Waldemar Pawlak Niechętni Waldemarowi Pawlakowi działacze PSL dowcipkują, że upadek kilku zachodnich banków, wyparowanie z rynków bilionów dolarów i wojna gazowa były niewielką ceną za to, by obudzić szefa ich partii. Wicepremier i minister gospodarki pod koniec stycznia wyszedł z letargu. Komentuje wszystko, co się da, sypie pomysłami na walkę z kryzysem, beszta „spekulantów”. Delikatnie, lecz coraz częściej dystansuje się wobec koalicjantów z PO. Wreszcie ma plan.
Kariera 49-letniego Waldemara Pawlaka najbardziej przypomina chyba losy bohatera „Wystarczy być" Jerzego Kosińskiego. Ogrodnika, który rzucając na prawo i lewo tanie uwagi o roślinach i uprawie, pnie się na szczyt elity politycznej, finansowej i towarzyskiej, biorącej jego brak ogłady za przejaw naturalnej witalności, a bon moty za prawdy objawione. Pawlak prawie od 20 lat raczy nas enigmatycznym pustosłowiem, zwykle o potrzebie porzucenia przez polityków waśni i zabrania się do pracy dla Polski (tę charakterystyczną umiejętność powiedzenia niczego dziennikarze nazwali nawet „pawlaczeniem"). Dotychczas wystarczało to, by PSL jakoś wczołgiwało się do Sejmu, wchodziło do rządu i zgarniało posady (trzeba dodać, że gdy zaczynały się kłopoty, dezerterowało z rządu, zrzucając odpowiedzialność na koalicjantów).
Jak przystało na niezłego szachistę (w 1995 r. zremisował nawet towarzyską rozgrywkę z goszczącym w Polsce Anatolijem Karpowem), Pawlak zawsze przewidywał przynajmniej kilka ruchów naprzód. Po wyborach parlamentarnych i wejściu do rządu w 2007 r. wyglądało na to, że zamierza zostać zbawcą przedsiębiorców (obiecując zniesienie przeszkód dla biznesu, krytykując tzw. podatek Belki czy dość przychylnie odnosząc się do idei podatku liniowego), pozując na kompetentnego fachowca. W tym czasie PO powinna się wypalić w podjazdowej wojnie z PiS. Gdy w 2010 r. Donald Tusk startowałby w wyścigu do pałacu prezydenckiego, Pawlak – jako sprawdzony pogromca biurokracji i wulkan modernizacyjnych pomysłów – objąłby po nim fotel premiera.
Jak przystało na niezłego szachistę (w 1995 r. zremisował nawet towarzyską rozgrywkę z goszczącym w Polsce Anatolijem Karpowem), Pawlak zawsze przewidywał przynajmniej kilka ruchów naprzód. Po wyborach parlamentarnych i wejściu do rządu w 2007 r. wyglądało na to, że zamierza zostać zbawcą przedsiębiorców (obiecując zniesienie przeszkód dla biznesu, krytykując tzw. podatek Belki czy dość przychylnie odnosząc się do idei podatku liniowego), pozując na kompetentnego fachowca. W tym czasie PO powinna się wypalić w podjazdowej wojnie z PiS. Gdy w 2010 r. Donald Tusk startowałby w wyścigu do pałacu prezydenckiego, Pawlak – jako sprawdzony pogromca biurokracji i wulkan modernizacyjnych pomysłów – objąłby po nim fotel premiera.
Więcej możesz przeczytać w 7/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.