Filmowe arcydzieła w Ameryce kapią co pięć lat, ale solidna taśmowa produkcja przebiega bez zakłóceń
Rozdano Oscary i nic ważnego nie zaszło. Scenarzyści nagrodzili scenarzystów, elektrycy - elektryków. I branża rozeszła się za kamery zarabiać pieniądze. Jak co dzień. Bo w Hollywood ważny film trafia się raz na dwa-trzy lata. Ale dostawa ruchomych obrazków, dodatku do coli i popcornu, musi przebiegać taśmowo. I tego od Hollywood nauczyło się światowe kino.
Wiele filmów, jeden życiorys
Nagrodzono w tym roku "Spacer po linie" - biografię Johnny`ego Casha. Wybitne dzieło? Przełom w kinie? A skąd! Hollywood nie kręci żadnych nowych biografii. To ciągle ten sam życiorys - zmienia się tylko nazwisko w tytule i zastawki w atelier. Obowiązuje schemat: nieszczęśliwe dzieciństwo, kariera okupiona alkoholizmem i rozbitym małżeństwem, wreszcie triumf - najczęściej tuż przed śmiercią. Obejrzyjmy przykłady. "Chaplin" (1992)- najpierw wędrowny komik na angielskiej prowincji. Potem bożyszcze kina w dobie Wielkiego Kryzysu, któremu jednak nie udaje się żadne z czterech małżeństw. Po latach zapomnienia - Oscar za całokształt. "Nixon" (1995): startuje jako syn drobnego sklepikarza z Kalifornii i zdewociałej kwakierki. Z nieszczęśliwego dzieciństwa wyrywa się ku władzy politycznej. Kongresman w wieku 33 lat, a po dziesięciu latach już prezydent. I to na dwie kadencje. Co z tego! Razem z prezydenturą przychodzi afera Watergate, a z nią depresja, alkoholizm, lekomania. Dopiero pod koniec jego życia świat docenia, że Nixon powstrzymał pochód komunizmu. "Ali" (2002)- Cassius Clay najpierw bierze na smutno w mordę w prowincjonalnych klubach, potem zostaje mistrzem świata, ale tu dopada go parkinson. I na otarcie łez zdobywa mistrzostwo globu, kiedy wszyscy położyli już na nim kreskę. Tym schematem pisani są "Aviator" i "Ray". I tegoroczny "Spacer po linie" też.
Nagrodzono "Wyznania gejszy" - opowieść o luksusowej prostytutce? Też nowość! Podobnych historii oglądaliśmy setki. Ale o to właśnie chodzi. Fabułka z grubsza znana, więc tylko dopisać trochę lokalnego kolorytu i widownia to kupi. Ostatecznie historyjkę Kopciuszka oglądaliśmy 95 razy - od wersji operowej po pornograficzną. Doktora Jekylla, który zmienia się w Mr. Hyde`a, widzieliśmy 52 razy. Nawet pies Baskerville`ów straszył z ekranu nafosforyzowanym futrem nie mniej niż 15 razy.
Kino od stu lat pokazuje nam tych samych idoli nastolatków. Wymyślonych za biurkiem przez zręcznych pisarzy. Rekordzista Sherlock Holmes był filmowany co najmniej 220 razy, Drakula - 160 razy, Frankenstein - 115 razy, Tarzan - 98 razy, Zorro - 72 razy, a Robin Hood - nie mniej niż 60 razy. Od stu lat oglądamy też na okrągło te same postacie z podręczników: Napoleona (194 filmy), Lincolna (137), Jezusa (152), Lenina (89), Hitlera (79), Stalina (44).W końcówce tej listy Rasputin (29 obrazów) zmaga się z Joanną d`Arc (22) i Winstonem Churchillem (21).
O Oscara otarł się film "Good Night, And Good Luck" (sześć nominacji). Nie łudźmy się: to pięćdziesiąte popłuczyny. Komisja McCarthy`ego była już i na wesoło ("Figurant" z Woody Allenem), i na tragicznie ("Czarna lista Hollywood" z Robertem De Niro). I na co najmniej 20 innych sposobów, co zaświadczają tematyczne ewidencje filmu amerykańskiego. Zresztą Ameryka kocha wałkować swoją historię. Na hasło: "Wietnam" z katalogu wysypuje się 500 tytułów, a jedna tylko afera Watergate została na ekranie zrelacjonowana 15 razy. Tym razem akademia nie dała się nabrać na historyjkę, która do starej historii nie wnosiła niczego nowego.
Sequel prequela
Nagrodzone "Opowieści z Narnii" to też nic nowego. Nagrodzono dzieło wystawne - stworzone do tego, by nakręcić ciąg dalszy. Dać robotę filmowcom, a widowni relaks, który już częściowo zna. Przecież w Hollywood niemal nie spotyka się dziełka, które nie miałoby kontynuacji. Jeżeli fabułka "chwyciła", kręci się nie tylko sequele, ale i prequele, czyli "kontynuacje wsteczne". Spodobali się "Poszukiwacze zaginionej arki", więc zaraz na ekran wskoczył "Indiana Jones" z akcją, umieszczoną trzy lata wcześniej. W sezonie 1984 publiczność szalała za "Zaginionym w akcji", więc już po roku dostała "Zaginionego w akcji II", który opowiadał o tym, jak doszło do tego, że dzielny Chuck Norris znalazł się w Wietnamie, by móc rozpętać wiadomą zadymę. A w kinie coraz więcej jeszcze dziwniejszych kombinacji. Taki "Ojciec chrzestny II" przedstawia zarówno wydarzenia sprzed, jak i te, które rozgrywały się po części pierwszej. No i te sekwencje boczne. Po kolejnych odcinkach "Gwiezdnych wojen" nawet najzagorzalsi fani tracą orientację, czy nowy film jest sequelem prequela, czy prequelem sequela.
W Hollywood zdarzają się powtórki wyjątkowo nachalne. Jeff Bridges i Cybill Shepherd grali parę nastolatków w "Ostatnim seansie filmowym" (1971). Wówczas charakteryzatorzy musieli ich odmłodzić o dobrych kilka lat. Ale fabułkę odgrzebano w 1984 r. i w "Texasville" znowu zagrali siebie, tym razem sztucznie postarzonych o 30 lat. Trochę więcej białego pudru na włosy i przed kamerę. Paul Newman sprawdził się w roli "Bilardzisty" w 1961 r., więc tę samą rolę przepisano mu na czysto w 1986 r. I proszę - w "Kolor pieniędzy" producenci włożyli 10 mln dolarów, a wyjęli 52 mln. Podobnie pogrywano z Sophią Loren. Jako matka wystąpiła w filmie "Matka i córka" w roku 1961 i tę samą rolę matki zagrała w remake`u filmu 28 lat później. Czego się zresztą nie robi, żeby po latach uszczknąć z legendy. Kiedy w 1975 r. kręcono kontynuację słynnego "Sokoła maltańskiego" z 1941 r., do roli sekretarki zaangażowano tę samą panią, która 35 lat wcześniej obsługiwała Humphreya Bogarta. Niby drobiazg, ale pomógł zarobić 20 mln dolarów na sentymentalnych maniakach.
Recykling dotyczy też kontynuacji typu: "dwadzieścia lat później". "Kobieta i mężczyzna" podobali się w 1966 r., więc w tej samej obsadzie wrócili w 1986 r. I wówczas reżyser Claude Lelouch zarzekał się, że w 2006 r. pokaże "Kobietę i mężczyznę: 40 lat później". Jeżeli można będzie na tym zarobić parę euro, dojdzie do tego na pewno. Dziennikarz zapytał Macaulaya Culkina, słynnego filmowego Kevina, tuż przed premierą sequela z jego udziałem, "jak rodzice mogli go zostawić samego w domu po raz drugi". Dzieciak odpowiedział z prostotą: "Bo za pierwszym razem wytwórnia zgarnęła 500 mln dolców". Czy więc mogła w tym sequelu zdziwić scena, w której zabłąkany Kevin pyta o drogę miliardera Donalda Trumpa?
Hurtownia w Hollywood
Hollywood zmienił się w hurtownika masowej rozrywki, a sztuka filmowa przenosi się gdzie indziej. Świeże prądy płyną z najrozmaitszych zakątków globu. Emir Kusturica w "Undergroundzie" zainteresował świat marginalną Serbią. Krzysztof Kieślowski swoim "Dekalogiem" obudził przelotne zainteresowanie życiem w ursynowskim blokowisku. Peter Cattaneo w "Goło i wesoło" wylansował hutnicze, całkiem antyfilmowe angielskie Sheffield - z jego zbiorowiskiem obleśnych grubasów, zarabiających na chleb "goło i wesoło". Peter Greenaway akcję swojego "Dzieciątka z Macon" lokuje w nieokreślonym Trzecim Świecie. Istvan Szabó w "Kochana Emmo, droga Bšbe" pokazuje smutne życie byłych nauczycielek rosyjskiego w Budapeszcie. Lars von Trier stworzył nowszą szkołę filmową w prowincjonalnej Danii. Jan Sverak w "Koli" pokazuje z kolei postkomunistyczną Pragę. A Nikita Michałkow jeszcze raz znalazł się w orbicie zainteresowania światowej widowni, gdy w "Spalonych słońcem" pokazał rosyjską prowincję. Hollywood pozostaje stolicą państwa filmowego, ale coraz więcej wokół niego konkurencyjnych metropolii. Czy amerykańscy producenci tego nie widzą? Ależ widzą! I nie mają nic przeciwko temu, by zarabiać na filmach ambitnych.
Ogłaszanie śmierci sztuki filmowej w Ameryce byłoby grubo przedwczesne. Tam przecież najzdolniejsi filmowcy sami pastwią się nad własnym przemysłem filmowym. I jeszcze umieją przy okazji tworzyć arcydzieła. Zobaczmy najważniejszych z ostatnich 15 lat. David Lynch w "Dzikości serca" dokłada jedną sekwencję sensacyjną do drugiej, jakby kładł je na stertę. Proszę, oto surowce, z których Hollywood kleci swoje obrazki od stu lat. Mogłem je poukładać w zajmujący ciąg, ale takich "ciągów" widzieliście już tysiące. Więc poddajcie się hipnotycznej sile tego bałaganu. Podobnie Jim Jarmusch. W "Inaczej niż w raju" jego bohaterowie kursują po Ameryce, jak wcześniej niezliczeni kowboje i kierowcy ciężarówek. Ale jego kamera pokazuje głównie wnętrze taniego samochodu, a ścieżką dźwiękową biegną najbanalniejsze w świecie powiedzonka. Bracia Cohen wyspecjalizowali się natomiast w śmiertelnej nudzie. Co z tego, że ich "Fargo" to relacja z drobiazgowo zaplanowanego morderstwa, skoro zarówno sprawcy, jak i policjanci są ociężali umysłowo. I z zapisu nudy tworzą dzieło oglądane przez miliony. Tak jak Wayne Wang uczynił w filmie "Dym" cacko z banału. Udało mu się wmówić masowej widowni, że jeżeli na ekranie nie dzieje się dosłownie nic, to również to może być interesujące.
Możemy spać spokojnie: arcydzieła w Ameryce będą kapały co pięć lat, ale solidna taśmowa produkcja będzie przebiegać bez zakłóceń. Ostatnie niekwestionowane arcydzieło tamtejszego kina to "Pulp Fiction" Quentina Tarantino. Od jego nakręcenia minęło 12 lat. W tym czasie lista filmów, które ściągnęły z "Pulp Fiction" pomysły dobiega pięćdziesięciu. I wcale nie jest zamknięta. Tak to się robi w Hollywood.
Wiele filmów, jeden życiorys
Nagrodzono w tym roku "Spacer po linie" - biografię Johnny`ego Casha. Wybitne dzieło? Przełom w kinie? A skąd! Hollywood nie kręci żadnych nowych biografii. To ciągle ten sam życiorys - zmienia się tylko nazwisko w tytule i zastawki w atelier. Obowiązuje schemat: nieszczęśliwe dzieciństwo, kariera okupiona alkoholizmem i rozbitym małżeństwem, wreszcie triumf - najczęściej tuż przed śmiercią. Obejrzyjmy przykłady. "Chaplin" (1992)- najpierw wędrowny komik na angielskiej prowincji. Potem bożyszcze kina w dobie Wielkiego Kryzysu, któremu jednak nie udaje się żadne z czterech małżeństw. Po latach zapomnienia - Oscar za całokształt. "Nixon" (1995): startuje jako syn drobnego sklepikarza z Kalifornii i zdewociałej kwakierki. Z nieszczęśliwego dzieciństwa wyrywa się ku władzy politycznej. Kongresman w wieku 33 lat, a po dziesięciu latach już prezydent. I to na dwie kadencje. Co z tego! Razem z prezydenturą przychodzi afera Watergate, a z nią depresja, alkoholizm, lekomania. Dopiero pod koniec jego życia świat docenia, że Nixon powstrzymał pochód komunizmu. "Ali" (2002)- Cassius Clay najpierw bierze na smutno w mordę w prowincjonalnych klubach, potem zostaje mistrzem świata, ale tu dopada go parkinson. I na otarcie łez zdobywa mistrzostwo globu, kiedy wszyscy położyli już na nim kreskę. Tym schematem pisani są "Aviator" i "Ray". I tegoroczny "Spacer po linie" też.
Nagrodzono "Wyznania gejszy" - opowieść o luksusowej prostytutce? Też nowość! Podobnych historii oglądaliśmy setki. Ale o to właśnie chodzi. Fabułka z grubsza znana, więc tylko dopisać trochę lokalnego kolorytu i widownia to kupi. Ostatecznie historyjkę Kopciuszka oglądaliśmy 95 razy - od wersji operowej po pornograficzną. Doktora Jekylla, który zmienia się w Mr. Hyde`a, widzieliśmy 52 razy. Nawet pies Baskerville`ów straszył z ekranu nafosforyzowanym futrem nie mniej niż 15 razy.
Kino od stu lat pokazuje nam tych samych idoli nastolatków. Wymyślonych za biurkiem przez zręcznych pisarzy. Rekordzista Sherlock Holmes był filmowany co najmniej 220 razy, Drakula - 160 razy, Frankenstein - 115 razy, Tarzan - 98 razy, Zorro - 72 razy, a Robin Hood - nie mniej niż 60 razy. Od stu lat oglądamy też na okrągło te same postacie z podręczników: Napoleona (194 filmy), Lincolna (137), Jezusa (152), Lenina (89), Hitlera (79), Stalina (44).W końcówce tej listy Rasputin (29 obrazów) zmaga się z Joanną d`Arc (22) i Winstonem Churchillem (21).
O Oscara otarł się film "Good Night, And Good Luck" (sześć nominacji). Nie łudźmy się: to pięćdziesiąte popłuczyny. Komisja McCarthy`ego była już i na wesoło ("Figurant" z Woody Allenem), i na tragicznie ("Czarna lista Hollywood" z Robertem De Niro). I na co najmniej 20 innych sposobów, co zaświadczają tematyczne ewidencje filmu amerykańskiego. Zresztą Ameryka kocha wałkować swoją historię. Na hasło: "Wietnam" z katalogu wysypuje się 500 tytułów, a jedna tylko afera Watergate została na ekranie zrelacjonowana 15 razy. Tym razem akademia nie dała się nabrać na historyjkę, która do starej historii nie wnosiła niczego nowego.
Sequel prequela
Nagrodzone "Opowieści z Narnii" to też nic nowego. Nagrodzono dzieło wystawne - stworzone do tego, by nakręcić ciąg dalszy. Dać robotę filmowcom, a widowni relaks, który już częściowo zna. Przecież w Hollywood niemal nie spotyka się dziełka, które nie miałoby kontynuacji. Jeżeli fabułka "chwyciła", kręci się nie tylko sequele, ale i prequele, czyli "kontynuacje wsteczne". Spodobali się "Poszukiwacze zaginionej arki", więc zaraz na ekran wskoczył "Indiana Jones" z akcją, umieszczoną trzy lata wcześniej. W sezonie 1984 publiczność szalała za "Zaginionym w akcji", więc już po roku dostała "Zaginionego w akcji II", który opowiadał o tym, jak doszło do tego, że dzielny Chuck Norris znalazł się w Wietnamie, by móc rozpętać wiadomą zadymę. A w kinie coraz więcej jeszcze dziwniejszych kombinacji. Taki "Ojciec chrzestny II" przedstawia zarówno wydarzenia sprzed, jak i te, które rozgrywały się po części pierwszej. No i te sekwencje boczne. Po kolejnych odcinkach "Gwiezdnych wojen" nawet najzagorzalsi fani tracą orientację, czy nowy film jest sequelem prequela, czy prequelem sequela.
W Hollywood zdarzają się powtórki wyjątkowo nachalne. Jeff Bridges i Cybill Shepherd grali parę nastolatków w "Ostatnim seansie filmowym" (1971). Wówczas charakteryzatorzy musieli ich odmłodzić o dobrych kilka lat. Ale fabułkę odgrzebano w 1984 r. i w "Texasville" znowu zagrali siebie, tym razem sztucznie postarzonych o 30 lat. Trochę więcej białego pudru na włosy i przed kamerę. Paul Newman sprawdził się w roli "Bilardzisty" w 1961 r., więc tę samą rolę przepisano mu na czysto w 1986 r. I proszę - w "Kolor pieniędzy" producenci włożyli 10 mln dolarów, a wyjęli 52 mln. Podobnie pogrywano z Sophią Loren. Jako matka wystąpiła w filmie "Matka i córka" w roku 1961 i tę samą rolę matki zagrała w remake`u filmu 28 lat później. Czego się zresztą nie robi, żeby po latach uszczknąć z legendy. Kiedy w 1975 r. kręcono kontynuację słynnego "Sokoła maltańskiego" z 1941 r., do roli sekretarki zaangażowano tę samą panią, która 35 lat wcześniej obsługiwała Humphreya Bogarta. Niby drobiazg, ale pomógł zarobić 20 mln dolarów na sentymentalnych maniakach.
Recykling dotyczy też kontynuacji typu: "dwadzieścia lat później". "Kobieta i mężczyzna" podobali się w 1966 r., więc w tej samej obsadzie wrócili w 1986 r. I wówczas reżyser Claude Lelouch zarzekał się, że w 2006 r. pokaże "Kobietę i mężczyznę: 40 lat później". Jeżeli można będzie na tym zarobić parę euro, dojdzie do tego na pewno. Dziennikarz zapytał Macaulaya Culkina, słynnego filmowego Kevina, tuż przed premierą sequela z jego udziałem, "jak rodzice mogli go zostawić samego w domu po raz drugi". Dzieciak odpowiedział z prostotą: "Bo za pierwszym razem wytwórnia zgarnęła 500 mln dolców". Czy więc mogła w tym sequelu zdziwić scena, w której zabłąkany Kevin pyta o drogę miliardera Donalda Trumpa?
Hurtownia w Hollywood
Hollywood zmienił się w hurtownika masowej rozrywki, a sztuka filmowa przenosi się gdzie indziej. Świeże prądy płyną z najrozmaitszych zakątków globu. Emir Kusturica w "Undergroundzie" zainteresował świat marginalną Serbią. Krzysztof Kieślowski swoim "Dekalogiem" obudził przelotne zainteresowanie życiem w ursynowskim blokowisku. Peter Cattaneo w "Goło i wesoło" wylansował hutnicze, całkiem antyfilmowe angielskie Sheffield - z jego zbiorowiskiem obleśnych grubasów, zarabiających na chleb "goło i wesoło". Peter Greenaway akcję swojego "Dzieciątka z Macon" lokuje w nieokreślonym Trzecim Świecie. Istvan Szabó w "Kochana Emmo, droga Bšbe" pokazuje smutne życie byłych nauczycielek rosyjskiego w Budapeszcie. Lars von Trier stworzył nowszą szkołę filmową w prowincjonalnej Danii. Jan Sverak w "Koli" pokazuje z kolei postkomunistyczną Pragę. A Nikita Michałkow jeszcze raz znalazł się w orbicie zainteresowania światowej widowni, gdy w "Spalonych słońcem" pokazał rosyjską prowincję. Hollywood pozostaje stolicą państwa filmowego, ale coraz więcej wokół niego konkurencyjnych metropolii. Czy amerykańscy producenci tego nie widzą? Ależ widzą! I nie mają nic przeciwko temu, by zarabiać na filmach ambitnych.
Ogłaszanie śmierci sztuki filmowej w Ameryce byłoby grubo przedwczesne. Tam przecież najzdolniejsi filmowcy sami pastwią się nad własnym przemysłem filmowym. I jeszcze umieją przy okazji tworzyć arcydzieła. Zobaczmy najważniejszych z ostatnich 15 lat. David Lynch w "Dzikości serca" dokłada jedną sekwencję sensacyjną do drugiej, jakby kładł je na stertę. Proszę, oto surowce, z których Hollywood kleci swoje obrazki od stu lat. Mogłem je poukładać w zajmujący ciąg, ale takich "ciągów" widzieliście już tysiące. Więc poddajcie się hipnotycznej sile tego bałaganu. Podobnie Jim Jarmusch. W "Inaczej niż w raju" jego bohaterowie kursują po Ameryce, jak wcześniej niezliczeni kowboje i kierowcy ciężarówek. Ale jego kamera pokazuje głównie wnętrze taniego samochodu, a ścieżką dźwiękową biegną najbanalniejsze w świecie powiedzonka. Bracia Cohen wyspecjalizowali się natomiast w śmiertelnej nudzie. Co z tego, że ich "Fargo" to relacja z drobiazgowo zaplanowanego morderstwa, skoro zarówno sprawcy, jak i policjanci są ociężali umysłowo. I z zapisu nudy tworzą dzieło oglądane przez miliony. Tak jak Wayne Wang uczynił w filmie "Dym" cacko z banału. Udało mu się wmówić masowej widowni, że jeżeli na ekranie nie dzieje się dosłownie nic, to również to może być interesujące.
Możemy spać spokojnie: arcydzieła w Ameryce będą kapały co pięć lat, ale solidna taśmowa produkcja będzie przebiegać bez zakłóceń. Ostatnie niekwestionowane arcydzieło tamtejszego kina to "Pulp Fiction" Quentina Tarantino. Od jego nakręcenia minęło 12 lat. W tym czasie lista filmów, które ściągnęły z "Pulp Fiction" pomysły dobiega pięćdziesięciu. I wcale nie jest zamknięta. Tak to się robi w Hollywood.
Więcej możesz przeczytać w 11/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.