pisał: "Doświadczenie poucza, iż w krajach, w których kary są łagodne, działają one na obywateli tak samo jak gdzie indziej wielkie (...). Niech kto zbada przyczynę wszelkiego skażenia; ujrzy, iż tkwi ona w bezkarności zbrodni, a nie w umiarkowaniu kar".
W naszym kraju na złodzieju czapka nie gore. Złodziejowi podaje się rękę, zaprasza do domu. Być może dlatego, że przez wieki kładliśmy nacisk na problemy narodu, a zaniedbywaliśmy troskę o "małą etykę" życia codziennego. Nie czyniły tego w dostatecznym stopniu ani Kościół, ani szkoła, ani rodzina. Do tego wciąż żyjemy z poczuciem krzywdy. A skoro zostaliśmy skrzywdzeni, rekompensujemy to sobie poza prawem, choćby złodziejstwem.
Powszechne zŁodziejstwo
Okradane są przedszkola i żłobki, plebanie, kościoły, muzea, domy dziecka, a nawet komisariaty policji (9 takich wypadków w 2003 r.). Kradniemy elementy nagrobków, szyny kolejowe, kable energetyczne, transformatory wysokiego napięcia, trucizny i materiały radioaktywne, lokomotywy i stare samoloty wojskowe. Nie ma mieszkańca bloku, któremu chociaż raz nie okradziono piwnicy. Na terenach ogródków działkowych niektóre domki były okradane kilkadziesiąt razy. Często pozostawienie choćby na kilka minut samochodu w miejscu nie strzeżonym kończy się jego zniknięciem albo okradzeniem. Auta giną nawet z policyjnych parkingów (42 takie wypadki w ubiegłym roku). Przed tygodniem we Wrocławiu złodzieje chcieli ukraść z wojskowego poligonu wieżyczkę atrapy transportera opancerzonego. Wieżyczka ważyła ponad tonę, więc można było na niej zarobić, sprzedając ją w punkcie skupu złomu.
Właściciele przedsiębiorstw instalują ukryte kamery, bo gdy ich nie ma, pracownicy wynoszą sprzęt i materiały. Przy tym nie mówi się w tych wypadkach o kradzieży, lecz o przekroczeniu uprawnień, niedopełnieniu obowiązków, niedopatrzeniu. W potocznej polszczyźnie nie mówi się, że ktoś kradnie, lecz załatwia, organizuje, kombinuje. Złodzieja określa się mianem "zaradny", "sprytny", "obrotny", a czasami wręcz "przedsiębiorczy". Kradną nawet duchowni: w ubiegłym roku lubelska prokuratura przedstawiła zarzut kradzieży 128 tys. zł kapelanowi tamtejszej policji, księdzu Kazimierzowi J. W Poznaniu inny ksiądz próbował pod sutanną wynieść ze sklepu płyty z muzyką biesiadną. Kraść uczymy się od najmłodszych lat: w szkołach podstawowych, średnich, na uczelniach do dziś tolerowane jest ściąganie, czyli kradzież cudzej wiedzy. W każdą niedzielę w tysiącach miejsc w Polsce kupuje się tysiące świeżo ukradzionych telefonów komórkowych, odbiorników radiowych i lusterek samochodowych.
W 2001 r. policja odnotowała ponad 314 tys. kradzieży, zaś w 2003 r. - już pół miliona. Tylko w trzech pierwszych miesiącach 2004 r. zanotowano ponad 66 tys. kradzieży (o 9,3 proc. więcej niż w pierwszym kwartale 2003 r.). Choć z policyjnych statystyk wynika, że w ostatnich latach maleje w Polsce liczba przestępstw, w wypadku kradzieży jest odwrotnie. Prof. Brunon Hołyst, kryminolog, zwraca uwagę, że kradzież jest przestępstwem, za które najłatwiej uniknąć kary. Epidemii kradzieży sprzyja wprowadzony rok temu tzw. zapiskowy system rejestracji kradzieży. Umożliwia on policji niepodejmowanie śledztwa w sprawach drobnych przestępstw - wystarczy sporządzić notatki i sprawa jest szybko umarzana.
Kultura antywłasnościowa
Prof. Richard Pipes, amerykański historyk i politolog, autor m.in. książki "Własność a wolność", twierdzi, że w Polsce kradzież ułatwia i sankcjonuje to, że przez dziesięciolecia należeliśmy do "kultury antywłasnościowej". Mark Pollot, autor książki "Wielka kradzież - małe złodziejstwo", zauważa, że w kręgu "kultury antywłasnościowej" nie chodzi o wypaczenie stosunku do własności, a tym samym kradzieży, ani o czasowe - spowodowane przez absolutyzm, komunizm czy niewolę - zawieszenie zachodnich norm, lecz o akceptowanie norm, w których kradzież jest dopuszczalna. Współczesne polskie złodziejstwo ma swoje korzenie w carskiej i bolszewickiej Rosji, w ich stosunku do własności. Prof. Richard Pipes zauważa, że ewolucja własności w Rosji przebiegała dokładnie odwrotnie niż na Zachodzie, gdzie własność stanowiła najważniejszą przeszkodę dla absolutnej władzy monarchy. W Rosji carowie byli właścicielami całej ziemi, mogli też konfiskować wszystkie towary. Faktyczni użytkownicy byli tylko sługami państwa, więc nie mieli zagwarantowanych żadnych praw obywatelskich, nie mieli jakiegokolwiek zabezpieczenia ekonomicznego.
Jak zauważa Richard Pipes, "Lenin i bolszewicy bali się, że pozostawienie choćby małej enklawy prywatnego majątku wystarczy obywatelom, by uniknęli kontroli państwa i zorganizowali opozycję". W latach 1917-1920 bolszewicy zlikwidowali więc prywatną własność, a państwo stało się jedynym pracodawcą. Aleksander Sołżenicyn w "Archipelagu Gułag" pisze, że kradzież była dla wielu odrzuconych przez państwo jedynym sposobem przetrwania. Dla nękanych rekwizycjami chłopów, szczególnie przed 1922 r. i po roku 1928, kradzież była też formą oporu.
Zasadniczą rolę w systemie norm kultury antywłasnościowej odgrywa pojęcie "trofiejne", czyli zdobyczne. Ktoś, kto nie ma nic "trofiejnego", to idiota. Dla części mieszkańców Jedwabnego "trofiejne" było mienie ich zamordowanych sąsiadów Żydów. "Trofiejne" było to, co pozostawili uciekający z ziem zachodnich Niemcy. Przechodzący w 1945 r. przez Polskę żołnierze Armii Czerwonej przewozili więcej "trofiejnego" niż sprzętu wojskowego. W PRL jako "trofiejne" traktowano nawet przedmioty należące do ofiar katastrof lotniczych (tak było, gdy w marcu 1980 r. rozbił się IŁ-62 należący do LOT oraz po katastrofie samolotu IŁ-62 M w maju 1987 r.) i kolejowych (na przykład w lutym 1952 r. w Rzepinie czy w sierpniu 1980 r. koło Torunia).
Kradzież moralnie słuszna
Nasz stosunek do własności to także echo mentalności pańszczyźnianej i jej kołchozowej odmiany. Chłopi pańszczyźniani mieli - po opłaceniu pogłównego i podatków na armię - tak mało pieniędzy, że właściciele ziemscy pozwalali im na kradzież drewna, ziarna, ziemniaków. Kradzież była praktyką usankcjonowaną w sowieckich kołchozach i polskich PGR-ach. Zakład pracy był w czasach PRL magazynem niczyich części zamiennych, które pracownicy wynosili (nie kradli).
III Rzeczpospolita nie potrafiła rozwiązać problemu reprywatyzacji, czyli zwrotu zagrabionego po II wojnie światowej majątku. Za rządów Jerzego Buzka parlament przyjął wprawdzie ustawę reprywatyzacyjną, lecz zawetował ją prezydent. Stwierdził, że jest niesprawiedliwa, bo "państwa nie stać na zwrot majątków". Ustawa nie była zresztą wolna od wad, zawierała na przykład numerus clausus, czyli wykluczała z reprywatyzacji osoby nie będące na koniec 1999 r. obywatelami Polski - tak jakby obywatelstwo miało jakikolwiek związek z własnością. Przyznano, że państwo coś ukradło, ale nie zwróci, bo nie ma z czego.
Tymczasem kradzież jest kradzieżą, nawet gdy dotyczy 1 promila mienia. Nie jest to, niestety, powszechne myślenie: w sondażu CBOS mniej niż połowa badanych uważa, że zwrot zrabowanej własności jest słuszny z moralnego punktu widzenia. "Jeśli ktoś chce dowartościować wnuków dawnych latyfundystów, bogaczy i burżujów, niech to robi za własne pieniądze, a nie wyciąga miliardów z kieszeni ubogich" - mówił podczas debaty nad ustawą reprywatyzacyjną senator Ryszard Jarzembowski z SLD. Oznacza to, że można bezkarnie okradać każdego, kto doszedł do majątku.
Kradnij, tylko nie daj się złapać!
Kradzież usprawiedliwiamy najczęściej biedą (63 proc. badanych przez CBOS), anonimowością właściciela, czyli państwa (52 proc.). To, co najbardziej zaskakuje w Polsce przybyszów z Zachodu, to pobłażliwość dla różnych form złodziejstwa - wynika z raportu Rady Europy "Przestępczość i stosunek europejskich społeczeństw do łamania prawa". Wedle przytoczonych w raporcie badań, 69 proc. naszych obywateli nie potępia złodziejstwa intelektualnego: plagiatów, piractwa płytowego i komputerowego, nieposzanowania praw autorskich. Aż 67 proc. uważa, że nie powinno się karać za drobne kradzieże. Nie potępiamy znajomych, którzy "okazyjnie" nabyli zegarek, aparat fotograficzny, sprzęt RTV, a nawet samochód.
- Specyficzny stosunek Polaków do własności wynika z tego, że do dzisiaj nie powstał u nas prawdziwy kapitalizm. Zamiast niego mieliśmy najpierw, od połowy lat 80., kapitalizm polityczny, a w połowie następnej dekady zastąpił go kapitalizm zbudowany wokół sektora publicznego. W tych formach kapitalizmu własność nie jest podstawą dochodu. A skoro nie jest, dlaczego mamy ją szanować? - pyta prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Prof. Adam Kurzynowski, dyrektor Instytutu Gospodarki Społecznej SGH, zauważa, że okres PRL był oswajaniem ludzi z nieposzanowaniem własności.
Nasz dwuznaczny stosunek do własności ma też swoje źródła w katolicyzmie. Z jednej strony mamy przykazania "Nie kradnij" i "Nie pożądaj żony bliźniego swego ani żadnej rzeczy, która jego jest", z drugiej zaś zasadę: "Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego". Ta zasada sugeruje, że własność utrudnia zbawienie. Zupełnie inaczej jest w protestantyzmie, gdzie uczciwie zdobyta własność czy bogactwo są nagrodą w świecie doczesnym. Zamach na własność jest więc bezwarunkowo grzechem. - Przykazanie "Nie kradnij" jednoznacznie nakazuje poszanowanie prawa do własności. A bez własności nie ma wolności. W katolickiej nauce społecznej podkreśla się bardzo wyraźnie, że władza polityczna powinna stać na straży prawa własności - mówi ks. dr Andrzej Kobyliński, etyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Na złodzieju czapka nie gore
Co czwarty Polak opowiada się za zaostrzeniem kar za kradzież, w tym osoby, które same mają na koncie różne rodzaje złodziejstwa. Prof. Brunon Hołyst zauważa, że gdyby w Polsce - jak postuluje co dziesiąty badany - za kradzież obcinano złodziejom dłonie, musielibyśmy się witać przez pocieranie nosami.
Już Monteskiusz w swym dziele "O duchu praw" pisał: "Doświadczenie poucza, iż w krajach, w których kary są łagodne, działają one na obywateli tak samo jak gdzie indziej wielkie (...). Niech kto zbada przyczynę wszelkiego skażenia; ujrzy, iż tkwi ona w bezkarności zbrodni, a nie w umiarkowaniu kar".
W naszym kraju na złodzieju czapka nie gore. Złodziejowi podaje się rękę, zaprasza do domu. Być może dlatego, że przez wieki kładliśmy nacisk na problemy narodu, a zaniedbywaliśmy troskę o "małą etykę" życia codziennego. Nie czyniły tego w dostatecznym stopniu ani Kościół, ani szkoła, ani rodzina. Do tego wciąż żyjemy z poczuciem krzywdy. A skoro zostaliśmy skrzywdzeni, rekompensujemy to sobie poza prawem, choćby złodziejstwem.
Więcej możesz przeczytać w 20/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.