Przygotowanie do ataku nastąpiło na początku ostatniego kwartału ubiegłego roku, gdy było już wiadomo, że w biegnącej przez Polskę części rurociągu Przyjaźń zabraknie w pewnym momencie ropy. Rosjanie testowali skuteczność naftowego straszaka od kilku miesięcy, kiedy pod pretekstem remontu rurociągu wstrzymali dostawy do rafinerii w litewskich Możejkach. Faktycznie chodziło o to, aby udowodnić Polakom, że kupno tej rafinerii jest nieopłacalne. Zrozumiałe jest więc, że skoro rafinerię kupił PKN Orlen, "naprawa" rurociągu trwa do dziś. To było preludium do nowej zimnej wojny, w której Rosja walczy o odbudowanie strefy wpływów Związku Sowieckiego. Wcześniej Rosjanie podjęli kilka prób przejęcia polskich rafinerii i wielkich firm chemicznych. W Polsce nie odnieśli znaczących sukcesów. Zmienili więc swoją strategię - nie chcecie dać się wziąć dobrowolnie, więc tak uprzykrzymy wam życie, że prędzej czy później sami zgłosicie się po nasze pieniądze.
Rosjanie byli przekonani, że kraje Europy Wschodniej nie uzyskają wsparcia swoich sojuszników w Brukseli. Tym bardziej że wstrzymanie dostaw do Możejek nie wywołało na Zachodzie żadnej reakcji. Utwierdziło to Rosjan w przekonaniu o skuteczności ich nowej strategii. Udała się ona w 2004 r., gdy w trakcie groteskowego sporu gazowego z Białorusią pod pretekstem dania Łukaszence klapsa przerwali dostawy gazu do nas. Niektórzy cieszyli się, że właśnie zyskują przychylność swoich obywateli dla projektu budowy gazociągu pod dnem Bałtyku, niekorzystnego dla Polski i kilku innych państw. Kolejny etap nowej zimnej wojny Rosji był już tylko kwestią czasu. Rozpoczął się na początku 2007 r., gdy stanęły przepływomierze w polskim punkcie odbioru ropy na polsko-białoruskiej granic
Atak samobójczy
Rosjanie są skłonni do cichego wspomagania dyktującego ceny ropy kartelu OPEC, a także stosowania jego metod. Pokusa jest ogromna. Na przykład ceny ropy podskoczyły aż o 600 proc., gdy w 1973 r. po raz pierwszy OPEC ogłosił zawieszenie jej dostaw do USA i Europy Zachodniej. Gra na podwyżkę cen ropy stanowiącej fundament rosyjskiego budżetu oraz danie nauczki coraz bardziej nieprzewidywalnemu Łukaszence wydawała się względnie bezpieczna. Karty Rosja miała niezłe - ponad jedna czwarta przerabianego w Europie tego surowca pochodzi z Rosji. Najpierw rosyjska ropa przestała płynąć do polskich i niemieckich rafinerii, potem okazało się, że nie dostają jej Czesi, Słowacy i Węgrzy. "Nie do przyjęcia jest sytuacja, kiedy bez wcześniejszego zawiadomienia odbiorców i konsultacji z nimi państwo dostarczające źródła energii lub państwo tranzytowe przerywa dostawy" - komentował José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Rosję skrytykowała też m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, a także prezydent Francji Jacques Chirac.
Blef się nie powiódł także dlatego, że Rosjanie nie mają co zrobić ze swoją ropą. Na razie ropa może być eksportowana albo przez Gdańsk, albo przez litewską Butyngę i łotewski Ventspils. Te dwa ostatnie porty zostały odcięte przez "antymożejkowy" remont. A możliwość eksportu przez Morze Czarne jest ograniczona, bo limit przepływu tankowców przez Bosfor jest wyczerpany prawie w 100 proc. Na razie to my jako wielki odbiorca mamy więcej atutów. Na razie.
Jeśli Europa (w tym Polska) nie zmieni swojej strategii energetycznej, kolejna zagrywka Rosji może być porównywalna z najbardziej radykalnymi działaniami OPEC. Rosja zresztą nie kryje (co potwierdzają amerykańskie służby wywiadowcze), że prędzej czy później dołączy do arabsko-wenezuelskiego kartelu szachującego świat cenami ropy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.