"Macie, czego chcieliście, przecież sami nas wybraliście" - mówi Niemcom filmowy Goebbels
Adolf Hitler zjada makaron w sosie pomidorowym, chwali kucharkę za "świetny posiłek", czyści zęby, głaszcze psa, zabija się razem z właśnie poślubioną Ewą Braun i niknie w płomieniach wywołanych dwustu litrami zapalonej benzyny. Czy można pokazać monstrum jako normalnego człowieka? To pytanie zadają sobie dziś nie tylko Niemcy i nie tylko widzowie głośnego filmu "Upadek".
W 1955 r. Georg Wilhelm Pabst nakręcił pierwszy po wojnie film o końcu Rzeszy i Hitlera - "Ostatni akt", sprzedany aż do 52 krajów. W latach 70. ukazała się wielka biografia Hitlera napisana przez Joachima Festa, a potem dwa następne filmy: "Hitler - dzieje pewnej kariery" i trwający prawie siedem godzin dokument "Hitler - film z Niemiec" Hansa-Jürgena Syberberga. Potem był jeszcze obraz Jörga Buttgereita "Krwawe ekscesy w bunkrze führera" z 1982 r. i Christopha Schlingensiefa "100 lat Adolfa Hitlera" z 1988 r. Za każdym razem, bez względu na to, czy była to poważna próba analizy przeszłości, czy komedia, pojawiał się strach, że ożywiony i urynkowiony führer wywoła tęsknotę za III Rzeszą. Takie same obawy towarzyszą najnowszemu dziełu specjalisty od thrillerów Olivera Hirschbiegela i Bernda Eichingera, scenarzysty i producenta "Upadku". Premierowy pokaz tego obrazu w monachijskim Mathäser Filmpalast Niemcy nagrodzili długotrwałymi brawami na stojąco. Kilka dni później "Upadek" wyświetlono w Roy Thomson Hall w Toronto w Kanadzie. Standing ovation dla tej najdroższej produkcji w dziejach kinematografii RFN, która pochłonęła 13,5 mln euro, nie było. Kanadyjscy widzowie opuścili kino w milczeniu.
Ostatnia nadzieja
Wejście "Upadku" na ekrany niemieckich kin przygotowano perfekcyjnie (można powiedzieć - po niemiecku): rozesłano 400 kopii i wszędzie sale wypełniły siź po brzegi. Choć "Upadek" jest wyświetlany zaledwie od kilku tygodni, obejrzało go już 4 mln Niemców. W berlińskim CinemaxX wciąż sprzedawane są komplety biletów. Projekcjom towarzyszy nie słabnąca dyskusja w mediach. Wysokonakładowy "Bild" (4,5 mln egz.) poświęcił filmowi aż siedemnaście wydań gazety. Były kanclerz Helmut Kohl chwalił na jej łamach: "Ten film musiał być nakręcony i mam nadzieję, że zobaczy go możliwie wielu".
Już dziś można powiedzieć, że w Niemczech "Upadek" odniósł wielki sukces. I nawet jeśli Hirschbiegel nie dostanie Oscara, jego nazwisko będzie wymieniane wśród wybitnych twórców współczesnego kina. Bynajmniej nie dzięki porywającej reżyserii w tym filmie, lecz tematowi. Hirschbiegel pokazał Hitlera z ludzką twarzą. Kanwą opowieści stał się esej Joachima Festa "Upadek - Hitler i koniec III Rzeszy" oraz wspomnienia jego sekretarki Traudl Junge "Do ostatniej godziny".
Tematem filmu nie był Holocaust, podboje ani wyniszczanie innych narodów. Był nim sam Hitler, jego ostatnia nadzieja na uratowanie wizji Niemiec rządzących światem, a potem rezygnacja i samozagłada.
Obok Hitlera, w którego wcielił się Bruno Ganz - aktor z dogłębną znajomością charakteru führera, sposobu bycia, mówienia, mimiki i gestykulacji - pojawiają się inne, uczłowieczone postaci z panteonu III Rzeszy: minister Goebbels z rodziną, Speer, Jodl, Braun, Junge. Na taśmie filmowej odtworzono ich poruszające przeżycia, ale nie ich szokującą historię. I to jest główny zarzut stawiany temu filmowi. Święte prawo reżysera opowiadać to, na co ma ochotę, ale w tym kontekście musi się liczyć z innym, nieuchronnym pytaniem: czy Hitler w "Upadku" nie budzi współczucia i nie następuje niezamierzone oddemonizowanie sprawcy II wojny światowej i największej zbrodni w dziejach ludzkości?
Czy Niemcy chcą wybaczyć Hitlerowi?
Scenarzysta "Upadku" Bernd Eichinger wyjaśnia: "Chcieliśmy opowiedzieć historię, a nie ją komentować". Dla większości historyków w Niemczech jest to opcja nie do przyjęcia. W chwili rozpoczęcia rozpowszechniania filmu odbywał się akurat ich 45. zjazd; po pokazie "Upadku" entuzjazm wyrazili nieliczni. Hermann Graml z Uniwersytetu w Augsburgu "nie widział żadnego filmu, który by tak przejmująco i dosadnie ożywiał przeszłość" i "pouczał na przyszłość". Jego kolega Jan Oliver Decker z Uniwersytetu w Kilonii przyznał, że momentami się nudził, a "podawanie dzieciom po kolei sześciu kapsułek z trucizną przez Magdę Goebbels było wręcz męczące". Hans Mommsen zauważył, że "rekonstrukcja gołych faktów i redukcja historii do czysto osobistych przeżyć nie daje jej pełnego obrazu". Jost Düffler był jeszcze bardziej dosadny: film stanowi "wyodrębniony akt", który "koronuje obecne akcentowanie przez Niemców swej roli jako ofiar".
Brytyjski historyk Ian Kershaw z Uniwersytetu w Sheffield, autor dwutomowej biografii führera, napisał we "Frankfurter Allgemeine Zeitung": "Ze wszystkich portretów Hitlera tylko ten jeden mnie przekonuje". Z kolei reżyser Wim Wenders nie zostawił w "Die Zeit" na filmie suchej nitki: "Czemu, do cholery?! Czemu nie pokazać, że ta świnia już nie żyje? Czemu tego człowieka zaszczycać, jak nikogo innego z tych, którzy musieli umierać całymi szeregami?". W podobnym tonie wypowiada się większość recenzentów spoza RFN. "La Libre Belgique" dostrzega wyłącznie przerażenie publiczności, austriacki dziennik "Standard" obawia się, czy film nie jest początkiem zmiany podejścia Niemców do historii. Krytycy brytyjscy, francuscy i amerykańscy balansują między skąpymi pochwałami, rozczarowaniem lub wręcz wykpieniem obrazu Hirschbiegela. "Daily Mail" zastanawia się w tytule: "Czy Niemcy chcą wybaczyć Hitlerowi?", "Daily Telegraph" przytacza sceny, w których Hitler jest "dobrym wujkiem" ze słabością do czekolady, głaszczącym psa, wyrozumiałym dla sekretarki, a rozeźlonym, bo ktoś chce mu odebrać tysiącletnią Rzeszę.
Płacz wzruszenia
Jeśli pójść tropem tragifarsy, już wiele lat temu brytyjski autor horrorów Roald Dahl pisał o pewnej żonie alkoholika, która poroniła trzy razy, a gdy wreszcie donosiła ciążę i zapytała o noworodka, akuszer odpowiedział: "Ma pani chłopca, będzie żył, to całkiem normalne dziecko, pani Hitler...". W odbiorze niemieckiej publiczności i uznanych autorytetów nie przewija się jednak humorystyczny ton. Niemcy traktują "Upadek" ze śmiertelną powagą. Ale rola filmu w kształtowaniu zbiorowej świadomości jest przeceniona. W "Upadku" nie widać tęsknoty za przeszłością. Prawdą jest jednak również, że bez wyłuszczenia podłoża fascynacji postacią Hitlera, zbrodniarza, przed którym wznosił się las rąk w pozdrowieniu "Sieg Heil!", film ukazuje jedynie cząstkę przykrej prawdy, która doprowadziła cały naród na krawędź samozagłady. "Macie, czego chcieliście, przecież sami nas wybraliście" - rzucił w bunkrze filmowy Goebbels na krótko przed śmiercią jego całej rodziny. To nie jedyne samobójstwo, dzieciobójstwo i morderstwo w tym filmie i w tragicznej, prawdziwej historii Niemiec sprzed zaledwie 59 lat. Członkowie Hitlerjugend, którym udało się uniknąć filmowego (jak pod barykadą), ale też prawdziwego losu kolegów z organizacji, oraz dzieci ich dzieci zasiadają dziś na widowni niemieckich kin.
Hitler z ludzką twarzą wypełnia dzisiaj sale kinowe. Będzie źle, jeśli ta inscenizacja stanie się przyczynkiem do analizy i usprawiedliwiania lub wręcz gloryfikacji ludzkiego potwora. O tym, że takie niebezpieczeństwo istnieje, dowiodły ostatnie sukcesy neofaszystów. Karl Richter z NPD, od niedawna zasiadający w saksońskim Landtagu, gdzie jego partia zdobyła tylko o jedno miejsce mniej niż SPD, pochwalił się berlińskiemu dziennikowi "Tagesspiegel", że był na "Upadku" trzy razy i trzy razy płakał ze wzruszenia, gdy Magda Goebbels zabijała swe dzieci, "bo musiała, żeby nie dostały się do rosyjskiej niewoli".
Hitler i jego symbole są dla jednych wiecznie żywe ku przestrodze, dla innych pozostają obiektem kultu. "Upadkowi" można stawiać uzasadnione zarzuty, że na przykład kreuje lekarza SS na człowieka wrażliwego i przepojonego honorem, przemilczając, iż ten sam lekarz zabijał więźniów obozów koncentracyjnych. Podobnych zastrzeżeń jest więcej. Może niektórych irytować urealnienie przez Ganza normalnej twarzy Hitlera nad- i nieczłowieka. Ale dobrze się stało, że doszło do tej ekranizacji. Zamyka ona bowiem ostatni rozdział omawiania postaci führera, lecz bynajmniej nie fenomen hitleryzmu.
Dumni Niemcy
Podczas wyświetlania "Upadku" czasem jakiś młody człowiek wrzaśnie "Heil Hitler!", jak w jednym z berlińskich kin. Czasem ktoś na znak protestu wyjdzie z sali, niekiedy słychać szlochanie, ale zazwyczaj po projekcjach panuje ciężka, głucha cisza. Generalnie Niemcy uważają, że ten film trzeba zobaczyć. Zobaczyć Hitlera bezradnego, zatroskanego, posmutniałego. "Czemu nie, można mieć dla niego współczucie" - zauważa młoda dziewczyna, zaczepiona przez reporterkę ARD. "Coś musiało w nim być, że porwał miliony, coś musiał mieć w sobie fascynującego" - uzupełniła jej koleżanka. Gdy spytałem Olivera Hirschbiegela, dla kogo nakręcił swój film, odrzekł: - Dla nas wszystkich. Bo my wszyscy nie zajmowaliśmy się historią w wystarczającym stopniu. I dokładnie to musimy robić, żeby bez zażenowania, bez uczucia wstydu, bez tego osobliwego posmaczku móc samemu powiedzieć o sobie - jestem dumny, że jestem Niemcem.
Fot. K. Pacuła
Adolf Hitler zjada makaron w sosie pomidorowym, chwali kucharkę za "świetny posiłek", czyści zęby, głaszcze psa, zabija się razem z właśnie poślubioną Ewą Braun i niknie w płomieniach wywołanych dwustu litrami zapalonej benzyny. Czy można pokazać monstrum jako normalnego człowieka? To pytanie zadają sobie dziś nie tylko Niemcy i nie tylko widzowie głośnego filmu "Upadek".
W 1955 r. Georg Wilhelm Pabst nakręcił pierwszy po wojnie film o końcu Rzeszy i Hitlera - "Ostatni akt", sprzedany aż do 52 krajów. W latach 70. ukazała się wielka biografia Hitlera napisana przez Joachima Festa, a potem dwa następne filmy: "Hitler - dzieje pewnej kariery" i trwający prawie siedem godzin dokument "Hitler - film z Niemiec" Hansa-Jürgena Syberberga. Potem był jeszcze obraz Jörga Buttgereita "Krwawe ekscesy w bunkrze führera" z 1982 r. i Christopha Schlingensiefa "100 lat Adolfa Hitlera" z 1988 r. Za każdym razem, bez względu na to, czy była to poważna próba analizy przeszłości, czy komedia, pojawiał się strach, że ożywiony i urynkowiony führer wywoła tęsknotę za III Rzeszą. Takie same obawy towarzyszą najnowszemu dziełu specjalisty od thrillerów Olivera Hirschbiegela i Bernda Eichingera, scenarzysty i producenta "Upadku". Premierowy pokaz tego obrazu w monachijskim Mathäser Filmpalast Niemcy nagrodzili długotrwałymi brawami na stojąco. Kilka dni później "Upadek" wyświetlono w Roy Thomson Hall w Toronto w Kanadzie. Standing ovation dla tej najdroższej produkcji w dziejach kinematografii RFN, która pochłonęła 13,5 mln euro, nie było. Kanadyjscy widzowie opuścili kino w milczeniu.
Ostatnia nadzieja
Wejście "Upadku" na ekrany niemieckich kin przygotowano perfekcyjnie (można powiedzieć - po niemiecku): rozesłano 400 kopii i wszędzie sale wypełniły siź po brzegi. Choć "Upadek" jest wyświetlany zaledwie od kilku tygodni, obejrzało go już 4 mln Niemców. W berlińskim CinemaxX wciąż sprzedawane są komplety biletów. Projekcjom towarzyszy nie słabnąca dyskusja w mediach. Wysokonakładowy "Bild" (4,5 mln egz.) poświęcił filmowi aż siedemnaście wydań gazety. Były kanclerz Helmut Kohl chwalił na jej łamach: "Ten film musiał być nakręcony i mam nadzieję, że zobaczy go możliwie wielu".
Już dziś można powiedzieć, że w Niemczech "Upadek" odniósł wielki sukces. I nawet jeśli Hirschbiegel nie dostanie Oscara, jego nazwisko będzie wymieniane wśród wybitnych twórców współczesnego kina. Bynajmniej nie dzięki porywającej reżyserii w tym filmie, lecz tematowi. Hirschbiegel pokazał Hitlera z ludzką twarzą. Kanwą opowieści stał się esej Joachima Festa "Upadek - Hitler i koniec III Rzeszy" oraz wspomnienia jego sekretarki Traudl Junge "Do ostatniej godziny".
Tematem filmu nie był Holocaust, podboje ani wyniszczanie innych narodów. Był nim sam Hitler, jego ostatnia nadzieja na uratowanie wizji Niemiec rządzących światem, a potem rezygnacja i samozagłada.
Obok Hitlera, w którego wcielił się Bruno Ganz - aktor z dogłębną znajomością charakteru führera, sposobu bycia, mówienia, mimiki i gestykulacji - pojawiają się inne, uczłowieczone postaci z panteonu III Rzeszy: minister Goebbels z rodziną, Speer, Jodl, Braun, Junge. Na taśmie filmowej odtworzono ich poruszające przeżycia, ale nie ich szokującą historię. I to jest główny zarzut stawiany temu filmowi. Święte prawo reżysera opowiadać to, na co ma ochotę, ale w tym kontekście musi się liczyć z innym, nieuchronnym pytaniem: czy Hitler w "Upadku" nie budzi współczucia i nie następuje niezamierzone oddemonizowanie sprawcy II wojny światowej i największej zbrodni w dziejach ludzkości?
Czy Niemcy chcą wybaczyć Hitlerowi?
Scenarzysta "Upadku" Bernd Eichinger wyjaśnia: "Chcieliśmy opowiedzieć historię, a nie ją komentować". Dla większości historyków w Niemczech jest to opcja nie do przyjęcia. W chwili rozpoczęcia rozpowszechniania filmu odbywał się akurat ich 45. zjazd; po pokazie "Upadku" entuzjazm wyrazili nieliczni. Hermann Graml z Uniwersytetu w Augsburgu "nie widział żadnego filmu, który by tak przejmująco i dosadnie ożywiał przeszłość" i "pouczał na przyszłość". Jego kolega Jan Oliver Decker z Uniwersytetu w Kilonii przyznał, że momentami się nudził, a "podawanie dzieciom po kolei sześciu kapsułek z trucizną przez Magdę Goebbels było wręcz męczące". Hans Mommsen zauważył, że "rekonstrukcja gołych faktów i redukcja historii do czysto osobistych przeżyć nie daje jej pełnego obrazu". Jost Düffler był jeszcze bardziej dosadny: film stanowi "wyodrębniony akt", który "koronuje obecne akcentowanie przez Niemców swej roli jako ofiar".
Brytyjski historyk Ian Kershaw z Uniwersytetu w Sheffield, autor dwutomowej biografii führera, napisał we "Frankfurter Allgemeine Zeitung": "Ze wszystkich portretów Hitlera tylko ten jeden mnie przekonuje". Z kolei reżyser Wim Wenders nie zostawił w "Die Zeit" na filmie suchej nitki: "Czemu, do cholery?! Czemu nie pokazać, że ta świnia już nie żyje? Czemu tego człowieka zaszczycać, jak nikogo innego z tych, którzy musieli umierać całymi szeregami?". W podobnym tonie wypowiada się większość recenzentów spoza RFN. "La Libre Belgique" dostrzega wyłącznie przerażenie publiczności, austriacki dziennik "Standard" obawia się, czy film nie jest początkiem zmiany podejścia Niemców do historii. Krytycy brytyjscy, francuscy i amerykańscy balansują między skąpymi pochwałami, rozczarowaniem lub wręcz wykpieniem obrazu Hirschbiegela. "Daily Mail" zastanawia się w tytule: "Czy Niemcy chcą wybaczyć Hitlerowi?", "Daily Telegraph" przytacza sceny, w których Hitler jest "dobrym wujkiem" ze słabością do czekolady, głaszczącym psa, wyrozumiałym dla sekretarki, a rozeźlonym, bo ktoś chce mu odebrać tysiącletnią Rzeszę.
Płacz wzruszenia
Jeśli pójść tropem tragifarsy, już wiele lat temu brytyjski autor horrorów Roald Dahl pisał o pewnej żonie alkoholika, która poroniła trzy razy, a gdy wreszcie donosiła ciążę i zapytała o noworodka, akuszer odpowiedział: "Ma pani chłopca, będzie żył, to całkiem normalne dziecko, pani Hitler...". W odbiorze niemieckiej publiczności i uznanych autorytetów nie przewija się jednak humorystyczny ton. Niemcy traktują "Upadek" ze śmiertelną powagą. Ale rola filmu w kształtowaniu zbiorowej świadomości jest przeceniona. W "Upadku" nie widać tęsknoty za przeszłością. Prawdą jest jednak również, że bez wyłuszczenia podłoża fascynacji postacią Hitlera, zbrodniarza, przed którym wznosił się las rąk w pozdrowieniu "Sieg Heil!", film ukazuje jedynie cząstkę przykrej prawdy, która doprowadziła cały naród na krawędź samozagłady. "Macie, czego chcieliście, przecież sami nas wybraliście" - rzucił w bunkrze filmowy Goebbels na krótko przed śmiercią jego całej rodziny. To nie jedyne samobójstwo, dzieciobójstwo i morderstwo w tym filmie i w tragicznej, prawdziwej historii Niemiec sprzed zaledwie 59 lat. Członkowie Hitlerjugend, którym udało się uniknąć filmowego (jak pod barykadą), ale też prawdziwego losu kolegów z organizacji, oraz dzieci ich dzieci zasiadają dziś na widowni niemieckich kin.
Hitler z ludzką twarzą wypełnia dzisiaj sale kinowe. Będzie źle, jeśli ta inscenizacja stanie się przyczynkiem do analizy i usprawiedliwiania lub wręcz gloryfikacji ludzkiego potwora. O tym, że takie niebezpieczeństwo istnieje, dowiodły ostatnie sukcesy neofaszystów. Karl Richter z NPD, od niedawna zasiadający w saksońskim Landtagu, gdzie jego partia zdobyła tylko o jedno miejsce mniej niż SPD, pochwalił się berlińskiemu dziennikowi "Tagesspiegel", że był na "Upadku" trzy razy i trzy razy płakał ze wzruszenia, gdy Magda Goebbels zabijała swe dzieci, "bo musiała, żeby nie dostały się do rosyjskiej niewoli".
Hitler i jego symbole są dla jednych wiecznie żywe ku przestrodze, dla innych pozostają obiektem kultu. "Upadkowi" można stawiać uzasadnione zarzuty, że na przykład kreuje lekarza SS na człowieka wrażliwego i przepojonego honorem, przemilczając, iż ten sam lekarz zabijał więźniów obozów koncentracyjnych. Podobnych zastrzeżeń jest więcej. Może niektórych irytować urealnienie przez Ganza normalnej twarzy Hitlera nad- i nieczłowieka. Ale dobrze się stało, że doszło do tej ekranizacji. Zamyka ona bowiem ostatni rozdział omawiania postaci führera, lecz bynajmniej nie fenomen hitleryzmu.
Dumni Niemcy
Podczas wyświetlania "Upadku" czasem jakiś młody człowiek wrzaśnie "Heil Hitler!", jak w jednym z berlińskich kin. Czasem ktoś na znak protestu wyjdzie z sali, niekiedy słychać szlochanie, ale zazwyczaj po projekcjach panuje ciężka, głucha cisza. Generalnie Niemcy uważają, że ten film trzeba zobaczyć. Zobaczyć Hitlera bezradnego, zatroskanego, posmutniałego. "Czemu nie, można mieć dla niego współczucie" - zauważa młoda dziewczyna, zaczepiona przez reporterkę ARD. "Coś musiało w nim być, że porwał miliony, coś musiał mieć w sobie fascynującego" - uzupełniła jej koleżanka. Gdy spytałem Olivera Hirschbiegela, dla kogo nakręcił swój film, odrzekł: - Dla nas wszystkich. Bo my wszyscy nie zajmowaliśmy się historią w wystarczającym stopniu. I dokładnie to musimy robić, żeby bez zażenowania, bez uczucia wstydu, bez tego osobliwego posmaczku móc samemu powiedzieć o sobie - jestem dumny, że jestem Niemcem.
Fot. K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 45/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.