Teresa Chalifa została porwana czy tylko gra rolę porwanej? Porwana w Iraku Polka nie jest naiwną wolontariuszką, której apel o uwolnienie poruszy serca rodaków, jak stało się w wypadku Włoszek Simony Pari i Simony Torretty. Wygląda też na to, że Teresa Chalifa, z domu Borcz, nie jest poczciwą starszą panią o krystalicznej przeszłości. Oczywiście, w najmniejszym stopniu nie może to wpływać na determinację polskiego rządu w staraniach o jej uwolnienie, może jednak zaważyć na sposobie, w jaki będą prowadzone negocjacje z porywaczami. Sprawa uprowadzenia Polki - po analizie szczegółów - wydaje się bowiem mocno podejrzana.
Film pod znakiem zapytania
Telewizja al-Dżazira informację o uprowadzeniu Polki podała w ubiegły czwartek w południe. Na 40-sekundowym nagraniu wyemitowanym przez katarską stację widać kobietę w średnim wieku na tle sztandaru ugrupowania Salafickie Brygady Abu Bakra as-Siddika. Uprowadzona siedzi przed dwoma zamaskowanymi mężczyznami, z których jeden mierzy jej w głowę z pistoletu. W zamian za uwolnienie Polki porywacze żądają wycofania naszego kontyngentu z Iraku i uwolnienia kobiet z irackich więzień. Na nagraniu widać, że Polka coś mówi, ale prawie jej nie słychać. Zagłusza ją głos odczytujący żądania. Teoretycznie taśma niemal się nie różni od wcześniejszych nagrań, jakie docierały z Iraku. Ale tylko teoretycznie.
Od kwietnia, gdy w Iraku zaczęła się plaga porwań, uprowadzono prawie 150 osób. Porywacze zabili 37 z nich. Do tej pory taśmy z żądaniami były upubliczniane najwcześniej trzy dni po porwaniu. Działo się tak dlatego, że zwykle różne radykalne grupy przekazywały sobie osobę uprowadzoną. Zeynep Tugrul, turecka dziennikarka, i Scott Taylor, reporter z Kanady, przechodzili z rąk do rąk cztery razy. Czterej Włosi porwani na wiosnę - trzy razy.
Teresę Chalifę - jak mówi płk Adnan Abdul Rahman, rzecznik irackiego MSW - uprowadzono w środę późnym wieczorem lub w nocy. Może to sugerować, że porywacze byli dobrze przygotowani do zadania: nie tylko wiedzieli dokładnie, kogo porywają, bo nie tracili czasu na ustalanie tożsamości, ale również od razu musieli nagrać film, by rano znalazł się w biurze al-Dżaziry w Bagdadzie.
Jeśli wydarzenia rozgrywały się tak szybko, można się zastanowić, dlaczego Polka jest tak spokojna. Nie wygląda na osobę w szoku, której ktoś grozi śmiercią. Uprowadzony na początku czerwca w Bagdadzie Jerzy Kos, dyrektor bagdadzkiego biura wrocławskiej firmy Jedynka, pytany, co czuje porwany, opowiada, że był tak sparaliżowany strachem, że nie mógł mówić ani nawet ruszyć ręką.
- Nie wiem, co się ze mną działo. Ocknąłem się dopiero, gdy zaczęli mnie szturchać kolbą kałasznikowa w głowę i w plecy - mówi Kos. - Dla mnie to było piekło; chcę o nim zapomnieć - twierdzi doc. Ewa Marchwińska-Wyrwał, jedna z pracownic Polskiej Akademii Nauk uprowadzonych w Dagestanie w 1999 r. - Każdy dzień był inny. Dominowały strach o życie i potworne zmęczenie, przeżywałam ciągłą huśtawkę nastrojów: apatia mieszała się z histerią, euforia przechodziła w załamanie nerwowe - wspomina jej towarzyszka niedoli, prof. Zofia Fischer-Malanowska.
- Pani Borcz zachowuje się jak wzorowy zakładnik: jest spokojna, panuje nad emocjami, spełnia żądania porywaczy - uważa Roman Polko, były dowódca Gromu, i dodaje, że może to być dowód na to, że jest mądra i wie, że tylko w ten sposób może przeżyć. - Zakładniczka trzyma się prosto, co jest dowodem na to, że się nie boi; prosta postawa oznacza godność - dodaje Hanna Hamer, psycholog społeczny z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej.
Polko nie podejmuje siź spekulacji na temat, czy porwanie Polki mogło być sfingowane, ale zdaniem psychologów, z którymi rozmawiał "Wprost", zachowanie zakładniczki może to właśnie sugerować. - Postawa tej pani budzi najwyższe zdziwienie. Nie wyobrażam sobie, by ktoś w ten sposób umiał kontrolować emocje - uważa Hanna Hamer. - Osoba porwana powinna się bać o własne życie, tymczasem pani Borcz prezentuje olimpijski spokój. To nie jest normalna postawa - już bardziej normalne jest, gdy na kolanach błaga się o litość.
Ofiara czy oficer?
Można postawić kilka hipotez tłumaczących zachowanie porwanej Polki. - Być może jest pod wpływem środków odurzających. Może też źle oceniać sytuację. Długo mieszka w świecie arabskim, wie, że kobiety otaczane są tam dużym szacunkiem, i wydaje jej się, że nie spotka jej krzywda. Możliwe jednak, że zna któregoś z porywaczy, wie, jaki los ją czeka, i dlatego się nie boi - mówi Hamer. - Zachowanie Borcz sprawia, że można się zastanawiać, czy jest osobą aż tak odporną psychicznie, czy może została przeszkolona do znoszenia ekstremalnie trudnych sytuacji. Inna odpowiedź, która przychodzi na myśl, jest taka, że ona nie została porwana, a jedynie odgrywa rolę porwanej - mówi "Wprost" proszący o zachowanie anonimowości policyjny psycholog zajmujący się terroryzmem.
Czy Teresa Chalif a mogła zostać przeszkolona do znoszenia takich sytuacji? Były pracownik ambasady i były szef porwanej Leszek Adamiec poinformował, że w 1994 r. została dyscyplinarnie zwolniona z pracy, bo podejrzewano ją o branie łapówek i współpracę z miejscowymi służbami specjalnymi. - Za czasów reżimu Saddama wszyscy obywatele Iraku zatrudnieni w placówkach dyplomatycznych obcych państw musieli współpracować ze służbami, w innym wypadku nie dostaliby od MSZ i MSW pozwolenia na pracę, które było niezbędne - mówi pracownik naszej ambasady w Bagdadzie. - Jeśli nie straciła pracy za łapówkarstwo, to jej szefowie musieli mieć znacznie więcej niż podejrzenia, że współpracowała ze służbami Saddama, i na pewno nie chodziło o lekkie przewinienie, jak wynoszenie powszechnie dostępnych formularzy wizowych. Dyplomata Leszek Adamiec nie znał Borcz, za to doskonale pamięta ją Witold Gerbszt, który w latach 80. pracował w Iraku dla Instalexportu. -Ona nigdy nie ukrywała, że jej mąż pracuje w tajnych służbach Saddama - mówi. Jedna z wersji zakłada, że Polka mogła zostać uprowadzona w ramach zemsty za dokonania jej męża w czasach reżimu. Wielokrotnie zdarzało się, że sunnickie rodziny dawnych dysydentów były zabijane w odwecie. Tyle że z mężem Teresa Borcz nie miała nic wspólnego od czasu, gdy się rozeszli w połowie lat 90. Nadto, aktów zemsty na dawnych członkach reżimu dokonują zwykle prześladowani przez Saddama szyici, tymczasem Brygady Salafickie kojarzone są z niedobitkami armii i służb specjalnych reżimu. To, że żądają wycofania z Iraku polskich wojsk, wydaje się więc jak najbardziej logiczne, choć mało realne. Tymczasem Brygady Salafickie dały się poznać jako organizacja stawiająca możliwe do spełnienia żądania. We wrześniu grupa przyznała się do porwania dziesięciu Turków. Domagała się, by firmy, dla których pracują, wycofały się z Iraku. Po spełnieniu tego żądania porwanych wypuszczono na wolność. Nieoficjalnie mówi się, że porywacze dostali też wysoki okup. W sprawie Polski chyba też idzie o pieniądze.
Porwania sp.z o.o.
Od zakończenia zimnej wojny - mówi "Wprost" Rachel Briggs, autorka "Kidnapping Business" - porwania polityczne odeszły do lamusa. Takie sytuacje, jak uprowadzenie dziennikarza Daniela Pearla, który w Pakistanie szukał Al-Kaidy, są dziś rzadkością. Współcześni porywacze to "biznesmeni": starannie kalkulują ryzyko, jakie trzeba ponieść oraz zysk, jaki może przynieść -mówi Briggs.
Przemysł kidnaperski funkcjonuje tak samo na całym świecie. Standaryzacji uległa wysokość okupów: rolnik płaci 200 dolarów, miejscowy biznesmen - 2 tys. dolarów, za korespondenta zagranicznego porywacze żądają 1-5 mln dolarów, a za reprezentantów światowych koncernów - do kilkudziesięciu milionów. W Iraku za zwłoki Polaka oferowano tysiąc dolarów, za żywego - kilkakrotnie więcej. Terror, kiedyś będący narzędziem w realizacji celów politycznych, teraz jest sposobem zarobkowania. Tylko przymiotniki przy nazwach organizacji: "rewolucyjny", "marksistowski", "salaficki", przypominają o dawnych ideałach porywaczy. O tym, że w porwaniu Polki może nie chodzić o walkę narodowowyzwoleńczą, świadczy jeszcze szczegół - mężczyzna, który siedzi obok porwanej, mówi po arabsku, ale według analiz, Irakijczykiem nie jest.
Telewizja al-Dżazira informację o uprowadzeniu Polki podała w ubiegły czwartek w południe. Na 40-sekundowym nagraniu wyemitowanym przez katarską stację widać kobietę w średnim wieku na tle sztandaru ugrupowania Salafickie Brygady Abu Bakra as-Siddika. Uprowadzona siedzi przed dwoma zamaskowanymi mężczyznami, z których jeden mierzy jej w głowę z pistoletu. W zamian za uwolnienie Polki porywacze żądają wycofania naszego kontyngentu z Iraku i uwolnienia kobiet z irackich więzień. Na nagraniu widać, że Polka coś mówi, ale prawie jej nie słychać. Zagłusza ją głos odczytujący żądania. Teoretycznie taśma niemal się nie różni od wcześniejszych nagrań, jakie docierały z Iraku. Ale tylko teoretycznie.
Od kwietnia, gdy w Iraku zaczęła się plaga porwań, uprowadzono prawie 150 osób. Porywacze zabili 37 z nich. Do tej pory taśmy z żądaniami były upubliczniane najwcześniej trzy dni po porwaniu. Działo się tak dlatego, że zwykle różne radykalne grupy przekazywały sobie osobę uprowadzoną. Zeynep Tugrul, turecka dziennikarka, i Scott Taylor, reporter z Kanady, przechodzili z rąk do rąk cztery razy. Czterej Włosi porwani na wiosnę - trzy razy.
Teresę Chalifę - jak mówi płk Adnan Abdul Rahman, rzecznik irackiego MSW - uprowadzono w środę późnym wieczorem lub w nocy. Może to sugerować, że porywacze byli dobrze przygotowani do zadania: nie tylko wiedzieli dokładnie, kogo porywają, bo nie tracili czasu na ustalanie tożsamości, ale również od razu musieli nagrać film, by rano znalazł się w biurze al-Dżaziry w Bagdadzie.
Jeśli wydarzenia rozgrywały się tak szybko, można się zastanowić, dlaczego Polka jest tak spokojna. Nie wygląda na osobę w szoku, której ktoś grozi śmiercią. Uprowadzony na początku czerwca w Bagdadzie Jerzy Kos, dyrektor bagdadzkiego biura wrocławskiej firmy Jedynka, pytany, co czuje porwany, opowiada, że był tak sparaliżowany strachem, że nie mógł mówić ani nawet ruszyć ręką.
- Nie wiem, co się ze mną działo. Ocknąłem się dopiero, gdy zaczęli mnie szturchać kolbą kałasznikowa w głowę i w plecy - mówi Kos. - Dla mnie to było piekło; chcę o nim zapomnieć - twierdzi doc. Ewa Marchwińska-Wyrwał, jedna z pracownic Polskiej Akademii Nauk uprowadzonych w Dagestanie w 1999 r. - Każdy dzień był inny. Dominowały strach o życie i potworne zmęczenie, przeżywałam ciągłą huśtawkę nastrojów: apatia mieszała się z histerią, euforia przechodziła w załamanie nerwowe - wspomina jej towarzyszka niedoli, prof. Zofia Fischer-Malanowska.
- Pani Borcz zachowuje się jak wzorowy zakładnik: jest spokojna, panuje nad emocjami, spełnia żądania porywaczy - uważa Roman Polko, były dowódca Gromu, i dodaje, że może to być dowód na to, że jest mądra i wie, że tylko w ten sposób może przeżyć. - Zakładniczka trzyma się prosto, co jest dowodem na to, że się nie boi; prosta postawa oznacza godność - dodaje Hanna Hamer, psycholog społeczny z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej.
Polko nie podejmuje siź spekulacji na temat, czy porwanie Polki mogło być sfingowane, ale zdaniem psychologów, z którymi rozmawiał "Wprost", zachowanie zakładniczki może to właśnie sugerować. - Postawa tej pani budzi najwyższe zdziwienie. Nie wyobrażam sobie, by ktoś w ten sposób umiał kontrolować emocje - uważa Hanna Hamer. - Osoba porwana powinna się bać o własne życie, tymczasem pani Borcz prezentuje olimpijski spokój. To nie jest normalna postawa - już bardziej normalne jest, gdy na kolanach błaga się o litość.
Ofiara czy oficer?
Można postawić kilka hipotez tłumaczących zachowanie porwanej Polki. - Być może jest pod wpływem środków odurzających. Może też źle oceniać sytuację. Długo mieszka w świecie arabskim, wie, że kobiety otaczane są tam dużym szacunkiem, i wydaje jej się, że nie spotka jej krzywda. Możliwe jednak, że zna któregoś z porywaczy, wie, jaki los ją czeka, i dlatego się nie boi - mówi Hamer. - Zachowanie Borcz sprawia, że można się zastanawiać, czy jest osobą aż tak odporną psychicznie, czy może została przeszkolona do znoszenia ekstremalnie trudnych sytuacji. Inna odpowiedź, która przychodzi na myśl, jest taka, że ona nie została porwana, a jedynie odgrywa rolę porwanej - mówi "Wprost" proszący o zachowanie anonimowości policyjny psycholog zajmujący się terroryzmem.
Czy Teresa Chalif a mogła zostać przeszkolona do znoszenia takich sytuacji? Były pracownik ambasady i były szef porwanej Leszek Adamiec poinformował, że w 1994 r. została dyscyplinarnie zwolniona z pracy, bo podejrzewano ją o branie łapówek i współpracę z miejscowymi służbami specjalnymi. - Za czasów reżimu Saddama wszyscy obywatele Iraku zatrudnieni w placówkach dyplomatycznych obcych państw musieli współpracować ze służbami, w innym wypadku nie dostaliby od MSZ i MSW pozwolenia na pracę, które było niezbędne - mówi pracownik naszej ambasady w Bagdadzie. - Jeśli nie straciła pracy za łapówkarstwo, to jej szefowie musieli mieć znacznie więcej niż podejrzenia, że współpracowała ze służbami Saddama, i na pewno nie chodziło o lekkie przewinienie, jak wynoszenie powszechnie dostępnych formularzy wizowych. Dyplomata Leszek Adamiec nie znał Borcz, za to doskonale pamięta ją Witold Gerbszt, który w latach 80. pracował w Iraku dla Instalexportu. -Ona nigdy nie ukrywała, że jej mąż pracuje w tajnych służbach Saddama - mówi. Jedna z wersji zakłada, że Polka mogła zostać uprowadzona w ramach zemsty za dokonania jej męża w czasach reżimu. Wielokrotnie zdarzało się, że sunnickie rodziny dawnych dysydentów były zabijane w odwecie. Tyle że z mężem Teresa Borcz nie miała nic wspólnego od czasu, gdy się rozeszli w połowie lat 90. Nadto, aktów zemsty na dawnych członkach reżimu dokonują zwykle prześladowani przez Saddama szyici, tymczasem Brygady Salafickie kojarzone są z niedobitkami armii i służb specjalnych reżimu. To, że żądają wycofania z Iraku polskich wojsk, wydaje się więc jak najbardziej logiczne, choć mało realne. Tymczasem Brygady Salafickie dały się poznać jako organizacja stawiająca możliwe do spełnienia żądania. We wrześniu grupa przyznała się do porwania dziesięciu Turków. Domagała się, by firmy, dla których pracują, wycofały się z Iraku. Po spełnieniu tego żądania porwanych wypuszczono na wolność. Nieoficjalnie mówi się, że porywacze dostali też wysoki okup. W sprawie Polski chyba też idzie o pieniądze.
Porwania sp.z o.o.
Od zakończenia zimnej wojny - mówi "Wprost" Rachel Briggs, autorka "Kidnapping Business" - porwania polityczne odeszły do lamusa. Takie sytuacje, jak uprowadzenie dziennikarza Daniela Pearla, który w Pakistanie szukał Al-Kaidy, są dziś rzadkością. Współcześni porywacze to "biznesmeni": starannie kalkulują ryzyko, jakie trzeba ponieść oraz zysk, jaki może przynieść -mówi Briggs.
Przemysł kidnaperski funkcjonuje tak samo na całym świecie. Standaryzacji uległa wysokość okupów: rolnik płaci 200 dolarów, miejscowy biznesmen - 2 tys. dolarów, za korespondenta zagranicznego porywacze żądają 1-5 mln dolarów, a za reprezentantów światowych koncernów - do kilkudziesięciu milionów. W Iraku za zwłoki Polaka oferowano tysiąc dolarów, za żywego - kilkakrotnie więcej. Terror, kiedyś będący narzędziem w realizacji celów politycznych, teraz jest sposobem zarobkowania. Tylko przymiotniki przy nazwach organizacji: "rewolucyjny", "marksistowski", "salaficki", przypominają o dawnych ideałach porywaczy. O tym, że w porwaniu Polki może nie chodzić o walkę narodowowyzwoleńczą, świadczy jeszcze szczegół - mężczyzna, który siedzi obok porwanej, mówi po arabsku, ale według analiz, Irakijczykiem nie jest.
Więcej możesz przeczytać w 45/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.