Polska powinna przejąć od Niemiec pałeczkę w naszej części Europy
Polska liderem regionu środkowoeuropejskiego? Ten postulat to od 16 lat idee fix polskiej polityki zagranicznej. W domyśle, używając słownika Realpolitik, Warszawa pretenduje do miana regionalnego mocarstwa. Dążenie to nie jest takie nieracjonalne, jeśli weźmiemy pod uwagę nasze położenie geograficzne, potencjał demograficzny, a wreszcie aktywność polityczno-wojskową w różnych miejscach globu. Niestety, w roku 2006 cel ten znajduje się poza zasięgiem polskiej dyplomacji tak jak w roku 1990. I to nie tylko dlatego, że w latach 1990-2005 cierpiała ona na chorobę nadmiaru słów i braku czynów.
Niemiecka lekcja
Pozycja środkowoeuropejskiego lidera jest obecnie bezdyskusyjnie zajęta przez Republikę Federalną Niemiec. Analiza polityki naszego zachodniego sąsiada ujawnia warunki, jakie musi spełnić państwo aspirujące do roli regionalnego przywódcy.
Po pierwsze, trzeba pokazać cel, a nawet - szerzej - stworzyć pewną ideologię, za którą będzie stać wizja jednocząca kraje regionu. Ten cel musi mieć, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wyraźny altruistyczny rys ("wspólnota interesów"). Nie może budzić podejrzeń, że stanowi wyłącznie realizację egoistycznego interesu narodowego przyszłego lidera. Niemcy na początku lat 90. XX wieku wyznaczyły taki cel. Było nim szybkie uzyskanie przez tzw. kraje młodych demokracji członkostwa w Unii Europejskiej i w Sojuszu Północnoatlantyckim. I chociaż tak naprawdę nie wszystkie decyzje pozostawały wyłącznie w gestii Berlina, to Helmut Kohl skutecznie mianował się adwokatem krajów Europy Środkowej i Wschodniej na drodze do polityczno-gospodarczo-obronnych struktur Zachodu. Tej grze towarzyszyła ideologia transformacji ustrojowej - od komunizmu do demoliberalizmu.
Po drugie, trzeba określić realistyczną strategię osiągania postawionych celów. Niemiecka strategia członkostwa krajów naszego regionu wpisała się w pewien naturalny proces. Sens politycznych wydarzeń z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku polegał na tym, że Zachód odniósł zwycięstwo w zimnej wojnie z ZSRR. Geopolitycznym efektem takiego zwycięstwa musiało być przesunięcie politycznych granic Zachodu na wschód. A to mogło się dokonać poprzez rozciągnięcie struktur organizacji współpracy gospodarczej i obronnej, czyli UE i NATO. Formułą i jednocześnie warunkiem członkostwa krajów Europy Środkowej i Wschodniej w tych organizacjach było przystosowanie się do tzw. zachodnich standardów polityczno-prawnych. Stało się tak poprzez przyjęcie - na zasadzie imitacji - z góry narzuconych reguł. Twórcą, a następnie głównym realizatorem tej strategii, obok USA, niewątpliwie były Niemcy.
Po trzecie, trzeba dysponować odpowiednimi narzędziami, aby cele i strategie wprowadzić w życie. Tu - oprócz gospodarki - najbardziej liczy się skuteczność szeroko rozumianej administracji państwowej, stanowiąca de facto o sprawności państwa. Niemcy - mimo okresowych kryzysów i zapaści - to pierwsza gospodarka europejska i trzecia na świecie; więc komentowanie jej roli jest zbędne. Warta przypomnienia jest natomiast skuteczność niemieckiej dyplomacji. Budowana od początku lat 50. zeszłego wieku służba dyplomatyczna RFN sprawdziła się w wielu niezwykle trudnych sytuacjach. Świadczy o tym choćby jeden zasadniczy fakt - w ciągu półwiecza Niemcy przeszły drogę od kraju, który wskutek przegranej wojny został podzielony na dwa zwasalizowane państewka, do pozycji światowego mocarstwa, którą osiągnęły po zjednoczeniu.
Polskie nauki
Dlaczego Polska nie została liderem naszej części Europy? Najkrócej rzecz ujmując, w ciągu ostatnich piętnastu lat nie udało się nam spełnić żadnego z trzech warunków wymaganych od lidera. Nie potrafiliśmy pokazać naszym sąsiadom wspólnego celu, do którego mielibyśmy solidarnie dążyć, ani tym bardziej wypracować strategii działania. O mizerii naszej polityki regionalnej świadczą losy współpracy wyszehradzkiej, która nie sprawdziła się w tak ważnym momencie, jak uzgadnianie wspólnych stanowisk w kwestiach negocjacyjnych z UE. Współpracując bliżej z Pragą i Budapesztem, niewątpliwie mogliśmy uzyskać lepsze warunki członkostwa.
Uważaliśmy, że powinniśmy być liderem, bo się nam to należy. Nasi środkowoeuropejscy partnerzy byli najwyraźniej innego zdania. W demokratycznej Europie nie można zostać regionalnym liderem na zasadzie narzuconego samozwańczo przywództwa.
Polska nie potrafiła też zaproponować wspólnego celu i strategii, bo nie dysponowała odpowiednimi narzędziami. W 1989 r. odziedziczyliśmy gospodarkę zrujnowaną wskutek półwiecza komunistycznych eksperymentów. Z pomocą Zachodu wdrożyliśmy programy sanacyjne. To, co udało się nieźle w ekonomii, nie udało się w administracji państwowej. Mimo że też ją odziedziczyliśmy po PRL, nie zdecydowaliśmy się na głębokie reformy. Dlatego do dziś jesteśmy przytłoczeni postkomunistycznym garbem.
Podstawowym środkiem do realizacji skutecznej polityki zagranicznej państwa jest dyplomacja. Dowodzi tego przykład niemiecki. Po 1990 r. Bonn wystawił dyplomacji enerdowskiej bezlitosną ocenę i wszystkim dyplomatom aparatczykom podziękował za pracę. Główną rolę odegrała niepewność co do lojalności byłych enerdowskich urzędników wobec zjednoczonego państwa. Komunistyczne służby państwowe, a szczególnie dyplomacja, były zależne od Moskwy. Nie mniej zasadnicza była kwestia ich mentalności. Urzędnik reprezentujący państwo niesuwerenne (a takim były w okresie komunistycznym NRD i Polska) ma inne przyzwyczajenia i technikę pracy niż dyplomata państwa niepodległego.
Racjonalny irracjonalizm
Może zamiast marzyć o regionalnym przywództwie, należałoby zająć bardziej racjonalną postawę i wybrać strategię przetrwania: podłączyć wagon z napisem "Polska" do składu kierowanego przez możnych tego świata, a w trakcie jazdy nie wychylać się przez okno i nie pouczać maszynisty. W polityce taki wybór jest racjonalny i nikogo nie hańbi. Problemem jest jednak to, że w polskim charakterze narodowym jest coś, co nie pozwala na przyjęcie tak postrzeganej racjonalności, i to pomimo trudnej szkoły realizmu, jaką starali się zaszczepić w naszych umysłach Michał Bobrzyński i Roman Dmowski. Dowodzi tego nasza "nieracjonalna" postawa we wrześniu 1939 r., czyli wybór honoru zamiast sojuszu z Niemcami.
Polski irracjonalizm kusi, by spróbować powalczyć o rolę lidera. Oczywiście, pewne warunki muszą zostać spełnione, bo inaczej irracjonalizm przerodzi się w głupotę. Należy najpierw szybko zreformować struktury administracji państwowej. Musimy ją zdekomunizować, a właściwie dokonać racjonalnej depostkomunizacji. Gdy zdobędziemy odpowiednie zasoby i środki, przyjdzie czas na opracowanie celów i strategii polityki regionalnej.
Na koniec najważniejsze: skoro Niemcy są regionalnym liderem, to na jakiej podstawie twierdzimy, że Berlin pozwoli Warszawie odebrać sobie tę pozycję? Na szczęście Niemcy znacząco wyrastają swoimi gabarytami poza wąskie ramy środkowoeuropejskiego regionu. Dziś są również mocarstwem światowym, grają kilka politycznych lig wyżej od nas. To otwiera pole kompromisu. Niemcy zajęte sprawami globalnymi mogłyby scedować na nas odpowiedzialność za bezpieczeństwo i stabilizację w regionie. To jest możliwe. Pod warunkiem że Niemcy wreszcie pomyślą o konstruktywnej współpracy z Polską, a Polacy uczynią decydujący krok w budowie państwa znaczącego w Europie Środkowo-Wschodniej tyle, ile przed wiekami I Rzeczpospolita.
Niemiecka lekcja
Pozycja środkowoeuropejskiego lidera jest obecnie bezdyskusyjnie zajęta przez Republikę Federalną Niemiec. Analiza polityki naszego zachodniego sąsiada ujawnia warunki, jakie musi spełnić państwo aspirujące do roli regionalnego przywódcy.
Po pierwsze, trzeba pokazać cel, a nawet - szerzej - stworzyć pewną ideologię, za którą będzie stać wizja jednocząca kraje regionu. Ten cel musi mieć, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wyraźny altruistyczny rys ("wspólnota interesów"). Nie może budzić podejrzeń, że stanowi wyłącznie realizację egoistycznego interesu narodowego przyszłego lidera. Niemcy na początku lat 90. XX wieku wyznaczyły taki cel. Było nim szybkie uzyskanie przez tzw. kraje młodych demokracji członkostwa w Unii Europejskiej i w Sojuszu Północnoatlantyckim. I chociaż tak naprawdę nie wszystkie decyzje pozostawały wyłącznie w gestii Berlina, to Helmut Kohl skutecznie mianował się adwokatem krajów Europy Środkowej i Wschodniej na drodze do polityczno-gospodarczo-obronnych struktur Zachodu. Tej grze towarzyszyła ideologia transformacji ustrojowej - od komunizmu do demoliberalizmu.
Po drugie, trzeba określić realistyczną strategię osiągania postawionych celów. Niemiecka strategia członkostwa krajów naszego regionu wpisała się w pewien naturalny proces. Sens politycznych wydarzeń z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku polegał na tym, że Zachód odniósł zwycięstwo w zimnej wojnie z ZSRR. Geopolitycznym efektem takiego zwycięstwa musiało być przesunięcie politycznych granic Zachodu na wschód. A to mogło się dokonać poprzez rozciągnięcie struktur organizacji współpracy gospodarczej i obronnej, czyli UE i NATO. Formułą i jednocześnie warunkiem członkostwa krajów Europy Środkowej i Wschodniej w tych organizacjach było przystosowanie się do tzw. zachodnich standardów polityczno-prawnych. Stało się tak poprzez przyjęcie - na zasadzie imitacji - z góry narzuconych reguł. Twórcą, a następnie głównym realizatorem tej strategii, obok USA, niewątpliwie były Niemcy.
Po trzecie, trzeba dysponować odpowiednimi narzędziami, aby cele i strategie wprowadzić w życie. Tu - oprócz gospodarki - najbardziej liczy się skuteczność szeroko rozumianej administracji państwowej, stanowiąca de facto o sprawności państwa. Niemcy - mimo okresowych kryzysów i zapaści - to pierwsza gospodarka europejska i trzecia na świecie; więc komentowanie jej roli jest zbędne. Warta przypomnienia jest natomiast skuteczność niemieckiej dyplomacji. Budowana od początku lat 50. zeszłego wieku służba dyplomatyczna RFN sprawdziła się w wielu niezwykle trudnych sytuacjach. Świadczy o tym choćby jeden zasadniczy fakt - w ciągu półwiecza Niemcy przeszły drogę od kraju, który wskutek przegranej wojny został podzielony na dwa zwasalizowane państewka, do pozycji światowego mocarstwa, którą osiągnęły po zjednoczeniu.
Polskie nauki
Dlaczego Polska nie została liderem naszej części Europy? Najkrócej rzecz ujmując, w ciągu ostatnich piętnastu lat nie udało się nam spełnić żadnego z trzech warunków wymaganych od lidera. Nie potrafiliśmy pokazać naszym sąsiadom wspólnego celu, do którego mielibyśmy solidarnie dążyć, ani tym bardziej wypracować strategii działania. O mizerii naszej polityki regionalnej świadczą losy współpracy wyszehradzkiej, która nie sprawdziła się w tak ważnym momencie, jak uzgadnianie wspólnych stanowisk w kwestiach negocjacyjnych z UE. Współpracując bliżej z Pragą i Budapesztem, niewątpliwie mogliśmy uzyskać lepsze warunki członkostwa.
Uważaliśmy, że powinniśmy być liderem, bo się nam to należy. Nasi środkowoeuropejscy partnerzy byli najwyraźniej innego zdania. W demokratycznej Europie nie można zostać regionalnym liderem na zasadzie narzuconego samozwańczo przywództwa.
Polska nie potrafiła też zaproponować wspólnego celu i strategii, bo nie dysponowała odpowiednimi narzędziami. W 1989 r. odziedziczyliśmy gospodarkę zrujnowaną wskutek półwiecza komunistycznych eksperymentów. Z pomocą Zachodu wdrożyliśmy programy sanacyjne. To, co udało się nieźle w ekonomii, nie udało się w administracji państwowej. Mimo że też ją odziedziczyliśmy po PRL, nie zdecydowaliśmy się na głębokie reformy. Dlatego do dziś jesteśmy przytłoczeni postkomunistycznym garbem.
Podstawowym środkiem do realizacji skutecznej polityki zagranicznej państwa jest dyplomacja. Dowodzi tego przykład niemiecki. Po 1990 r. Bonn wystawił dyplomacji enerdowskiej bezlitosną ocenę i wszystkim dyplomatom aparatczykom podziękował za pracę. Główną rolę odegrała niepewność co do lojalności byłych enerdowskich urzędników wobec zjednoczonego państwa. Komunistyczne służby państwowe, a szczególnie dyplomacja, były zależne od Moskwy. Nie mniej zasadnicza była kwestia ich mentalności. Urzędnik reprezentujący państwo niesuwerenne (a takim były w okresie komunistycznym NRD i Polska) ma inne przyzwyczajenia i technikę pracy niż dyplomata państwa niepodległego.
Racjonalny irracjonalizm
Może zamiast marzyć o regionalnym przywództwie, należałoby zająć bardziej racjonalną postawę i wybrać strategię przetrwania: podłączyć wagon z napisem "Polska" do składu kierowanego przez możnych tego świata, a w trakcie jazdy nie wychylać się przez okno i nie pouczać maszynisty. W polityce taki wybór jest racjonalny i nikogo nie hańbi. Problemem jest jednak to, że w polskim charakterze narodowym jest coś, co nie pozwala na przyjęcie tak postrzeganej racjonalności, i to pomimo trudnej szkoły realizmu, jaką starali się zaszczepić w naszych umysłach Michał Bobrzyński i Roman Dmowski. Dowodzi tego nasza "nieracjonalna" postawa we wrześniu 1939 r., czyli wybór honoru zamiast sojuszu z Niemcami.
Polski irracjonalizm kusi, by spróbować powalczyć o rolę lidera. Oczywiście, pewne warunki muszą zostać spełnione, bo inaczej irracjonalizm przerodzi się w głupotę. Należy najpierw szybko zreformować struktury administracji państwowej. Musimy ją zdekomunizować, a właściwie dokonać racjonalnej depostkomunizacji. Gdy zdobędziemy odpowiednie zasoby i środki, przyjdzie czas na opracowanie celów i strategii polityki regionalnej.
Na koniec najważniejsze: skoro Niemcy są regionalnym liderem, to na jakiej podstawie twierdzimy, że Berlin pozwoli Warszawie odebrać sobie tę pozycję? Na szczęście Niemcy znacząco wyrastają swoimi gabarytami poza wąskie ramy środkowoeuropejskiego regionu. Dziś są również mocarstwem światowym, grają kilka politycznych lig wyżej od nas. To otwiera pole kompromisu. Niemcy zajęte sprawami globalnymi mogłyby scedować na nas odpowiedzialność za bezpieczeństwo i stabilizację w regionie. To jest możliwe. Pod warunkiem że Niemcy wreszcie pomyślą o konstruktywnej współpracy z Polską, a Polacy uczynią decydujący krok w budowie państwa znaczącego w Europie Środkowo-Wschodniej tyle, ile przed wiekami I Rzeczpospolita.
Więcej możesz przeczytać w 3/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.