Nadworną pieśniarkę premiera, pannę Dodę Elektrodę, spotkał despekt. Pewien warszawski deweloper, kiedy dowiedział się, kto zacz, nie chciał jej sprzedać mieszkania, bo to porządny dom i porządna okolica. No cóż, deweloper już w stolicy nic nie pobuduje. Chyba że referencje od premiera pomogą. Wszak, jak oznajmiał jego szef kancelarii, Donald Tusk uwielbia muzykę barokową, głównie Dodę i no, tego, Vivaldiego.
Są już pierwsze ofiary
reżimu Tuska. Zaszczuty przez siepaczy z ABW sędzia z Garwolina po przeszukaniu popełnił samobójstwo. No to mamy speckomisję, nie? Chyba że Blida ważniejsza od byle sędziego, ale przecież posłowie na pewno tak nie uważają.
Ale Tusk Vision Network jakoś czerwonego paska na ofiarę Ćwiąkalskiego poskąpiła. Ciekawostka, prawda? No cóż, widocznie nie było rozkazu.
Biesiadowaliśmy właśnie z luminarzami nowej władzy. Spostrzeżenie pierwsze: to nieprawda, że kto nie pije, ten kabluje. Oni i pili, i kablowali. Na przykład o tym, że podczas rekonstrukcji rządu (jesień?) na pewno nie poleci nasz ulubiony geolog Grad. Ma on wysokie notowania u Grzesia Schetyny, albowiem posiadł rzadką umiejętność zgadywania, komu ma dać robotę w państwowych spółkach. W ten sposób Grześ oszczędza sporo paplaniny, a „brygady Schetyny" rządzą. Wiadoma rzecz, fachowcy. Ech, taki minister to prawdziwy skarb.
Za to w kancelarii premiera burdel na kółkach. Giną ważne papiery, korespondencja międzynarodowa i krajowa, nikt nie panuje nad kalendarzem premiera. I wszystkiemu winny jeden człowiek – redaktor minister Arabski, dbający ponoć tylko o to, by być blisko Donalda, którego kocha jak siebie samego, a siebie kocha potężnie. Podobno mu cokolwiek zaszkodziła władza i poczuł się potężny jak Schetyna, ale Grześ go kilkoma zdaniami na ziemię sprowadził.
To może by się Schetyna na lotnisku zatrudnił, skoro tak znakomicie uziemia?
Podobno to przez Arabskiego do dymisji musieli się podawać – z przyczyn osobistych, rzecz jasna – kolejni wiceministrowie, bo redaktor minister nie dostarczał premierowi na czas pism z ABW, że są na nich kwity lustracyjne.
A co on, listonosz?
Z powodów oczywistych człowiek nazwiskiem Arabski nie powinien jechać do Izraela, więc to nie on zawinił. Bo oczywiście znowu poszło o dziadka. Jakaś tamtejsza gazeta napisała, że dziadek premiera był… Żydem. Wywołało to cokolwiek groteskowy popłoch w otoczeniu Tuska i ciężko przerażona rzecznik Liszka tłumaczyła, że nie Żydem był, ale w Wehrmachcie służył. I to dementi pogrążyło i ją, i biednego Donka. A zwłaszcza żarliwość, z jaką się od tego odżegnywali.
Warszawski działacz partii rządzącej Łukasz Brud miał kłopoty. Przybrudzone okazało się bowiem nie tylko nazwisko, ale i papiery, bo ściga go prokuratura. Za niewinność oczywiście, ale i tak niezły klops. Nie dla PO jednak, która – by jakoś pana Łukasza pocieszyć – najpierw zrobiła go swym stołecznym sekretarzem, a potem dała mu posadę szefa dzielnicowego ośrodka sportu. W końcu funkcjonariusz nie może bez roboty zostawać, prawda? I wszystko dobrze się skończyło, happy end! Bo skoro podlegają mu baseny, to się pan Brud oczyści.
Zwykle zapominamy, że koalicja rządowa to także PSL. Tym razem też zapomnieliśmy, choć rozbawiło nas niedawno, że syn Staszka Dobrzańskiego też postanowił sprawdzić się w biznesie i został wiceprezesem Ciechu. Sami byśmy lepiej nie wymyślili.
Są już pierwsze ofiary
reżimu Tuska. Zaszczuty przez siepaczy z ABW sędzia z Garwolina po przeszukaniu popełnił samobójstwo. No to mamy speckomisję, nie? Chyba że Blida ważniejsza od byle sędziego, ale przecież posłowie na pewno tak nie uważają.
Ale Tusk Vision Network jakoś czerwonego paska na ofiarę Ćwiąkalskiego poskąpiła. Ciekawostka, prawda? No cóż, widocznie nie było rozkazu.
Biesiadowaliśmy właśnie z luminarzami nowej władzy. Spostrzeżenie pierwsze: to nieprawda, że kto nie pije, ten kabluje. Oni i pili, i kablowali. Na przykład o tym, że podczas rekonstrukcji rządu (jesień?) na pewno nie poleci nasz ulubiony geolog Grad. Ma on wysokie notowania u Grzesia Schetyny, albowiem posiadł rzadką umiejętność zgadywania, komu ma dać robotę w państwowych spółkach. W ten sposób Grześ oszczędza sporo paplaniny, a „brygady Schetyny" rządzą. Wiadoma rzecz, fachowcy. Ech, taki minister to prawdziwy skarb.
Za to w kancelarii premiera burdel na kółkach. Giną ważne papiery, korespondencja międzynarodowa i krajowa, nikt nie panuje nad kalendarzem premiera. I wszystkiemu winny jeden człowiek – redaktor minister Arabski, dbający ponoć tylko o to, by być blisko Donalda, którego kocha jak siebie samego, a siebie kocha potężnie. Podobno mu cokolwiek zaszkodziła władza i poczuł się potężny jak Schetyna, ale Grześ go kilkoma zdaniami na ziemię sprowadził.
To może by się Schetyna na lotnisku zatrudnił, skoro tak znakomicie uziemia?
Podobno to przez Arabskiego do dymisji musieli się podawać – z przyczyn osobistych, rzecz jasna – kolejni wiceministrowie, bo redaktor minister nie dostarczał premierowi na czas pism z ABW, że są na nich kwity lustracyjne.
A co on, listonosz?
Partia Matka już wybrała i szefem PKO BP ma ponoć zostać pan Pruski. W polskim banku?!
Pan Pruski to – jak mawiają – człowiek niegłupi, ale nie dlatego PKO BP dostaje, co przyznała nawet „Wyborcza". Otóż pan Pruski nienawidzi szczerze prezesa NBP Skrzypka. A jak donoszą nasi ludzie, strategicznym celem PO jest odzyskanie NBP, co można zrobić tylko tak uprzykrzając życie Skrzypkowi, by sam odszedł. A po Skrzypku prezesem zostanie choćby i waltornista.Z powodów oczywistych człowiek nazwiskiem Arabski nie powinien jechać do Izraela, więc to nie on zawinił. Bo oczywiście znowu poszło o dziadka. Jakaś tamtejsza gazeta napisała, że dziadek premiera był… Żydem. Wywołało to cokolwiek groteskowy popłoch w otoczeniu Tuska i ciężko przerażona rzecznik Liszka tłumaczyła, że nie Żydem był, ale w Wehrmachcie służył. I to dementi pogrążyło i ją, i biednego Donka. A zwłaszcza żarliwość, z jaką się od tego odżegnywali.
Warszawski działacz partii rządzącej Łukasz Brud miał kłopoty. Przybrudzone okazało się bowiem nie tylko nazwisko, ale i papiery, bo ściga go prokuratura. Za niewinność oczywiście, ale i tak niezły klops. Nie dla PO jednak, która – by jakoś pana Łukasza pocieszyć – najpierw zrobiła go swym stołecznym sekretarzem, a potem dała mu posadę szefa dzielnicowego ośrodka sportu. W końcu funkcjonariusz nie może bez roboty zostawać, prawda? I wszystko dobrze się skończyło, happy end! Bo skoro podlegają mu baseny, to się pan Brud oczyści.
Zwykle zapominamy, że koalicja rządowa to także PSL. Tym razem też zapomnieliśmy, choć rozbawiło nas niedawno, że syn Staszka Dobrzańskiego też postanowił sprawdzić się w biznesie i został wiceprezesem Ciechu. Sami byśmy lepiej nie wymyślili.
Więcej możesz przeczytać w 16/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.