Od 15 lat polskim Kościołem rządzi ten sam układ Jakie jest trzecie najważniejsze święto, obok Wielkanocy i Bożego Narodzenia, dla polskich biskupów? To - nie występujące w kalendarzu kościelnym - święto Trzech Józefów. Przypada ono 19 marca, kiedy obchodzone są imieniny Józefa. Wtedy trzy najważniejsze osoby w polskim Kościele - prymas Glemp, arcybiskup Michalik i nuncjusz Kowalczyk - świętują imieniny w siedzibie nuncjatury przy alei Szucha w Warszawie. I właśnie w okolicach tej daty zapadają najważniejsze dla Kościoła w Polsce decyzje. W ciągu ostatniego pół roku w Episkopacie Polski podjęto wiele tych decyzji, tyle że wedle zasady Tomaso di Lampedusy: "dużo musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu". W tym roku najpiękniejszy prezent imieninowy otrzymał arcybiskup Józef Michalik, który w wigilię dnia swojego patrona został wybrany na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Biskup Tadeusz Pieronek, który stawiał na innego kandydata (arcybiskupa poznańskiego Stanisława Gądeckiego), wybór Michalika skomentował słowami: miało wzejść słońce, wzeszedł księżyc. I wiele się nie pomylił: pół roku rządów arcybiskupa przemyskiego w Kościele to - zamiast ostrego światła słonecznego - blada księżycowa poświata.
Przewodniczący z oddali
Zasadniczą przeszkodą w dokonaniu zmian w polskim Kościele jest fakt, że nowy przewodniczący episkopatu urzęduje w Przemyślu, z dala od centrum wydarzeń politycznych i kościelnych. A pełnienie tej funkcji wymaga częstej obecności w stolicy. W czasach Internetu nie powinno to sprawiać problemu, ale Kościół jest instytucją konserwatywną. Chociaż korzysta ze zdobyczy techniki, wiele spraw nadal załatwia zgodnie z ustalonymi przez wieki procedurami, czyli poprzez osobiste konsultacje, odbijanie pieczęci i składanie podpisów.
Biskup Michalik ma zbyt mało czasu, by odbywać regularne kilkugodzinne podróże do stolicy. W dodatku archidiecezja przemyska należy do najważniejszych w Polsce i pracy dla arcybiskupa jest tu wystarczająco dużo. Sytuację w diecezji dodatkowo komplikuje to, że niedawno zmarł biskup pomocniczy Stefan Moskwa. Arcybiskup ma więc obecnie do dyspozycji tylko jednego biskupa pomocniczego. Inna sprawa, czy Józef Michalik chce i może być szefem episkopatu de facto, a nie tylko de iure.
Prymas, czyli pierwszy
Gdy arcybiskup Michalik wciąż przebywa w Przemyślu, siłą inercji najpotężniejszą osobą w polskim Kościele pozostaje prymas Józef Glemp. Po reformie episkopatu tytuł prymasa jest wprawdzie wyłącznie honorowy i oznacza kustosza relikwii świętego Wojciecha, ale kształtowana przez stulecia tradycja sprawia, że słowo prymas nadal dla wielu oznacza "pierwszy". Prymas ma tę dodatkową przewagę, że w Kościele od wieków obowiązuje zasada precedencji, czyli pierwszeństwa. Arcybiskup warszawski, który na dodatek nosi kardynalski biret, zawsze będzie zajmował pierwsze miejsce przed każdym właścicielem paliusza, czyli arcybiskupem.
Mimo zmiany na stanowisku przewodniczącego episkopatu to kardynał Glemp, a nie arcybiskup Michalik nadal reprezentuje Kościół na zewnątrz. W bliskiej przyszłości na zmianę tej sytuacji się nie zanosi. Wprawdzie 18 grudnia prymas Glemp kończy 75 lat i zgodnie z prawem kanonicznym złoży na ręce papieża rezygnację z kierowania warszawską archidiecezją, ale Jan Paweł II przedłuży jego rządy przynajmniej o rok. Chodzi o umożliwienie prymasowi dokończenia budowy Świątyni Opatrzności Bożej na warszawskim Wilanowie oraz występowanie w roli gospodarza podczas ewentualnej przyszłorocznej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny. Oznacza to utrzymanie status quo.
Gdyby biskup Rzymu przyjął rezygnację kardynała Glempa, oznaczałoby to zasadnicze zmiany. Naturalnym następcą Glempa na stanowisku metropolity warszawskiego byłby arcybiskup Michalik i wówczas mógłby być rzeczywistym szefem Kościoła. Wiele wskazuje jednak na to, że Michalik nie ma szans na to stanowisko, bo chce je zająć bardziej wpływowy w Watykanie arcybiskup Józef Kowalczyk.
Pieronek na aucie
Półroczne rządy arcybiskupa Michalika w episkopacie nie mogły przynieść zmian, bo de facto już od wielu lat w polskim Kościele rządzi ten sam triumwirat Józefów, zatem role są podzielone. Przecież poprzednio arcybiskup Michalik był zastępcą przewodniczącego episkopatu i był tym trzecim. Drugim, a w wielu sprawach pierwszym rozgrywającym, był i pozostaje nuncjusz apostolski. I nie zamierza dać się zmarginalizować, mimo że jego misja nuncjusza dobiega końca. W świecie dyplomatycznym niezmiernie rzadko zdarza się, by ambasador (a nuncjusz to ambasador papieża) urzędował dłużej niż pięć, sześć lat, a tymczasem arcybiskup Kowalczyk funkcjonuje w nuncjaturze już ponad 15 lat.
Trzej Józefowie od lat realizują spójną politykę: polski episkopat nie jest wstrząsany waśniami, a wielu wręcz twierdzi, że w tym gronie panuje wyjątkowy marazm. Wszelka opozycja została de facto stłumiona. Biskup Tadeusz Pieronek, który jeszcze kilka lat temu był frontmanem Kościoła i jako sekretarz episkopatu niejednokrotnie naraził się swoim braciom w biskupstwie zbytnią - według nich - otwartością, został zmarginalizowany w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Jego miejsce na stanowisku sekretarza episkopatu zajął były sekretarz nuncjatury, biskup Piotr Libera, który w ciągu sześciu lat sprawowania tego urzędu w zasadzie nie otwierał publicznie ust.
Przeciwko triumwiratowi Józefów i ich zachowawczej polityce mogą wystąpić dotychczasowi biskupi pomocniczy, których przesunięto na stanowiska rządców diecezji. Coraz wyraźniej dostrzegają oni potrzebę unowocześnienia Kościoła.
Frakcja Gołębiewskiego
Dotychczasowy program Kościoła w Polsce sprowadza siź w istocie do zawołania znanego z pieśni pielgrzymkowej: "Czy wy wiecie, że mamy papieża?!". Kościół w Polsce nie jest przygotowany na to, że papieża może niebawem zabraknąć. I trwa w marazmie tak, jakby Jan Paweł II miał być papieżem jeszcze co najmniej 20 lat. Ruchy katolickie, które w państwach zlaicyzowanej Europy są czynnikiem przyciągającym młodych do Kościoła, w Polsce są zmarginalizowanie. W naszym kraju bardziej doceniany jest ojciec Tadeusz Rydzyk niż ojciec Jan Góra zapełniający lednickie pola tysięcznymi rzeszami młodzieży. Większość biskupów przez lata uspokojonych wizją pełnych kościołów nie dostrzega, że bez zmian polskie kościoły też opustoszeją.
W episkopacie są biskupi, którzy zdają sobie sprawę z tego, że w laicyzującym się świecie nie da się funkcjonować na dotychczasowych zasadach. Tak też chyba myśli i arcybiskup Michalik. Świadczy o tym choćby przeprowadzona przez niego ankieta na temat zmian w obradach episkopatu. Połowa hierarchów uważa, że są potrzebne, połowa woli, by wszystko pozostało po staremu. Coraz częściej do głosu dochodzą jednak ci pierwsi. Za lidera tej grupy jest uważany arcybiskup wrocławski Marian Gołębiewski, który wkrótce ma otrzymać kardynalski biret. Może on liczyć na wsparcie biskupów Kazimierza Nycza z Koszalina, Jana Tyrawy z Bydgoszczy i Stanisława Wielgusa z Płocka. Najważniejsze dla przyszłości Kościoła w Polsce będą jednak nominacje na stolice kardynalskie w Krakowie i Warszawie. Jeśli nie będą to tzw. pewniacy (m.in. dwóch z trójcy Józefów - Michalik i Kowalczyk), może to oznaczać koniec rządów trzech Józefów.
Zasadniczą przeszkodą w dokonaniu zmian w polskim Kościele jest fakt, że nowy przewodniczący episkopatu urzęduje w Przemyślu, z dala od centrum wydarzeń politycznych i kościelnych. A pełnienie tej funkcji wymaga częstej obecności w stolicy. W czasach Internetu nie powinno to sprawiać problemu, ale Kościół jest instytucją konserwatywną. Chociaż korzysta ze zdobyczy techniki, wiele spraw nadal załatwia zgodnie z ustalonymi przez wieki procedurami, czyli poprzez osobiste konsultacje, odbijanie pieczęci i składanie podpisów.
Biskup Michalik ma zbyt mało czasu, by odbywać regularne kilkugodzinne podróże do stolicy. W dodatku archidiecezja przemyska należy do najważniejszych w Polsce i pracy dla arcybiskupa jest tu wystarczająco dużo. Sytuację w diecezji dodatkowo komplikuje to, że niedawno zmarł biskup pomocniczy Stefan Moskwa. Arcybiskup ma więc obecnie do dyspozycji tylko jednego biskupa pomocniczego. Inna sprawa, czy Józef Michalik chce i może być szefem episkopatu de facto, a nie tylko de iure.
Prymas, czyli pierwszy
Gdy arcybiskup Michalik wciąż przebywa w Przemyślu, siłą inercji najpotężniejszą osobą w polskim Kościele pozostaje prymas Józef Glemp. Po reformie episkopatu tytuł prymasa jest wprawdzie wyłącznie honorowy i oznacza kustosza relikwii świętego Wojciecha, ale kształtowana przez stulecia tradycja sprawia, że słowo prymas nadal dla wielu oznacza "pierwszy". Prymas ma tę dodatkową przewagę, że w Kościele od wieków obowiązuje zasada precedencji, czyli pierwszeństwa. Arcybiskup warszawski, który na dodatek nosi kardynalski biret, zawsze będzie zajmował pierwsze miejsce przed każdym właścicielem paliusza, czyli arcybiskupem.
Mimo zmiany na stanowisku przewodniczącego episkopatu to kardynał Glemp, a nie arcybiskup Michalik nadal reprezentuje Kościół na zewnątrz. W bliskiej przyszłości na zmianę tej sytuacji się nie zanosi. Wprawdzie 18 grudnia prymas Glemp kończy 75 lat i zgodnie z prawem kanonicznym złoży na ręce papieża rezygnację z kierowania warszawską archidiecezją, ale Jan Paweł II przedłuży jego rządy przynajmniej o rok. Chodzi o umożliwienie prymasowi dokończenia budowy Świątyni Opatrzności Bożej na warszawskim Wilanowie oraz występowanie w roli gospodarza podczas ewentualnej przyszłorocznej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny. Oznacza to utrzymanie status quo.
Gdyby biskup Rzymu przyjął rezygnację kardynała Glempa, oznaczałoby to zasadnicze zmiany. Naturalnym następcą Glempa na stanowisku metropolity warszawskiego byłby arcybiskup Michalik i wówczas mógłby być rzeczywistym szefem Kościoła. Wiele wskazuje jednak na to, że Michalik nie ma szans na to stanowisko, bo chce je zająć bardziej wpływowy w Watykanie arcybiskup Józef Kowalczyk.
Pieronek na aucie
Półroczne rządy arcybiskupa Michalika w episkopacie nie mogły przynieść zmian, bo de facto już od wielu lat w polskim Kościele rządzi ten sam triumwirat Józefów, zatem role są podzielone. Przecież poprzednio arcybiskup Michalik był zastępcą przewodniczącego episkopatu i był tym trzecim. Drugim, a w wielu sprawach pierwszym rozgrywającym, był i pozostaje nuncjusz apostolski. I nie zamierza dać się zmarginalizować, mimo że jego misja nuncjusza dobiega końca. W świecie dyplomatycznym niezmiernie rzadko zdarza się, by ambasador (a nuncjusz to ambasador papieża) urzędował dłużej niż pięć, sześć lat, a tymczasem arcybiskup Kowalczyk funkcjonuje w nuncjaturze już ponad 15 lat.
Trzej Józefowie od lat realizują spójną politykę: polski episkopat nie jest wstrząsany waśniami, a wielu wręcz twierdzi, że w tym gronie panuje wyjątkowy marazm. Wszelka opozycja została de facto stłumiona. Biskup Tadeusz Pieronek, który jeszcze kilka lat temu był frontmanem Kościoła i jako sekretarz episkopatu niejednokrotnie naraził się swoim braciom w biskupstwie zbytnią - według nich - otwartością, został zmarginalizowany w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Jego miejsce na stanowisku sekretarza episkopatu zajął były sekretarz nuncjatury, biskup Piotr Libera, który w ciągu sześciu lat sprawowania tego urzędu w zasadzie nie otwierał publicznie ust.
Przeciwko triumwiratowi Józefów i ich zachowawczej polityce mogą wystąpić dotychczasowi biskupi pomocniczy, których przesunięto na stanowiska rządców diecezji. Coraz wyraźniej dostrzegają oni potrzebę unowocześnienia Kościoła.
Frakcja Gołębiewskiego
Dotychczasowy program Kościoła w Polsce sprowadza siź w istocie do zawołania znanego z pieśni pielgrzymkowej: "Czy wy wiecie, że mamy papieża?!". Kościół w Polsce nie jest przygotowany na to, że papieża może niebawem zabraknąć. I trwa w marazmie tak, jakby Jan Paweł II miał być papieżem jeszcze co najmniej 20 lat. Ruchy katolickie, które w państwach zlaicyzowanej Europy są czynnikiem przyciągającym młodych do Kościoła, w Polsce są zmarginalizowanie. W naszym kraju bardziej doceniany jest ojciec Tadeusz Rydzyk niż ojciec Jan Góra zapełniający lednickie pola tysięcznymi rzeszami młodzieży. Większość biskupów przez lata uspokojonych wizją pełnych kościołów nie dostrzega, że bez zmian polskie kościoły też opustoszeją.
W episkopacie są biskupi, którzy zdają sobie sprawę z tego, że w laicyzującym się świecie nie da się funkcjonować na dotychczasowych zasadach. Tak też chyba myśli i arcybiskup Michalik. Świadczy o tym choćby przeprowadzona przez niego ankieta na temat zmian w obradach episkopatu. Połowa hierarchów uważa, że są potrzebne, połowa woli, by wszystko pozostało po staremu. Coraz częściej do głosu dochodzą jednak ci pierwsi. Za lidera tej grupy jest uważany arcybiskup wrocławski Marian Gołębiewski, który wkrótce ma otrzymać kardynalski biret. Może on liczyć na wsparcie biskupów Kazimierza Nycza z Koszalina, Jana Tyrawy z Bydgoszczy i Stanisława Wielgusa z Płocka. Najważniejsze dla przyszłości Kościoła w Polsce będą jednak nominacje na stolice kardynalskie w Krakowie i Warszawie. Jeśli nie będą to tzw. pewniacy (m.in. dwóch z trójcy Józefów - Michalik i Kowalczyk), może to oznaczać koniec rządów trzech Józefów.
Więcej możesz przeczytać w 45/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.