Tylko patrzeć, a na piwo przyjdzie się umawiaćna rogu Kaczyńskich i Leppera
Odpuściliśmy temat - niesłusznie. Roiło się nam, naiwniakom, że "przestrzeń publiczną" pozamiataliśmy po komunie piętnaście lat temu. I to raz na zawsze. Wymieniliśmy mianowicie tabliczki z nazwą ulicy Dzierżyńskiego na aleję Prymasa Tysiąclecia. I te nowe tabliczki miały wisieć, aż przerdzewieją. Ale gdzie tam! Jak kto raz posmakował w podmianie bohaterów, to już nie umie przestać.
Co gorsza - podmiana rozpełzła się we wszystkich kierunkach. To już nie żadna dekomunizacja. To wietrzenie narodowej tradycji na przestrzał. Środkiem biegnie oczywiście wypalanie żywym ogniem śladów po komunie. W Poznaniu, gdzie Dzierżyńskiego - ho, ho kiedy - zamieniono na Półwiejską, skrzyknął się komitet, który żąda wymiany amerykańskich prezydentów. Roosevelta, który nas sprzedał w Jałcie, na Rea-gana, który nas wyrywał z macek "imperium zła". Podobnie w mieście Lublin. Tu radni wnioskowali, by bezużyteczną Spokojną przechrzcić na ulicę Lubelskiego Lipca Ő80. Bo przecież jak już się strajkowało, to nie po to, żeby nie stało to po zwycięstwie w nazwie ulicy. Na razie sprawa utknęła w punkcie "Koszty wymiany dokumentów i pieczątek". Ale jak pieczątki potanieją, rzecz ruszy z kopyta.
Niedaleko Lublina, w Biłgoraju, inna podmiana, inna zagwozdka. Tu zawnioskowano, by jedną z ulic nazwać imieniem Isaaca Bashevisa Singera. Niby zrozumiałe - jeśli kto w szerokim świecie słyszał o Biłgoraju, to dzięki Singerowi. Ten miejscowy noblista w prozie opisał z wdziękiem miasteczko i okolice. Wprawdzie wzmiankował, że jak kto spacerował ulicami po zmierzchu, to musiał krzyczeć "Się idzie!", bo zawartością nocnika chlustano, gdzie popadnie, ale takie były czasy. Idzie jednak nie o duperele, lecz o sprawy fundamentalne. Przecież katolickie miasto nie może wyciągać na tabliczki Żydów. To wbrew naturze. Przynajmniej naturze mieszkańców Biłgorajszczyzny.
Niestety, na fali przemianowań dochodzi do najgorszego. Ujawnia się postkomunistyczna czkawka. Co zapodajemy w związku z ciekawostką, jaką świeżo wyciągnęła lokalna prasa. Otóż w opolskiej wsi Biała Nyska uchowała się ulica Czterech Pancernych, z czego jest kupa śmiechu. - Kiedy przychodzę do jakiegoś urzędnika i mówię, że mieszkam przy Czterech Pancernych, to pierwszą reakcją jest pytanie "A pies?". Wtedy odpowiadam, że się nie zmieścił na tabliczce. To wprowadza od razu lepszą atmosferę - tłumaczy sołtys Białej. Niestety, ta czkawka to czkawka głupawka. Ciągnie się bez końca. Stowarzyszenie Odnowy Białej Nyskiej - z siedzibą przy Czterech Pancernych - ma taki pomysł na odnowę, by postawić na ulicy bodaj makietę słynnego czołgu T-34. Co dalej - boję się myśleć.
A konsekwencje? Jeżeli nam się tak nazewnictwo rozrasta, to tylko patrzeć, a na piwo przyjdzie się umawiać na rogu Kaczyńskich i Leppera. A przecież można było od początku pójść skromniej. Jak w Katowicach. Tam Milicyjną przemianowano na Policyjną. I spokój panuje na ulicach.
Ilustracja: D. Krupa
Co gorsza - podmiana rozpełzła się we wszystkich kierunkach. To już nie żadna dekomunizacja. To wietrzenie narodowej tradycji na przestrzał. Środkiem biegnie oczywiście wypalanie żywym ogniem śladów po komunie. W Poznaniu, gdzie Dzierżyńskiego - ho, ho kiedy - zamieniono na Półwiejską, skrzyknął się komitet, który żąda wymiany amerykańskich prezydentów. Roosevelta, który nas sprzedał w Jałcie, na Rea-gana, który nas wyrywał z macek "imperium zła". Podobnie w mieście Lublin. Tu radni wnioskowali, by bezużyteczną Spokojną przechrzcić na ulicę Lubelskiego Lipca Ő80. Bo przecież jak już się strajkowało, to nie po to, żeby nie stało to po zwycięstwie w nazwie ulicy. Na razie sprawa utknęła w punkcie "Koszty wymiany dokumentów i pieczątek". Ale jak pieczątki potanieją, rzecz ruszy z kopyta.
Niedaleko Lublina, w Biłgoraju, inna podmiana, inna zagwozdka. Tu zawnioskowano, by jedną z ulic nazwać imieniem Isaaca Bashevisa Singera. Niby zrozumiałe - jeśli kto w szerokim świecie słyszał o Biłgoraju, to dzięki Singerowi. Ten miejscowy noblista w prozie opisał z wdziękiem miasteczko i okolice. Wprawdzie wzmiankował, że jak kto spacerował ulicami po zmierzchu, to musiał krzyczeć "Się idzie!", bo zawartością nocnika chlustano, gdzie popadnie, ale takie były czasy. Idzie jednak nie o duperele, lecz o sprawy fundamentalne. Przecież katolickie miasto nie może wyciągać na tabliczki Żydów. To wbrew naturze. Przynajmniej naturze mieszkańców Biłgorajszczyzny.
Niestety, na fali przemianowań dochodzi do najgorszego. Ujawnia się postkomunistyczna czkawka. Co zapodajemy w związku z ciekawostką, jaką świeżo wyciągnęła lokalna prasa. Otóż w opolskiej wsi Biała Nyska uchowała się ulica Czterech Pancernych, z czego jest kupa śmiechu. - Kiedy przychodzę do jakiegoś urzędnika i mówię, że mieszkam przy Czterech Pancernych, to pierwszą reakcją jest pytanie "A pies?". Wtedy odpowiadam, że się nie zmieścił na tabliczce. To wprowadza od razu lepszą atmosferę - tłumaczy sołtys Białej. Niestety, ta czkawka to czkawka głupawka. Ciągnie się bez końca. Stowarzyszenie Odnowy Białej Nyskiej - z siedzibą przy Czterech Pancernych - ma taki pomysł na odnowę, by postawić na ulicy bodaj makietę słynnego czołgu T-34. Co dalej - boję się myśleć.
A konsekwencje? Jeżeli nam się tak nazewnictwo rozrasta, to tylko patrzeć, a na piwo przyjdzie się umawiać na rogu Kaczyńskich i Leppera. A przecież można było od początku pójść skromniej. Jak w Katowicach. Tam Milicyjną przemianowano na Policyjną. I spokój panuje na ulicach.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 3/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.