Marek Borowski znajdował się "na kontakcie" z SB - wynika z raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych
To będą trzy wielkie kroki do przodu" - tak premier Jarosław Kaczyński mówi w rozmowie z "Wprost" o przełomowych projektach Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi o nową ustawę lustracyjną, ujawnienie raportu z likwidacji i weryfikacji WSI i tzw. ustawę deubekizacyjną. Dzięki dwóm pierwszym projektom Polacy poznają wreszcie prawdę nie tylko o agentach, ale też o tych, którzy oparli się naciskom bezpieki, a przede wszystkim o tych, którzy ich łamali i osaczali - o katach.
Mimo że od upadku PRL minęło prawie 18 lat, byli esbecy są jednymi z najlepiej urządzonych w III RP obywatelami. Byli funkcjonariusze rozdają karty w kilku polskich bankach, de facto rządzą polskim futbolem, a nawet są zatrudniani przez wpływowych duchownych. Do tego mogą liczyć na wysokie emerytury - przeciętnie 3-4 tys. zł. Dlaczego w III RP nie próbowano rozliczyć funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL? Bo doszło do swoistej zmowy agentów i ich prowadzących. W wolnej Polsce esbekom nie spadł włos z głowy, bo zawsze wiernie bronili swoich agentów, udając mało rozgarniętych, dotkniętych problemami z pamięcią, w istocie sympatyzujących ze swoimi ofiarami, a nawet im otwarcie pomagających. Działał układ: ofiary nie rozliczają swoich katów, a ci nie kompromitują swoich agentów. Stąd swoisty kabaret z udziałem oficerów na procesach lustracyjnych: nikomu nie szkodzili, a wręcz masowo podrabiali dokumenty i dokonywali fałszywych rejestracji - wystarczy wspomnieć procesy lustracyjne Zyty Gilowskiej czy Małgorzaty Niezabitowskiej. Nic dziwnego, że niektórzy nazywają sąd lustracyjny ochronką dla agentów.
Lustracja pozorowana
Słuchając zeznań esbeków przed sądem lustracyjnym, można dojść do wniosku, że PRL nie była państwem totalitarnym, ale anarchiczną strukturą, w której bez konsekwencji można było oszukiwać władze i przełożonych, a najłatwiej kierownictwo SB. Pozorność dotychczasowych procedur lustracyjnych pogłębiał fakt, że znaczna część dokumentów pozostawała w zbiorach zastrzeżonych. W wielu wypadkach (dotyczy to zwłaszcza agentury wojskowej) o tym, co się w nich znajduje, decydowali byli oficerowie bezpieki, którym także w wolnej Polsce powierzono kierowanie tajnymi służbami. Sądy wydawały więc wyroki uniewinniające, a Instytut Pamięci Narodowej przyznawał status pokrzywdzonego osobom, które figurowały w kartotekach bezpieki jako jej współpracownicy. Jak się dowiedział "Wprost", tak jest m.in. w wypadku jednego z liderów lewicy - Marka Borowskiego.
Z informacji, które ma sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych, wynika, że nazwisko lidera lewicy i byłego kandydata na prezydenta Warszawy pojawia się w raporcie komisji likwidacyjnej WSI - jako osoby współpracującej z cywilnym wywiadem PRL. Tymczasem w marcu 2005 r. Borowski uzyskał status pokrzywdzonego. - Najwyraźniej podczas kwerendy w WSI znalazły się dokumenty, których nie miał IPN - mówi "Wprost" ekspert badający materiały bezpieki.
Raport Dika
Dlaczego informacja dotycząca kontaktów Marka Borowskiego z cywilną bezpieką odnalazła się w dokumencie o wojskowych służbach PRL? Materiały obciążające Borowskiego znajdują się w części raportu komisji likwidacyjnej WSI dotyczącej działalności Grzegorza Żemka, późniejszego dyrektora generalnego FOZZ, a w latach 70. i 80. współpracownika II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego o pseudonimie Dik. W raporcie z października 1981 r. Żemek relacjonuje, że przypadkowo spotkał Marka Borowskiego, dyrektora handlowego Domów Towarowych Centrum. Późniejszy szef FOZZ przedstawia Borowskiego jako swojego byłego kolegę ze studiów na warszawskiej SGPiS i rekomenduje go jako kandydata do zwerbowania przez wojskowe służby, twierdząc, że mógłby być wyjątkowo cennym agentem.
Zgodnie z ówczesnymi procedurami II Zarząd Sztabu Generalnego LWP wysłał pytanie do kartoteki SB (biuro C), czy kandydat na TW nie jest już zwerbowany przez cywilne służby. W odpowiedzi SB poinformowała (na tak zwanej karcie sprawdzającej E-15), że Borowski "znajduje się na kontakcie" Departamentu I MSW (wywiad cywilny), gdzie jest zarejestrowany pod numerem 52274, a jego oficerem prowadzącym jest "towarzysz Nowosz".
Współpracownik czy kandydat?
Czy notka, która znalazła się w materiałach dotyczących Żemka, jest dowodem współpracy Borowskiego z SB? Sam zainteresowany twierdzi, że był jedynie kandydatem na tajnego współpracownika, ale nigdy nim nie został. Jedyne kontakty, jakie miał z esbekami, to nieudane próby werbunku. - Z pewnością określenie "jest na kontakcie" oznacza coś więcej niż plany werbunku. Najwyraźniej Borowski był dla Służby Bezpieczeństwa źródłem informacji, choć niekoniecznie musiał mieć najwyższą kategorię osobowego źródła informacji, czyli TW. Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby dokument był znany już w 2005 r., Borowski nie uzyskałby statusu pokrzywdzonego - ocenia pracownik IPN. Również dr Maciej Korkuć z krakowskiego IPN nie ma wątpliwości. - Określenie "na kontakcie" dowodzi, że osoba pozostająca w takich związkach z bezpieką była jej współpracownikiem - wyjaśnia. Jeśli wejdzie w życie uchwalona pod koniec 2006 r. przez Sejm nowa ustawa lustracyjna, Marek Borowski znajdzie się na liście osobowych źródeł informacji SB.
Borowski przeszedł obowiązkową lustrację jako kandydat na prezydenta Polski w 2005 r. Sędzia Małgorzata Mojkowska stwierdziła wówczas, że w 1978 r. obecnego lidera SDPL "zabezpieczył" wywiad MSW (czyli właśnie Departament I). Co to oznaczało? Według sądu, jedynie wytypowanie go do werbunku. Wyrok zaakceptował rzecznik interesu publicznego. Wiadomo jednak, że ani jemu, ani sądowi nie był znany dokument, na podstawie którego nazwisko Borowskiego znalazło się w raporcie likwidacyjnym WSI.
Sekuła, czyli agent Artur
W raporcie o likwidacji WSI mają się pojawić nazwiska kilku znanych polityków, w tym tych, którzy piastowali ministerialne stanowiska. Jedną z takich spraw jest współpraca nieżyjącego już Ireneusza Sekuły, wicepremiera w rządzie Mieczysława Rakowskiego, z tajnymi służbami wojskowymi.
Jak ustaliliśmy, Sekuła został zwerbowany przez wojskowe służby w 1969 r. Przyjął pseudonim Artur. W maju tego samego roku zakwalifikowano go jako kandydata na wywiadowcę Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego (rzecznik interesu publicznego oskarża o współpracę z AWO także byłego premiera Józefa Oleksego). W 1970 r. Ireneusz Sekuła odbył szkolenie wywiadowcze AWO, a w 1973 r. kurs AWO na rezydenta wywiadu. Do jego zadań należało m.in. typowanie kandydatów do werbunku i sporządzanie raportów z zagranicznych podróży. Co ciekawe, Sekuła nie zerwał współpracy z wojskowymi służbami nawet po upadku PRL. Zgodnie z naszymi informacjami był związany z WSI do pierwszej połowy lat 90.
"Ubywa przeciwników ujawniania prawdy o komunistycznej przeszłości. Za kilka miesięcy polska bitwa o pamięć będzie wygrana" - mówił Jan Rokita kilka dni po niedoszłym ingresie abp. Stanisława Wielgusa. Abp Tadeusz Gocłowski, który jeszcze pół roku temu ganił dziennikarzy i naukowców piszących o agenturalnej przeszłości ks. Michała Czajkowskiego, teraz przeprasza. Ton zmienia też abp Józef Życiński. Czy rzeczywiście doszło do przełomu?
Rację ma prymas Polski kard. Józef Glemp, gdy oburza się, że w Polsce lustracji poddawany jest obecnie tylko Kościół. Bo Kościół jest ofiarą zaniechania powszechnej lustracji, zamykania archiwów i układu między esbekami i ich agentami. Jeśli nowe informacje o Marku Borowskim czy Ireneuszu Sekule nie zostaną potraktowane jako "nagonka lustracyjnych hien", lecz zostaną dogłębnie zbadane, przepowiednia Jana Rokity, że polska bitwa o pamięć jest bliska zwycięskiego finału, może się okazać prawdziwa.
Mimo że od upadku PRL minęło prawie 18 lat, byli esbecy są jednymi z najlepiej urządzonych w III RP obywatelami. Byli funkcjonariusze rozdają karty w kilku polskich bankach, de facto rządzą polskim futbolem, a nawet są zatrudniani przez wpływowych duchownych. Do tego mogą liczyć na wysokie emerytury - przeciętnie 3-4 tys. zł. Dlaczego w III RP nie próbowano rozliczyć funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL? Bo doszło do swoistej zmowy agentów i ich prowadzących. W wolnej Polsce esbekom nie spadł włos z głowy, bo zawsze wiernie bronili swoich agentów, udając mało rozgarniętych, dotkniętych problemami z pamięcią, w istocie sympatyzujących ze swoimi ofiarami, a nawet im otwarcie pomagających. Działał układ: ofiary nie rozliczają swoich katów, a ci nie kompromitują swoich agentów. Stąd swoisty kabaret z udziałem oficerów na procesach lustracyjnych: nikomu nie szkodzili, a wręcz masowo podrabiali dokumenty i dokonywali fałszywych rejestracji - wystarczy wspomnieć procesy lustracyjne Zyty Gilowskiej czy Małgorzaty Niezabitowskiej. Nic dziwnego, że niektórzy nazywają sąd lustracyjny ochronką dla agentów.
Lustracja pozorowana
Słuchając zeznań esbeków przed sądem lustracyjnym, można dojść do wniosku, że PRL nie była państwem totalitarnym, ale anarchiczną strukturą, w której bez konsekwencji można było oszukiwać władze i przełożonych, a najłatwiej kierownictwo SB. Pozorność dotychczasowych procedur lustracyjnych pogłębiał fakt, że znaczna część dokumentów pozostawała w zbiorach zastrzeżonych. W wielu wypadkach (dotyczy to zwłaszcza agentury wojskowej) o tym, co się w nich znajduje, decydowali byli oficerowie bezpieki, którym także w wolnej Polsce powierzono kierowanie tajnymi służbami. Sądy wydawały więc wyroki uniewinniające, a Instytut Pamięci Narodowej przyznawał status pokrzywdzonego osobom, które figurowały w kartotekach bezpieki jako jej współpracownicy. Jak się dowiedział "Wprost", tak jest m.in. w wypadku jednego z liderów lewicy - Marka Borowskiego.
Z informacji, które ma sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych, wynika, że nazwisko lidera lewicy i byłego kandydata na prezydenta Warszawy pojawia się w raporcie komisji likwidacyjnej WSI - jako osoby współpracującej z cywilnym wywiadem PRL. Tymczasem w marcu 2005 r. Borowski uzyskał status pokrzywdzonego. - Najwyraźniej podczas kwerendy w WSI znalazły się dokumenty, których nie miał IPN - mówi "Wprost" ekspert badający materiały bezpieki.
Raport Dika
Dlaczego informacja dotycząca kontaktów Marka Borowskiego z cywilną bezpieką odnalazła się w dokumencie o wojskowych służbach PRL? Materiały obciążające Borowskiego znajdują się w części raportu komisji likwidacyjnej WSI dotyczącej działalności Grzegorza Żemka, późniejszego dyrektora generalnego FOZZ, a w latach 70. i 80. współpracownika II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego o pseudonimie Dik. W raporcie z października 1981 r. Żemek relacjonuje, że przypadkowo spotkał Marka Borowskiego, dyrektora handlowego Domów Towarowych Centrum. Późniejszy szef FOZZ przedstawia Borowskiego jako swojego byłego kolegę ze studiów na warszawskiej SGPiS i rekomenduje go jako kandydata do zwerbowania przez wojskowe służby, twierdząc, że mógłby być wyjątkowo cennym agentem.
Zgodnie z ówczesnymi procedurami II Zarząd Sztabu Generalnego LWP wysłał pytanie do kartoteki SB (biuro C), czy kandydat na TW nie jest już zwerbowany przez cywilne służby. W odpowiedzi SB poinformowała (na tak zwanej karcie sprawdzającej E-15), że Borowski "znajduje się na kontakcie" Departamentu I MSW (wywiad cywilny), gdzie jest zarejestrowany pod numerem 52274, a jego oficerem prowadzącym jest "towarzysz Nowosz".
Współpracownik czy kandydat?
Czy notka, która znalazła się w materiałach dotyczących Żemka, jest dowodem współpracy Borowskiego z SB? Sam zainteresowany twierdzi, że był jedynie kandydatem na tajnego współpracownika, ale nigdy nim nie został. Jedyne kontakty, jakie miał z esbekami, to nieudane próby werbunku. - Z pewnością określenie "jest na kontakcie" oznacza coś więcej niż plany werbunku. Najwyraźniej Borowski był dla Służby Bezpieczeństwa źródłem informacji, choć niekoniecznie musiał mieć najwyższą kategorię osobowego źródła informacji, czyli TW. Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby dokument był znany już w 2005 r., Borowski nie uzyskałby statusu pokrzywdzonego - ocenia pracownik IPN. Również dr Maciej Korkuć z krakowskiego IPN nie ma wątpliwości. - Określenie "na kontakcie" dowodzi, że osoba pozostająca w takich związkach z bezpieką była jej współpracownikiem - wyjaśnia. Jeśli wejdzie w życie uchwalona pod koniec 2006 r. przez Sejm nowa ustawa lustracyjna, Marek Borowski znajdzie się na liście osobowych źródeł informacji SB.
Borowski przeszedł obowiązkową lustrację jako kandydat na prezydenta Polski w 2005 r. Sędzia Małgorzata Mojkowska stwierdziła wówczas, że w 1978 r. obecnego lidera SDPL "zabezpieczył" wywiad MSW (czyli właśnie Departament I). Co to oznaczało? Według sądu, jedynie wytypowanie go do werbunku. Wyrok zaakceptował rzecznik interesu publicznego. Wiadomo jednak, że ani jemu, ani sądowi nie był znany dokument, na podstawie którego nazwisko Borowskiego znalazło się w raporcie likwidacyjnym WSI.
Sekuła, czyli agent Artur
W raporcie o likwidacji WSI mają się pojawić nazwiska kilku znanych polityków, w tym tych, którzy piastowali ministerialne stanowiska. Jedną z takich spraw jest współpraca nieżyjącego już Ireneusza Sekuły, wicepremiera w rządzie Mieczysława Rakowskiego, z tajnymi służbami wojskowymi.
Jak ustaliliśmy, Sekuła został zwerbowany przez wojskowe służby w 1969 r. Przyjął pseudonim Artur. W maju tego samego roku zakwalifikowano go jako kandydata na wywiadowcę Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego (rzecznik interesu publicznego oskarża o współpracę z AWO także byłego premiera Józefa Oleksego). W 1970 r. Ireneusz Sekuła odbył szkolenie wywiadowcze AWO, a w 1973 r. kurs AWO na rezydenta wywiadu. Do jego zadań należało m.in. typowanie kandydatów do werbunku i sporządzanie raportów z zagranicznych podróży. Co ciekawe, Sekuła nie zerwał współpracy z wojskowymi służbami nawet po upadku PRL. Zgodnie z naszymi informacjami był związany z WSI do pierwszej połowy lat 90.
"Ubywa przeciwników ujawniania prawdy o komunistycznej przeszłości. Za kilka miesięcy polska bitwa o pamięć będzie wygrana" - mówił Jan Rokita kilka dni po niedoszłym ingresie abp. Stanisława Wielgusa. Abp Tadeusz Gocłowski, który jeszcze pół roku temu ganił dziennikarzy i naukowców piszących o agenturalnej przeszłości ks. Michała Czajkowskiego, teraz przeprasza. Ton zmienia też abp Józef Życiński. Czy rzeczywiście doszło do przełomu?
Rację ma prymas Polski kard. Józef Glemp, gdy oburza się, że w Polsce lustracji poddawany jest obecnie tylko Kościół. Bo Kościół jest ofiarą zaniechania powszechnej lustracji, zamykania archiwów i układu między esbekami i ich agentami. Jeśli nowe informacje o Marku Borowskim czy Ireneuszu Sekule nie zostaną potraktowane jako "nagonka lustracyjnych hien", lecz zostaną dogłębnie zbadane, przepowiednia Jana Rokity, że polska bitwa o pamięć jest bliska zwycięskiego finału, może się okazać prawdziwa.
Więcej możesz przeczytać w 3/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.