Dla Europejczyków ważna jest przeszłość - wspomnienia, fotografie, dokumenty; dla mieszkańców Afryki liczy się teraźniejszość
Znajomość z Gosią zaczęła się jak w filmowej komedii. "Szkoda, że nie mamy samochodu, aby podjechać do domu" - oświadczyła szczupła blondynka oczekująca na mnie w porciku lotniczym Maun na południowych krańcach Delty Okawango. Powiedziałem, że możemy jechać taksówką. "To nie jest takie pewne. Taksówka jest, ale przeważnie jej nie ma, jak to w Botswanie. Pójdziemy pieszo". W końcu zabrał nas rozklekotany automobil. Gosia wyjaśniła kierowcy, gdzie ma nas wysadzić: "przy deszczowym drzewie". Botswańczyk wysadził nas koło jakiejś wydmy. "Tu gdzieś mieszkasz?" - spytałem. "Tak, po drugiej stronie rzeki. Ale mostu nie ma, więc idziemy". W końcu stanęliśmy na mokrym piasku, na brzegu rzeki. Gosia krzykiem i gestami przywołała skądś łódkę. Czarny chłopak podpłynął po nas dłubanką i przystąpiliśmy do forsowania rzeki Okawango. Potem dojrzałem dom mojej przewodniczki w ogrodzie.
Niewidzialna ręka śmierci
Jak dziewczyna z Wrocławia znalazła się w głębokiej Afryce? Dlaczego od z górą 20 lat tu mieszka? "W Europie jest gęsto, nie tylko dosłownie, lecz także duchowo, intelektualnie. W Afryce czuję się swobodna". Maun, gdzie mieszka Gosia, jest starą osadą plemienną i do dziś nie ma statusu miasta. Małgorzata Dziewięcka tak długo tu mieszka, tak świetnie poznała obowiązujące kanony i obyczaje tego miejsca, że napisała dla Uniwersytetu Wrocławskiego (gdzie wcześniej była adiunktem na wydziale geografii) rozprawę o transformacji afrykańskiej osady.
Gosia przestrzegała: "Rozglądaj się uważnie dokoła. Tu często wyciąga się w twoją stronę niewidzialna ręka śmierci lub cierpienia. To może być krokodyl w rzece lub kobra wpełzająca przez okno". Na pytanie, jakie są najpoważniejsze grzechy Afryki, odpowiada: "Niezdolność do wybaczania i nieodpowiedzialność. Krzywdy pamięta się przez pokolenia, lekkomyślność działań i życiowych decyzji jest bezgraniczna, co potwierdzają ostatnie dramaty związane z zachorowaniami na AIDS".
Przed wyprawą w górę Delty Okawango zostałem przez Małgosię poinstruowany, jak należy się zachowywać na safari. "Pij dużo wody, nawet jeśli woda zmieni się w gorącą zupę. Kiedy zobaczysz z bliska zwierzęta, mów tylko szeptem. Nie wychodź z samochodu, nawet gdy nie ma śladu zwierzaka".
Wyjątkowa Botswana
Dlaczego Małgorzata Dziewięcka wybrała akurat Botswanę, kraj ubogi i zacofany? "Bo to miejsce wyjątkowe w Afryce, nie tylko z powodu największej na świecie populacji słoni. Tu całkiem wyjątkowo nie istnieje potrzeba Afrykanów rozstrzygania sporów przez walkę, konieczność pamiętania o krzywdach. W sytuacjach konfliktowych rozmawiają, dopóki nie uzyskają porozumienia. Dlatego czuję się tu bezpiecznie".
Trafiła do Botswany przez przypadek. Po wyjściu za mąż za Alberta, studenta architektury z Holandii, chciała się z nim osiedlić w Polsce. Uniemożliwiło im to ogłoszenie stanu wojennego. Pozostali w Holandii. Potem od organizacji holenderskich wolontariuszy dostali propozycję pracy w Botswanie: on miał kierować brygadą budowlaną, a zyski z tej pracy przekazywać na utrzymanie szkoły w Maun; na nią czekała posada nauczycielki. Po zakończeniu trzyletniego kontraktu postanowili pozostać jeszcze rok. Od wodza wioski otrzymali zgodę na budowę domu. Małgorzata stworzyła szkółkę tkactwa dla osób upośledzonych fizycznie, a Albert zbudował centrum rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych. I tak minęło 10 lat.
Wielka przygoda Gosi nie zaczęła się jednak w Afryce. Pomysł ruszenia w świat narodził się już w 1978 r. Pierwszym celem było Peru, kolejnym - Boliwia. W Peru spotkała Rufusa Oreckiego, polskiego misjonarza, który miał w Boliwii parafię, a tam dom sierot dla 120 dzieci. I zaproponował jej objęcie kierownictwa tej placówki. Pojechała autobusem przez Atakamę i Titicaca do Montero w departamencie Santa Cruz. W republice obowiązywał wtedy stan wyjątkowy, ale tego Gosia się nie przestraszyła. Dom i jego pensjonariuszy zastała w stanie opłakanym - brud, robactwo, chaos. Chodziła po mieście, zbierała pieniądze na utrzymanie sierot. Kiedy zdecydowała o powrocie do Polski (był rok 1980), w Montero zjawiły się polskie zakonnice z Lublina, sercanki, którym mogła przekazać prowadzenie przytułku Hogar de Nias.
Przywykanie do Afryki
Małgorzata mówi o szoku kulturowym, który nie omija żadnego Europejczyka. Kiedy po raz pierwszy zobaczyli osadę buszmeńską, Gwetę, byli zachwyceni. "Jawiła nam się jako najpiękniejsza miejscowość świata. Studnia, okrągłe gliniane chaty ze strzechami, palmy, baobaby, krowy wzniecające pył mieniący się w czerwieni zachodzącego słońca. I dzieci, mnóstwo ślicznych, kawowych dzieci w spódniczkach z rzemyków".
To nieprawda, że każdy człowiek ze świata cywilizacji jest w Afryce podziwiany i szanowany. "Ludzie, których raz los złączył z nami pracą w naszym domu lub po prostu faktem mieszkania w tej samej części wsi, uważali nas za bliskich sobie, byliśmy `ich`, a oni należeli do nas. Oznaczało to, że wszyscy powinniśmy być gotowi do udzielenia rady i niesienia pomocy w trudnych sytuacjach. Nieraz w środku nocy wieźliśmy do szpitala chorych lub rodzące kobiety. Wspomagaliśmy starych ludzi, młodym znajdowaliśmy pracę, dzieci uczyłam czytania i pisania, leczyłam przeziębienia, rozpoznawałam infekcje, uczestniczyliśmy w weselach i chrzcinach" - wylicza Gosia.
Wieczna teraźniejszość
Dla Europejczyków czy Amerykanów ważna jest przeszłość - wspomnienia, fotografie i dokumenty czasu minionego, postacie i twarze zmarłych. Dla mieszkańców Afryki liczy się przede wszystkim teraźniejszość. Na resztę, jak sądzą, nie mają żadnego wpływu. Śmierć? Tak, to zawsze jest wydarzenie, ale niekoniecznie smutne. Często towarzyszy jej śmiech i zabawa. "Afryka zagubiła dużą część swojej tożsamości i imituje obce wzory. Przekleństwem Afryki jest odejście od siebie, naśladownictwo, utrata umiejętności rozróżniania dobra od zła. Coraz popularniejszy jest kult konsumpcji, chciwość, hałaśliwość" - mówi Małgorzata.
Nie wszystkie afrykańskie obyczaje i poglądy Europejczycy w pełni rozumieją i dość późno pojęła je Gosia. Dlaczego na przykład mężczyźni tak chętnie żenią się tu z dziewczętami, które są samotne, a urodziły już dziecko? "Ponieważ stanowi to dowód płodności kobiety" - odpowiada Gosia. "Tutejsze czary naprawdę działają. Szaman musi znać całe twoje życie, nim przystąpi do działania. Nie wystarczy mu samo istnienie bólu. Taki człowiek uzdrawia z pomocą ognia i wody, lecz głównie przez wiarę. Wspomaganą ziołami, truciznami, sugestią. Wierzę w moc wiary i szamańskie zabiegi. One przynoszą skutek, czasem ratunek, wiem to ze swoich doświadczeń" - dodaje.
Los Afryki
W książce "The State of Africa" Martina Mereditha czytamy: "O Afryce mówi się dziś tylko w tonacji pesymistycznej. Suma nieszczęść - wojny, despotyzm, korupcja, susza - jest odstraszająca (...) Niewielu państwom udało się uciec z drogi ku przepaści; Botswana stanowi jedyny wyjątek, pozostając przy wielopartyjnej demokracji. Południowa Afryka, po uniknięciu rewolucji, wkroczyła w epokę postapartheidu jako dobrze zarządzane demokratyczne państwo. Lecz większość afrykańskich krajów znajduje się w stanie bankructwa". Małgorzata dodaje do tego: "Jeżeli 49 z 51 afrykańskich państw nie opamięta się, nie pojmie, że nie można żyć tylko dniem dzisiejszym, ten kontynent nie przetrwa bez pomocy reszty świata".
Niewidzialna ręka śmierci
Jak dziewczyna z Wrocławia znalazła się w głębokiej Afryce? Dlaczego od z górą 20 lat tu mieszka? "W Europie jest gęsto, nie tylko dosłownie, lecz także duchowo, intelektualnie. W Afryce czuję się swobodna". Maun, gdzie mieszka Gosia, jest starą osadą plemienną i do dziś nie ma statusu miasta. Małgorzata Dziewięcka tak długo tu mieszka, tak świetnie poznała obowiązujące kanony i obyczaje tego miejsca, że napisała dla Uniwersytetu Wrocławskiego (gdzie wcześniej była adiunktem na wydziale geografii) rozprawę o transformacji afrykańskiej osady.
Gosia przestrzegała: "Rozglądaj się uważnie dokoła. Tu często wyciąga się w twoją stronę niewidzialna ręka śmierci lub cierpienia. To może być krokodyl w rzece lub kobra wpełzająca przez okno". Na pytanie, jakie są najpoważniejsze grzechy Afryki, odpowiada: "Niezdolność do wybaczania i nieodpowiedzialność. Krzywdy pamięta się przez pokolenia, lekkomyślność działań i życiowych decyzji jest bezgraniczna, co potwierdzają ostatnie dramaty związane z zachorowaniami na AIDS".
Przed wyprawą w górę Delty Okawango zostałem przez Małgosię poinstruowany, jak należy się zachowywać na safari. "Pij dużo wody, nawet jeśli woda zmieni się w gorącą zupę. Kiedy zobaczysz z bliska zwierzęta, mów tylko szeptem. Nie wychodź z samochodu, nawet gdy nie ma śladu zwierzaka".
Wyjątkowa Botswana
Dlaczego Małgorzata Dziewięcka wybrała akurat Botswanę, kraj ubogi i zacofany? "Bo to miejsce wyjątkowe w Afryce, nie tylko z powodu największej na świecie populacji słoni. Tu całkiem wyjątkowo nie istnieje potrzeba Afrykanów rozstrzygania sporów przez walkę, konieczność pamiętania o krzywdach. W sytuacjach konfliktowych rozmawiają, dopóki nie uzyskają porozumienia. Dlatego czuję się tu bezpiecznie".
Trafiła do Botswany przez przypadek. Po wyjściu za mąż za Alberta, studenta architektury z Holandii, chciała się z nim osiedlić w Polsce. Uniemożliwiło im to ogłoszenie stanu wojennego. Pozostali w Holandii. Potem od organizacji holenderskich wolontariuszy dostali propozycję pracy w Botswanie: on miał kierować brygadą budowlaną, a zyski z tej pracy przekazywać na utrzymanie szkoły w Maun; na nią czekała posada nauczycielki. Po zakończeniu trzyletniego kontraktu postanowili pozostać jeszcze rok. Od wodza wioski otrzymali zgodę na budowę domu. Małgorzata stworzyła szkółkę tkactwa dla osób upośledzonych fizycznie, a Albert zbudował centrum rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych. I tak minęło 10 lat.
Wielka przygoda Gosi nie zaczęła się jednak w Afryce. Pomysł ruszenia w świat narodził się już w 1978 r. Pierwszym celem było Peru, kolejnym - Boliwia. W Peru spotkała Rufusa Oreckiego, polskiego misjonarza, który miał w Boliwii parafię, a tam dom sierot dla 120 dzieci. I zaproponował jej objęcie kierownictwa tej placówki. Pojechała autobusem przez Atakamę i Titicaca do Montero w departamencie Santa Cruz. W republice obowiązywał wtedy stan wyjątkowy, ale tego Gosia się nie przestraszyła. Dom i jego pensjonariuszy zastała w stanie opłakanym - brud, robactwo, chaos. Chodziła po mieście, zbierała pieniądze na utrzymanie sierot. Kiedy zdecydowała o powrocie do Polski (był rok 1980), w Montero zjawiły się polskie zakonnice z Lublina, sercanki, którym mogła przekazać prowadzenie przytułku Hogar de Nias.
Przywykanie do Afryki
Małgorzata mówi o szoku kulturowym, który nie omija żadnego Europejczyka. Kiedy po raz pierwszy zobaczyli osadę buszmeńską, Gwetę, byli zachwyceni. "Jawiła nam się jako najpiękniejsza miejscowość świata. Studnia, okrągłe gliniane chaty ze strzechami, palmy, baobaby, krowy wzniecające pył mieniący się w czerwieni zachodzącego słońca. I dzieci, mnóstwo ślicznych, kawowych dzieci w spódniczkach z rzemyków".
To nieprawda, że każdy człowiek ze świata cywilizacji jest w Afryce podziwiany i szanowany. "Ludzie, których raz los złączył z nami pracą w naszym domu lub po prostu faktem mieszkania w tej samej części wsi, uważali nas za bliskich sobie, byliśmy `ich`, a oni należeli do nas. Oznaczało to, że wszyscy powinniśmy być gotowi do udzielenia rady i niesienia pomocy w trudnych sytuacjach. Nieraz w środku nocy wieźliśmy do szpitala chorych lub rodzące kobiety. Wspomagaliśmy starych ludzi, młodym znajdowaliśmy pracę, dzieci uczyłam czytania i pisania, leczyłam przeziębienia, rozpoznawałam infekcje, uczestniczyliśmy w weselach i chrzcinach" - wylicza Gosia.
Wieczna teraźniejszość
Dla Europejczyków czy Amerykanów ważna jest przeszłość - wspomnienia, fotografie i dokumenty czasu minionego, postacie i twarze zmarłych. Dla mieszkańców Afryki liczy się przede wszystkim teraźniejszość. Na resztę, jak sądzą, nie mają żadnego wpływu. Śmierć? Tak, to zawsze jest wydarzenie, ale niekoniecznie smutne. Często towarzyszy jej śmiech i zabawa. "Afryka zagubiła dużą część swojej tożsamości i imituje obce wzory. Przekleństwem Afryki jest odejście od siebie, naśladownictwo, utrata umiejętności rozróżniania dobra od zła. Coraz popularniejszy jest kult konsumpcji, chciwość, hałaśliwość" - mówi Małgorzata.
Nie wszystkie afrykańskie obyczaje i poglądy Europejczycy w pełni rozumieją i dość późno pojęła je Gosia. Dlaczego na przykład mężczyźni tak chętnie żenią się tu z dziewczętami, które są samotne, a urodziły już dziecko? "Ponieważ stanowi to dowód płodności kobiety" - odpowiada Gosia. "Tutejsze czary naprawdę działają. Szaman musi znać całe twoje życie, nim przystąpi do działania. Nie wystarczy mu samo istnienie bólu. Taki człowiek uzdrawia z pomocą ognia i wody, lecz głównie przez wiarę. Wspomaganą ziołami, truciznami, sugestią. Wierzę w moc wiary i szamańskie zabiegi. One przynoszą skutek, czasem ratunek, wiem to ze swoich doświadczeń" - dodaje.
Los Afryki
W książce "The State of Africa" Martina Mereditha czytamy: "O Afryce mówi się dziś tylko w tonacji pesymistycznej. Suma nieszczęść - wojny, despotyzm, korupcja, susza - jest odstraszająca (...) Niewielu państwom udało się uciec z drogi ku przepaści; Botswana stanowi jedyny wyjątek, pozostając przy wielopartyjnej demokracji. Południowa Afryka, po uniknięciu rewolucji, wkroczyła w epokę postapartheidu jako dobrze zarządzane demokratyczne państwo. Lecz większość afrykańskich krajów znajduje się w stanie bankructwa". Małgorzata dodaje do tego: "Jeżeli 49 z 51 afrykańskich państw nie opamięta się, nie pojmie, że nie można żyć tylko dniem dzisiejszym, ten kontynent nie przetrwa bez pomocy reszty świata".
Więcej możesz przeczytać w 11/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.