Niegrzeczni muzycy buntownicy to na co dzień szacowni milionerzy
Wreszcie coś drgnęło w polskim rocku, który smutny i nudny jest jak instrukcja obsługi odkurzacza. Nieoceniony okazał się weteran sceny Janek Borysewicz, lider Lady Pank. Janek to muzyk z temperamentem, na którego zawsze można liczyć, gdy wszystkim wokół chce się ziewać. A to pokaże język pani z hotelowej recepcji, pociągnie za warkocz natrętną fankę lub wyleje atrament za kołnierz organizatorowi koncertu. W chwilach naprawdę szalonych zdarza mu się nawet napisać kredą na murze brzydkie słowo "dupa".
Całym swoim rockowym życiem gitarzysta Borysewicz wpisuje się w bogatą tradycję bycia niegrzecznym chłopcem. Rozumiem go i nawet próbuję naśladować, ale mi nie wychodzi. Niegrzeczni chłopcy zawsze byli ciekawsi od grzecznych. To o niegrzecznych chłopcach pisze się artykuły i kręci filmy. To za niegrzecznymi chłopcami latają dziewczyny i dziennikarze. Na scenie muzycznej podobnie jak w polityce bycie niegrzecznym to niezbędny warunek zaistnienia. Wysokie notowania Leppera i ferajny pokazują, że także w polityce opłaca się być niegrzecznym. Rokicie i Kwaśniewskiemu spada poparcie, bo są za grzeczni. Kto by tam kochał grzecznego!
Muzycy rockowi od zawsze pracowali ciężko na swój niegrzeczny image. Pozytywne strony bycia niegrzecznym odkryli też hiphopowcy, którzy dzięki temu, że starają się być bardzo bardzo niegrzeczni, zostali niekoronowanymi pupilami mediów. Tajemnicą zagadnienia jest to, że ci wszyscy zbuntowani niegrzeczni artyści i skandaliści tak naprawdę są grzeczni. Wiem, co piszę, bo sam się do nich zaliczam. Wszyscy boimy się, że oto pewnego dnia wyda się, że my jesteśmy grzeczni. Nie wierzcie w niegrzeczne zachowania artystów! To tylko poza i teatr, często pomieszane z głupotą.
Bycie niegrzecznym to także walka o przedłużenie młodości. Walka o to, by szalone dzieciństwo trwało jak najdłużej. Popatrzcie na księcia punk rocka, dziadka Iggy'ego Popa. Ten żylasty, dobiegający sześćdziesiątki, półnagi staruszek skacze jak poparzony w swym najnowszym clipie i leje się po pysku z kanadyjską dziwką o pseudonimie Peach. Cóż to jest innego jak nie rozpaczliwa pokazówka z cyklu "nie jestem taki stary, jak myślicie". Ludzie w jego wieku jeżdżą do Ciechocinka i leczą drogi oddechowe przy tężniach. Piją tam śmierdzącą wodę Zuber, by wzmocnić swój układ kostny. Tymczasem Iggy Pop zachowuje się, jakby uciekł własnej mamie na spacerze w parku i chciał sobie trochę poszaleć. Ale przecież to totalny pic, lipa dla nastolatków, które kochają tylko niegrzecznych, i sensacja dla kretynów z prasy muzycznej. Na co dzień Iggy Pop i inni niegrzeczni buntownicy muzycy to szacowni milionerzy otoczeni służbą i limuzynami.
Podczas koncertu plenerowego w Sulęcinie Jan Borysewicz na widok sektora dla vip-ów, w którym zgromadziła się miejscowa elita miasta, rzucił do mikrofonu tekst, aby "ci w garniturach wypier...". Wybuchły ogólnopolski skandal i zamieszanie. Władze miasta się obraziły i wyszły z koncertu. Trochę się im nie dziwię, bo każdy by się źle poczuł po takim tekście. Z drugiej strony może należało przyjść na koncert w rockowych T-shirtach, a nie pod krawatem. Prawda jest też taka, że każdy ma prawo przyjść ubrany na koncert, jak chce (nawet w piżamie albo nago). Dzielenie widowni na tę za barierkami i na tę uprzywilejowaną zawsze budziło złe emocje. Wypowiedź Janka to tylko spontaniczny wyraz solidarności z tymi, którzy nie mieli tak wygodnie jak ci siedzący przed sceną. Tekst był niezbyt dyplomatyczny, to oczywiste, ale takie są zespoły rockowe. Jak ktoś chce mieć poważną i sztywną imprezę, to powinien zapraszać wykonawców z kręgu kwartetów smyczkowych czy orkiestr dętych.
Samo słowo "wypier..." ma dość ciekawą tradycję w polskiej kulturze. Wielokrotnie wykrzykiwano je nie ze sceny, ale z widowni - na przykład podczas pamiętnych festiwali rockowych w Jarocinie. Słynna jest anegdota o tym, jak to śp. Jan Himilsbach (już wówczas wychwalany jako genialny naturszczyk) miał się rzekomo pijany wtoczyć do SPATiF-u i wodząc wzrokiem po zgromadzonej tam elicie kulturalnej miasta, zawołać: "Inteligencja wypier...!". Na co jeden ze znanych zasłużonych aktorów wstał i powiedział: "Nie wiem, jak państwo, ale ja wypier...".
Żal mi trochę burmistrza Sulęcina, bo chłop pewnie zrazi się do rocka okrutnie i prędzej zje własną nerkę, niż da zezwolenie na jakiś koncert. Panie burmistrzu! Nie ma co się aż tak przejmować jednym niegrzecznym zdaniem. To tylko taka rockowa konwencja. Zapewniam pana, że Jan Borysewicz to nie żaden menel, tylko grzeczny 50-letni chłopiec, który myje codziennie zęby i zmienia bieliznę. Jak my wszyscy starzejący się pierdziele rocka robi wiele, by udowodnić, że ciągle ma jaja.
Całym swoim rockowym życiem gitarzysta Borysewicz wpisuje się w bogatą tradycję bycia niegrzecznym chłopcem. Rozumiem go i nawet próbuję naśladować, ale mi nie wychodzi. Niegrzeczni chłopcy zawsze byli ciekawsi od grzecznych. To o niegrzecznych chłopcach pisze się artykuły i kręci filmy. To za niegrzecznymi chłopcami latają dziewczyny i dziennikarze. Na scenie muzycznej podobnie jak w polityce bycie niegrzecznym to niezbędny warunek zaistnienia. Wysokie notowania Leppera i ferajny pokazują, że także w polityce opłaca się być niegrzecznym. Rokicie i Kwaśniewskiemu spada poparcie, bo są za grzeczni. Kto by tam kochał grzecznego!
Muzycy rockowi od zawsze pracowali ciężko na swój niegrzeczny image. Pozytywne strony bycia niegrzecznym odkryli też hiphopowcy, którzy dzięki temu, że starają się być bardzo bardzo niegrzeczni, zostali niekoronowanymi pupilami mediów. Tajemnicą zagadnienia jest to, że ci wszyscy zbuntowani niegrzeczni artyści i skandaliści tak naprawdę są grzeczni. Wiem, co piszę, bo sam się do nich zaliczam. Wszyscy boimy się, że oto pewnego dnia wyda się, że my jesteśmy grzeczni. Nie wierzcie w niegrzeczne zachowania artystów! To tylko poza i teatr, często pomieszane z głupotą.
Bycie niegrzecznym to także walka o przedłużenie młodości. Walka o to, by szalone dzieciństwo trwało jak najdłużej. Popatrzcie na księcia punk rocka, dziadka Iggy'ego Popa. Ten żylasty, dobiegający sześćdziesiątki, półnagi staruszek skacze jak poparzony w swym najnowszym clipie i leje się po pysku z kanadyjską dziwką o pseudonimie Peach. Cóż to jest innego jak nie rozpaczliwa pokazówka z cyklu "nie jestem taki stary, jak myślicie". Ludzie w jego wieku jeżdżą do Ciechocinka i leczą drogi oddechowe przy tężniach. Piją tam śmierdzącą wodę Zuber, by wzmocnić swój układ kostny. Tymczasem Iggy Pop zachowuje się, jakby uciekł własnej mamie na spacerze w parku i chciał sobie trochę poszaleć. Ale przecież to totalny pic, lipa dla nastolatków, które kochają tylko niegrzecznych, i sensacja dla kretynów z prasy muzycznej. Na co dzień Iggy Pop i inni niegrzeczni buntownicy muzycy to szacowni milionerzy otoczeni służbą i limuzynami.
Podczas koncertu plenerowego w Sulęcinie Jan Borysewicz na widok sektora dla vip-ów, w którym zgromadziła się miejscowa elita miasta, rzucił do mikrofonu tekst, aby "ci w garniturach wypier...". Wybuchły ogólnopolski skandal i zamieszanie. Władze miasta się obraziły i wyszły z koncertu. Trochę się im nie dziwię, bo każdy by się źle poczuł po takim tekście. Z drugiej strony może należało przyjść na koncert w rockowych T-shirtach, a nie pod krawatem. Prawda jest też taka, że każdy ma prawo przyjść ubrany na koncert, jak chce (nawet w piżamie albo nago). Dzielenie widowni na tę za barierkami i na tę uprzywilejowaną zawsze budziło złe emocje. Wypowiedź Janka to tylko spontaniczny wyraz solidarności z tymi, którzy nie mieli tak wygodnie jak ci siedzący przed sceną. Tekst był niezbyt dyplomatyczny, to oczywiste, ale takie są zespoły rockowe. Jak ktoś chce mieć poważną i sztywną imprezę, to powinien zapraszać wykonawców z kręgu kwartetów smyczkowych czy orkiestr dętych.
Samo słowo "wypier..." ma dość ciekawą tradycję w polskiej kulturze. Wielokrotnie wykrzykiwano je nie ze sceny, ale z widowni - na przykład podczas pamiętnych festiwali rockowych w Jarocinie. Słynna jest anegdota o tym, jak to śp. Jan Himilsbach (już wówczas wychwalany jako genialny naturszczyk) miał się rzekomo pijany wtoczyć do SPATiF-u i wodząc wzrokiem po zgromadzonej tam elicie kulturalnej miasta, zawołać: "Inteligencja wypier...!". Na co jeden ze znanych zasłużonych aktorów wstał i powiedział: "Nie wiem, jak państwo, ale ja wypier...".
Żal mi trochę burmistrza Sulęcina, bo chłop pewnie zrazi się do rocka okrutnie i prędzej zje własną nerkę, niż da zezwolenie na jakiś koncert. Panie burmistrzu! Nie ma co się aż tak przejmować jednym niegrzecznym zdaniem. To tylko taka rockowa konwencja. Zapewniam pana, że Jan Borysewicz to nie żaden menel, tylko grzeczny 50-letni chłopiec, który myje codziennie zęby i zmienia bieliznę. Jak my wszyscy starzejący się pierdziele rocka robi wiele, by udowodnić, że ciągle ma jaja.
Więcej możesz przeczytać w 20/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.