Czy Hausner lub Oleksy zastąpią Millera?
Czytając takie wyniki sondaży, każdy szanujący demokrację premier powinien się podać do dymisji" - w ten sposób latem 2001 r. Leszek Miller skomentował notowania gabinetu Jerzego Buzka. Wówczas niechęć do prawicowego rządu deklarowało 57 proc. Polaków. Niecałe dwa lata później rząd, którym kieruje Leszek Miller, źle ocenia aż 82 proc. Polaków (według badań OBOP), i to po półtora roku urzędowania, a nie po trzech i pół - jak było w wypadku rządu Buzka.
Skoro nie da się Leszka Mill-era odwołać, trzeba tak na niego naciskać, żeby odwołał się sam - tak najkrócej wygląda strategia zmiany premiera. Sporne jest tylko to, czyja to jest strategia. Ale że jest, widać na każdym kroku. To, co najważniejsze, wydarzy się 6 maja - zaczęli zgodnie mówić kilka dni temu politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego. 6 maja o 20.00 w telewizyjnej Jedynce mają wystąpić prezydent i premier i ogłosić zmianę szefa gabinetu. Leszka Millera zastąpi Jerzy Hausner, minister gospodarki i pracy, bo taka jest wola Aleksandra Kwaśniewskiego - mówią jedni. Następcą Millera będzie Józef Oleksy, bo tylko na taką roszadę zgodzi się SLD - twierdzą drudzy. Problemem jest tylko to, że Leszek Miller nie zamierza ustępować.
Podczas sobotnich zeznań przed sejmową komisją śledczą Miller zachowywał się tak, jakby afera Rywina nie miała żadnego wpływu na notowania rządu (10 proc. poparcia według OBOP), SLD (17 proc. poparcia według badań Pentora dla "Wprost") i jego samego (16 proc. poparcia wedle OBOP). Miller zachowywał się podobnie jak Gomułka i Gierek w końcówce swoich rządów. Różnica polega na tym, że tym ostatnim można było zakomunikować, że już nie rządzą, podczas gdy mający demokratyczny mandat Miller sam musiałby się na to zdecydować. - W partii coraz więcej osób dostrzega, że premier mający gorsze notowania niż partia nie jest jej atutem. Coraz częściej mówi się też o awuesizacji sojuszu, za co współodpowiedzialny jest premier - opowiada znana posłanka SLD. Już nawet Izabella Sierakowska publicznie oświadczyła, że zawiodła się na Millerze. Premier jest więc naciskany przez prezydenta, opozycję, opinię publiczną oraz rosnącą część własnego zaplecza.
SLD-PO-PSL
Nie szóstego, lecz trzynastego maja Jerzy Hausner zostanie premierem - głoszą rozpowszechniane w Sejmie plotki. W jeszcze innych pogłoskach mówi się o połowie czerwca (tuż po euroreferendum) albo o połowie września. Ludzie Ordynackiej, czyli polityczne zaplecze Aleksandra Kwaśniewskiego, forsują odejście Millera jeszcze przed referendum europejskim i kongresem SLD. Ewentualny sukces w referendum i partyjna reelekcja Leszka Millera oznaczałyby nie tylko umocnienie jego pozycji w partii, ale i porzucenie przez prezydenckie środowisko myśli o przebudowie SLD w formację podobną do obecnej brytyjskiej Partii Pracy. Dlatego w Pałacu Prezydenckim zrodził się w ostatnich dniach pomysł powołania nowej koalicji rządowej: SLD-PSL-PO, dysponującej 289 głosami w Sejmie. Na jej czele mógłby stanąć polityk Platformy Obywatelskiej lub PSL. Wymienia się Donalda Tuska, Jana Krzysztofa Bieleckiego oraz Janusza Wojciechowskiego. - To polityczna science fiction, bo platforma nie po to jest w opozycji, żeby teraz zacierać polityczne podziały. W ogóle nie rozważamy takiej koncepcji, a ja sam nie konsultowałem tych pomysłów z prezydentem - mówi "Wprost" Donald Tusk, wicemarszałek Sejmu.
- To byłoby bardzo intere-sujące rozwiązanie - deklaruje natomiast w rozmowie z "Wprost" Michał Strąk, doradca dwóch liderów partii chłopskiej - prezesa Jarosława Kalinowskiego oraz wicemarszałka Sejmu Janusza Wojciechowskiego. Ludowcy wychodzą z założenia, że taka koalicja mogłaby stanowić przymiarkę do układu po następnych wyborach parlamentarnych. Wtedy w miejsce SLD weszłoby Prawo i Sprawiedliwość i gotowa byłaby koalicja rządowa. Żeby uwiarygodnić plany tworzenia koalicji SLD-PO-PSL, prezydent Kwaśniewski znacznie ocieplił w ostatnim czasie stosunki z ludowcami: w ekspresowym tempie podpisał ustawę o ustroju rolnym, a przy okazji odbył długą rozmowę z Jarosławem Kalinowskim. Miał sondować, czy prezes PSL poparłby nowe rozdanie, zakładając, że przedstawiciel ludowców nie zostałby szefem rządu.
Do ludowców pielgrzymują także liderzy SLD, namawiając ich, by powrócili do rządu. Z jednej strony robi to - w imieniu premiera - Mariusz Łapiński, szef SLD na Mazowszu i były minister zdrowia. Z drugiej strony, do odtworzenia koalicji ma przekonywać Józef Oleksy. Tyle że w tym nowym rozdaniu Leszek Miller nie byłby już szefem rządu.
Sojusz Lewicy Demokratycznej Solidarność
"Pokazano nam, jak nie należy rządzić. Bałagan, marnotrawstwo publicznego dobra, konflikty i nieudolność. Trudno było znaleźć miesiąc bez skandalu, podejrzeń o korupcję, przykładów prywaty i kłótni o władzę" - to nie są słowa jednego z obecnych liderów opozycji, lecz fragment exposé Leszka Millera oceniającego rząd Jerzego Buzka. Okazuje się, że w polityce też obowiązuje zasada: kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Rząd SLD-UP ma większe kłopoty niż gabinet AWS, a SLD coraz bardziej zaczyna przypominać AWS.
Na razie sojusz ma jeszcze 17-25 proc. zwolenników, warto jednak pamiętać, że na początku kadencji, w listopadzie 2001 r., poparcie dla SLD wynosiło 50 proc. - Gdybyśmy w sondażach partyjnych spadli na drugie miejsce, natychmiast doszłoby do rewolucji w sojuszu. Jedynie wciąż względnie dobra pozycja SLD ratuje dupę Leszkowi - obrazowo tłumaczy minister w gabinecie Millera. Coraz wyraźniej jednak widać, że SLD wkroczył na utorowaną przez polską prawicę drogę samodestrukcji. Partia znana do tej pory z silnego przywództwa zaczyna się przeistaczać w formację pozbawioną głowy - Miller stał się zakładnikiem partyjnych baronów, bez których wsparcia nie podejmuje żadnej istotnej decyzji ani w SLD, ani w rządzie. Największymi harcownikami są w sojuszu politycy związani ze Stowarzyszeniem Ordynacka, którzy otwarcie głoszą potrzebę wymiany Millera, a nawet wyjścia z SLD i tworzenia nowej partii pod kierownictwem Józefa Oleksego. Taką koncepcję ogłosił w połowie kwietnia prof. Lech Witkowski, wiceprzewodniczący Ordynackiej w Toruniu.
Dzielenie SLD
- W wyniku obecnego kryzysu SLD może się stać średniakiem na polskiej scenie politycznej, a w efekcie może dojść do rozbicia tej partii na dwie formacje: jedną centrową, a drugą twardą ideologicznie, której bliżej będzie do tygodnika "Nie" niż do "Gazety Wyborczej" czy nawet "Trybuny" - przewiduje prof. Andrzej Rychard, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Wymiana ekipy rządowej i premiera przy zachowaniu tej samej koalicji mogłaby na krótko poprawić notowania nie tylko rządu, ale i sojuszu. Problemem jest to, że wielu polityków lewicy mentalnie ukształtowała PRL, a przed 1989 r. człowiek, który odchodził ze stanowiska I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR albo z funkcji premiera, nie mógł nawet marzyć o powrocie do władzy. Leszek Miller nie da się w ten sposób zmarginalizować, dlatego będzie walczył o utrzymanie władzy, bo to de facto oznacza walkę o polityczny byt.
Premier Andrzej Lepper
SLD jest wprawdzie wciąż silny słabością prawicy, ale jednak słabnie, na czym korzystają przede wszystkim Samoobrona i Liga Polskich Rodzin. Jest paradoksem polskiej polityki, że ugrupowania te mogą stworzyć swoiste centrum, tyle że będzie to populistyczne centrum. - To jest o wiele bardziej niepokojące niż kryzys w SLD. W Polsce rodzi się polityczne centrum, które nie jest - jak w większości zdrowych demokracji - złożone z przewidywalnych partii liberalnych, lecz z ugrupowań skrajnych i nieprzewidywalnych. Ludzie zniechęceni do polityki omijają szerokim łukiem liberałów, wybierając tych, którzy nie kojarzą im się z dotychczasowym establishmentem - uważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński, politolog z Instytutu Nauk Politycznych PAN. Efektem trwania rządu Leszka Millera i słabnięcia SLD może więc być przyszły rząd z premierem Andrzejem Lepperem, ministrem spraw zagranicznych Romanem Giertychem, minister finansów Renatą Beger i szefem MSWiA Stanisławem Łyżwińskim.
Skoro nie da się Leszka Mill-era odwołać, trzeba tak na niego naciskać, żeby odwołał się sam - tak najkrócej wygląda strategia zmiany premiera. Sporne jest tylko to, czyja to jest strategia. Ale że jest, widać na każdym kroku. To, co najważniejsze, wydarzy się 6 maja - zaczęli zgodnie mówić kilka dni temu politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego. 6 maja o 20.00 w telewizyjnej Jedynce mają wystąpić prezydent i premier i ogłosić zmianę szefa gabinetu. Leszka Millera zastąpi Jerzy Hausner, minister gospodarki i pracy, bo taka jest wola Aleksandra Kwaśniewskiego - mówią jedni. Następcą Millera będzie Józef Oleksy, bo tylko na taką roszadę zgodzi się SLD - twierdzą drudzy. Problemem jest tylko to, że Leszek Miller nie zamierza ustępować.
Podczas sobotnich zeznań przed sejmową komisją śledczą Miller zachowywał się tak, jakby afera Rywina nie miała żadnego wpływu na notowania rządu (10 proc. poparcia według OBOP), SLD (17 proc. poparcia według badań Pentora dla "Wprost") i jego samego (16 proc. poparcia wedle OBOP). Miller zachowywał się podobnie jak Gomułka i Gierek w końcówce swoich rządów. Różnica polega na tym, że tym ostatnim można było zakomunikować, że już nie rządzą, podczas gdy mający demokratyczny mandat Miller sam musiałby się na to zdecydować. - W partii coraz więcej osób dostrzega, że premier mający gorsze notowania niż partia nie jest jej atutem. Coraz częściej mówi się też o awuesizacji sojuszu, za co współodpowiedzialny jest premier - opowiada znana posłanka SLD. Już nawet Izabella Sierakowska publicznie oświadczyła, że zawiodła się na Millerze. Premier jest więc naciskany przez prezydenta, opozycję, opinię publiczną oraz rosnącą część własnego zaplecza.
SLD-PO-PSL
Nie szóstego, lecz trzynastego maja Jerzy Hausner zostanie premierem - głoszą rozpowszechniane w Sejmie plotki. W jeszcze innych pogłoskach mówi się o połowie czerwca (tuż po euroreferendum) albo o połowie września. Ludzie Ordynackiej, czyli polityczne zaplecze Aleksandra Kwaśniewskiego, forsują odejście Millera jeszcze przed referendum europejskim i kongresem SLD. Ewentualny sukces w referendum i partyjna reelekcja Leszka Millera oznaczałyby nie tylko umocnienie jego pozycji w partii, ale i porzucenie przez prezydenckie środowisko myśli o przebudowie SLD w formację podobną do obecnej brytyjskiej Partii Pracy. Dlatego w Pałacu Prezydenckim zrodził się w ostatnich dniach pomysł powołania nowej koalicji rządowej: SLD-PSL-PO, dysponującej 289 głosami w Sejmie. Na jej czele mógłby stanąć polityk Platformy Obywatelskiej lub PSL. Wymienia się Donalda Tuska, Jana Krzysztofa Bieleckiego oraz Janusza Wojciechowskiego. - To polityczna science fiction, bo platforma nie po to jest w opozycji, żeby teraz zacierać polityczne podziały. W ogóle nie rozważamy takiej koncepcji, a ja sam nie konsultowałem tych pomysłów z prezydentem - mówi "Wprost" Donald Tusk, wicemarszałek Sejmu.
- To byłoby bardzo intere-sujące rozwiązanie - deklaruje natomiast w rozmowie z "Wprost" Michał Strąk, doradca dwóch liderów partii chłopskiej - prezesa Jarosława Kalinowskiego oraz wicemarszałka Sejmu Janusza Wojciechowskiego. Ludowcy wychodzą z założenia, że taka koalicja mogłaby stanowić przymiarkę do układu po następnych wyborach parlamentarnych. Wtedy w miejsce SLD weszłoby Prawo i Sprawiedliwość i gotowa byłaby koalicja rządowa. Żeby uwiarygodnić plany tworzenia koalicji SLD-PO-PSL, prezydent Kwaśniewski znacznie ocieplił w ostatnim czasie stosunki z ludowcami: w ekspresowym tempie podpisał ustawę o ustroju rolnym, a przy okazji odbył długą rozmowę z Jarosławem Kalinowskim. Miał sondować, czy prezes PSL poparłby nowe rozdanie, zakładając, że przedstawiciel ludowców nie zostałby szefem rządu.
Do ludowców pielgrzymują także liderzy SLD, namawiając ich, by powrócili do rządu. Z jednej strony robi to - w imieniu premiera - Mariusz Łapiński, szef SLD na Mazowszu i były minister zdrowia. Z drugiej strony, do odtworzenia koalicji ma przekonywać Józef Oleksy. Tyle że w tym nowym rozdaniu Leszek Miller nie byłby już szefem rządu.
Sojusz Lewicy Demokratycznej Solidarność
"Pokazano nam, jak nie należy rządzić. Bałagan, marnotrawstwo publicznego dobra, konflikty i nieudolność. Trudno było znaleźć miesiąc bez skandalu, podejrzeń o korupcję, przykładów prywaty i kłótni o władzę" - to nie są słowa jednego z obecnych liderów opozycji, lecz fragment exposé Leszka Millera oceniającego rząd Jerzego Buzka. Okazuje się, że w polityce też obowiązuje zasada: kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Rząd SLD-UP ma większe kłopoty niż gabinet AWS, a SLD coraz bardziej zaczyna przypominać AWS.
Na razie sojusz ma jeszcze 17-25 proc. zwolenników, warto jednak pamiętać, że na początku kadencji, w listopadzie 2001 r., poparcie dla SLD wynosiło 50 proc. - Gdybyśmy w sondażach partyjnych spadli na drugie miejsce, natychmiast doszłoby do rewolucji w sojuszu. Jedynie wciąż względnie dobra pozycja SLD ratuje dupę Leszkowi - obrazowo tłumaczy minister w gabinecie Millera. Coraz wyraźniej jednak widać, że SLD wkroczył na utorowaną przez polską prawicę drogę samodestrukcji. Partia znana do tej pory z silnego przywództwa zaczyna się przeistaczać w formację pozbawioną głowy - Miller stał się zakładnikiem partyjnych baronów, bez których wsparcia nie podejmuje żadnej istotnej decyzji ani w SLD, ani w rządzie. Największymi harcownikami są w sojuszu politycy związani ze Stowarzyszeniem Ordynacka, którzy otwarcie głoszą potrzebę wymiany Millera, a nawet wyjścia z SLD i tworzenia nowej partii pod kierownictwem Józefa Oleksego. Taką koncepcję ogłosił w połowie kwietnia prof. Lech Witkowski, wiceprzewodniczący Ordynackiej w Toruniu.
Dzielenie SLD
- W wyniku obecnego kryzysu SLD może się stać średniakiem na polskiej scenie politycznej, a w efekcie może dojść do rozbicia tej partii na dwie formacje: jedną centrową, a drugą twardą ideologicznie, której bliżej będzie do tygodnika "Nie" niż do "Gazety Wyborczej" czy nawet "Trybuny" - przewiduje prof. Andrzej Rychard, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Wymiana ekipy rządowej i premiera przy zachowaniu tej samej koalicji mogłaby na krótko poprawić notowania nie tylko rządu, ale i sojuszu. Problemem jest to, że wielu polityków lewicy mentalnie ukształtowała PRL, a przed 1989 r. człowiek, który odchodził ze stanowiska I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR albo z funkcji premiera, nie mógł nawet marzyć o powrocie do władzy. Leszek Miller nie da się w ten sposób zmarginalizować, dlatego będzie walczył o utrzymanie władzy, bo to de facto oznacza walkę o polityczny byt.
Premier Andrzej Lepper
SLD jest wprawdzie wciąż silny słabością prawicy, ale jednak słabnie, na czym korzystają przede wszystkim Samoobrona i Liga Polskich Rodzin. Jest paradoksem polskiej polityki, że ugrupowania te mogą stworzyć swoiste centrum, tyle że będzie to populistyczne centrum. - To jest o wiele bardziej niepokojące niż kryzys w SLD. W Polsce rodzi się polityczne centrum, które nie jest - jak w większości zdrowych demokracji - złożone z przewidywalnych partii liberalnych, lecz z ugrupowań skrajnych i nieprzewidywalnych. Ludzie zniechęceni do polityki omijają szerokim łukiem liberałów, wybierając tych, którzy nie kojarzą im się z dotychczasowym establishmentem - uważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński, politolog z Instytutu Nauk Politycznych PAN. Efektem trwania rządu Leszka Millera i słabnięcia SLD może więc być przyszły rząd z premierem Andrzejem Lepperem, ministrem spraw zagranicznych Romanem Giertychem, minister finansów Renatą Beger i szefem MSWiA Stanisławem Łyżwińskim.
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.