W III Rzeszy nie było żadnego ruchu oporu
Świat szuka dobrych Niemców. W gruncie rzeczy już od kilkudziesięciu lat wszyscy, którzy się zajmują historią hitleryzmu, którzy próbują zrozumieć mechanizmy największej zbrodni w dziejach ludzkości, poszukują w nazistowskim żywiole ludobójstwa elementarnych śladów człowieczeństwa. Jeśli historia świata jest odwieczną walką dobra ze złem, to także w III Rzeszy musiały istnieć pierwiastki dobra. Obok zbrodniarzy musieli żyć ludzie przeciwni wojnie i zbrodni. Obok zwolenników Hitlera musieli działać także jego przeciwnicy, "dobrzy Niemcy", których działalność składała się na ruch oporu.
W hitlerowskich Niemczech nie było jednak żadnego ruchu oporu. Żaden uczciwy historyk dysponujący wiedzą o froncie podziemnej walki w Polsce, Rosji, Jugosławii, Grecji, Danii, Norwegii czy nawet Francji nie nazwie ruchem oporu niemieckiego stosunku do nazizmu. I być może rację ma Hannah Arendt, twierdząc, że "to, co powszechnie uważa się za sumienie, w Niemczech po prostu przestało istnieć, a ludzie powszechnie przyjęli głoszoną przez nazistów skalę wartości". By to pojąć, wystarczy prześledzić historię opozycji wojskowej zawiązanej w 1933 r., w momencie dojścia Hitlera do władzy. Znaczna część oficerów wycofała się z działalności wraz z sukcesami na frontach. Hitler z dnia na dzień stał się dla nich "niekwestionowanym niemieckim wodzem wszech czasów".
Wielkie milczenie
We wrześniu 1939 r., gdy niemiecka machina wojenna przetaczała się przez Polskę, niemieccy biskupi głosili, że "kościół popiera wojnę sprawiedliwą, zwłaszcza zaś taką, która ma zabezpieczyć interesy państwa i narodu. Zanosi więc modły o zwycięskie zakończenie trwającej obecnie wojny w postaci zbawiennego dla Niemiec i Europy pokoju". Nawet ewangelicki tzw. Kościół wyznający, na świecie uważany za ośrodek opozycyjny i wrogi hitleryzmowi, we wrześniu 1939 r. z okazji dożynek głosił orędzie do wyznawców opozycjonistów: "Bóg (...) pobłogosławił w tym roku nasz niemiecki naród jeszcze jednym, nie mniej obfitym plonem. Bój na polach bitewnych w Polsce został zakończony! (...) Jakże podziękujemy za to Bogu?". Głos protestu nie odezwał się w Niemczech, gdy Hitler przyłączał do Rzeszy kolejne terytoria: Nadrenii, Austrii, Czechosłowacji i Polski. Milczała też opozycja komunistyczna, zdawałoby się po delegalizacji partii naturalnie wroga nazistom. Milczała, bo sukces rozbioru Polski był też po układzie Ribbentrop - Mołotow sukcesem Moskwy. Milczeli wszyscy. Być może rację mają ci, którzy twierdzą, że naród niemiecki milczał i nie stawiał tyranii oporu po prostu dlatego, że Hitler zabronił.
W programach niemieckich opozycjonistów, przeciwników Hitlera czy to z tzw. kręgu Krzyżowej von Moltkego, czy to grupy nadburmistrza Lipska Carla Goerdelera, nie ma słowa potępienia dla hitlerowskiej polityki aneksji czy bezwzględnej eksploatacji podbitych państw i narodów, z których przez lata wojny Niemcy czerpią bezpłatną siłę roboczą w postaci milionów tzw. robotników przymusowych. Jeśli owi opozycjoniści przedstawiają Europie swoje powojenne plany, to w nich Niemcy występują w granicach z 1914 r., a więc w granicach przedwersalskich. Jeśli już mowa w owych planach o Polsce, to bez Poznańskiego, bez Pomorza i bez dostępu do morza, "który Polacy, jeśli chcą, mogą sobie załatwić z Litwą".
Jest znamienne, że mimo wielu prób żadnej niemieckiej opozycji nie udało się w latach wojny przekonać do swoich planów i programów brytyjskich czy amerykańskich partnerów. Jak można było zresztą traktować poważnie taką opozycję, która ewentualny zamach na Hitlera uzależniała od momentu lądowania aliantów w Europie albo żądała zaprzestania bombardowań Berlina, Lipska i Stuttgartu, gdzie mieszczą się centrale opozycji. Po tajnych rozmowach w 1940 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii lord Halifax, zapoznawszy się z projektami niemieckiej opozycji, uznał je za zbyt nacjonalistyczne. Miał wówczas powiedzieć: "Zaczynam się zastanawiać, czy istnieją w ogóle dobrzy Niemcy!".
Gdzie byli przyzwoici Niemcy?
Faktem jest, że w roku 1943 i 1944 sprzymierzeni odmówili uznania niemieckiej opozycji za partnera do rozmów, twierdząc, że nie ma ona ani mandatu społecznego, ani żadnych zasług. Dziś świat dowiaduje się o próbach porozumienia niemieckich spiskowców z aliantami. W 1943 r. przebiegały one za pośrednictwem biskupa Chichester, który w imieniu pastora Bonhoeffera dotarł do Anthony'ego Edena. Na niemieckie propozycje minister miał odpowiedzieć, że "niemiecki ruch oporu nie dał jeszcze dostatecznych dowodów na swoje istnienie (...) (!). Opozycja niemiecka - powiedział - musiałaby pójść w ślady innych ciemiężonych narodów Europy i przystąpić do działania".
Trudno ukryć fakt, że liczba akcji sabotażowych w wojennym przemyśle niemieckim była znikoma. Nie ma liczących się akcji propagandowych, tajnej opozycyjnej prasy czy radia. Nie powstał choćby jeden niemiecki ośrodek opozycyjny na wychodźstwie (nie wspominając oczywiście ośrodka moskiewskiego komitetu Wolne Niemcy), który wzywałby do walki i oporu. Nie powstał, bo Hitler nie pozwolił. Nawet po 20 lipca 1944 r., po zamachu Stauffenberga, który był niewątpliwym dowodem istnienia antyhitlerowskiej opozycji (aresztowano ponad 7 tys. ludzi), Winston Churchill 2 sierpnia w Izbie Gmin wypowiedział słowa, które trudno zinterpretować inaczej niż jako dyskwalifikację spisku: "Wydarzenia 20 lipca są tylko przejawem walki o władzę w łonie rządzących III Rzeszą, a żaden Niemiec nie jest wart zaufania".
Świat do dziś szuka dobrych Niemców. Z różnym skutkiem. Najczęściej odnajduje ich już po Stalingradzie. W 1944 r. Otto Schimek odmawia udziału w publicznych egzekucjach, za co zostaje skazany na śmierć i rozstrzelany. W 1943 r. gestapo likwiduje młodzieżową organizację Białej Róży. W istocie to idealistyczna studencka organizacja dzieci, które nie godzą się z terrorem państwowym. Czytają zakazanego Heinego, zbierają pieśni folklorystyczne innych narodów (w tym rosyjskiego), pomagają prześladowanym żydowskim kolegom. Któregoś dnia jedno z nich zawiązało szarfę ze swastyką na oczach bogini sprawiedliwości na dziedzińcu sądu w Ulm. "Nie damy się uciszyć - piszą w broszurach. - Jesteśmy waszymi wyrzutami sumienia. Biała Róża nie zostawi was w spokoju". Na pewien czas musieli zawiesić działalność, bo trzech chłopców powołano na front rosyjski. Pojechali, by spełnić swój obywatelski obowiązek. Wrócili w 1942 r., by kontynuować antyhitlerowską działalność konspiracyjną.
Samotność Sophie Scholl
13 stycznia 1943 r. na Uniwersytecie Monachijskim odbywały się obchody 470-lecia uczelni. Gauleiter Paul Giesler w przemówieniu do studentów wyraził przekonanie, że "Lepiej, by studentki, zamiast grzebać się w książkach, zaczęły dawać Fuhrerowi dzieci". Te słowa okazały się zarzewiem buntu na uczelni. Sophie Scholl, dwudziestoletnia przywódczyni Białej Róży, w kolejnej broszurce napisała: "W imieniu wszystkich obywateli Niemiec żądamy, aby Adolf Hitler zwrócił nam wolność osobistą, najcenniejszą własność Niemców". Aresztowano ją wraz z bratem Hansem 18 lutego. Kilka dni później po publicznym procesie zostali zgilotynowani. Bez protestu ze strony "wszystkich obywateli Niemiec", w których imieniu pisali broszurki. Prawdopodobnie i tym razem Hitler na protest nie pozwolił.
To wzruszająca historia o "dobrych Niemcach". Można ich znaleźć w dokumentach więcej. Wystarczy sięgnąć do policyjnego tajnego rejestru ludzi podejrzewanych o niechęć do hitlerowskiego reżimu, by znaleźć tam ponad 550 nazwisk luminarzy kultury, sztuki i literatury - z Einsteinem, Brechtem czy Mannem - zmuszonych do emigracji, zamkniętych w obozach koncentracyjnych czy pozostających pod nadzorem policji politycznej. Te dokumenty mają jednak niewiele wspólnego z tym, co Niemcy chcieliby nazywać ruchem oporu, a czego żaden uczciwy historyk tak nie nazwie. W historii III Rzeszy nie było bowiem niczego, co na ten tytuł zasługuje. I trudno to ukryć nawet dziś w zjednoczonej Europie.
W hitlerowskich Niemczech nie było jednak żadnego ruchu oporu. Żaden uczciwy historyk dysponujący wiedzą o froncie podziemnej walki w Polsce, Rosji, Jugosławii, Grecji, Danii, Norwegii czy nawet Francji nie nazwie ruchem oporu niemieckiego stosunku do nazizmu. I być może rację ma Hannah Arendt, twierdząc, że "to, co powszechnie uważa się za sumienie, w Niemczech po prostu przestało istnieć, a ludzie powszechnie przyjęli głoszoną przez nazistów skalę wartości". By to pojąć, wystarczy prześledzić historię opozycji wojskowej zawiązanej w 1933 r., w momencie dojścia Hitlera do władzy. Znaczna część oficerów wycofała się z działalności wraz z sukcesami na frontach. Hitler z dnia na dzień stał się dla nich "niekwestionowanym niemieckim wodzem wszech czasów".
Wielkie milczenie
We wrześniu 1939 r., gdy niemiecka machina wojenna przetaczała się przez Polskę, niemieccy biskupi głosili, że "kościół popiera wojnę sprawiedliwą, zwłaszcza zaś taką, która ma zabezpieczyć interesy państwa i narodu. Zanosi więc modły o zwycięskie zakończenie trwającej obecnie wojny w postaci zbawiennego dla Niemiec i Europy pokoju". Nawet ewangelicki tzw. Kościół wyznający, na świecie uważany za ośrodek opozycyjny i wrogi hitleryzmowi, we wrześniu 1939 r. z okazji dożynek głosił orędzie do wyznawców opozycjonistów: "Bóg (...) pobłogosławił w tym roku nasz niemiecki naród jeszcze jednym, nie mniej obfitym plonem. Bój na polach bitewnych w Polsce został zakończony! (...) Jakże podziękujemy za to Bogu?". Głos protestu nie odezwał się w Niemczech, gdy Hitler przyłączał do Rzeszy kolejne terytoria: Nadrenii, Austrii, Czechosłowacji i Polski. Milczała też opozycja komunistyczna, zdawałoby się po delegalizacji partii naturalnie wroga nazistom. Milczała, bo sukces rozbioru Polski był też po układzie Ribbentrop - Mołotow sukcesem Moskwy. Milczeli wszyscy. Być może rację mają ci, którzy twierdzą, że naród niemiecki milczał i nie stawiał tyranii oporu po prostu dlatego, że Hitler zabronił.
W programach niemieckich opozycjonistów, przeciwników Hitlera czy to z tzw. kręgu Krzyżowej von Moltkego, czy to grupy nadburmistrza Lipska Carla Goerdelera, nie ma słowa potępienia dla hitlerowskiej polityki aneksji czy bezwzględnej eksploatacji podbitych państw i narodów, z których przez lata wojny Niemcy czerpią bezpłatną siłę roboczą w postaci milionów tzw. robotników przymusowych. Jeśli owi opozycjoniści przedstawiają Europie swoje powojenne plany, to w nich Niemcy występują w granicach z 1914 r., a więc w granicach przedwersalskich. Jeśli już mowa w owych planach o Polsce, to bez Poznańskiego, bez Pomorza i bez dostępu do morza, "który Polacy, jeśli chcą, mogą sobie załatwić z Litwą".
Jest znamienne, że mimo wielu prób żadnej niemieckiej opozycji nie udało się w latach wojny przekonać do swoich planów i programów brytyjskich czy amerykańskich partnerów. Jak można było zresztą traktować poważnie taką opozycję, która ewentualny zamach na Hitlera uzależniała od momentu lądowania aliantów w Europie albo żądała zaprzestania bombardowań Berlina, Lipska i Stuttgartu, gdzie mieszczą się centrale opozycji. Po tajnych rozmowach w 1940 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii lord Halifax, zapoznawszy się z projektami niemieckiej opozycji, uznał je za zbyt nacjonalistyczne. Miał wówczas powiedzieć: "Zaczynam się zastanawiać, czy istnieją w ogóle dobrzy Niemcy!".
Gdzie byli przyzwoici Niemcy?
Faktem jest, że w roku 1943 i 1944 sprzymierzeni odmówili uznania niemieckiej opozycji za partnera do rozmów, twierdząc, że nie ma ona ani mandatu społecznego, ani żadnych zasług. Dziś świat dowiaduje się o próbach porozumienia niemieckich spiskowców z aliantami. W 1943 r. przebiegały one za pośrednictwem biskupa Chichester, który w imieniu pastora Bonhoeffera dotarł do Anthony'ego Edena. Na niemieckie propozycje minister miał odpowiedzieć, że "niemiecki ruch oporu nie dał jeszcze dostatecznych dowodów na swoje istnienie (...) (!). Opozycja niemiecka - powiedział - musiałaby pójść w ślady innych ciemiężonych narodów Europy i przystąpić do działania".
Trudno ukryć fakt, że liczba akcji sabotażowych w wojennym przemyśle niemieckim była znikoma. Nie ma liczących się akcji propagandowych, tajnej opozycyjnej prasy czy radia. Nie powstał choćby jeden niemiecki ośrodek opozycyjny na wychodźstwie (nie wspominając oczywiście ośrodka moskiewskiego komitetu Wolne Niemcy), który wzywałby do walki i oporu. Nie powstał, bo Hitler nie pozwolił. Nawet po 20 lipca 1944 r., po zamachu Stauffenberga, który był niewątpliwym dowodem istnienia antyhitlerowskiej opozycji (aresztowano ponad 7 tys. ludzi), Winston Churchill 2 sierpnia w Izbie Gmin wypowiedział słowa, które trudno zinterpretować inaczej niż jako dyskwalifikację spisku: "Wydarzenia 20 lipca są tylko przejawem walki o władzę w łonie rządzących III Rzeszą, a żaden Niemiec nie jest wart zaufania".
Świat do dziś szuka dobrych Niemców. Z różnym skutkiem. Najczęściej odnajduje ich już po Stalingradzie. W 1944 r. Otto Schimek odmawia udziału w publicznych egzekucjach, za co zostaje skazany na śmierć i rozstrzelany. W 1943 r. gestapo likwiduje młodzieżową organizację Białej Róży. W istocie to idealistyczna studencka organizacja dzieci, które nie godzą się z terrorem państwowym. Czytają zakazanego Heinego, zbierają pieśni folklorystyczne innych narodów (w tym rosyjskiego), pomagają prześladowanym żydowskim kolegom. Któregoś dnia jedno z nich zawiązało szarfę ze swastyką na oczach bogini sprawiedliwości na dziedzińcu sądu w Ulm. "Nie damy się uciszyć - piszą w broszurach. - Jesteśmy waszymi wyrzutami sumienia. Biała Róża nie zostawi was w spokoju". Na pewien czas musieli zawiesić działalność, bo trzech chłopców powołano na front rosyjski. Pojechali, by spełnić swój obywatelski obowiązek. Wrócili w 1942 r., by kontynuować antyhitlerowską działalność konspiracyjną.
Samotność Sophie Scholl
13 stycznia 1943 r. na Uniwersytecie Monachijskim odbywały się obchody 470-lecia uczelni. Gauleiter Paul Giesler w przemówieniu do studentów wyraził przekonanie, że "Lepiej, by studentki, zamiast grzebać się w książkach, zaczęły dawać Fuhrerowi dzieci". Te słowa okazały się zarzewiem buntu na uczelni. Sophie Scholl, dwudziestoletnia przywódczyni Białej Róży, w kolejnej broszurce napisała: "W imieniu wszystkich obywateli Niemiec żądamy, aby Adolf Hitler zwrócił nam wolność osobistą, najcenniejszą własność Niemców". Aresztowano ją wraz z bratem Hansem 18 lutego. Kilka dni później po publicznym procesie zostali zgilotynowani. Bez protestu ze strony "wszystkich obywateli Niemiec", w których imieniu pisali broszurki. Prawdopodobnie i tym razem Hitler na protest nie pozwolił.
To wzruszająca historia o "dobrych Niemcach". Można ich znaleźć w dokumentach więcej. Wystarczy sięgnąć do policyjnego tajnego rejestru ludzi podejrzewanych o niechęć do hitlerowskiego reżimu, by znaleźć tam ponad 550 nazwisk luminarzy kultury, sztuki i literatury - z Einsteinem, Brechtem czy Mannem - zmuszonych do emigracji, zamkniętych w obozach koncentracyjnych czy pozostających pod nadzorem policji politycznej. Te dokumenty mają jednak niewiele wspólnego z tym, co Niemcy chcieliby nazywać ruchem oporu, a czego żaden uczciwy historyk tak nie nazwie. W historii III Rzeszy nie było bowiem niczego, co na ten tytuł zasługuje. I trudno to ukryć nawet dziś w zjednoczonej Europie.
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.