Księżna Diana nawet po śmierci prześladuje swoją teściową.
Na początku nowego stulecia w Wielkiej Brytanii uroczyście obchodzono dwie rocznice. Obie wiązały się z monarchiniami o imieniu Elżbieta. Pierwsza z nich, która przypadła na rok 2002, to złoty jubileusz panowania obecnej królowej, Elżbiety II Windsor; druga - obchodzona rok później - to 400. rocznica śmierci Elżbiety I Tudor. Trzeba być Brytyjczykiem, by w pełni ocenić wagę tych rocznic. Elżbieta numer jeden zerwała ostatecznie wszelkie więzy dynastyczne i religijne łączące jej kraj z Europą. A sponsorując korsarzy i awanturników pokroju Francisa Drake'a, położyła kamień węgielny pod morską potęgę Anglii i przyszłe imperium. Za panowania Elżbiety numer dwa to imperium dożyło ostatnich dni, a wraz z przystąpieniem do EWG w 1973 r. Wielka Brytania symbolicznie przypieczętowała swój powrót do Europy. Pierwsza epoka elżbietańska odznaczała się imponującym rozkwitem kultury i dała światu wybitnych dramaturgów, Christophera Marlowe'a i Williama Szekspira; druga - teatr i kino Młodych Gniewnych, niezrównane programy satyryczne z Monty Pythonem na czele oraz The Beatles i The Rolling Stones. To one zdefiniowały brytyjską tożsamość kulturalną i uczyniły Londyn kulturalną stolicą świata na resztę XX wieku. Z dobrymi perspektywami na wiek XXI.
Kurs na zderzenie
O obu królowych przypominają nowe produkcje filmowe i telewizyjne. Nie dziwi kolejny pakiet telewizyjnych miniseriali poświęconych Elżbiecie I. Ta bowiem od dekad pozostaje nieustającym obiektem fascynacji brytyjskich reżyserów. Natomiast totalnym zaskoczeniem okazał się film "Królowa" Stephena Frearsa w ciekawy sposób opowiadający o tak na pozór mało efektownej postaci, jaką jest obecnie panująca Elżbieta II. Brytyjska monarchini, w przeciwieństwie do koronowanych głów z Holandii czy Danii, które starają się być bardziej ludyczne niż ich lud, wciąż jest realną siłą polityczną. Z jej zdaniem i tym, co sobą reprezentuje, a co można nazwać tradycją, wszyscy się liczą. Dobrze wyczuł to Frears i stworzył dzieło wysokiej klasy, uważane za jednego z faworytów w zbliżającym się wyścigu po Złote Globy (4 nominacje) i Oscary. W "Królowej" z ogromnym taktem ukazany został najpoważniejszy kryzys w dziejach panowania dynastii Windsorów od czasu wymuszonej abdykacji Edwarda VIII w 1936 r. Kryzys ten wywołany został przez kompletną bezradność Elżbiety i jej otoczenia wobec tragicznej śmierci byłej księżnej Walii.
Diana i Elżbieta II to dwie sprzeczności. Księżna, ku irytacji dworu, była typową celebrity, patologicznie uzależnioną od mediów. Jej intelektualne predyspozycje czy polityczne kwalifikacje, by stać się, przy mężu i następcy tronu, królową formatu obu Elżbiet czy Wiktorii, były raczej wątpliwe. Jednak to ona została - by przytoczyć jej własne słowa - "królową serc". Dramat, jaki ukazany jest w "Królowej", polega na zderzeniu dwóch światów: wyciszonego świata staroświeckich wartości i krzykliwego targowiska próżności. Kto w tej konfrontacji przegrał? Kto musiał dostosować się do nowych reguł gry, a to dzięki młodemu, rzutkiemu i także - przynajmniej na początku - dopieszczanemu przez media premierowi Tony'emu Blairowi? Wiadomo, Elżbieta II. Brytyjska królowa mogła czuć się upokorzona przez poddanych, co dobitnie pokazuje scena, gdy w asyście księcia małżonka czyta bileciki dołączone do kwiatów złożonych przed pałacem Buckingham w hołdzie Dianie. Ale po latach, gdy Diana jest już tylko wspomnieniem, a Blair utracił łaski mediów, to ona dalej panuje. I nadal jest osobą darzoną najwyższym zaufaniem, o czym przypomniał spokojny splendor obchodów złotego jubileuszu.
W cieniu katowskiego topora
Gdyby przeprowadzić ranking popularności wszystkich władczyń w dziejach świata wśród filmowców, bezwzględne zwycięstwo przypadłoby Elżbiecie I. To była rzeczywiście fascynująca postać. Ta córka Anny Boleyn i Henryka VIII, wychowana pośród dworskich intryg, w cieniu religijnego rozbratu między monarchią angielską a papiestwem i w ciągłym zagrożeniu ze strony swej przyrodniej siostry, zwanej Krwawą Mary, gdy doszła do władzy, wykreowała się na królową dziewicę, zaślubioną tylko Anglii. To dziewictwo, prawdziwe czy tylko symboliczne, miało ją chronić przed uzależnieniem od któregoś z jej ewentualnych mężów. Bo Elżbieta nie zamierzała z nikim dzielić się władzą. Miała, jak to kobieta, swoich faworytów, ale traktowała ich niczym pieski corgi przez obecnie panującą jej imienniczkę. Gdy za bardzo się rozdokazywały, potrafiła ich szybko spacyfikować. W jej wypadku, za pomocą katowskiego topora. Elżbietę Tudor grały tak wybitne aktorki, jak Bette Davis ("Prywatne życie Elżbiety i Essexa"), Glenda Jackson (serial "Elżbieta, królowa Anglii"), Judi Dench ("Zakochany Szekspir"), Cate Blanchet ("Elżbieta" Shekhara Kapura z 1998 r.), a także Helen Mirren (która zaraz po roli w miniserialu "Elizabeth" zagrała Elżbietę II w filmie Frearsa i jest niemal pewną kandydatką do tegorocznego Złotego Globu i Oscara).
Drugie miejsce wśród koronowanych faworyt scenarzystów i reżyserów, zwłaszcza z Hollywoodu, bezwzględnie należy się egipskiej Kleopatrze. Inna sprawa, że ta peryferyjna królowa swą pośmiertną popularność zawdzięcza grze, którą prowadziła z wielkimi Rzymianami: Juliuszem Cezarem, Markiem Antoniuszem i Oktawianem. Podobno Kleopatra nie była zbyt urodziwa, ale że grały ją aktorki tej klasy, co Theda Bara, Claudette Colbert, Elizabeth Taylor czy Genevieve Bujold, uczyniło ją to na wieki symbolem seksu.
Także "przy mężu", czyli zwalistym i rubasznym Henryku VIII, funkcjonowała przez niecałe trzy lata piękna dwórka Anna Boleyn, matka Elżbiety I, o której przypomniał przed laty romantyczny film Charlesa Jarrotta "Anna tysiąca dni". A - jeśli już jesteśmy przy Henryku VIII - to warto wspomnieć, iż zaraz po nim na tronie, przez zaledwie dziewięć dni, zasiadała jego prawnuczka, lady Jane Grey. Ten epizod pokazany został w 1968 r. w filmie "Lady Jane", w którym tytułową rolę objęła Helena Bonham-Carter.
Diana Antonina
Brytania więc - jeśli nie liczyć ukochanej przez Hollywood Kleopatry - rządzi wśród ekranowych biografii królowych.
Ale nie należy zapominać także o królowej Krystynie (zagranej przez legendarną Gretę Garbo w filmie z 1933 r.), za panowania której Szwecja stała się militarną potęgą. Albo o królowej Margot, czyli Małgorzacie z rodu Walezjuszy, która postać po raz pierwszy pojawiła się na ekranie już w 1910 r., a później twarzy użyczyły jej tak wybitne aktorki, jak Jeanne Moreau czy Isabelle Adjani. Nawet my dorobiliśmy się wcale niezłego serialu "Królowa Bona", poświęconego zaimportowanej z Italii, ponoć razem z warzywami, żonie króla Zygmunta Starego. Notabene, reżyser Janusz Majewski tak zapatrzył się w telewizyjną "Elżbietę, królową Anglii", że tytułową rolę powierzył mocno już wiekowej Aleksandrze Śląskiej, która dubbingowała Glendę Jackson w polskiej wersji tegoż serialu. Ambitnym, choć nie do końca udanym eksperymentem jest najnowszy film Sophii Coppoli, "Maria Antonina", który w nieco popkulturowej oprawie stara się obalić stereotyp płochej małżonki Ludwika XVI, której publiczne ścięcie w 1793 r. stało się dla paryżan wielkim świętem. Według ujęcia autorki "Między słowami", Maria Antonina jest jakby pierwowzorem Diany, choć ona akurat nie stała się "królową serc".
Film Frearsa to jednak przełom. Oto bowiem po raz pierwszy nie jakaś nieboszczka, lecz żyjąca monarchini jest bohaterką filmu. Reżyser złamał tym samym niepisane, acz ujęte w rozporządzeniu BBC z 1948 r. tabu. Że o żyjących politykach (wtedy owo rozporządzenie dotyczyło Winstona Churchilla) nie mówi się w sposób kontrowersyjny. Oczywiste więc, że film odebrany zostało przez pałac Buckingham jako pogwałcenie obyczaju i dobrych manier. Dwór brytyjski mógł przychylnie odnieść się w latach 50. do produkcji filmu ITV o Edwardzie VII, synu królowej Wiktorii i pierwszym władcy z dynastii Windsorów (bo ją na prośbę twórców nadzorował), jednak już choćby z zasady nie aprobował serialu o Edwardzie VIII, a tym bardziej o samej Elżbiecie II. Ale czasy się zmieniły, stały się bardziej medialne. I chyba to jest ostatecznym, pośmiertnym zwycięstwem Diany.
Kurs na zderzenie
O obu królowych przypominają nowe produkcje filmowe i telewizyjne. Nie dziwi kolejny pakiet telewizyjnych miniseriali poświęconych Elżbiecie I. Ta bowiem od dekad pozostaje nieustającym obiektem fascynacji brytyjskich reżyserów. Natomiast totalnym zaskoczeniem okazał się film "Królowa" Stephena Frearsa w ciekawy sposób opowiadający o tak na pozór mało efektownej postaci, jaką jest obecnie panująca Elżbieta II. Brytyjska monarchini, w przeciwieństwie do koronowanych głów z Holandii czy Danii, które starają się być bardziej ludyczne niż ich lud, wciąż jest realną siłą polityczną. Z jej zdaniem i tym, co sobą reprezentuje, a co można nazwać tradycją, wszyscy się liczą. Dobrze wyczuł to Frears i stworzył dzieło wysokiej klasy, uważane za jednego z faworytów w zbliżającym się wyścigu po Złote Globy (4 nominacje) i Oscary. W "Królowej" z ogromnym taktem ukazany został najpoważniejszy kryzys w dziejach panowania dynastii Windsorów od czasu wymuszonej abdykacji Edwarda VIII w 1936 r. Kryzys ten wywołany został przez kompletną bezradność Elżbiety i jej otoczenia wobec tragicznej śmierci byłej księżnej Walii.
Diana i Elżbieta II to dwie sprzeczności. Księżna, ku irytacji dworu, była typową celebrity, patologicznie uzależnioną od mediów. Jej intelektualne predyspozycje czy polityczne kwalifikacje, by stać się, przy mężu i następcy tronu, królową formatu obu Elżbiet czy Wiktorii, były raczej wątpliwe. Jednak to ona została - by przytoczyć jej własne słowa - "królową serc". Dramat, jaki ukazany jest w "Królowej", polega na zderzeniu dwóch światów: wyciszonego świata staroświeckich wartości i krzykliwego targowiska próżności. Kto w tej konfrontacji przegrał? Kto musiał dostosować się do nowych reguł gry, a to dzięki młodemu, rzutkiemu i także - przynajmniej na początku - dopieszczanemu przez media premierowi Tony'emu Blairowi? Wiadomo, Elżbieta II. Brytyjska królowa mogła czuć się upokorzona przez poddanych, co dobitnie pokazuje scena, gdy w asyście księcia małżonka czyta bileciki dołączone do kwiatów złożonych przed pałacem Buckingham w hołdzie Dianie. Ale po latach, gdy Diana jest już tylko wspomnieniem, a Blair utracił łaski mediów, to ona dalej panuje. I nadal jest osobą darzoną najwyższym zaufaniem, o czym przypomniał spokojny splendor obchodów złotego jubileuszu.
W cieniu katowskiego topora
Gdyby przeprowadzić ranking popularności wszystkich władczyń w dziejach świata wśród filmowców, bezwzględne zwycięstwo przypadłoby Elżbiecie I. To była rzeczywiście fascynująca postać. Ta córka Anny Boleyn i Henryka VIII, wychowana pośród dworskich intryg, w cieniu religijnego rozbratu między monarchią angielską a papiestwem i w ciągłym zagrożeniu ze strony swej przyrodniej siostry, zwanej Krwawą Mary, gdy doszła do władzy, wykreowała się na królową dziewicę, zaślubioną tylko Anglii. To dziewictwo, prawdziwe czy tylko symboliczne, miało ją chronić przed uzależnieniem od któregoś z jej ewentualnych mężów. Bo Elżbieta nie zamierzała z nikim dzielić się władzą. Miała, jak to kobieta, swoich faworytów, ale traktowała ich niczym pieski corgi przez obecnie panującą jej imienniczkę. Gdy za bardzo się rozdokazywały, potrafiła ich szybko spacyfikować. W jej wypadku, za pomocą katowskiego topora. Elżbietę Tudor grały tak wybitne aktorki, jak Bette Davis ("Prywatne życie Elżbiety i Essexa"), Glenda Jackson (serial "Elżbieta, królowa Anglii"), Judi Dench ("Zakochany Szekspir"), Cate Blanchet ("Elżbieta" Shekhara Kapura z 1998 r.), a także Helen Mirren (która zaraz po roli w miniserialu "Elizabeth" zagrała Elżbietę II w filmie Frearsa i jest niemal pewną kandydatką do tegorocznego Złotego Globu i Oscara).
Drugie miejsce wśród koronowanych faworyt scenarzystów i reżyserów, zwłaszcza z Hollywoodu, bezwzględnie należy się egipskiej Kleopatrze. Inna sprawa, że ta peryferyjna królowa swą pośmiertną popularność zawdzięcza grze, którą prowadziła z wielkimi Rzymianami: Juliuszem Cezarem, Markiem Antoniuszem i Oktawianem. Podobno Kleopatra nie była zbyt urodziwa, ale że grały ją aktorki tej klasy, co Theda Bara, Claudette Colbert, Elizabeth Taylor czy Genevieve Bujold, uczyniło ją to na wieki symbolem seksu.
Także "przy mężu", czyli zwalistym i rubasznym Henryku VIII, funkcjonowała przez niecałe trzy lata piękna dwórka Anna Boleyn, matka Elżbiety I, o której przypomniał przed laty romantyczny film Charlesa Jarrotta "Anna tysiąca dni". A - jeśli już jesteśmy przy Henryku VIII - to warto wspomnieć, iż zaraz po nim na tronie, przez zaledwie dziewięć dni, zasiadała jego prawnuczka, lady Jane Grey. Ten epizod pokazany został w 1968 r. w filmie "Lady Jane", w którym tytułową rolę objęła Helena Bonham-Carter.
Diana Antonina
Brytania więc - jeśli nie liczyć ukochanej przez Hollywood Kleopatry - rządzi wśród ekranowych biografii królowych.
Ale nie należy zapominać także o królowej Krystynie (zagranej przez legendarną Gretę Garbo w filmie z 1933 r.), za panowania której Szwecja stała się militarną potęgą. Albo o królowej Margot, czyli Małgorzacie z rodu Walezjuszy, która postać po raz pierwszy pojawiła się na ekranie już w 1910 r., a później twarzy użyczyły jej tak wybitne aktorki, jak Jeanne Moreau czy Isabelle Adjani. Nawet my dorobiliśmy się wcale niezłego serialu "Królowa Bona", poświęconego zaimportowanej z Italii, ponoć razem z warzywami, żonie króla Zygmunta Starego. Notabene, reżyser Janusz Majewski tak zapatrzył się w telewizyjną "Elżbietę, królową Anglii", że tytułową rolę powierzył mocno już wiekowej Aleksandrze Śląskiej, która dubbingowała Glendę Jackson w polskiej wersji tegoż serialu. Ambitnym, choć nie do końca udanym eksperymentem jest najnowszy film Sophii Coppoli, "Maria Antonina", który w nieco popkulturowej oprawie stara się obalić stereotyp płochej małżonki Ludwika XVI, której publiczne ścięcie w 1793 r. stało się dla paryżan wielkim świętem. Według ujęcia autorki "Między słowami", Maria Antonina jest jakby pierwowzorem Diany, choć ona akurat nie stała się "królową serc".
Film Frearsa to jednak przełom. Oto bowiem po raz pierwszy nie jakaś nieboszczka, lecz żyjąca monarchini jest bohaterką filmu. Reżyser złamał tym samym niepisane, acz ujęte w rozporządzeniu BBC z 1948 r. tabu. Że o żyjących politykach (wtedy owo rozporządzenie dotyczyło Winstona Churchilla) nie mówi się w sposób kontrowersyjny. Oczywiste więc, że film odebrany zostało przez pałac Buckingham jako pogwałcenie obyczaju i dobrych manier. Dwór brytyjski mógł przychylnie odnieść się w latach 50. do produkcji filmu ITV o Edwardzie VII, synu królowej Wiktorii i pierwszym władcy z dynastii Windsorów (bo ją na prośbę twórców nadzorował), jednak już choćby z zasady nie aprobował serialu o Edwardzie VIII, a tym bardziej o samej Elżbiecie II. Ale czasy się zmieniły, stały się bardziej medialne. I chyba to jest ostatecznym, pośmiertnym zwycięstwem Diany.
Więcej możesz przeczytać w 3/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.