Resocjalizacja przestępców działa tylko wyjątkowo, jako skuteczny system jest mrzonką Humanitaryzm wobec przestępców i potrzeba ich resocjalizacji - to główne hasła naszych humanitarystów, I z zapałem wzywających do I zwycięskiego ataku przeciw siłom ciemności. Kierują się oni szlachetnymi intencjami, tkwiącymi głęboko w oświeceniowych ideach kierunku humanitarnego w prawie karnym. Powołując się jednak chętnie na wybitnego przedstawiciela tego kierunku Cezarego Beccarię, zapominają o tym, że jego dzieło powstało w zupełnie innym układzie odniesienia. Gdy w swej pracy "O przestępstwach i karach" (1764 r.) Beccaria żądał m.in. zniesienia procesu inkwizycyjnego, tortur i kary śmierci, występował przeciwko okrutnemu i poniżającemu człowieka systemowi opartemu na nadużywaniu władzy. Dziś przyjmując tzw. postawę humanitarną i uznając ją za nie podlegający dyskusji znak postępu cywilizacyjnego, po prostu odrywamy się od rzeczywistości.
Biedne ofiary społeczeństwa
Humanitarystów mało obchodzi ofiara, bo przede wszystkim chcą pomagać przestępcy. Wychodzą z założenia, że ofierze niewiele już można pomóc, a kara jako odpłata za przestępstwo może się łatwo przerodzić w niegodną cywilizowanego społeczeństwa zemstę. System kar musi zaś mieć na względzie przyszłość, czyli rehabilitację zbłąkanej owieczki. A co ze zwykłym, praworządnym obywatelem, który chciałby mieć poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że system penitencjarny jego kraju czuwa również nad nim? Niestety, jego obecności zdaje się nie dostrzegać ani ustawodawca, ani przeważająca część dyskutującego nad prawem karnym świata nauki.
Twórczo rozwijając oświeceniowy utylitaryzm, humanitaryści rozwodzą się nad trudnym dzieciństwem przestępcy, jego dorastaniem w kryminogennym środowisku oraz poniżających ludzką godność warunkach. I dochodzą do wniosku, że to społeczeństwo jest wszystkiemu winne. Przecież nie potrafiło ustrzec nieboraka przed zejściem na złą drogę. Do tego dochodzi słabość systemu socjalnego, który nie potrafi się zaopiekować potencjalnymi przestępcami tak, by pozostali na ścieżce cnoty. Czy nie taka miała być właśnie linia obrony dwojga rodziców z Łodzi, którzy zamordowali czwórkę własnych dzieci, a zwłoki pochowali w beczkach? Przypomnijmy, że zanim dzieci spoczęły w beczkach, były wielokrotnie maltretowane. Po jednym z synów tatuś skakał, nakładał mu torebkę na głowę, a córeczce, która jakoś przeżyła, próbował wbić w oko widelec. Tak był sfrustrowany trudnymi warunkami bytowymi.
Gwałt - występek czy zbrodnia?
Tworzący prawo parlamentarzyści z reguły podzielają panujący oficjalnie pogląd, że prawo karne nie nadaje się do roli narzędzia przeciwdziałania złu, a jedynie może oddziaływać na jego przejawy. Pewnie dlatego w obecnie obowiązującym kodeksie karnym udział w gwałcie zbiorowym, dokonanym ze szczególnym okrucieństwem, jest jedynie występkiem (w poprzednim kodeksie był uznawany za zbrodnię). Z kolei krótkotrwałe użycie cudzego samochodu, traktowane dawniej jako drobne przestępstwo, awansowało do rangi przestępstwa poważnego. Według statystyk, za owo przestępstwo siedzi w więzieniach więcej osób niż za gwałt. Widocznie tragedia ofiar gwałtów nie przemawia tak do prawodawcy jak groźba uszkodzenia czy utraty samochodu. Jeżeli w takiej sytuacji sprowadzamy rolę kodeksu karnego do swoistego informatora, który wskazuje - przez surowość kary -jakie czyny zasługują na szczególne społeczne potępienie (a tak właśnie bywa on postrzegany przez zwolenników szkoły humanitarnej), to jaki płynie z tego komunikat? Chyba tylko taki, że zatracona została hierarchia fundamentalnych dla każdego społeczeństwa wartości.
Skoro kwestionuje się surowość kary jako skutecznego środka walki z przestępczością, podważa się jej prewencyjne oddziaływanie. Skąd się zatem bierze zaostrzenie kar w sprawach samochodowych? Zwykło się przecież podkreślać, że nie surowość kary, lecz jej nieuchronność jest najlepszym sposobem zapobiegania przestępczości. Najwyraźniej właściciele aut, w tym i ustawodawca, czują się bezpieczniej, licząc także na strach sprawcy przed karą, która w tym wypadku może oznaczać nawet osiem lat więzienia. To całkiem logiczny sposób rozumowania - wedle zasady: "bliższa ciału koszula".
Zwolnienie warunkowe
Wszystkimi wstrząsnęło bestialskie zabójstwo dwudziestoletniej Ani Dybowskiej, wyrzuconej z pociągu przez dwóch zwyrodnialców, którzy chcieli w ten sposób uczcić urodziny jednego z nich. Kilka lat temu grupka balangowiczów zgarnęła znad Wisły chłopaka i zatłukła go w mieszkaniu jednego z morderców. Czy takich ludzi można zresocjalizować? Czy nie dodaje im animuszu świadomość, że gdyby ich złapano, to i tak wyjdą na tym dużo lepiej niż ich ofiary? Nie grozi im przecież prymitywne prawo talionu ("oko za oko, ząb za ząb"), a jeśli sąd się zbytnio nie rozpędzi, czego zresztą nie ma w zwyczaju, to mogą też liczyć na zwolnienie warunkowe. I znów będą się mogli cieszyć pełnią życia. Tylko co z życiem tych wszystkich, którzy nieopatrznie wsiądą razem z nimi do pociągu, znajdą się pechowo niedaleko nich na jakimś odludziu lub po prostu czymś ich zirytują? Zwalniani z więzień mordercy często do nich potem wracają, również za zabójstwo. Są wśród nich osoby, które wcale nie wyrastały w zbrodniczym środowisku, nikt ich też w dzieciństwie nie maltretował. Zabijają z powodu psychopatycznych skłonności, których nie wyeliminuje żaden specjalny program poprawczy. Tymczasem instytucja zwolnienia warunkowego daje tym zbrodniarzom szansę na... kolejne zabójstwo. Czy tak nakazuje humanitaryzm? Wobec kogo?!
Rozzuchwalająca pobłażliwość
Oczywiście nie wszyscy przestępcy w naszym kraju są mordercami. Ale trudno się spodziewać większej surowości wobec tych pozostałych niż wobec tych pierwszych. Skoro przedterminowo może wyjść zabójca, tym bardziej można wypuścić wcześniej złodzieja czy pedofila. Pobłażliwość rozzuchwala - może to i przykra konstatacja, ale potwierdzona badaniami naukowymi.
Zrozumiano to dobrze w USA, gdzie do lat 70. XX wieku (niemal przez stulecie) traktowano ideę resocjalizacji jako najświętsze przykazanie systemu penitencjarnego. Ale kiedy Robert Martinson przeprowadził (w 1974 r.) analizę amerykańskich programów resocjalizacyjnych, okazało się, że resocjalizacja działa tylko wyjątkowo, natomiast jako skuteczny system jest mrzonką. W tym samym mniej więcej czasie zawalił się w Stanach Zjednoczonych inny mit z tej samej bajki. Wzrost przestępczości w USA i Europie Zachodniej w latach 60. i 70. zbiegł się z równie gwałtownym wzrostem zamożności. A przecież jedną z podstawowych tez szkoły humanitarnej jest założenie, że złe warunki materialne mają fundamentalny wpływ na wzrost przestępczości. Skoro zaś przestępca jest ofiarą warunków społecznych, karę ma zastąpić resocjalizacja. Zwolennicy poglądu, że zachowanie przestępców jest w pełni uwarunkowane społecznie, nie dostrzegają (lub nie chcą dostrzec), że kara i jej odstraszający charakter też jest zjawiskiem społecznym. I radykalne zaostrzenie kar w Stanach Zjednoczonych przyniosło zdecydowany spadek przestępczości. Zgoda, że kara nie powinna być celem samym w sobie, ale też celem takim nie powinna być resocjalizacja. Czymś znacznie ważniejszym jest bezpieczeństwo tych wszystkich, którzy chcą po prostu żyć, pracować, jeździć pociągami czy wypoczywać nad brzegiem Wisły. I chcą też mieć poczucie, że jeżeli stanie się im krzywda, sprawcy wymierzona zostanie sprawiedliwość. Sprawiedliwość - bo bez jej poczucia żaden system społeczny nie ma prawa się utrzymać. I nie chodzi tu o żadną zemstę. To bowiem nie pokrzywdzony ani jego bliscy mają karę wymierzać, ale niezawisłe, działające zgodnie z przepisami sądy. Zwolennicy kierunku humanitarnego w prawie karnym przekształcili rozwijaną przez siebie teorię w ideologię. I jak w wypadku większości ideologii nadali jej niemal religijny wymiar. Religia zaś jest związana z wiarą, a wiara - wiadomo - czyni cuda. Tyle że to nie jest moja religia i w te cuda nie wierzę.
Humanitarystów mało obchodzi ofiara, bo przede wszystkim chcą pomagać przestępcy. Wychodzą z założenia, że ofierze niewiele już można pomóc, a kara jako odpłata za przestępstwo może się łatwo przerodzić w niegodną cywilizowanego społeczeństwa zemstę. System kar musi zaś mieć na względzie przyszłość, czyli rehabilitację zbłąkanej owieczki. A co ze zwykłym, praworządnym obywatelem, który chciałby mieć poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że system penitencjarny jego kraju czuwa również nad nim? Niestety, jego obecności zdaje się nie dostrzegać ani ustawodawca, ani przeważająca część dyskutującego nad prawem karnym świata nauki.
Twórczo rozwijając oświeceniowy utylitaryzm, humanitaryści rozwodzą się nad trudnym dzieciństwem przestępcy, jego dorastaniem w kryminogennym środowisku oraz poniżających ludzką godność warunkach. I dochodzą do wniosku, że to społeczeństwo jest wszystkiemu winne. Przecież nie potrafiło ustrzec nieboraka przed zejściem na złą drogę. Do tego dochodzi słabość systemu socjalnego, który nie potrafi się zaopiekować potencjalnymi przestępcami tak, by pozostali na ścieżce cnoty. Czy nie taka miała być właśnie linia obrony dwojga rodziców z Łodzi, którzy zamordowali czwórkę własnych dzieci, a zwłoki pochowali w beczkach? Przypomnijmy, że zanim dzieci spoczęły w beczkach, były wielokrotnie maltretowane. Po jednym z synów tatuś skakał, nakładał mu torebkę na głowę, a córeczce, która jakoś przeżyła, próbował wbić w oko widelec. Tak był sfrustrowany trudnymi warunkami bytowymi.
Gwałt - występek czy zbrodnia?
Tworzący prawo parlamentarzyści z reguły podzielają panujący oficjalnie pogląd, że prawo karne nie nadaje się do roli narzędzia przeciwdziałania złu, a jedynie może oddziaływać na jego przejawy. Pewnie dlatego w obecnie obowiązującym kodeksie karnym udział w gwałcie zbiorowym, dokonanym ze szczególnym okrucieństwem, jest jedynie występkiem (w poprzednim kodeksie był uznawany za zbrodnię). Z kolei krótkotrwałe użycie cudzego samochodu, traktowane dawniej jako drobne przestępstwo, awansowało do rangi przestępstwa poważnego. Według statystyk, za owo przestępstwo siedzi w więzieniach więcej osób niż za gwałt. Widocznie tragedia ofiar gwałtów nie przemawia tak do prawodawcy jak groźba uszkodzenia czy utraty samochodu. Jeżeli w takiej sytuacji sprowadzamy rolę kodeksu karnego do swoistego informatora, który wskazuje - przez surowość kary -jakie czyny zasługują na szczególne społeczne potępienie (a tak właśnie bywa on postrzegany przez zwolenników szkoły humanitarnej), to jaki płynie z tego komunikat? Chyba tylko taki, że zatracona została hierarchia fundamentalnych dla każdego społeczeństwa wartości.
Skoro kwestionuje się surowość kary jako skutecznego środka walki z przestępczością, podważa się jej prewencyjne oddziaływanie. Skąd się zatem bierze zaostrzenie kar w sprawach samochodowych? Zwykło się przecież podkreślać, że nie surowość kary, lecz jej nieuchronność jest najlepszym sposobem zapobiegania przestępczości. Najwyraźniej właściciele aut, w tym i ustawodawca, czują się bezpieczniej, licząc także na strach sprawcy przed karą, która w tym wypadku może oznaczać nawet osiem lat więzienia. To całkiem logiczny sposób rozumowania - wedle zasady: "bliższa ciału koszula".
Zwolnienie warunkowe
Wszystkimi wstrząsnęło bestialskie zabójstwo dwudziestoletniej Ani Dybowskiej, wyrzuconej z pociągu przez dwóch zwyrodnialców, którzy chcieli w ten sposób uczcić urodziny jednego z nich. Kilka lat temu grupka balangowiczów zgarnęła znad Wisły chłopaka i zatłukła go w mieszkaniu jednego z morderców. Czy takich ludzi można zresocjalizować? Czy nie dodaje im animuszu świadomość, że gdyby ich złapano, to i tak wyjdą na tym dużo lepiej niż ich ofiary? Nie grozi im przecież prymitywne prawo talionu ("oko za oko, ząb za ząb"), a jeśli sąd się zbytnio nie rozpędzi, czego zresztą nie ma w zwyczaju, to mogą też liczyć na zwolnienie warunkowe. I znów będą się mogli cieszyć pełnią życia. Tylko co z życiem tych wszystkich, którzy nieopatrznie wsiądą razem z nimi do pociągu, znajdą się pechowo niedaleko nich na jakimś odludziu lub po prostu czymś ich zirytują? Zwalniani z więzień mordercy często do nich potem wracają, również za zabójstwo. Są wśród nich osoby, które wcale nie wyrastały w zbrodniczym środowisku, nikt ich też w dzieciństwie nie maltretował. Zabijają z powodu psychopatycznych skłonności, których nie wyeliminuje żaden specjalny program poprawczy. Tymczasem instytucja zwolnienia warunkowego daje tym zbrodniarzom szansę na... kolejne zabójstwo. Czy tak nakazuje humanitaryzm? Wobec kogo?!
Rozzuchwalająca pobłażliwość
Oczywiście nie wszyscy przestępcy w naszym kraju są mordercami. Ale trudno się spodziewać większej surowości wobec tych pozostałych niż wobec tych pierwszych. Skoro przedterminowo może wyjść zabójca, tym bardziej można wypuścić wcześniej złodzieja czy pedofila. Pobłażliwość rozzuchwala - może to i przykra konstatacja, ale potwierdzona badaniami naukowymi.
Zrozumiano to dobrze w USA, gdzie do lat 70. XX wieku (niemal przez stulecie) traktowano ideę resocjalizacji jako najświętsze przykazanie systemu penitencjarnego. Ale kiedy Robert Martinson przeprowadził (w 1974 r.) analizę amerykańskich programów resocjalizacyjnych, okazało się, że resocjalizacja działa tylko wyjątkowo, natomiast jako skuteczny system jest mrzonką. W tym samym mniej więcej czasie zawalił się w Stanach Zjednoczonych inny mit z tej samej bajki. Wzrost przestępczości w USA i Europie Zachodniej w latach 60. i 70. zbiegł się z równie gwałtownym wzrostem zamożności. A przecież jedną z podstawowych tez szkoły humanitarnej jest założenie, że złe warunki materialne mają fundamentalny wpływ na wzrost przestępczości. Skoro zaś przestępca jest ofiarą warunków społecznych, karę ma zastąpić resocjalizacja. Zwolennicy poglądu, że zachowanie przestępców jest w pełni uwarunkowane społecznie, nie dostrzegają (lub nie chcą dostrzec), że kara i jej odstraszający charakter też jest zjawiskiem społecznym. I radykalne zaostrzenie kar w Stanach Zjednoczonych przyniosło zdecydowany spadek przestępczości. Zgoda, że kara nie powinna być celem samym w sobie, ale też celem takim nie powinna być resocjalizacja. Czymś znacznie ważniejszym jest bezpieczeństwo tych wszystkich, którzy chcą po prostu żyć, pracować, jeździć pociągami czy wypoczywać nad brzegiem Wisły. I chcą też mieć poczucie, że jeżeli stanie się im krzywda, sprawcy wymierzona zostanie sprawiedliwość. Sprawiedliwość - bo bez jej poczucia żaden system społeczny nie ma prawa się utrzymać. I nie chodzi tu o żadną zemstę. To bowiem nie pokrzywdzony ani jego bliscy mają karę wymierzać, ale niezawisłe, działające zgodnie z przepisami sądy. Zwolennicy kierunku humanitarnego w prawie karnym przekształcili rozwijaną przez siebie teorię w ideologię. I jak w wypadku większości ideologii nadali jej niemal religijny wymiar. Religia zaś jest związana z wiarą, a wiara - wiadomo - czyni cuda. Tyle że to nie jest moja religia i w te cuda nie wierzę.
Więcej możesz przeczytać w 45/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.