Tylko zamrożenie integracji może uratować Unię Europejską Koniec świata. Pedały mają większość w Europie - oznajmił włoski minister Mirko Tremaglia na wieść o odrzuceniu przez Parlament Europejski kandydatury Rocco Buttiglionego na komisarza UE - za oświadczenie, iż homoseksualizm jest grzechem. W efekcie po raz pierwszy w historii nie doszło do powołania w terminie Komisji Europejskiej. A był to ledwie przedsmak konfliktów, które czekają unię w najbliższych miesiącach. Następstwa rozszerzenia unii, kłótni o jej budżet, a także próby wprowadzenia europejskiej konstytucji mogą pogrzebać ostatecznie marzenie o utworzeniu Stanów Zjednoczonych Europy. Unia ponad 450 mln ludzi jest bowiem zbyt zróżnicowana, by wcisnąć ją w gorset przygotowany dla kilkunastu państw Europy Zachodniej. UE zapewne przetrwa, zachowując wspólny dla wszystkich członków szyld oraz szkielet integracji (głównie jednolity rynek), a nawet zdolność do kolejnych rozszerzeń. Pożegna się za to z planami pogłębiania integracji w poszczególnych dziedzinach - na przykład w polityce imigracyjnej, zagranicznej czy bezpieczeństwa - i podzieli się na kilka obszarów różniących się stopniem zintegrowania. Na gruzach utopijnej wizji paneuropejskiej jedności powstaną Stany Rozdzielone Europy.
Koalicje niechętnych
Unia może też - jak mówi prof. Attila Agh, autor raportu dla brukselskiego Centrum Polityki Europejskiej - ulec znacznej dekompozycji geograficznej - zastąpi ją zregionalizowana współpraca krajów karolińskich (głównie Francji i Niemiec), śródziemnomorskich, środkowoeuropejskich, nordyckich, w przyszłości także bałkańskich. Część państw członkowskich może opuścić unię lub zostać z niej wyproszona. W najgorszym scenariuszu unia może się rozpaść całkowicie, a wtedy na Starym Kontynencie odrodzi się rywalizacja bloków państw, która doprowadziła w minionym wieku do dwóch wojen światowych. Przed takim rozwojem wypadków przestrzega m.in. Timothy Garton Ash. Dotychczasowej integracji napędzanej przez francusko-niemiecki motor nie zastąpi podział na nową i starą Europę, ale raczej - by znów posłużyć się kategoryzacją zapożyczoną od sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda - na koalicje chętnych do współpracy w różnych dziedzinach. Dla jednych ważniejsza będzie wspólna waluta, dla innych - jednolite rozwiązania imigracyjne, dla jeszcze innych - współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa. W niektórych formach integracji będą czasami w większym stopniu niż członkowie wspólnoty uczestniczyły państwa nie należące formalnie do unii, tak jak Norwegia, obecna na wspólnym rynku, czy Szwajcaria, która właśnie przystąpiła do porozumienia z Schengen.
Skok na oślep
"Chodzi o to, by wskoczyć do basenu. Tam zawsze znajdzie się woda" - tak Javier Solana opisuje sposób działania UE. Wprowadzanie teraz unijnej konstytucji może się jednak okazać lekkomyślnym skokiem o dramatycznych konsekwencjach dla unii i jej członków. Przede wszystkim dlatego, że od Lizbony po Warszawę dominują nastroje nieprzychylne pogłębianiu integracji. W rezultacie konstytucja, choć podpisana z wielką pompą w Rzymie przez przywódców 25 państw, może być odrzucona tam, gdzie odbędą się referenda, czyli aż w jedenastu krajach - od Wielkiej Brytanii po Czechy i Polskę.
Ben Bot, minister spraw zagranicznych Holandii przewodniczącej teraz unii, twierdzi, że "wspólnota rozwinęła się zbyt szybko dla wielu jej obywateli". Bot zabiega o odebranie Brukseli prawa podejmowania niektórych decyzji, na przykład w sprawach polityki społecznej, rolnej czy regionalnej. Holendrzy coraz bardziej żałują, że porzucili guldena na rzecz euro. Nie chcą już płacić sześć razy więcej (w przeliczeniu na obywatela) na integrację niż żyjący na tym samym poziomie Francuzi, którzy na dodatek łamią limity deficytu budżetowego ustalone dla strefy euro.
W basenie może już nie być wody. Oto były premier Francji Laurent Fabius wzywa rodaków do odrzucenia w przyszłorocznym referendum projektu konstytucji Unii Europejskiej. Zachowanie lidera francuskich socjalistów jest najdobitniejszą ilustracją całkowicie nowej i zaskakującej tendencji na kontynencie: eurosceptyczne nastawienie staje się udziałem już nie tylko krajów brytyjsko-nordyckiego obwarzanka unii, ale tak- że sześciu państw założycielskich wspólnot. Przeciw konstytucji jednoczą się ugrupowania, które tradycyjnie broniły koncepcji współpracy państw narodowych (na przykład brytyjscy konserwatyści), i dotychczasowi promotorzy federacyjnego superpaństwa (na przykład francuscy socjaliści). Projekt konstytucji był kompromisem, ale zawartym w złym czasie - teraz uwiera on prawie wszystkich.
Charles de Gaulle twierdził, że Europa działa wspólnie i zgodnie tylko pod kierunkiem Francji. Jeśli miał rację, to unia nie ma już szans na jedność. Paryż zdał sobie sprawę, że nie może dłużej być maszynistą kierującym niemiecką lokomotywą integracji. Tym bardziej że ta lokomotywa od dłuższego czasu buksuje w miejscu. Nicolas Sarkozy, nowa gwiazda francuskiej polityki, woli stawiać na współpracę większej grupy państw. Wspólnoty europejskie od początku były pomysłem francuskim (Roberta Schumana i Jeana Monneta), a Francuz Jacques Delors stał się ojcem jednolitego rynku oraz wspólnej waluty euro. Tymczasem po zjednoczeniu Niemiec i rozszerzeniu na wschód unia coraz bardziej wymykała się spod francuskiej kontroli, a francuska klasa polityczna zaczęła ją postrzegać jako zagrożenie. Francja zmieniła więc strategię i zaczyna grać raczej na podziały w Europie niż na budowanie jedności.
Anglosaska infekcja
Do rangi symbolu urasta rugowanie z instytucji europejskich języka francuskiego. Po przyjęciu nowych członków angielski jest już jedynym sposobem na skuteczne komunikowanie się przedstawicieli 25 państw. Język angielski jest w naturalny sposób nośnikiem idei mniej etatystycznego modelu społeczno-gospodarczego. "Infekuje" też instytucje europejskie odmienną od zaszczepionej im kiedyś przez Francję kulturą administracyjną.
Paryż i Berlin nie mają szans na przekonanie do wprowadzenia swojego wzorca "socjalnej Europy" innych państw unii. Magnesem jest model irlandzki (niskie podatki, mało regulacji, wielki napływ inwestycji). Wielka Brytania od lat odnotowuje systematyczny wzrost gospodarczy, dzięki czemu wyprzedziła Francję na liście największych potęg gospodarczych świata. Brytyjska gospodarka nastawiona na usługi może być wzorem dla Niemiec, które dopiero teraz zaczynają rozumieć konieczność zrzucenia garbu przestarzałego uprzemysłowienia.
Krajom północnego obwarzanka od dawna bardziej odpowiadał model koszyka integracji, z którego można wybierać dowolne elementy, w zależności od własnych potrzeb Wielka Brytania, Dania i Szwecja wolały pozostać poza strefą euro). W przyszłości Wielka Brytania prawdopodobnie przystąpi do wspólnych struktur bezpieczeństwa, a neutralna Finlandia czy Austria - nie. Polska i Słowacja będą chciały otwarcia na Ukrainę, ale niekoniecznie zaakceptują wspólną politykę imigracyjną, której potrzebują na przykład kraje śródziemnomorskie.
W takim systemie poszczególne modele rozwoju mogą z sobą konkurować. Tego właśnie najbardziej potrzebują obywatele unii. Przeciętne bezrobocie sięga w strefie euro prawie 10 proc. (czyli jest dwa razy większe niż w USA), a wzrost gospodarczy był tam w ubiegłym roku ponad trzy razy niższy niż w Stanach Zjednoczonych. Wyborcy zastanawiają się, dlaczego politycy tyle uwagi poświęcają konstytucji europejskiej, zamiast zająć się poprawą sytuacji w gospodarce.
- Jeśli tego nie zmienimy, to przekształcimy Europę w społeczne i gospodarcze muzeum - przestrzega Guy Verhofstadt, premier Belgii, a Jan Peter Balkenende, premier Holandii, apeluje o zamrożenie na jakiś czas dalszej integracji. Zamiast tego proponuje koncentrację na ożywieniu wzrostu gospodarczego i redukowaniu biurokracji. Obaj premierzy państw założycielskich wspólnot europejskich złożyli jednak podpisy pod unijną konstytucją. Czy tym samym weszli do grona ojców-założycieli Stanów Rozdzielonych Europy?
Unia może też - jak mówi prof. Attila Agh, autor raportu dla brukselskiego Centrum Polityki Europejskiej - ulec znacznej dekompozycji geograficznej - zastąpi ją zregionalizowana współpraca krajów karolińskich (głównie Francji i Niemiec), śródziemnomorskich, środkowoeuropejskich, nordyckich, w przyszłości także bałkańskich. Część państw członkowskich może opuścić unię lub zostać z niej wyproszona. W najgorszym scenariuszu unia może się rozpaść całkowicie, a wtedy na Starym Kontynencie odrodzi się rywalizacja bloków państw, która doprowadziła w minionym wieku do dwóch wojen światowych. Przed takim rozwojem wypadków przestrzega m.in. Timothy Garton Ash. Dotychczasowej integracji napędzanej przez francusko-niemiecki motor nie zastąpi podział na nową i starą Europę, ale raczej - by znów posłużyć się kategoryzacją zapożyczoną od sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda - na koalicje chętnych do współpracy w różnych dziedzinach. Dla jednych ważniejsza będzie wspólna waluta, dla innych - jednolite rozwiązania imigracyjne, dla jeszcze innych - współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa. W niektórych formach integracji będą czasami w większym stopniu niż członkowie wspólnoty uczestniczyły państwa nie należące formalnie do unii, tak jak Norwegia, obecna na wspólnym rynku, czy Szwajcaria, która właśnie przystąpiła do porozumienia z Schengen.
Skok na oślep
"Chodzi o to, by wskoczyć do basenu. Tam zawsze znajdzie się woda" - tak Javier Solana opisuje sposób działania UE. Wprowadzanie teraz unijnej konstytucji może się jednak okazać lekkomyślnym skokiem o dramatycznych konsekwencjach dla unii i jej członków. Przede wszystkim dlatego, że od Lizbony po Warszawę dominują nastroje nieprzychylne pogłębianiu integracji. W rezultacie konstytucja, choć podpisana z wielką pompą w Rzymie przez przywódców 25 państw, może być odrzucona tam, gdzie odbędą się referenda, czyli aż w jedenastu krajach - od Wielkiej Brytanii po Czechy i Polskę.
Ben Bot, minister spraw zagranicznych Holandii przewodniczącej teraz unii, twierdzi, że "wspólnota rozwinęła się zbyt szybko dla wielu jej obywateli". Bot zabiega o odebranie Brukseli prawa podejmowania niektórych decyzji, na przykład w sprawach polityki społecznej, rolnej czy regionalnej. Holendrzy coraz bardziej żałują, że porzucili guldena na rzecz euro. Nie chcą już płacić sześć razy więcej (w przeliczeniu na obywatela) na integrację niż żyjący na tym samym poziomie Francuzi, którzy na dodatek łamią limity deficytu budżetowego ustalone dla strefy euro.
W basenie może już nie być wody. Oto były premier Francji Laurent Fabius wzywa rodaków do odrzucenia w przyszłorocznym referendum projektu konstytucji Unii Europejskiej. Zachowanie lidera francuskich socjalistów jest najdobitniejszą ilustracją całkowicie nowej i zaskakującej tendencji na kontynencie: eurosceptyczne nastawienie staje się udziałem już nie tylko krajów brytyjsko-nordyckiego obwarzanka unii, ale tak- że sześciu państw założycielskich wspólnot. Przeciw konstytucji jednoczą się ugrupowania, które tradycyjnie broniły koncepcji współpracy państw narodowych (na przykład brytyjscy konserwatyści), i dotychczasowi promotorzy federacyjnego superpaństwa (na przykład francuscy socjaliści). Projekt konstytucji był kompromisem, ale zawartym w złym czasie - teraz uwiera on prawie wszystkich.
Charles de Gaulle twierdził, że Europa działa wspólnie i zgodnie tylko pod kierunkiem Francji. Jeśli miał rację, to unia nie ma już szans na jedność. Paryż zdał sobie sprawę, że nie może dłużej być maszynistą kierującym niemiecką lokomotywą integracji. Tym bardziej że ta lokomotywa od dłuższego czasu buksuje w miejscu. Nicolas Sarkozy, nowa gwiazda francuskiej polityki, woli stawiać na współpracę większej grupy państw. Wspólnoty europejskie od początku były pomysłem francuskim (Roberta Schumana i Jeana Monneta), a Francuz Jacques Delors stał się ojcem jednolitego rynku oraz wspólnej waluty euro. Tymczasem po zjednoczeniu Niemiec i rozszerzeniu na wschód unia coraz bardziej wymykała się spod francuskiej kontroli, a francuska klasa polityczna zaczęła ją postrzegać jako zagrożenie. Francja zmieniła więc strategię i zaczyna grać raczej na podziały w Europie niż na budowanie jedności.
Anglosaska infekcja
Do rangi symbolu urasta rugowanie z instytucji europejskich języka francuskiego. Po przyjęciu nowych członków angielski jest już jedynym sposobem na skuteczne komunikowanie się przedstawicieli 25 państw. Język angielski jest w naturalny sposób nośnikiem idei mniej etatystycznego modelu społeczno-gospodarczego. "Infekuje" też instytucje europejskie odmienną od zaszczepionej im kiedyś przez Francję kulturą administracyjną.
Paryż i Berlin nie mają szans na przekonanie do wprowadzenia swojego wzorca "socjalnej Europy" innych państw unii. Magnesem jest model irlandzki (niskie podatki, mało regulacji, wielki napływ inwestycji). Wielka Brytania od lat odnotowuje systematyczny wzrost gospodarczy, dzięki czemu wyprzedziła Francję na liście największych potęg gospodarczych świata. Brytyjska gospodarka nastawiona na usługi może być wzorem dla Niemiec, które dopiero teraz zaczynają rozumieć konieczność zrzucenia garbu przestarzałego uprzemysłowienia.
Krajom północnego obwarzanka od dawna bardziej odpowiadał model koszyka integracji, z którego można wybierać dowolne elementy, w zależności od własnych potrzeb Wielka Brytania, Dania i Szwecja wolały pozostać poza strefą euro). W przyszłości Wielka Brytania prawdopodobnie przystąpi do wspólnych struktur bezpieczeństwa, a neutralna Finlandia czy Austria - nie. Polska i Słowacja będą chciały otwarcia na Ukrainę, ale niekoniecznie zaakceptują wspólną politykę imigracyjną, której potrzebują na przykład kraje śródziemnomorskie.
W takim systemie poszczególne modele rozwoju mogą z sobą konkurować. Tego właśnie najbardziej potrzebują obywatele unii. Przeciętne bezrobocie sięga w strefie euro prawie 10 proc. (czyli jest dwa razy większe niż w USA), a wzrost gospodarczy był tam w ubiegłym roku ponad trzy razy niższy niż w Stanach Zjednoczonych. Wyborcy zastanawiają się, dlaczego politycy tyle uwagi poświęcają konstytucji europejskiej, zamiast zająć się poprawą sytuacji w gospodarce.
- Jeśli tego nie zmienimy, to przekształcimy Europę w społeczne i gospodarcze muzeum - przestrzega Guy Verhofstadt, premier Belgii, a Jan Peter Balkenende, premier Holandii, apeluje o zamrożenie na jakiś czas dalszej integracji. Zamiast tego proponuje koncentrację na ożywieniu wzrostu gospodarczego i redukowaniu biurokracji. Obaj premierzy państw założycielskich wspólnot europejskich złożyli jednak podpisy pod unijną konstytucją. Czy tym samym weszli do grona ojców-założycieli Stanów Rozdzielonych Europy?
Więcej możesz przeczytać w 45/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.