Polskie klony Łukaszenki mają tym większe szanse, im więcej ludzi uwierzy, że w socjalizmie żyło się dostatnio Jeżeli nie jesteśmy zwolennikami poglądu, że świat wygląda tak, jak my sobie to wyobrażamy, musimy uznać, iż nasz odbiór rzeczywistości może być błędny lub wybiórczy. Z taką ewentualnością trzeba się liczyć zwłaszcza dzisiaj - w dobie mass mediów, czyli masowych producentów percepcji. Nie chodzi o przypadek oczywisty: media zniewolone i zakłamane, bo służące tyranii. W wolnym społeczeństwie również istnieje problem z prawdziwością czy trafnością medialnych przekazów. Jego skala jest dużo mniejsza niż w dyktaturze, inne są też powody jego zaistnienia: walka o odbiorcę i technika umożliwiająca szybki przekaz często kolidują z jego rzetelnością.
Sami dziennikarze, podobnie jak politycy (i wszyscy śmiertelnicy), nie są też wszechwiedzącymi aniołami. Jednym z przejawów powrotu nauk społecznych w sferę zainteresowań realnym bytem jest uznanie, iż politycy mają własne ambicje i interesy, które nie muszą być zgodne z idealistyczną koncepcją wspólnego dobra. Państwo, byt polityczny, nie jest więc z założenia dobre we wszystkich swoich przejawach, cokolwiek by na ten temat mówili tak liczni w Polsce piewcy interwencjonizmu państwowego. Na tej samej zasadzie trzeba uznać, że dziennikarze i wydawcy mają swoje ambicje i cele, które nie muszą być zgodne ze wspólnym dobrem. Z uznania wolności mediów nie wynika zatem automatycznie akceptacja dla wszystkiego, co media - korzystając z tej wolności - czynią.
Korupcja polska
Sprawa adekwatności przekazu do rzeczywistości nie jest błaha, bo przekaz medialny - również nieprawdziwy - żyje własnym życiem i wpływa na masowe poglądy i postawy, które mogą z kolei kształtować "realną" rzeczywistość. Dobrze, że na przykład walka z korupcją znalazła się w Polsce w centrum uwagi, bo to rodzi nadzieję na jej wyplenienie. W przekazach na temat korupcji trzeba jednak zachować elementarną rzetelność. Istniejący w ludzkiej świadomości zasięg nagłaśnianych przez media międzynarodowych afer korupcyjnych często nie odzwierciedla stanu faktycznego, lecz jedynie percepcję tego zjawiska. Bo co mogą myśleć ludzie systematycznie odbierający przekazy o korupcji? Oczywiście, że ona rośnie, choć w tym samym czasie może (choć nie musi) maleć. Przy braku precyzji mediów w przekazywaniu informacji o wymiarze korupcji do ludzi dociera ostatecznie sygnał, że korupcja rośnie (a nie to, że ludzie myślą, że rośnie). To z kolei może wywoływać w kraju kolejną falę niechęci do demokratycznego państwa, wybielając - na zasadzie kontrastu - czasy PRL. Na to tylko czyhają różne polskie klony Łukaszenki, których szanse są tym większe, im więcej ludzi uwierzy, że w socjalizmie żyło się dostatnio i uczciwie. Za granicę płynie zaś przekaz: w Polsce rośnie korupcja.
A propos zagranicy. Spotkałem się tam niedawno z wypowiedzią znanego profesora, który - jak podejrzewam - nigdy nie zaznał życia w socjalizmie. Głosił on pogląd, że korupcja pojawiła się w byłym bloku radzieckim dopiero po upadku socjalizmu! Jak więc widać, sygnały znad Wisły trafiają na podatny grunt. Może więc warto przypomnieć, że wyróżnia się zwykle - w ślad za opracowaniami Banku Światowego - dwa rodzaje korupcji. Pierwszy rodzaj to korupcja dotycząca jednostek, ale o dużym potencjalnym zasięgu. Polega ona na dawaniu nielegalnych prezentów czy pieniędzy na przykład przedstawicielom służby zdrowia, oświaty czy pracownikom urzędów. Ten proceder w socjalizmie był tak masowy, że ludzie nie postrzegali go jako patologii (byt określa świadomość!). Jego masowość wypływała z antyrynkowej istoty socjalizmu, ustroju, w którym rynek był zakazany, a jego enklawy - biurokratycznie zdeformowane. Nie można było nabywać rozmaitych dóbr, oferując jawną i legalną zapłatę; towary się "załatwiało". Socjalizm tworzył więc ustrojowe podłoże dla masowej korupcji pierwszego typu. Zniknęła ona tam, gdzie pojawił się legalny rynek. Została natomiast w miejscach stwarzających iluzję darmowości, na przykład w "uspołecznionej" służbie zdrowia.
Korupcja absolutna
Drugi rodzaj korupcji dotyczy rządzących elit. Tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana. O ile teza o braku w socjalizmie korupcji pierwszego typu wynika z braku elementarnej wiedzy na jego temat, o tyle pytanie o obecność w tym ustroju korupcji drugiego typu zahacza o coś jeszcze głębszego - o adekwatność samego pojęcia korupcji do opisu socjalistycznej rzeczywistości. Czy Mao Tse-tung, Breżniew, Ceausescu byli skorumpowani? Czy Aleksander Łukaszenka, obecny prezydent Białorusi, albo Saparmurad Nijazow, władca dzisiejszego Turkmenistanu, są skorumpowani? Trudno odpowiedzieć na te pytania. A trudność ta wynika z faktu, że samo pojęcie korupcji zakłada oddzielenie strefy politycznej (publicznej) od prywatnej, czyli to, że władza polityczna nie jest absolutna. Jeżeli natomiast ktoś korzysta z władzy nieograniczonej, nie potrzebuje korupcji; ta władza daje mu bowiem to, co przy władzy ograniczonej mógłby uzyskać (i to z ewentualnymi kłopotami), uprawiając proceder korupcyjny. Absolutyzm władzy politycznej stawia ją w jakimś sensie ponad pojęciem korupcji, ale z całą pewnością nie jest od korupcji lepszy. A taki charakter miała władza w socjalizmie.
Korupcja polska
Sprawa adekwatności przekazu do rzeczywistości nie jest błaha, bo przekaz medialny - również nieprawdziwy - żyje własnym życiem i wpływa na masowe poglądy i postawy, które mogą z kolei kształtować "realną" rzeczywistość. Dobrze, że na przykład walka z korupcją znalazła się w Polsce w centrum uwagi, bo to rodzi nadzieję na jej wyplenienie. W przekazach na temat korupcji trzeba jednak zachować elementarną rzetelność. Istniejący w ludzkiej świadomości zasięg nagłaśnianych przez media międzynarodowych afer korupcyjnych często nie odzwierciedla stanu faktycznego, lecz jedynie percepcję tego zjawiska. Bo co mogą myśleć ludzie systematycznie odbierający przekazy o korupcji? Oczywiście, że ona rośnie, choć w tym samym czasie może (choć nie musi) maleć. Przy braku precyzji mediów w przekazywaniu informacji o wymiarze korupcji do ludzi dociera ostatecznie sygnał, że korupcja rośnie (a nie to, że ludzie myślą, że rośnie). To z kolei może wywoływać w kraju kolejną falę niechęci do demokratycznego państwa, wybielając - na zasadzie kontrastu - czasy PRL. Na to tylko czyhają różne polskie klony Łukaszenki, których szanse są tym większe, im więcej ludzi uwierzy, że w socjalizmie żyło się dostatnio i uczciwie. Za granicę płynie zaś przekaz: w Polsce rośnie korupcja.
A propos zagranicy. Spotkałem się tam niedawno z wypowiedzią znanego profesora, który - jak podejrzewam - nigdy nie zaznał życia w socjalizmie. Głosił on pogląd, że korupcja pojawiła się w byłym bloku radzieckim dopiero po upadku socjalizmu! Jak więc widać, sygnały znad Wisły trafiają na podatny grunt. Może więc warto przypomnieć, że wyróżnia się zwykle - w ślad za opracowaniami Banku Światowego - dwa rodzaje korupcji. Pierwszy rodzaj to korupcja dotycząca jednostek, ale o dużym potencjalnym zasięgu. Polega ona na dawaniu nielegalnych prezentów czy pieniędzy na przykład przedstawicielom służby zdrowia, oświaty czy pracownikom urzędów. Ten proceder w socjalizmie był tak masowy, że ludzie nie postrzegali go jako patologii (byt określa świadomość!). Jego masowość wypływała z antyrynkowej istoty socjalizmu, ustroju, w którym rynek był zakazany, a jego enklawy - biurokratycznie zdeformowane. Nie można było nabywać rozmaitych dóbr, oferując jawną i legalną zapłatę; towary się "załatwiało". Socjalizm tworzył więc ustrojowe podłoże dla masowej korupcji pierwszego typu. Zniknęła ona tam, gdzie pojawił się legalny rynek. Została natomiast w miejscach stwarzających iluzję darmowości, na przykład w "uspołecznionej" służbie zdrowia.
Korupcja absolutna
Drugi rodzaj korupcji dotyczy rządzących elit. Tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana. O ile teza o braku w socjalizmie korupcji pierwszego typu wynika z braku elementarnej wiedzy na jego temat, o tyle pytanie o obecność w tym ustroju korupcji drugiego typu zahacza o coś jeszcze głębszego - o adekwatność samego pojęcia korupcji do opisu socjalistycznej rzeczywistości. Czy Mao Tse-tung, Breżniew, Ceausescu byli skorumpowani? Czy Aleksander Łukaszenka, obecny prezydent Białorusi, albo Saparmurad Nijazow, władca dzisiejszego Turkmenistanu, są skorumpowani? Trudno odpowiedzieć na te pytania. A trudność ta wynika z faktu, że samo pojęcie korupcji zakłada oddzielenie strefy politycznej (publicznej) od prywatnej, czyli to, że władza polityczna nie jest absolutna. Jeżeli natomiast ktoś korzysta z władzy nieograniczonej, nie potrzebuje korupcji; ta władza daje mu bowiem to, co przy władzy ograniczonej mógłby uzyskać (i to z ewentualnymi kłopotami), uprawiając proceder korupcyjny. Absolutyzm władzy politycznej stawia ją w jakimś sensie ponad pojęciem korupcji, ale z całą pewnością nie jest od korupcji lepszy. A taki charakter miała władza w socjalizmie.
Więcej możesz przeczytać w 45/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.