Takiej masy plastiku w rządach i parlamentach nie było nigdy
Masakra – mówi młodzież. Tak najkrócej można ocenić przywódcze umiejętności tych, którzy rządzą dziś Europą. I, niestety, także Polską. I, znowu niestety, przekonujemy się o tym w najgorszym czasie, czyli w okropnym kryzysie. Masakra jest nieprzypadkowa: takiej masy plastiku w rządach i parlamentach nie było nigdy. I wcale nie jest to wina polityków. Oni tylko chcą być tacy, jacy się najbardziej podobają wyborcom. Im i wyborcom przestawiły się porządki: ważniejsze jest widowisko (narzucona narracja – jak mówią hochsztaplerzy nazywający się specjalistami politycznego marketingu) niż realne życie. Niczym w serialu „M jak miłość" odgrywa się jakieś role, by po zejściu z planu zająć się swoimi ulubionymi sprawami: kopaniem piłki, grillowaniem, spotkaniami z przyjaciółmi czy wędkowaniem. Te wszystkie kłótnie w parlamencie, w stacjach telewizyjnych i radiowych to tylko „ustawki" – takie pojedynki na niby, jak między kibolami, by sprostać zapotrzebowaniu na dramaturgię, by coś się działo. Codzienne, cotygodniowe urzędowanie to widowisko, a prawdziwe życie zaczyna się po fajrancie. I widownia (wyborcy) to kupuje. Bo traktuje polityków niczym bohaterów seriali. Rządowi przystojniacy w rodzaju Donalda Tuska, Radka Sikorskiego czy Sławomira Nowaka są postrzegani tak samo jak serialowi Jakub Burski z „Na dobre i na złe" (Artur Żmijewski), Piotr Korzecki z „Magdy M." (Paweł Małaszyński) czy Andrzej z „Teraz albo nigdy" (Mateusz Damięcki). Ocenia się ich po tym, czy „fajnie" grają i „fajnie” się noszą. Skądinąd na tak zwane poważne tematy wielu naszych wybrańców ma mniej więcej tyle do powiedzenia, ile przystojniaki z seriali. Kiedy w państwie i na zewnątrz wszystko dobrze się toczy, można się skupiać na rywalizowaniu w uwielbieniu fanów z Pawłem Małaszyńskim czy Arturem Żmijewskim (na Zachodzie z Danielem Craigiem czy Clive’em Owenem). Kiedy jest kryzys, staje się to nie tylko infantylne i żałosne, ale po prostu niebezpieczne. Wtedy fani przestają wybaczać np. Nicholasowi Sarkozy’emu, że najlepiej czuje się w roli bawidamka i lowelasa, Silvio Berlusconiemu, że świetnie gra postacie z komedii dell’arte, czy Angeli Merkel, że dobrze wychodzą jej role ciepłej Hausfrau. I tak samo jest w Polsce. Problemem jest tylko to, czy plastik potrafi naprawdę rządzić. Na razie reakcja przywódców Europy i Polski na globalny kryzys tego nie potwierdza.
Jak się gra serialowe postacie, to się czeka na rozwiązanie w scenariuszu, czyli na gotowca. Ale co zrobić, gdy scenarzyści są jednocześnie aktorami? Wtedy jest bezradne rozkładanie rączek, robienie wielkich oczu i zapewnienia, że – jak mawiano w PRL – ORMO czuwa, czyli ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś. Dlaczego tak się dzieje? W serialowym aktorstwie wystarczy się nauczyć fragmentów roli i odegrać swoje w konkretnym ujęciu. Nie trzeba nawet mieć pojęcia, o co chodzi w całej roli. Podobnie jest w polityce – stąd się pewnie wziął pomysł wysyłania posłom SMS-ami krótkich gotowców, żeby wiedzieli, jak odegrać konkretne sceny. Ale taka gra od ujęcia do ujęcia strasznie wyjaławia umysł.
Na to się nakłada utrwalony w Polsce zwyczaj, że jak się uzyskało jakiś status, to już nic nie trzeba robić, szczególnie nie trzeba się uczyć. Stąd dowcipy o naukowcach, którzy po otrzymaniu profesury spokojnie mogą sprzedać bibliotekę, bo po co im ona. Politycy nie są ani gorsi, ani lepsi. I tak gorszy pieniądz wypiera lepszy, czyli na nasze życzenie rządzą nami pętaki. I nie chodzi o tych pętaków, którzy tak irytują Adama Michnika. Chodzi o pętaków, których on uważa akurat za niepętaków, czyli za bohaterów. Co z tego wynika logicznie, to już jest za proste, żeby podpowiadać szanownym Czytelnikom.
Jak się gra serialowe postacie, to się czeka na rozwiązanie w scenariuszu, czyli na gotowca. Ale co zrobić, gdy scenarzyści są jednocześnie aktorami? Wtedy jest bezradne rozkładanie rączek, robienie wielkich oczu i zapewnienia, że – jak mawiano w PRL – ORMO czuwa, czyli ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś. Dlaczego tak się dzieje? W serialowym aktorstwie wystarczy się nauczyć fragmentów roli i odegrać swoje w konkretnym ujęciu. Nie trzeba nawet mieć pojęcia, o co chodzi w całej roli. Podobnie jest w polityce – stąd się pewnie wziął pomysł wysyłania posłom SMS-ami krótkich gotowców, żeby wiedzieli, jak odegrać konkretne sceny. Ale taka gra od ujęcia do ujęcia strasznie wyjaławia umysł.
Na to się nakłada utrwalony w Polsce zwyczaj, że jak się uzyskało jakiś status, to już nic nie trzeba robić, szczególnie nie trzeba się uczyć. Stąd dowcipy o naukowcach, którzy po otrzymaniu profesury spokojnie mogą sprzedać bibliotekę, bo po co im ona. Politycy nie są ani gorsi, ani lepsi. I tak gorszy pieniądz wypiera lepszy, czyli na nasze życzenie rządzą nami pętaki. I nie chodzi o tych pętaków, którzy tak irytują Adama Michnika. Chodzi o pętaków, których on uważa akurat za niepętaków, czyli za bohaterów. Co z tego wynika logicznie, to już jest za proste, żeby podpowiadać szanownym Czytelnikom.
Więcej możesz przeczytać w 42/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.