Niechęć rządu do strefy euro bierze się z obawy o utratę możliwości manipulowania bankiem centralnym
Drugiego stycznia 2006 r. w telegazecie TVPĘ1 przeczytałem ze zdumieniem, że "zadłużenie inwestorów zagranicznych w polskich bonach skarbowych" spadło czy wzrosło (mniejsza z tym) o ileś tam milionów dolarów czy euro. Co za prezent na początek nowego roku! To nie my, tylko oni są u nas zadłużeni! To my im, tym kapitalistom, udzieliliśmy kredytu! Tylko jak to się robi? A może ci krwiopijcy z dobrego serca przejęli nasze długi i gwarancję ich spłaty, zwalniając nas całkowicie z troski o te rzeczy? To smutne, proszę państwa, czytać takie brednie w głównym programie naszej telewizji. Okazało się, że ani redaktor, ani korektor nie dysponują wiedzą uniemożliwiającą puszczenie na ekran takiego monstrualnego byka.
Nie wyciągając zbyt daleko idących wniosków, coraz bardziej uzasadniona wydaje się jednak obawa nie tylko o degradację wiedzy ekonomicznej jako podstawy solidnego dziennikarstwa w tej dziedzinie, lecz także jako warunku racjonalnej polityki organów rządowych. Mało tego, dość wyraźnie jest widoczna luka w edukacji ekonomicznej wymiaru sprawiedliwości, prokuratury, adwokatury. Są sygnały wskazujące na to, że prawnicy nie są w stanie prawidłowo ocenić istoty sprawy i opinii biegłych, dopuszczając do kuriozalnych interpretacji faktów oczywistych dla dobrego ekonomisty. Rangę dobrego dziennikarstwa ekonomicznego ratuje na szczęście kilka osób (wystarczy palców obu rąk), które nie poddają się presji aktualnych układów politycznych i nie przeistaczają się w uzasadniaczy pomysłów i decyzji kolejnych rządów.
Ucho Samoobrony
Gorzej jest, niestety, z obecnym rządem, który w sprawach gospodarczych bardziej nadstawia ucha Samoobronie i ojcu dyrektorowi, niż bierze pod uwagę stan wiedzy ekonomicznej. Jedyna szansa w Zycie! Powiedzmy to sobie wyraźnie: stawianie polityce Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej zarzutu hamowania wzrostu gospodarki, utrudniania jego przyspieszenia kompromituje tych, którzy je głoszą. Ich pogląd opiera się na złudnym przekonaniu o automatycznym przekładaniu się spadku stóp procentowych banku centralnego nie tylko na natychmiastową obniżkę oprocentowania kredytów w bankach komercyjnych, lecz także na wzrost stopy inwestycji, skądinąd bardzo pożądany. Tyle tylko, że zapomina się przy tym o istotnym drobiazgu: o tym, że wstępnym warunkiem powodzenia takich operacji jest spadek oprocentowania polskich papierów dłużnych. Stałoby się to możliwe tylko pod warunkiem zmniejszenia popytu polskiego budżetu na kapitał finansujący nasz deficyt. Tymczasem aż nadto dobrze widać, że jest odwrotnie. Polski dług i popyt na zagraniczny kapitał rosną. Mało prawdopodobny jest w tych warunkach spadek oprocentowania. Możemy sobie narzekać, że nasze realne stopy procentowe są tak wysokie, ale administracyjne ingerencje w te sprawy okazują się zawsze szkodliwe.
Polski Fed
Przypomnijmy też przy okazji, że stopy NBP nie różnią się obecnie zbytnio od stóp Fed (bank centralny USA), który ostatnio je tylko podwyższał, a nie obniżał. Warto też pamiętać, że banki komercyjne w Polsce nie są zobowiązane do automatycznego obniżania oprocentowania kredytów w ślad za bankiem centralnym, że niskie stopy procentowe to także niższe oprocentowanie depozytów i lokat, co nie tak dawno trzeba było wyjaśniać działaczom Samoobrony. Pamiętajmy, że depozyty i lokaty bankowe przenoszą się coraz częściej do funduszów inwestycyjnych, uszczuplając nieco bazę kredytową banków. Konia z rzędem temu, kto udowodni, że bank komercyjny, mając do wyboru pewne i dobrze oprocentowane państwowe papiery dłużne i z drugiej strony obciążone ryzykiem, a niewiele wyżej oprocentowane kredyty dla przedsiębiorstw, wybierze te ostatnie. Wybierze najlepiej rokujące papiery giełdowe i państwowe obligacje.
Jak długo jeszcze trzeba będzie przypominać, że bank centralny spełnia swoją misję najlepiej, gdy zapewnia stabilność warunków działalności gospodarczej, gdy ludzie nie boją się oszczędzać, gdy jesteśmy skłonni podejmować decyzje długookresowe. Nasze koła rządzące zdają się nie doceniać tego aspektu polityki pieniężnej. Niechęć rządu do strefy euro nie bierze się z braku zaufania do tej waluty, lecz jedynie z obawy o utratę możliwości manipulowania bankiem centralnym.
Nie tędy droga, panowie! Wasze zadanie to umacnianie, a nie osłabianie, budżetu unii i euro, to konieczność wywierania presji na Niemcy i Francję, zdemoralizowanych gigantów unii, by zeszli jak najszybciej z "trzeciej drogi" osłabiającej Europę w stosunku do reszty świata. Ale nasze horyzonty są ograniczone. Zainkasować dotacje, a o przyszłości niech myślą inni.
Nie wyciągając zbyt daleko idących wniosków, coraz bardziej uzasadniona wydaje się jednak obawa nie tylko o degradację wiedzy ekonomicznej jako podstawy solidnego dziennikarstwa w tej dziedzinie, lecz także jako warunku racjonalnej polityki organów rządowych. Mało tego, dość wyraźnie jest widoczna luka w edukacji ekonomicznej wymiaru sprawiedliwości, prokuratury, adwokatury. Są sygnały wskazujące na to, że prawnicy nie są w stanie prawidłowo ocenić istoty sprawy i opinii biegłych, dopuszczając do kuriozalnych interpretacji faktów oczywistych dla dobrego ekonomisty. Rangę dobrego dziennikarstwa ekonomicznego ratuje na szczęście kilka osób (wystarczy palców obu rąk), które nie poddają się presji aktualnych układów politycznych i nie przeistaczają się w uzasadniaczy pomysłów i decyzji kolejnych rządów.
Ucho Samoobrony
Gorzej jest, niestety, z obecnym rządem, który w sprawach gospodarczych bardziej nadstawia ucha Samoobronie i ojcu dyrektorowi, niż bierze pod uwagę stan wiedzy ekonomicznej. Jedyna szansa w Zycie! Powiedzmy to sobie wyraźnie: stawianie polityce Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej zarzutu hamowania wzrostu gospodarki, utrudniania jego przyspieszenia kompromituje tych, którzy je głoszą. Ich pogląd opiera się na złudnym przekonaniu o automatycznym przekładaniu się spadku stóp procentowych banku centralnego nie tylko na natychmiastową obniżkę oprocentowania kredytów w bankach komercyjnych, lecz także na wzrost stopy inwestycji, skądinąd bardzo pożądany. Tyle tylko, że zapomina się przy tym o istotnym drobiazgu: o tym, że wstępnym warunkiem powodzenia takich operacji jest spadek oprocentowania polskich papierów dłużnych. Stałoby się to możliwe tylko pod warunkiem zmniejszenia popytu polskiego budżetu na kapitał finansujący nasz deficyt. Tymczasem aż nadto dobrze widać, że jest odwrotnie. Polski dług i popyt na zagraniczny kapitał rosną. Mało prawdopodobny jest w tych warunkach spadek oprocentowania. Możemy sobie narzekać, że nasze realne stopy procentowe są tak wysokie, ale administracyjne ingerencje w te sprawy okazują się zawsze szkodliwe.
Polski Fed
Przypomnijmy też przy okazji, że stopy NBP nie różnią się obecnie zbytnio od stóp Fed (bank centralny USA), który ostatnio je tylko podwyższał, a nie obniżał. Warto też pamiętać, że banki komercyjne w Polsce nie są zobowiązane do automatycznego obniżania oprocentowania kredytów w ślad za bankiem centralnym, że niskie stopy procentowe to także niższe oprocentowanie depozytów i lokat, co nie tak dawno trzeba było wyjaśniać działaczom Samoobrony. Pamiętajmy, że depozyty i lokaty bankowe przenoszą się coraz częściej do funduszów inwestycyjnych, uszczuplając nieco bazę kredytową banków. Konia z rzędem temu, kto udowodni, że bank komercyjny, mając do wyboru pewne i dobrze oprocentowane państwowe papiery dłużne i z drugiej strony obciążone ryzykiem, a niewiele wyżej oprocentowane kredyty dla przedsiębiorstw, wybierze te ostatnie. Wybierze najlepiej rokujące papiery giełdowe i państwowe obligacje.
Jak długo jeszcze trzeba będzie przypominać, że bank centralny spełnia swoją misję najlepiej, gdy zapewnia stabilność warunków działalności gospodarczej, gdy ludzie nie boją się oszczędzać, gdy jesteśmy skłonni podejmować decyzje długookresowe. Nasze koła rządzące zdają się nie doceniać tego aspektu polityki pieniężnej. Niechęć rządu do strefy euro nie bierze się z braku zaufania do tej waluty, lecz jedynie z obawy o utratę możliwości manipulowania bankiem centralnym.
Nie tędy droga, panowie! Wasze zadanie to umacnianie, a nie osłabianie, budżetu unii i euro, to konieczność wywierania presji na Niemcy i Francję, zdemoralizowanych gigantów unii, by zeszli jak najszybciej z "trzeciej drogi" osłabiającej Europę w stosunku do reszty świata. Ale nasze horyzonty są ograniczone. Zainkasować dotacje, a o przyszłości niech myślą inni.
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.