Rozmowa z Cezarym Grabarczykiem, ministrem infrastruktury, sternikiem z patentem i miłośnikiem filmów o piratach
Chciał pan zostać Karmazynowym Piratem czy drugim Kolumbem?
Od dziecka chciałem być piratem! Historiami o korsarzach jestem zafascynowany do tego stopnia, że zobaczyłem prawdopodobnie większość filmów o tej tematyce. Gdy miałem 15 lat, obejrzałem „Wyspę skarbów", co sprawiło, że zdobyłem patent żeglarza. Trzy lata później byłem już sternikiem.
Piratem pan jednak nie został?
W tę rolę wcieliłem się tylko raz, jeszcze zanim zostałem ministrem, podczas balu przebierańców zorganizowanego przez znajomych. Byłem postrachem imprezy. Miałem przepaskę na oko, chustę na głowie i sztuczną papugę na ramieniu.
Przeżył pan 10 w skali Beauforta?
Nie, tylko 6. Ale też nie było łatwo. Podczas żeglugi na Śniardwach nie dość, że burza ograniczyła widoczność, to na dodatek uszkodził się nam ster. Na szczęście udało mi się pokierować załogą tak, by nikt nie wpadł
w panikę. Cali i zdrowi dobiliśmy do portu.
Podobno rum koi nerwy.
Gdy przy ognisku suszyliśmy przemoczone ubrania, przemarznięta załoga często rozgrzewała się herbatką z prądem. Z jednej strony większość z nas należała wówczas do harcerstwa i alkohol nie był wskazany,
z drugiej, jak wspominam tamte czasy, to mało pamiętam, co się działo, gdy dobijaliśmy do portów.
Od dziecka chciałem być piratem! Historiami o korsarzach jestem zafascynowany do tego stopnia, że zobaczyłem prawdopodobnie większość filmów o tej tematyce. Gdy miałem 15 lat, obejrzałem „Wyspę skarbów", co sprawiło, że zdobyłem patent żeglarza. Trzy lata później byłem już sternikiem.
Piratem pan jednak nie został?
W tę rolę wcieliłem się tylko raz, jeszcze zanim zostałem ministrem, podczas balu przebierańców zorganizowanego przez znajomych. Byłem postrachem imprezy. Miałem przepaskę na oko, chustę na głowie i sztuczną papugę na ramieniu.
Przeżył pan 10 w skali Beauforta?
Nie, tylko 6. Ale też nie było łatwo. Podczas żeglugi na Śniardwach nie dość, że burza ograniczyła widoczność, to na dodatek uszkodził się nam ster. Na szczęście udało mi się pokierować załogą tak, by nikt nie wpadł
w panikę. Cali i zdrowi dobiliśmy do portu.
Podobno rum koi nerwy.
Gdy przy ognisku suszyliśmy przemoczone ubrania, przemarznięta załoga często rozgrzewała się herbatką z prądem. Z jednej strony większość z nas należała wówczas do harcerstwa i alkohol nie był wskazany,
z drugiej, jak wspominam tamte czasy, to mało pamiętam, co się działo, gdy dobijaliśmy do portów.
Więcej możesz przeczytać w 42/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.