Słowacja wygrywa z Polską, bo realizuje plan Balcerowicza Słowacy poczuli zapach pieniędzy. Wystarczy wejść do domu towarowego Jednota w centrum Trnavy, aby się poczuć jak w Polsce w połowie lat 90. Schowany za postmodernistyczną bryłą domu kultury budynek z okresu czechosłowackiego komunizmu tętni życiem. W bladym blasku świetlówek pamiętających "aksamitną rewolucję" 1989 r. na każdym wolnym skrawku podłogi Słowacy, sprzedając szminki, rajstopy albo tostery, budują swoje fortuny. Biorą sprawy we własne ręce tak jak my na początku lat 90. Kraj, który siedem lat temu Madeleine Albright, ówczesna sekretarz stanu USA, nazwała "czarną dziurą w sercu Europy", ma najbardziej dynamiczną gospodarkę w naszej części kontynentu. Tylko w ubieg-łym roku powstało tam 60 tys. nowych firm (wszystkich jest około 600 tys.). Od tego roku obowiązuje nowoczesny system podatkowy. Nic więc dziwnego, że Bank Światowy uznał właśnie Bratysławę za lidera przemian na świecie, a Ivanowi Miklosowi, "słowackiemu Balcerowiczowi", przyznał tytuł najlepszego ministra finansów Europy Środkowo-Wschodniej. Wystarczy się przejść ulicami Bratysławy czy Trnavy, aby poczuć entuzjazm bijący od ludzi, którzy właśnie odkryli satysfakcję z obracania pieniędzmi. - Gdy planowałem nasze przemiany, bardzo dokładnie analizowałem wasze doświadczenia. Reformatorski program Leszka Balcerowicza inspiruje mnie do tej pory - Miklos w rozmowie z "Wprost" nie ukrywa podziwu dla ojca polskich przemian.
Bierny jak Słowak
Słowacja przez większość swej historii znajdowała się pod czyjąś dominacją: najpierw węgierską, a później czeską. Fakt, że zawsze była jakaś siła, która podejmowała za Słowaków decyzje, oduczył ich samodzielnego myślenia. - Z Bratysławy do Pragi czy Budapesztu zawsze było daleko. Słowacy przyzwyczaili się, że nie mają wpływu na decyzje dotyczące ich losu - tłumaczy Jan Carnogursky, były premier Słowacji.
Brak samodzielności u Słowaków można było zauważyć zarówno w polityce (stąd rządy Vladimira Mećiara w latach 1993--1998, gwarantujące wszystkim status quo z czasów komunizmu), jak i w gospodarce. - W Polsce zaraz po 1989 r. było źle. Mieliście jednak świadomość, że jeśli natychmiast nie weźmiecie się do roboty, to umrzecie z głodu. Na Słowacji sytuacja była lepsza i nikt nie odczuwał potrzeby zmiany - tłumaczy Michal Vaśećka, dyrektor programowy bratysławskiego Instytutu Spraw Publicznych (IVO).
- Słowacja cierpi na brak elit, które nadawałyby ton codziennemu życiu - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Grigorij Meseżnikov, szef IVO. Ten kraj nie przeżył rewolucji burżuazyjnej, która zmieniła Europę na przełomie XVIII i XIX wieku. Pod koniec XIX stulecia na Słowację zaczęli napływać kupcy, głównie z Wiednia, przywożąc nowe wzorce życia. Gdy Bratysława stała się częścią komunistycznej Czechosłowacji, rozbito tę tworzącą się klasę średnią. - Pojawiła się ona zbyt późno i odeszła zbyt wcześnie, aby wyrobić u Słowaków nawyk przedsiębiorczości - mówi "Wprost" Péter Hunćik, socjolog i psycholog.
Wykuwanie narodu
Gdy "aksamitna rewolucja" objęła Europę Środkowo-Wschodnią, właściwie tylko Słowacy nie odczuwali potrzeby zmian. Sytuacja stała się do tego stopnia paradoksalna, że gdy pojawiła się możliwość oddzielenia Bratysławy od Pragi, 70 proc. Słowaków było temu przeciwnych. - Ludzie zwyczajnie bali się samodzielności - twierdzi Hunćik. Mimo to od początku 1993 r. Słowacja stała się samodzielnym państwem. "Dzieckiem" tych czasów był jednak Mećiar. Okres jego rządów wiąże się z kolejnymi skandalami, próbami zamienienia Słowacji w kraj, jakim dziś jest Białoruś. Z czasem jednak taka wegetacja przestała wystarczać. Słowacy widzieli, że w Polsce, Czechach czy na Węgrzech szybko rośnie poziom życia, coraz bardziej bolały ich porównania słowackiej gospodarki do rumuńskiej. Kroplą, która przelała czarę goryczy, była odmowa przyjęcia Bratysławy do NATO w jednej grupie z Warszawą, Pragą i Budapesztem. - Ludzie stawali się coraz bardziej sfrustrowani brakiem zmian. Właśnie ta frustracja sprawiła, że udało się odsunąć Mećiara od władzy, a o Słowacji mówi się dziś "tygrys Tatr" - przekonuje Vasećka.
Reformy z książki
Ulica Obchodna, "bratysławski Nowy Świat", nie przypomina prestiżowych deptaków handlowych w innych europejskich stolicach. Bez problemów mogłaby natomiast być chińską dzielnicą w amerykańskim filmie. Właściwie każdy metr kwadratowy ciągnących się po obu stronach ulicy kamienic jest zagospodarowany. Każde wolne miejsce zamieniono w sklep z konfekcją, knajpkę z piwem czy punkt sprzedaży fast foodów. Obchodna wygląda jak jeden długi neon, wzdłuż którego ciągnie się potok bratysławian szukających okazji w identycznych sklepach bez nazwy. O jej prestiżowej lokalizacji przypomina tylko zamek górujący nad ulicą. Z tej ulicy bije jednak entuzjazm, nikomu nie przeszkadza tłok czy marny asortyment. - Tak naprawdę Słowacy zaczęli masowo pracować na własny rachunek dopiero kilka lat temu. Dlatego ciągle cieszy nas sama możliwość zarabiania i wydawania pieniędzy - mówi "Wprost" Luboś Vagać, dyrektor bratysławskiego Centrum Rozwoju Gospodarczego.
Zmiany w sposobie myślenia Słowaków wiążą się z dojściem do władzy w 1998 r. proreformatorskiej ekipy premiera Mikulaśa Dzurindy. To była dość dziwaczna koalicja. Tworzyły ją: SDKÚ (Słowacka Unia Demokratyczna i Chrześcijańska) Dzurindy i SDL (Partia Lewicy Demokratycznej) Petera Weissa, wspierana przez partię mniejszości węgierskiej. Można powiedzieć, że była to zmiana podobna do zastąpienia rządów Leppera przez koalicję Kaczyńskiego, Borowskiego, Giertycha i Krolla.
- Ta ekipa po prostu wzięła się do roboty natychmiast po objęciu władzy. Od razu uruchomiła program reform - mówi Magda Vaśaryova, ambasador Słowacji w Warszawie. - W pierwszych dwóch latach rząd zrealizował 90 proc. zaplanowanych reform - tłumaczy Carnogursky. Koalicyjny rząd, mimo że cały czas balansował na politycznej grani i kilkakrotnie o mało nie upadł, zrealizował przyzwoity program stabilizacyjny, a jego zasadniczy człon - partia SDKÚ - w wyborach uzyskał aż 15 proc. (sondaże dawały mu najwyżej 8 proc.), formując rząd w koalicji z ANO (liberałowie), SMK (mniejszość węgierska), KDH (Ruch Ludowo-Chrześcijański, partia podobna do naszego PSL) i DS (partia nieco bardziej prawicowa niż Unia Wolności, ale o podobnym poparciu społecznym). - Nasz rząd to ewenement pod każdym względem. Tworzy go koalicja, która nie powinna przetrwać kilku miesięcy. Tymczasem z pewnymi zmianami trwa już sześć lat - ocenia Carnogursky. Opracowany przez Miklosa program reform okazał się niezwykle skuteczny, czego najlepszym dowodem było przyjęcie Słowacji do Unii Europejskiej - jeszcze niedawno nikt nie dawał jej na to szans. Stopa bezrobocia, która w końcu 2002 r. wynosiła 18 proc., spadła w sierpniu do 13,2 proc., a wzrost PKB w pierwszej połowie bieżącego roku wyniósł aż 5,5 proc. Od początku tego roku wprowadzono liniowe, 19-procentowe podatki dochodowe (PIT i CIT) oraz ujednolicono na tym samym poziomie stawkę VAT (poprzednio 20 proc. i 14 proc.). Jednocześnie dość znacznie, bo dwuipółkrotnie (do 80 832 koron), powiększono kwotę wolną od podatku.
Wbrew opiniom polskich "ekonomistów społecznych" (Marek Belka et consortes) podatek liniowy nie okazał się wcale "niesprawiedliwy" i "zabójczy" dla budżetu, a ujednolicenie VAT nie było trudne. Przez pierwszy kwartał tego roku wiecznie deficytowy budżet Słowacji wykazywał wręcz nadwyżkę, a po dziewięciu miesiącach ma niewielkie ujemne saldo wynoszące 29,4 mld koron (37,5 proc. rocznego planu i 10 mld koron mniej niż przed rokiem). Plan dochodów podatkowych po trzech kwartałach jest wykonany w ponad 80 proc., w tym PIT i CIT w całości, a VAT w 75 proc. - Nie zrobiliśmy niczego nadzwyczajnego, po prostu zastosowaliśmy rozwiązania, które okazały się skuteczne gdzie indziej. Nasze reformy były wręcz podręcznikowe. Na przykład wszędzie jest napisane, że system podatkowy powinien być prosty, więc taki wprowadziliśmy - tłumaczy Mikloś.
Magnes dla inwestycjiI
Słowacka gospodarka wyszła na prostą, bowiem rząd odważnie postawił na sektor prywatny. Obecnie wytwarza on prawie 90 proc. PKB (w Polsce - około 65 proc.). Cud gospodarczy Słowacja zawdzięcza przede wszystkim inwestycjom zagranicznym. W 1992 r. w Bratysławie montownię samochodów zbudował Volkswagen. Słowacy do perfekcji opanowali sztukę zachęcania wielkich firm do budowania fabryk w ich kraju. - W 2000 r. staraliśmy się, aby swoją montownię otworzyło u nas BMW. Nie udało się, Niemcy wybrali dawną NRD. Walczyliśmy o Toyotę, ale Japończycy zdecydowali się na Czechy. Wyciągnęliśmy z porażek wnioski i gdy Peugeot szukał miejsca dla swej montowni, konkurencja nie miała z nami szans - opowiada Vladimir Butko, wiceprezydent Trnavy ds. inwestycji zagranicznych. Trnayę coraz częściej nazywa się słowackim Szanghajem.
Przykład Trnavy pokazuje, jak należy sobie radzić z problemami, jakie dotknęły większość miast w Europie Środkowej po 1989 r. W czasach komunistycznych można ją było porównywać ze Starachowicami. W obu miastach mieszkało ponad 60 tys. osób, głównym pracodawcą były wielkie zakłady samochodowe. W latach 90. władze obu miast zmagały się z problemem bezrobocia po plajcie przedsiębiorstw motoryzacyjnych. Starachowice wciąż nie mogą stanąć na nogi, a Trnava wyrasta na najprężniejszy ośrodek przemysłowy na Słowacji. Od 1993 r. w tym mieście swoje fabryki otworzyło 14 zagranicznych firm, które zainwestowały 1,4 mld USD! Władze miasta umiały wykorzystać jego atuty: dogodne położenie (blisko Bratysławy), tradycje przemysłowe, wykwalifikowani pracownicy oraz tanie grunty. Pomocne okazało się reklamowanie miasta na międzynarodowych targach i kongresach. Potencjalni inwestorzy musieli też brać pod uwagę, że przez Trnayę przebiega autostrada.
Słowackie Detroit
Dla zagranicznych inwestorów duże znaczenie ma zdyscyplinowana i nierozpolityzowana siła robocza na Słowacji. Jednym z głównych powodów, które skłoniły koncern Hyundai/Kia do zbudowania fabryki w Żylinie był fakt, że na Słowacji właściwie nie ma związków zawodowych. Dlatego już słychać o kolejnych zagranicznych inwestycjach u naszego południowego sąsiada. Volkswagen zwiększa produkcję w fabryce w Bratysławie (początkowo była to montownia samochodów z części wyprodukowanych w Niemczech, dziś prawie 60 proc. podzespołów powstaje na Słowacji), swoje fabryki zamierzają otworzyć firmy Continental (producent systemów hamulcowych), Johnson Controls (dostawca foteli samochodowych) czy Visteon (dostawca podzespołów dla Peugeota i Kii). Według Banku Światowego, za kilka lat Słowacja stanie się największym producentem w branży motoryzacyjnej w Europie.
- Bratysława ma szansę utrzymać obecne tempo rozwoju nawet przez dziesięć lat - prognozuje Nicolas Doisy, ekonomista analizujący słowacką gospodarkę dla Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Ivan Mikloś, najlepszy minister finansów Europy Środkowo-Wschodniej, jest przekonany, że Słowakom nie zagrodzą drogi bariery, które wyrosły na przykład w Polsce.
Słowacja przez większość swej historii znajdowała się pod czyjąś dominacją: najpierw węgierską, a później czeską. Fakt, że zawsze była jakaś siła, która podejmowała za Słowaków decyzje, oduczył ich samodzielnego myślenia. - Z Bratysławy do Pragi czy Budapesztu zawsze było daleko. Słowacy przyzwyczaili się, że nie mają wpływu na decyzje dotyczące ich losu - tłumaczy Jan Carnogursky, były premier Słowacji.
Brak samodzielności u Słowaków można było zauważyć zarówno w polityce (stąd rządy Vladimira Mećiara w latach 1993--1998, gwarantujące wszystkim status quo z czasów komunizmu), jak i w gospodarce. - W Polsce zaraz po 1989 r. było źle. Mieliście jednak świadomość, że jeśli natychmiast nie weźmiecie się do roboty, to umrzecie z głodu. Na Słowacji sytuacja była lepsza i nikt nie odczuwał potrzeby zmiany - tłumaczy Michal Vaśećka, dyrektor programowy bratysławskiego Instytutu Spraw Publicznych (IVO).
- Słowacja cierpi na brak elit, które nadawałyby ton codziennemu życiu - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Grigorij Meseżnikov, szef IVO. Ten kraj nie przeżył rewolucji burżuazyjnej, która zmieniła Europę na przełomie XVIII i XIX wieku. Pod koniec XIX stulecia na Słowację zaczęli napływać kupcy, głównie z Wiednia, przywożąc nowe wzorce życia. Gdy Bratysława stała się częścią komunistycznej Czechosłowacji, rozbito tę tworzącą się klasę średnią. - Pojawiła się ona zbyt późno i odeszła zbyt wcześnie, aby wyrobić u Słowaków nawyk przedsiębiorczości - mówi "Wprost" Péter Hunćik, socjolog i psycholog.
Wykuwanie narodu
Gdy "aksamitna rewolucja" objęła Europę Środkowo-Wschodnią, właściwie tylko Słowacy nie odczuwali potrzeby zmian. Sytuacja stała się do tego stopnia paradoksalna, że gdy pojawiła się możliwość oddzielenia Bratysławy od Pragi, 70 proc. Słowaków było temu przeciwnych. - Ludzie zwyczajnie bali się samodzielności - twierdzi Hunćik. Mimo to od początku 1993 r. Słowacja stała się samodzielnym państwem. "Dzieckiem" tych czasów był jednak Mećiar. Okres jego rządów wiąże się z kolejnymi skandalami, próbami zamienienia Słowacji w kraj, jakim dziś jest Białoruś. Z czasem jednak taka wegetacja przestała wystarczać. Słowacy widzieli, że w Polsce, Czechach czy na Węgrzech szybko rośnie poziom życia, coraz bardziej bolały ich porównania słowackiej gospodarki do rumuńskiej. Kroplą, która przelała czarę goryczy, była odmowa przyjęcia Bratysławy do NATO w jednej grupie z Warszawą, Pragą i Budapesztem. - Ludzie stawali się coraz bardziej sfrustrowani brakiem zmian. Właśnie ta frustracja sprawiła, że udało się odsunąć Mećiara od władzy, a o Słowacji mówi się dziś "tygrys Tatr" - przekonuje Vasećka.
Reformy z książki
Ulica Obchodna, "bratysławski Nowy Świat", nie przypomina prestiżowych deptaków handlowych w innych europejskich stolicach. Bez problemów mogłaby natomiast być chińską dzielnicą w amerykańskim filmie. Właściwie każdy metr kwadratowy ciągnących się po obu stronach ulicy kamienic jest zagospodarowany. Każde wolne miejsce zamieniono w sklep z konfekcją, knajpkę z piwem czy punkt sprzedaży fast foodów. Obchodna wygląda jak jeden długi neon, wzdłuż którego ciągnie się potok bratysławian szukających okazji w identycznych sklepach bez nazwy. O jej prestiżowej lokalizacji przypomina tylko zamek górujący nad ulicą. Z tej ulicy bije jednak entuzjazm, nikomu nie przeszkadza tłok czy marny asortyment. - Tak naprawdę Słowacy zaczęli masowo pracować na własny rachunek dopiero kilka lat temu. Dlatego ciągle cieszy nas sama możliwość zarabiania i wydawania pieniędzy - mówi "Wprost" Luboś Vagać, dyrektor bratysławskiego Centrum Rozwoju Gospodarczego.
Zmiany w sposobie myślenia Słowaków wiążą się z dojściem do władzy w 1998 r. proreformatorskiej ekipy premiera Mikulaśa Dzurindy. To była dość dziwaczna koalicja. Tworzyły ją: SDKÚ (Słowacka Unia Demokratyczna i Chrześcijańska) Dzurindy i SDL (Partia Lewicy Demokratycznej) Petera Weissa, wspierana przez partię mniejszości węgierskiej. Można powiedzieć, że była to zmiana podobna do zastąpienia rządów Leppera przez koalicję Kaczyńskiego, Borowskiego, Giertycha i Krolla.
- Ta ekipa po prostu wzięła się do roboty natychmiast po objęciu władzy. Od razu uruchomiła program reform - mówi Magda Vaśaryova, ambasador Słowacji w Warszawie. - W pierwszych dwóch latach rząd zrealizował 90 proc. zaplanowanych reform - tłumaczy Carnogursky. Koalicyjny rząd, mimo że cały czas balansował na politycznej grani i kilkakrotnie o mało nie upadł, zrealizował przyzwoity program stabilizacyjny, a jego zasadniczy człon - partia SDKÚ - w wyborach uzyskał aż 15 proc. (sondaże dawały mu najwyżej 8 proc.), formując rząd w koalicji z ANO (liberałowie), SMK (mniejszość węgierska), KDH (Ruch Ludowo-Chrześcijański, partia podobna do naszego PSL) i DS (partia nieco bardziej prawicowa niż Unia Wolności, ale o podobnym poparciu społecznym). - Nasz rząd to ewenement pod każdym względem. Tworzy go koalicja, która nie powinna przetrwać kilku miesięcy. Tymczasem z pewnymi zmianami trwa już sześć lat - ocenia Carnogursky. Opracowany przez Miklosa program reform okazał się niezwykle skuteczny, czego najlepszym dowodem było przyjęcie Słowacji do Unii Europejskiej - jeszcze niedawno nikt nie dawał jej na to szans. Stopa bezrobocia, która w końcu 2002 r. wynosiła 18 proc., spadła w sierpniu do 13,2 proc., a wzrost PKB w pierwszej połowie bieżącego roku wyniósł aż 5,5 proc. Od początku tego roku wprowadzono liniowe, 19-procentowe podatki dochodowe (PIT i CIT) oraz ujednolicono na tym samym poziomie stawkę VAT (poprzednio 20 proc. i 14 proc.). Jednocześnie dość znacznie, bo dwuipółkrotnie (do 80 832 koron), powiększono kwotę wolną od podatku.
Wbrew opiniom polskich "ekonomistów społecznych" (Marek Belka et consortes) podatek liniowy nie okazał się wcale "niesprawiedliwy" i "zabójczy" dla budżetu, a ujednolicenie VAT nie było trudne. Przez pierwszy kwartał tego roku wiecznie deficytowy budżet Słowacji wykazywał wręcz nadwyżkę, a po dziewięciu miesiącach ma niewielkie ujemne saldo wynoszące 29,4 mld koron (37,5 proc. rocznego planu i 10 mld koron mniej niż przed rokiem). Plan dochodów podatkowych po trzech kwartałach jest wykonany w ponad 80 proc., w tym PIT i CIT w całości, a VAT w 75 proc. - Nie zrobiliśmy niczego nadzwyczajnego, po prostu zastosowaliśmy rozwiązania, które okazały się skuteczne gdzie indziej. Nasze reformy były wręcz podręcznikowe. Na przykład wszędzie jest napisane, że system podatkowy powinien być prosty, więc taki wprowadziliśmy - tłumaczy Mikloś.
Magnes dla inwestycjiI
Słowacka gospodarka wyszła na prostą, bowiem rząd odważnie postawił na sektor prywatny. Obecnie wytwarza on prawie 90 proc. PKB (w Polsce - około 65 proc.). Cud gospodarczy Słowacja zawdzięcza przede wszystkim inwestycjom zagranicznym. W 1992 r. w Bratysławie montownię samochodów zbudował Volkswagen. Słowacy do perfekcji opanowali sztukę zachęcania wielkich firm do budowania fabryk w ich kraju. - W 2000 r. staraliśmy się, aby swoją montownię otworzyło u nas BMW. Nie udało się, Niemcy wybrali dawną NRD. Walczyliśmy o Toyotę, ale Japończycy zdecydowali się na Czechy. Wyciągnęliśmy z porażek wnioski i gdy Peugeot szukał miejsca dla swej montowni, konkurencja nie miała z nami szans - opowiada Vladimir Butko, wiceprezydent Trnavy ds. inwestycji zagranicznych. Trnayę coraz częściej nazywa się słowackim Szanghajem.
Przykład Trnavy pokazuje, jak należy sobie radzić z problemami, jakie dotknęły większość miast w Europie Środkowej po 1989 r. W czasach komunistycznych można ją było porównywać ze Starachowicami. W obu miastach mieszkało ponad 60 tys. osób, głównym pracodawcą były wielkie zakłady samochodowe. W latach 90. władze obu miast zmagały się z problemem bezrobocia po plajcie przedsiębiorstw motoryzacyjnych. Starachowice wciąż nie mogą stanąć na nogi, a Trnava wyrasta na najprężniejszy ośrodek przemysłowy na Słowacji. Od 1993 r. w tym mieście swoje fabryki otworzyło 14 zagranicznych firm, które zainwestowały 1,4 mld USD! Władze miasta umiały wykorzystać jego atuty: dogodne położenie (blisko Bratysławy), tradycje przemysłowe, wykwalifikowani pracownicy oraz tanie grunty. Pomocne okazało się reklamowanie miasta na międzynarodowych targach i kongresach. Potencjalni inwestorzy musieli też brać pod uwagę, że przez Trnayę przebiega autostrada.
Słowackie Detroit
Dla zagranicznych inwestorów duże znaczenie ma zdyscyplinowana i nierozpolityzowana siła robocza na Słowacji. Jednym z głównych powodów, które skłoniły koncern Hyundai/Kia do zbudowania fabryki w Żylinie był fakt, że na Słowacji właściwie nie ma związków zawodowych. Dlatego już słychać o kolejnych zagranicznych inwestycjach u naszego południowego sąsiada. Volkswagen zwiększa produkcję w fabryce w Bratysławie (początkowo była to montownia samochodów z części wyprodukowanych w Niemczech, dziś prawie 60 proc. podzespołów powstaje na Słowacji), swoje fabryki zamierzają otworzyć firmy Continental (producent systemów hamulcowych), Johnson Controls (dostawca foteli samochodowych) czy Visteon (dostawca podzespołów dla Peugeota i Kii). Według Banku Światowego, za kilka lat Słowacja stanie się największym producentem w branży motoryzacyjnej w Europie.
- Bratysława ma szansę utrzymać obecne tempo rozwoju nawet przez dziesięć lat - prognozuje Nicolas Doisy, ekonomista analizujący słowacką gospodarkę dla Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Ivan Mikloś, najlepszy minister finansów Europy Środkowo-Wschodniej, jest przekonany, że Słowakom nie zagrodzą drogi bariery, które wyrosły na przykład w Polsce.
LESZEK BALCEROWICZ, prezes NBP |
---|
Przykład Bratysławy pokazuje, że o tempie wprowadzania reform nie decydują cechy narodowe, lecz dobór odpowiednich ludzi; takim właśnie Słowacy teraz powierzyli władzę. Obecne reformy na Słowacji mogą być wzorem także dla Polski. Duża w tym zasługa Ivana Mikloša, ministra reprezentującego młodsze pokolenie polityków w naszej części Europy. Program słowackich przemian jest przełomowy - ich reformy podatkowe czy zdrowotne przecierają szlaki w tej dziedzinie. Pod tym względem Słowacy są liderami i Polacy mogliby się od nich wiele nauczyć. |
Więcej możesz przeczytać w 45/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.