Egzotyczna antyjuszczenkowska koalicja na Ukrainie ma siłę niszczenia rządów
Anuluję swój podpis pod >>Memorandum o współpracy władzy i opozycji<<" - oświadczył prezydent Wiktor Juszczenko. Memorandum podpisane 22 września 2005 r. umożliwiło - głosami partii Janukowycza - powołanie rządu Jurija Jechanurowa w miejsce porewolucyjnej premier Julii Tymoszenko. Ale też gwarantowało nietykalność osobom, które podczas wyborów prezydenckich fałszowały ich wyniki. Efektem umowy miał być względny polityczny spokój na Ukrainie. Dziś widać, że to porozumienie opóźniło kampanię wyborczą opozycji przed wyborami parlamentarnymi przewidzianymi na 26 marca. Dało też ludziom Juszczenki czas na przeprowadzenie negocjacji w sprawie dostaw gazu.
Gazowy gambit
Rezultat noworocznych ukraińsko-rosyjskich targów uspokoił Europę, a ekipie Juszczenki dał możność przekonania swoich wyborców o sukcesie negocjacyjnym mającym być ratunkiem dla państwa. W całym tym gazowym rozgardiaszu nikt nie zadał sobie pytania o racjonalność podpisanych uzgodnień. Bo jak to możliwe, aby w warunkach rynkowych kupować gaz po 230 dolarów za 1000 m3 i jednocześnie ten sam gaz sprzedawać po 95 dolarów? Ten niepokojący cud ekonomiczny szybko został oprotestowany przez Julię Tymoszenko, która jako były minister ds. ropy i gazu nie pierwszy raz ma do czynienia z energetycznymi kontraktami i lepiej od innych zna pułapki zastawiane przez rosyjski Gazprom. To ona dzień po podpisaniu ukraińsko-rosyjskiej umowy o dostawach gazu podniosła rwetes w obawie o nie ujawnione opinii publicznej zapisy porozumienia, które umożliwiłyby przejęcie przez stronę rosyjską ukraińskich linii przesyłowych.
Sprawa zyskała niespodziewany epilog - ukraińska opozycja wspomagana głosami komunistów oprotestowała wyniki gazowych negocjacji i za karę odwołała rząd Jurija Jechanurowa. W ten sposób 65 dni przed wyborami została stworzona egzotyczna niebiesko-pomarańczowa koalicja Bloku Julii Tymoszenko, Partii Regionów Wiktora Janukowycza, zjednoczonej Partii Socjaldemokratycznej Wiktora Medwedczuka (tego samego, który szefował kancelarii prezydenta Kuczmy) oraz komunistów spod znaku Petra Symonenki i Natalii Witrenko. W tym lewicowo-populistycznym kolażu nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie osiągnął on siły zdolnej niszczyć stabilność polityczną Ukrainy i dymisjonować rządy.
Lewy marszałkowski
Na Ukrainie pojawiła się też nowa siła, która dotychczas w sondażach opinii osiągała mizerne 2,3 proc. poparcia - Blok Narodowy Wołodymyra Łytwyna. Można przypuszczać, że ambicje szefa ukraińskiego parlamentu sięgają fotela premiera i że nie cofnie się on przez żadnym politycznym szantażem, aby osiągnąć wynik wyborczy umożliwiający mu zostanie koalicyjnym partnerem przyszłego rządu. Czy zdarzyła się tragedia? - pytał retorycznie Łytwyn po głosowaniu nad dymisją rządu. Warto dodać, że Łytwyn niemal w każdej sytuacji kryzysowej na Ukrainie zwraca się koniunkturalnie w tę stronę, skąd może oczekiwać politycznych korzyści. Programu nie ma, jego siłą jest buta i zadufanie, kiedy na przykład mówi o sobie: "Kto jest twórcą kryzysów? Łytwyn. Kto rozwiązuje kryzysy? Łytwyn!". Jest on przekonany o swojej roli demiurga i kreatora porządku konstytucyjnego na Ukrainie.
"Przestańcie krzyczeć o odpowiedzialności! Wszak parlament wziął i będzie brać na siebie odpowiedzialność. Wspomnijcie budżet. To parlament zaproponował wariant, w którym wydatki zostały zwiększone o 10 mld hrywien. To parlament przyjął ten budżet, a nie rząd! Większość członków rządu nie widziała tego na oczy!" - mówił Łytwyn. Politykom pragnącym stabilizacji w państwie radzi odwiedziny kół gospodyń wiejskich, aby przekonali się o niezadowoleniu narodu. Tę fanfaronadę podsycają głosy tych polityków, którzy utwierdzają szefa parlamentu w przekonaniu o jego politycznej wielkości. Lider komunistów twierdzi na przykład, że przewodniczący parlamentu w nowych warunkach - reformy ustrojowej kraju - staje się faktyczną głową państwa stojącą na straży niezależności Ukrainy.
Ukraińska farsa
W pierwszym kwartale 2006 r. Ukraina będzie przechodzić najważniejsze dla siebie egzaminy z demokracji i transparentności władzy. Dotychczas najwyższe noty otrzymuje jedynie w przedmiocie "wolność słowa". Wszystkie inne zadania polityczne zostały w zasadzie oblane. Bezpieczeństwo energetyczne kraju postawiono pod znakiem zapytania, godząc się na bezprawne negocjacje, których wynikiem jest niejasny kontrakt z korupcyjnym pośrednikiem RosUkrEnergo. Nie od dziś wiadomo, że to pralnia pieniędzy pod kontrolą Gazpromu. Reforma konstytucyjna, która miała zmienić ustrój państwa prezydenckiego w parlamentarno-gabinetowy, zmieniła się w farsę. Jej pierwszym aktem była ubiegłotygodniowa dymisja rządu Jechanurowa. Dymisja nie została przyjęta do wiadomości ani przez prezydenta, ani przez rząd, którego ministrowie odmówili odejścia. Aby uzasadnić swoje racje, obie strony mogłyby się odwołać do instancji najwyższej - Sądu Konstytucyjnego. I ten został jednak pozbawiony plenipotencji, bo szef parlamentu od kilku miesięcy sabotuje zaprzysiężenie sędziów i tym samym uzupełnienie jego składu.
Nie zrealizowano na Ukrainie programu walki z korupcją ani obietnicy przejrzystej powszechnej prywatyzacji. Nie widać końca sztandarowych politycznych procesów, zwłaszcza dotyczących próby otrucia Wiktora Juszczenki, morderstwa dziennikarza Georgija Gongadzego czy tuszowania skandali związanych z finansowaniem kampanii prezydenckiej w 2004 r. Żadne ze spektakularnych zabójstw politycznych na Ukrainie - począwszy od zastrzelenia reformatora systemu finansowego Wadyma Het'mana, przez śmierć lidera Ruchu W'jaczesława Czornowoła, kończąc na tajemniczej śmierci 27 grudnia 2004 r. ministra transportu Heorhija Kirpy - nie zostało wyjaśnione.
Drugim aktem ukraińskiej farsy była odpowiedź projuszczenkowskiej Naszej Ukrainy na dymisję rządu. Deputowani zażądali zawieszenia szefa parlamentu Wołodymyra Łytwyna do czasu, aż znajdzie on czas na przeczytanie konstytucji i regulaminu Rady Najwyższej. Jak łatwo odgadnąć, Łytwyn czasu nie wykorzystał i odwdzięczył się, protestując przeciw roli eksportera demokracji (czyli sporom z Rosją). Szef parlamentu nie omieszkał zdiagnozować stanu społeczeństwa jako "neurotycznego", pogrozić wariantem rozpadu kraju w wyniku politycznych targów oraz obwieścić epidemii "kadrowych czystek".
W ostrych polemikach w Kijowie można widzieć jedynie przedwyborczą retorykę i bezpardonową walkę o głosy. Można się też jednak domyślać, że każdy z przedwyborczych gestów stanowi część spektaklu, w którym ukraińscy politycy zdali się na scenariusz pisany przez rosyjskich właścicieli gazu i trwonią dobrą opinię, jaką ma Ukraina na świecie po "pomarańczowej rewolucji".
Gazowy gambit
Rezultat noworocznych ukraińsko-rosyjskich targów uspokoił Europę, a ekipie Juszczenki dał możność przekonania swoich wyborców o sukcesie negocjacyjnym mającym być ratunkiem dla państwa. W całym tym gazowym rozgardiaszu nikt nie zadał sobie pytania o racjonalność podpisanych uzgodnień. Bo jak to możliwe, aby w warunkach rynkowych kupować gaz po 230 dolarów za 1000 m3 i jednocześnie ten sam gaz sprzedawać po 95 dolarów? Ten niepokojący cud ekonomiczny szybko został oprotestowany przez Julię Tymoszenko, która jako były minister ds. ropy i gazu nie pierwszy raz ma do czynienia z energetycznymi kontraktami i lepiej od innych zna pułapki zastawiane przez rosyjski Gazprom. To ona dzień po podpisaniu ukraińsko-rosyjskiej umowy o dostawach gazu podniosła rwetes w obawie o nie ujawnione opinii publicznej zapisy porozumienia, które umożliwiłyby przejęcie przez stronę rosyjską ukraińskich linii przesyłowych.
Sprawa zyskała niespodziewany epilog - ukraińska opozycja wspomagana głosami komunistów oprotestowała wyniki gazowych negocjacji i za karę odwołała rząd Jurija Jechanurowa. W ten sposób 65 dni przed wyborami została stworzona egzotyczna niebiesko-pomarańczowa koalicja Bloku Julii Tymoszenko, Partii Regionów Wiktora Janukowycza, zjednoczonej Partii Socjaldemokratycznej Wiktora Medwedczuka (tego samego, który szefował kancelarii prezydenta Kuczmy) oraz komunistów spod znaku Petra Symonenki i Natalii Witrenko. W tym lewicowo-populistycznym kolażu nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie osiągnął on siły zdolnej niszczyć stabilność polityczną Ukrainy i dymisjonować rządy.
Lewy marszałkowski
Na Ukrainie pojawiła się też nowa siła, która dotychczas w sondażach opinii osiągała mizerne 2,3 proc. poparcia - Blok Narodowy Wołodymyra Łytwyna. Można przypuszczać, że ambicje szefa ukraińskiego parlamentu sięgają fotela premiera i że nie cofnie się on przez żadnym politycznym szantażem, aby osiągnąć wynik wyborczy umożliwiający mu zostanie koalicyjnym partnerem przyszłego rządu. Czy zdarzyła się tragedia? - pytał retorycznie Łytwyn po głosowaniu nad dymisją rządu. Warto dodać, że Łytwyn niemal w każdej sytuacji kryzysowej na Ukrainie zwraca się koniunkturalnie w tę stronę, skąd może oczekiwać politycznych korzyści. Programu nie ma, jego siłą jest buta i zadufanie, kiedy na przykład mówi o sobie: "Kto jest twórcą kryzysów? Łytwyn. Kto rozwiązuje kryzysy? Łytwyn!". Jest on przekonany o swojej roli demiurga i kreatora porządku konstytucyjnego na Ukrainie.
"Przestańcie krzyczeć o odpowiedzialności! Wszak parlament wziął i będzie brać na siebie odpowiedzialność. Wspomnijcie budżet. To parlament zaproponował wariant, w którym wydatki zostały zwiększone o 10 mld hrywien. To parlament przyjął ten budżet, a nie rząd! Większość członków rządu nie widziała tego na oczy!" - mówił Łytwyn. Politykom pragnącym stabilizacji w państwie radzi odwiedziny kół gospodyń wiejskich, aby przekonali się o niezadowoleniu narodu. Tę fanfaronadę podsycają głosy tych polityków, którzy utwierdzają szefa parlamentu w przekonaniu o jego politycznej wielkości. Lider komunistów twierdzi na przykład, że przewodniczący parlamentu w nowych warunkach - reformy ustrojowej kraju - staje się faktyczną głową państwa stojącą na straży niezależności Ukrainy.
Ukraińska farsa
W pierwszym kwartale 2006 r. Ukraina będzie przechodzić najważniejsze dla siebie egzaminy z demokracji i transparentności władzy. Dotychczas najwyższe noty otrzymuje jedynie w przedmiocie "wolność słowa". Wszystkie inne zadania polityczne zostały w zasadzie oblane. Bezpieczeństwo energetyczne kraju postawiono pod znakiem zapytania, godząc się na bezprawne negocjacje, których wynikiem jest niejasny kontrakt z korupcyjnym pośrednikiem RosUkrEnergo. Nie od dziś wiadomo, że to pralnia pieniędzy pod kontrolą Gazpromu. Reforma konstytucyjna, która miała zmienić ustrój państwa prezydenckiego w parlamentarno-gabinetowy, zmieniła się w farsę. Jej pierwszym aktem była ubiegłotygodniowa dymisja rządu Jechanurowa. Dymisja nie została przyjęta do wiadomości ani przez prezydenta, ani przez rząd, którego ministrowie odmówili odejścia. Aby uzasadnić swoje racje, obie strony mogłyby się odwołać do instancji najwyższej - Sądu Konstytucyjnego. I ten został jednak pozbawiony plenipotencji, bo szef parlamentu od kilku miesięcy sabotuje zaprzysiężenie sędziów i tym samym uzupełnienie jego składu.
Nie zrealizowano na Ukrainie programu walki z korupcją ani obietnicy przejrzystej powszechnej prywatyzacji. Nie widać końca sztandarowych politycznych procesów, zwłaszcza dotyczących próby otrucia Wiktora Juszczenki, morderstwa dziennikarza Georgija Gongadzego czy tuszowania skandali związanych z finansowaniem kampanii prezydenckiej w 2004 r. Żadne ze spektakularnych zabójstw politycznych na Ukrainie - począwszy od zastrzelenia reformatora systemu finansowego Wadyma Het'mana, przez śmierć lidera Ruchu W'jaczesława Czornowoła, kończąc na tajemniczej śmierci 27 grudnia 2004 r. ministra transportu Heorhija Kirpy - nie zostało wyjaśnione.
Drugim aktem ukraińskiej farsy była odpowiedź projuszczenkowskiej Naszej Ukrainy na dymisję rządu. Deputowani zażądali zawieszenia szefa parlamentu Wołodymyra Łytwyna do czasu, aż znajdzie on czas na przeczytanie konstytucji i regulaminu Rady Najwyższej. Jak łatwo odgadnąć, Łytwyn czasu nie wykorzystał i odwdzięczył się, protestując przeciw roli eksportera demokracji (czyli sporom z Rosją). Szef parlamentu nie omieszkał zdiagnozować stanu społeczeństwa jako "neurotycznego", pogrozić wariantem rozpadu kraju w wyniku politycznych targów oraz obwieścić epidemii "kadrowych czystek".
W ostrych polemikach w Kijowie można widzieć jedynie przedwyborczą retorykę i bezpardonową walkę o głosy. Można się też jednak domyślać, że każdy z przedwyborczych gestów stanowi część spektaklu, w którym ukraińscy politycy zdali się na scenariusz pisany przez rosyjskich właścicieli gazu i trwonią dobrą opinię, jaką ma Ukraina na świecie po "pomarańczowej rewolucji".
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.