Tłumy walą do naszej rubryki. Najpierw żądzą ścisłej komitywy z PiS zapałała PO, potem w konkury do premiera uderzał Roman Giertych, a skończyć się może na przejściu do nas Samoobrony i PSL. Tylko czerwoni tak się przekabacili, że do końca chcą pozostać na prawej stronie "Wprost". Prawica farbowana.
Nasz głęboko zakonspirowany informator opowiedział nam, jak to niedawno Ludwik Dorn (ten sam, który w paroksyzmie arogancji przejechał się bez trzymanki w TVN 24 po Bogdanie Rymanowskim) brał udział jako przedstawiciel rządu w posiedzeniu konwentu seniorów Sejmu. Donald Tusk zwrócił się do niego: "Panie ministrze...". I tu Dorn przerwał mu stanowczo. "Panie przewodniczący, jestem tu przedstawicielem rządu, w randze wicepremiera!" - palnął osłupiałemu Tuskowi. Ot, ludzkie panisko. Bo przecież mógł zabić.
Widać wicepremierzy w tym rządzie tak mają. Niemal wszyscy dziennikarze zaczepiali nas w Sejmie, dopytując, czy widzieliśmy w polsatowskich "Wydarzeniach" koncert Zyty Gilowskiej. A ino, widzieliśmy. Było tak: konferencja prasowa, przemawia wicepremier i nagle widzimy wycelowany w fotoreportera palec Zyty i okrzyk: "Panie Marcinie! Panie Marcinie, on mi zrobił zdjęcie z tej strony!". Po chwili pani wicepremier znów przemawia, ale przerywa: "No nie, zdenerwowałam się". I jeszcze raz połajanki: "Panie Marcinie! Panie Marcinie, czy to są fotoreporterzy z gazet, czy tak sobie przyszli?!". Zabrakło tylko: "Panie Marcinie, panie Marcinie, gdzie jest moje walium?!".
Ale powyższy koncercik to żywy dowód na to, że Zyta to urodzony minister finansów. Zgodnie bowiem z prawem Mazurka-Zalewskiego "wszyscy ministrowie finansów i szefowie służb specjalnych w Polsce to ludzie, hm, nazwijmy to tak: z nieszablonowym podejściem do rzeczywistości". Mocno wierzymy w Zytę, choć trzeba przyznać, że Wassermann wysoko zawiesił poprzeczkę.
"Straszne CBA" - histerycznie dmie w trąby (z całym szacunkiem dla jej czytelników) "Gazeta Wyborcza". A wszystko dlatego, że Mariusz Kamiński "pogroził Kulczykowi, Gudzowatemu, Krauzemu, by nie zatrudniali polityków". Ciekawe, kogo mógł mieć na myśli? Bo przecież nie Wiesia Walendziaka, prawda?
Było sobie dwoje sędziów, którzy spowodowali poważne wypadki. Oboje nie stanęli przed sądem, bo chroniły ich immunitety. Pierwszy to eksminister Sadowski. I to było haniebne, a PiS (choćby ustami Zbigniewa Ziobry) co dzień wzywał go, by zrzekł się immunitetu. Wszyscy byliśmy oburzeni. Drugi przypadek to Ewa Stryczyńska, którą Lech Kaczyński właśnie powołał do Krajowej Rady Sądownictwa. I PiS milczy. Swoją drogą, jeśli Kaczyński zaczyna kadencję od takiego skandalu, to jak ją skończy? Tańcząc pijaniutki przed Grobem Nieznanego Żołnierza?
Pani sędzia Stryczyńska (dla nas zero, i może nas pani spokojnie pozywać, bo nie mamy żadnego immunitetu) to w ogóle ciekawa postać. Trafiła do Ministerstwa Sprawiedliwości jako protegowana Hanny Suchockiej, do której zresztą ponoć mówiła "ciociu". A do Kaczyńskiego "wujku"?
Jarosław Kaczyński Roku opowiedział w wywiadzie dla "Wprost", jak to po wyborach przyszedł do niego z misją pewien intelektualista i zarazem parlamentarzysta PO. "No i wszyscy myślą, że to ja, a to był Jarosław Gowin" - poskarżył się nam Paweł Śpiewak. Panie pośle, spokojnie, Jarosław Kaczyński w życiu nie powiedziałby o panu "intelektualista".
Uwaga, uwaga, właśnie robimy wyjątek od reguły, że nie piszemy o biskupach, nawet tak rozpolitykowanych jak abp Życiński. Ale historia jest przednia, a nam sprzedał ją polityk koalicji. Otóż niedawno w katedrze polowej odbył się koncert z okazji 15. rocznicy ordynariatu polowego. Biskup gen. Tadeusz Płoski wręczał na nim nominacje oficerskie. Awans dostała również zakonnica, której związek z siłami zbrojnymi polegał na tym, że przez wiele lat służyła Janowi Pawłowi II. Siostra została majorem, co Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup skomentował publicznie okolicznościowym wierszykiem: "Bo u kapitana z wieczora i z rana, a u majora już tylko z wieczora".
Nasz głęboko zakonspirowany informator opowiedział nam, jak to niedawno Ludwik Dorn (ten sam, który w paroksyzmie arogancji przejechał się bez trzymanki w TVN 24 po Bogdanie Rymanowskim) brał udział jako przedstawiciel rządu w posiedzeniu konwentu seniorów Sejmu. Donald Tusk zwrócił się do niego: "Panie ministrze...". I tu Dorn przerwał mu stanowczo. "Panie przewodniczący, jestem tu przedstawicielem rządu, w randze wicepremiera!" - palnął osłupiałemu Tuskowi. Ot, ludzkie panisko. Bo przecież mógł zabić.
Widać wicepremierzy w tym rządzie tak mają. Niemal wszyscy dziennikarze zaczepiali nas w Sejmie, dopytując, czy widzieliśmy w polsatowskich "Wydarzeniach" koncert Zyty Gilowskiej. A ino, widzieliśmy. Było tak: konferencja prasowa, przemawia wicepremier i nagle widzimy wycelowany w fotoreportera palec Zyty i okrzyk: "Panie Marcinie! Panie Marcinie, on mi zrobił zdjęcie z tej strony!". Po chwili pani wicepremier znów przemawia, ale przerywa: "No nie, zdenerwowałam się". I jeszcze raz połajanki: "Panie Marcinie! Panie Marcinie, czy to są fotoreporterzy z gazet, czy tak sobie przyszli?!". Zabrakło tylko: "Panie Marcinie, panie Marcinie, gdzie jest moje walium?!".
Ale powyższy koncercik to żywy dowód na to, że Zyta to urodzony minister finansów. Zgodnie bowiem z prawem Mazurka-Zalewskiego "wszyscy ministrowie finansów i szefowie służb specjalnych w Polsce to ludzie, hm, nazwijmy to tak: z nieszablonowym podejściem do rzeczywistości". Mocno wierzymy w Zytę, choć trzeba przyznać, że Wassermann wysoko zawiesił poprzeczkę.
"Straszne CBA" - histerycznie dmie w trąby (z całym szacunkiem dla jej czytelników) "Gazeta Wyborcza". A wszystko dlatego, że Mariusz Kamiński "pogroził Kulczykowi, Gudzowatemu, Krauzemu, by nie zatrudniali polityków". Ciekawe, kogo mógł mieć na myśli? Bo przecież nie Wiesia Walendziaka, prawda?
Było sobie dwoje sędziów, którzy spowodowali poważne wypadki. Oboje nie stanęli przed sądem, bo chroniły ich immunitety. Pierwszy to eksminister Sadowski. I to było haniebne, a PiS (choćby ustami Zbigniewa Ziobry) co dzień wzywał go, by zrzekł się immunitetu. Wszyscy byliśmy oburzeni. Drugi przypadek to Ewa Stryczyńska, którą Lech Kaczyński właśnie powołał do Krajowej Rady Sądownictwa. I PiS milczy. Swoją drogą, jeśli Kaczyński zaczyna kadencję od takiego skandalu, to jak ją skończy? Tańcząc pijaniutki przed Grobem Nieznanego Żołnierza?
Pani sędzia Stryczyńska (dla nas zero, i może nas pani spokojnie pozywać, bo nie mamy żadnego immunitetu) to w ogóle ciekawa postać. Trafiła do Ministerstwa Sprawiedliwości jako protegowana Hanny Suchockiej, do której zresztą ponoć mówiła "ciociu". A do Kaczyńskiego "wujku"?
Jarosław Kaczyński Roku opowiedział w wywiadzie dla "Wprost", jak to po wyborach przyszedł do niego z misją pewien intelektualista i zarazem parlamentarzysta PO. "No i wszyscy myślą, że to ja, a to był Jarosław Gowin" - poskarżył się nam Paweł Śpiewak. Panie pośle, spokojnie, Jarosław Kaczyński w życiu nie powiedziałby o panu "intelektualista".
Uwaga, uwaga, właśnie robimy wyjątek od reguły, że nie piszemy o biskupach, nawet tak rozpolitykowanych jak abp Życiński. Ale historia jest przednia, a nam sprzedał ją polityk koalicji. Otóż niedawno w katedrze polowej odbył się koncert z okazji 15. rocznicy ordynariatu polowego. Biskup gen. Tadeusz Płoski wręczał na nim nominacje oficerskie. Awans dostała również zakonnica, której związek z siłami zbrojnymi polegał na tym, że przez wiele lat służyła Janowi Pawłowi II. Siostra została majorem, co Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup skomentował publicznie okolicznościowym wierszykiem: "Bo u kapitana z wieczora i z rana, a u majora już tylko z wieczora".
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.