Funkcjonowanie wszystkich sektorów służby zdrowia jest kontrolowane odgórnie. Pacjenci nie mają swobody wyboru, zgodnie z zasadą: otrzymujesz darmową opiekę medyczną, my zaś zdecydujemy, jaką opiekę otrzymasz i w jakim wymiarze. Zatłoczone szpitale, długie kolejki w poczekalniach, odkładane operacje, wszechobecna korupcja". Mimo wielu podobieństw nie jest to opis polskiej służby zdrowia w 2003 r., ale modelu sowieckiej opieki zdrowotnej w latach 60. Model ten przedstawili János Kornai i Karen Eggleston w książce "Reforma służby zdrowia w Europie Wschodniej".
Likwidacja grozi połowie szpitali
Funkcjonowanie wszystkich sektorów służby zdrowia jest kontrolowane odgórnie. Pacjenci nie mają swobody wyboru, zgodnie z zasadą: otrzymujesz darmową opiekę medyczną, my zaś zdecydujemy, jaką opiekę otrzymasz i w jakim wymiarze. Zatłoczone szpitale, długie kolejki w poczekalniach, odkładane operacje, wszechobecna korupcja". Mimo wielu podobieństw nie jest to opis polskiej służby zdrowia w 2003 r., ale modelu sowieckiej opieki zdrowotnej w latach 60. Model ten przedstawili János Kornai i Karen Eggleston w książce "Reforma służby zdrowia w Europie Wschodniej".
W dwudziestu pomorskich szpitalach, m. in. w Kościerzynie, już wkrótce zabraknie środków znieczulających i przeciwbólowych, a to uniemożliwi przyjmowanie pacjentów. W białostockim szpitalu im. Śniadeckiego zepsuł się tomograf komputerowy i nie ma pieniędzy na jego naprawę, więc ograniczono diagnostykę. Aby dostać się do specjalisty w lubelskim Szpitalu Klinicznym nr 4, pacjenci ustawiają się w kolejce o czwartej rano. Właściwie ustawiają się w kolejce do kolejki, bo na wizytę u endokrynologa, neurologa, kardiologa czy alergologa muszą czekać do czterech miesięcy. W Lublinie chorzy na nowotwory czekają dwa miesiące na ratujące życie naświetlenia. Dla prawie połowy z nich oznacza to przegraną walkę z rakiem. - Żeby dostać się do ortodonty, trzeba czekać rok, a nawet dłużej - mówi Artur Puszko, dyrektor szpitala w Dębicy. W styczniu w Częstochowie zmarł w karetce pogotowia pacjent, którego nie chciał przyjąć żaden szpital - z braku wolnego respiratora.
Totalna plajta
Długi szpitali sięgają już 9 mld zł i dotyczą 80 proc. placówek. Tylko długi pomorskich szpitali wynoszą 500 mln zł. - Jesteśmy winni firmom za leki, sprzęt medyczny, materiały opatrunkowe. Nie mamy z cze-go płacić składek za ZUS i opłacać rachunków telefonicznych. Przybywa tylko pism z ostatecznym wezwaniem do zapłaty - mówi Leszek Klimaszewski, zastępca dyrektora szpitala wojewódzkiego w Gdańsku. Choć szpital w Kościerzynie istnieje dopiero cztery lata, jego długi (głównie zaległości wobec dostawców) przekroczyły 30 mln zł. - Toniemy w długach sięgających ponad 9 mln zł. Już od miesięcy komornicy zabierają nam pieniądze bezpośrednio z kont. Każdego miesiąca musimy wybierać: nie płacić pensji czy ratować życie pacjentów. W ubiegłym roku zwolniliśmy ponad 170 osób. Tym, którzy zostali, wypłaciliśmy po 460 zł - mówi Piotr Dłubis, dyrektor Szpitala im. Jędrzeja Śniadeckiego w Katowicach.
W ubiegły piątek sejmik województwa dolnośląskiego zdecydował o likwidacji szpitala im. Rydygiera we Wrocławiu. - Do końca sierpnia zakończymy działalność, bo okazało się, że nikt nie jest w stanie uratować zadłużonej placówki - mówi dyrektor Jacek Włosek. Jej dług wynosi 27 mln zł. Pracę straci 300 pielęgniarek i lekarzy. Szpital Specjalistyczny w Kościerzynie nie miałby pieniędzy na wyżywienie, gdyby nie dochody ze szpitalnej szatni i parkingu. - Nie ma miesiąca, żeby nie brakowało pieniędzy na zapłatę za leki, sprzęt medyczny i środki opatrunkowe - mówi Maria Owczarek-Szymborska, dyrektor łódzkiego szpitala im. Biegańskiego. W szpitalu w Świeciu tuż po Wielkanocy odłączono telefony - z powodu nie zapłaconych rachunków. - Mamy milionowy dług i musimy nieustannie negocjować z dostawcami mediów o prolongatę spłat. Wielu chorych może nie być w stanie dojechać do dalej położonych ośrodków, jeśli nasz szpital będzie zlikwidowany - mówi Krzysztof Kozak, dyrektor szpitala w Gryficach.
Dyrekcja szpitala dziecięcego w Olsztynie, ratując go przed plajtą, obniżyła płace 700 pracownikom. Lekarze na kontraktach będą zarabiali o 15-20 proc. mniej niż dotychczas. - Płaciłam, dopóki mogłam. Do końca roku zaoszczędzimy w ten sposób około miliona złotych - mówi Elżbieta Kolender, dyrektor szpitala (zadłużonego na 3,4 mln zł). Dostawcy szpitala zapowiedzieli, że jeśli nie otrzymają zaległych pieniędzy, nie będą dostarczać towarów. Cięcie płac ogłosiła również Joanna Czużdaniuk, dyrektor Szpitala Miejskiego w Olsztynie (6 mln zł długu). W Gryficach pracownicy nie dostali wypłaty za marzec, a dostawcy lekarstw zapowiedzieli, że wstrzymają dostawy. Podobnie jest w szpitalach w Choszcznie, Pyrzycach i Kołobrzegu.
Redukcję liczby szpitali z 67 do 30 oraz zmniejszenie liczby łóżek w szpitalach z 55 do 30 na 10 tys. mieszkańców do 2005 r. zakłada plan Małopolskiego Programu Ochrony Zdrowia opracowany przez Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego. Ma to pozwolić małopolskim szpitalom zadłużonym na ponad 255 mln zł na uniknięcie krachu. W Zachodniopomorskiem już w maju może być zamkniętych pięć szpitali. W województwie dolnośląskim ma zostać zlikwidowanych trzynaście placówek, w tym cztery we Wrocławiu, m. in. szpital im. Babińskiego, szpital MSWiA, szpital kolejowy i szpital rehabilitacyjny dla szkół wyższych. Zniknie trzy tysiące łóżek, a pracę straci prawie pięć tysięcy osób.
Ekonomia oszustwa
Już co trzeci szpital w Polsce stracił płynność finansową, a w połowie roku będzie tak w co drugim szpitalu. W co czwartym nie wypłaca się regularnie wynagrodzeń, w połowie roku będzie tak w co drugim. W ponad 50 placówkach trwają akcje protestacyjne, głównie w województwach zachodniopomorskim, lubuskim, łódzkim, dolnośląskim i podlaskim. Likwidowanie szpitali ma sens, bo w Polsce mamy za dużo szpitalnych łóżek: 62 na 10 tys. mieszkańców, podczas gdy w USA - 41, Wielkiej Brytanii - 49, Szwecji - 52, Holandii - 55. Wbrew pozorom mamy też za dużo lekarzy - na jednego przypada 425 pacjentów, podczas gdy w Kanadzie - 465, w Japonii - 542, a w Wielkiej Brytanii - 641. Tyle że w Polsce upadek grozi wcale nie najgorszym szpitalom, lecz tym, którym nie przeszkadzano w zadłużaniu się (choćby czterema akcjami umorzenia długów i ich gwarantowaniem przez samorządy), co paradoksalnie doprowadziło do ich unowocześnienia.
Z powodów politycznych (konstytucja gwarantuje wszystkim wszystko) na publicznym medycznym rynku świadczy się co najmniej 12-15 proc. usług więcej, niż jest na to pieniędzy (w czasach PRL nawet 30 proc.). W poprzednim systemie oznaczało to kolejki do lekarza, a w razie potrzeby drukowanie pieniędzy. Po wprowadzeniu kas chorych oznacza permanentne zadłużanie się szpitali. Po powołaniu Narodowego Funduszu Zdrowia będą i kolejki, i zadłużanie się. Kolejne rządy - z wyjątkiem gabinetu Jerzego Buzka, który próbował przynajmniej policzyć, na co rzeczywiście nas stać w służbie zdrowia - nie chciały publicznie przyznać, że Polska (mająca cztero-, pięciokrotnie niższy PKB na mieszkańca niż kraje UE) nie może wydawać na usługi medyczne więcej, niż ma na to w kasie, czyli taki sam odsetek PKB (około 6-7 proc.), jak USA, Kanada, Japonia czy Wielka Brytania. Obecnie wprowadzono limitowanie świadczeń medycznych, bo Ministerstwo Finansów obliczyło, że długi służby zdrowia grożą krachem finansów publicznych. I okazało się, że jest gorzej, niż można było przypuszczać: 80 proc. szpitali i oddziałów nie ma pieniędzy już w połowie miesiąca.
- W grudniu ubiegłego roku zoperowaliśmy 80 pacjentów, w kwietniu, po wejściu w życie ustawy o NFZ, już tylko 45, bo na więcej nie dano nam pieniędzy w ramach limitowania usług - opowiada Piotr Kołtowski, dyrektor ds. medycznych Dolnośląskiego Centrum Chorób Serca Medinet we Wrocławiu. - Oceniamy, że z powodu narzuconych limitów prawie trzy tysiące pacjentów odprawimy z kwitkiem - dodaje Wiesław Przyszlak, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Klinicznego w Lublinie.
- W systemie opieki zdrowotnej mamy do czynienia z moralnym hazardem, czyli generowaniem kosztów bez ponoszenia odpowiedzialności za ich pokrycie. Czy samorządy, które odeszły po wyborach jesienią 2002 r., poniosły jakąś odpowiedzialność za fatalny nadzór właścicielski i rosnące długi podległych im placówek? - pyta dr Katarzyna Tymowska, szefowa podyplomowego studium Ekonomika Zdrowia.
Chroniąc szpitale na własnym terenie, samorządy biorą dla nich kredyty (same gwarancje już nie wystarczają), ale większość idzie na pokrycie starych zobowiązań albo na zaległe płace. Banki nie chcą już jednak pożyczać na potrzeby służby zdrowia, co wkrótce (lipiec - sierpień) spowoduje ogromne zatory płatnicze. Jednocześnie samorządy nie mogą przejąć długów szpitali, bo przekroczyłyby dopuszczalny przez prawo poziom zadłużenia w wysokości 60 proc. rocznych dochodów.
Czarne listy dłużników
Dyrektorzy szpitali przewidują, że w sierpniu tego roku nastąpi totalny kryzys w zaopatrzeniu: zabraknie nawet podstawowych leków i środków opatrunkowych. Skutkiem powołania Narodowego Funduszu Zdrowia jest m. in. przepis, który uniemożliwia komornikowi zajęcie wszystkich środków na koncie zadłużonej placówki. Pozwala jedynie na ściąganie czwartej części długów (szpitale stały się chronionymi prawnie "państwowymi jednostkami organizacyjnymi"). - W szpitalach nie płacących za towar mam zamrożoną równowartość trzymiesięcznych obrotów firmy. Wygrałem wszystkie procesy o spłatę długów, ale to papierowe zwycięstwo, bo komornik nie będzie mógł odzyskać moich pieniędzy - mówi Krzysztof Raczyński, prezes Tricomedu, największego w Polsce producenta materiałów wszczepiennych. - Firmy zaopatrujące placówki medyczne w sprzęt i lekarstwa nie będą ryzykowały strat i po prostu zerwą współpracę ze szpitalami - mówi Mariusz Lewandowski z Polskiej Izby Przemysłu Farmaceutycznego i Wyrobów Medycznych. Jeśli wierzyciele nie odzyskają pieniędzy, z rynku zniknie część firm, przede wszystkim krajowi producenci nie mający rezerw finansowych. Wzrosną więc ceny sprzętu medycznego i leków. Jednocześnie najbardziej zadłużone szpitale nie będą mogły nawet marzyć o dostawach, w efekcie nie będą miały czym leczyć chorych.
Wierzyciele szpitali porozumieli się i składają do sądów grupowe pozwy o postawienie w stan upadłości szpitali dłużników. Prawnicy wierzycieli znaleźli lukę w przepisach pozwalającą na postawienie w stan likwidacji publicznego zakładu ochrony zdrowia. Warunkiem jest istnienie na tym samym terenie placówki mogącej przejąć zadania likwidowanej. Powstają też czarne listy dłużników, z którymi nie należy współpracować. Taką listę przygotowuje na przykład Polska Izba Przemysłu Farmaceutycznego i Wyrobów Medycznych.
- Problem z listą polega na tym, że znalazły się na niej niemal wszystkie placówki służby zdrowia w Polsce - mówi Mariusz Lewandowski.
Pacjencie, lecz się sam!
Nie ma państwa na świecie, które zagwarantowałoby swoim obywatelom pełną opiekę medyczną. W razie choroby mieszkańcy USA, Wielkiej Brytanii czy Holandii sami muszą ponosić dodatkowe koszty leczenia, zwłaszcza długotrwałego. - Nie da się uniknąć wprowadzenia konkurencyjnych ubezpieczalni, najlepiej prywatnych. Obywatele mogliby wtedy wybierać, do której chcą się zapisać, tak jak jest z ubezpieczeniami OC w motoryzacji - mówi Jarosław Kozera, dyrektor szpitala wojewódzkiego w Bydgoszczy.
- Opieka medyczna w Polsce funkcjonuje jeszcze jako tako tylko dzięki szarej strefie. Tylko dzięki mniej lub bardziej formalnemu płaceniu lekarzom pacjenci dochodzą do zdrowia, a medycy nie uciekają z zawodu - mówi Marek Wójtowicz, szef Związku Menedżerów Służby Zdrowia. To, że szara strefa ratuje służbę zdrowia w Polsce, jest jednak wyrazem totalnej degrengolady systemu. Pierwsze doświadczenia z Narodowym Funduszem Zdrowia dowodzą, że najprawdopodobniej nadal będziemy mieć sprawdzony system socjalistycznej opieki zdrowotnej: pacjent na operację będzie przychodził do szpitala z własnym bandażem, skalpelem i łóżkiem, a być może także z opłaconym w szarej strefie lekarzem. O ile szpital będzie jeszcze w ogóle istniał.
Funkcjonowanie wszystkich sektorów służby zdrowia jest kontrolowane odgórnie. Pacjenci nie mają swobody wyboru, zgodnie z zasadą: otrzymujesz darmową opiekę medyczną, my zaś zdecydujemy, jaką opiekę otrzymasz i w jakim wymiarze. Zatłoczone szpitale, długie kolejki w poczekalniach, odkładane operacje, wszechobecna korupcja". Mimo wielu podobieństw nie jest to opis polskiej służby zdrowia w 2003 r., ale modelu sowieckiej opieki zdrowotnej w latach 60. Model ten przedstawili János Kornai i Karen Eggleston w książce "Reforma służby zdrowia w Europie Wschodniej".
W dwudziestu pomorskich szpitalach, m. in. w Kościerzynie, już wkrótce zabraknie środków znieczulających i przeciwbólowych, a to uniemożliwi przyjmowanie pacjentów. W białostockim szpitalu im. Śniadeckiego zepsuł się tomograf komputerowy i nie ma pieniędzy na jego naprawę, więc ograniczono diagnostykę. Aby dostać się do specjalisty w lubelskim Szpitalu Klinicznym nr 4, pacjenci ustawiają się w kolejce o czwartej rano. Właściwie ustawiają się w kolejce do kolejki, bo na wizytę u endokrynologa, neurologa, kardiologa czy alergologa muszą czekać do czterech miesięcy. W Lublinie chorzy na nowotwory czekają dwa miesiące na ratujące życie naświetlenia. Dla prawie połowy z nich oznacza to przegraną walkę z rakiem. - Żeby dostać się do ortodonty, trzeba czekać rok, a nawet dłużej - mówi Artur Puszko, dyrektor szpitala w Dębicy. W styczniu w Częstochowie zmarł w karetce pogotowia pacjent, którego nie chciał przyjąć żaden szpital - z braku wolnego respiratora.
Totalna plajta
Długi szpitali sięgają już 9 mld zł i dotyczą 80 proc. placówek. Tylko długi pomorskich szpitali wynoszą 500 mln zł. - Jesteśmy winni firmom za leki, sprzęt medyczny, materiały opatrunkowe. Nie mamy z cze-go płacić składek za ZUS i opłacać rachunków telefonicznych. Przybywa tylko pism z ostatecznym wezwaniem do zapłaty - mówi Leszek Klimaszewski, zastępca dyrektora szpitala wojewódzkiego w Gdańsku. Choć szpital w Kościerzynie istnieje dopiero cztery lata, jego długi (głównie zaległości wobec dostawców) przekroczyły 30 mln zł. - Toniemy w długach sięgających ponad 9 mln zł. Już od miesięcy komornicy zabierają nam pieniądze bezpośrednio z kont. Każdego miesiąca musimy wybierać: nie płacić pensji czy ratować życie pacjentów. W ubiegłym roku zwolniliśmy ponad 170 osób. Tym, którzy zostali, wypłaciliśmy po 460 zł - mówi Piotr Dłubis, dyrektor Szpitala im. Jędrzeja Śniadeckiego w Katowicach.
W ubiegły piątek sejmik województwa dolnośląskiego zdecydował o likwidacji szpitala im. Rydygiera we Wrocławiu. - Do końca sierpnia zakończymy działalność, bo okazało się, że nikt nie jest w stanie uratować zadłużonej placówki - mówi dyrektor Jacek Włosek. Jej dług wynosi 27 mln zł. Pracę straci 300 pielęgniarek i lekarzy. Szpital Specjalistyczny w Kościerzynie nie miałby pieniędzy na wyżywienie, gdyby nie dochody ze szpitalnej szatni i parkingu. - Nie ma miesiąca, żeby nie brakowało pieniędzy na zapłatę za leki, sprzęt medyczny i środki opatrunkowe - mówi Maria Owczarek-Szymborska, dyrektor łódzkiego szpitala im. Biegańskiego. W szpitalu w Świeciu tuż po Wielkanocy odłączono telefony - z powodu nie zapłaconych rachunków. - Mamy milionowy dług i musimy nieustannie negocjować z dostawcami mediów o prolongatę spłat. Wielu chorych może nie być w stanie dojechać do dalej położonych ośrodków, jeśli nasz szpital będzie zlikwidowany - mówi Krzysztof Kozak, dyrektor szpitala w Gryficach.
Dyrekcja szpitala dziecięcego w Olsztynie, ratując go przed plajtą, obniżyła płace 700 pracownikom. Lekarze na kontraktach będą zarabiali o 15-20 proc. mniej niż dotychczas. - Płaciłam, dopóki mogłam. Do końca roku zaoszczędzimy w ten sposób około miliona złotych - mówi Elżbieta Kolender, dyrektor szpitala (zadłużonego na 3,4 mln zł). Dostawcy szpitala zapowiedzieli, że jeśli nie otrzymają zaległych pieniędzy, nie będą dostarczać towarów. Cięcie płac ogłosiła również Joanna Czużdaniuk, dyrektor Szpitala Miejskiego w Olsztynie (6 mln zł długu). W Gryficach pracownicy nie dostali wypłaty za marzec, a dostawcy lekarstw zapowiedzieli, że wstrzymają dostawy. Podobnie jest w szpitalach w Choszcznie, Pyrzycach i Kołobrzegu.
Redukcję liczby szpitali z 67 do 30 oraz zmniejszenie liczby łóżek w szpitalach z 55 do 30 na 10 tys. mieszkańców do 2005 r. zakłada plan Małopolskiego Programu Ochrony Zdrowia opracowany przez Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego. Ma to pozwolić małopolskim szpitalom zadłużonym na ponad 255 mln zł na uniknięcie krachu. W Zachodniopomorskiem już w maju może być zamkniętych pięć szpitali. W województwie dolnośląskim ma zostać zlikwidowanych trzynaście placówek, w tym cztery we Wrocławiu, m. in. szpital im. Babińskiego, szpital MSWiA, szpital kolejowy i szpital rehabilitacyjny dla szkół wyższych. Zniknie trzy tysiące łóżek, a pracę straci prawie pięć tysięcy osób.
Ekonomia oszustwa
Już co trzeci szpital w Polsce stracił płynność finansową, a w połowie roku będzie tak w co drugim szpitalu. W co czwartym nie wypłaca się regularnie wynagrodzeń, w połowie roku będzie tak w co drugim. W ponad 50 placówkach trwają akcje protestacyjne, głównie w województwach zachodniopomorskim, lubuskim, łódzkim, dolnośląskim i podlaskim. Likwidowanie szpitali ma sens, bo w Polsce mamy za dużo szpitalnych łóżek: 62 na 10 tys. mieszkańców, podczas gdy w USA - 41, Wielkiej Brytanii - 49, Szwecji - 52, Holandii - 55. Wbrew pozorom mamy też za dużo lekarzy - na jednego przypada 425 pacjentów, podczas gdy w Kanadzie - 465, w Japonii - 542, a w Wielkiej Brytanii - 641. Tyle że w Polsce upadek grozi wcale nie najgorszym szpitalom, lecz tym, którym nie przeszkadzano w zadłużaniu się (choćby czterema akcjami umorzenia długów i ich gwarantowaniem przez samorządy), co paradoksalnie doprowadziło do ich unowocześnienia.
Z powodów politycznych (konstytucja gwarantuje wszystkim wszystko) na publicznym medycznym rynku świadczy się co najmniej 12-15 proc. usług więcej, niż jest na to pieniędzy (w czasach PRL nawet 30 proc.). W poprzednim systemie oznaczało to kolejki do lekarza, a w razie potrzeby drukowanie pieniędzy. Po wprowadzeniu kas chorych oznacza permanentne zadłużanie się szpitali. Po powołaniu Narodowego Funduszu Zdrowia będą i kolejki, i zadłużanie się. Kolejne rządy - z wyjątkiem gabinetu Jerzego Buzka, który próbował przynajmniej policzyć, na co rzeczywiście nas stać w służbie zdrowia - nie chciały publicznie przyznać, że Polska (mająca cztero-, pięciokrotnie niższy PKB na mieszkańca niż kraje UE) nie może wydawać na usługi medyczne więcej, niż ma na to w kasie, czyli taki sam odsetek PKB (około 6-7 proc.), jak USA, Kanada, Japonia czy Wielka Brytania. Obecnie wprowadzono limitowanie świadczeń medycznych, bo Ministerstwo Finansów obliczyło, że długi służby zdrowia grożą krachem finansów publicznych. I okazało się, że jest gorzej, niż można było przypuszczać: 80 proc. szpitali i oddziałów nie ma pieniędzy już w połowie miesiąca.
- W grudniu ubiegłego roku zoperowaliśmy 80 pacjentów, w kwietniu, po wejściu w życie ustawy o NFZ, już tylko 45, bo na więcej nie dano nam pieniędzy w ramach limitowania usług - opowiada Piotr Kołtowski, dyrektor ds. medycznych Dolnośląskiego Centrum Chorób Serca Medinet we Wrocławiu. - Oceniamy, że z powodu narzuconych limitów prawie trzy tysiące pacjentów odprawimy z kwitkiem - dodaje Wiesław Przyszlak, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Klinicznego w Lublinie.
- W systemie opieki zdrowotnej mamy do czynienia z moralnym hazardem, czyli generowaniem kosztów bez ponoszenia odpowiedzialności za ich pokrycie. Czy samorządy, które odeszły po wyborach jesienią 2002 r., poniosły jakąś odpowiedzialność za fatalny nadzór właścicielski i rosnące długi podległych im placówek? - pyta dr Katarzyna Tymowska, szefowa podyplomowego studium Ekonomika Zdrowia.
Chroniąc szpitale na własnym terenie, samorządy biorą dla nich kredyty (same gwarancje już nie wystarczają), ale większość idzie na pokrycie starych zobowiązań albo na zaległe płace. Banki nie chcą już jednak pożyczać na potrzeby służby zdrowia, co wkrótce (lipiec - sierpień) spowoduje ogromne zatory płatnicze. Jednocześnie samorządy nie mogą przejąć długów szpitali, bo przekroczyłyby dopuszczalny przez prawo poziom zadłużenia w wysokości 60 proc. rocznych dochodów.
Czarne listy dłużników
Dyrektorzy szpitali przewidują, że w sierpniu tego roku nastąpi totalny kryzys w zaopatrzeniu: zabraknie nawet podstawowych leków i środków opatrunkowych. Skutkiem powołania Narodowego Funduszu Zdrowia jest m. in. przepis, który uniemożliwia komornikowi zajęcie wszystkich środków na koncie zadłużonej placówki. Pozwala jedynie na ściąganie czwartej części długów (szpitale stały się chronionymi prawnie "państwowymi jednostkami organizacyjnymi"). - W szpitalach nie płacących za towar mam zamrożoną równowartość trzymiesięcznych obrotów firmy. Wygrałem wszystkie procesy o spłatę długów, ale to papierowe zwycięstwo, bo komornik nie będzie mógł odzyskać moich pieniędzy - mówi Krzysztof Raczyński, prezes Tricomedu, największego w Polsce producenta materiałów wszczepiennych. - Firmy zaopatrujące placówki medyczne w sprzęt i lekarstwa nie będą ryzykowały strat i po prostu zerwą współpracę ze szpitalami - mówi Mariusz Lewandowski z Polskiej Izby Przemysłu Farmaceutycznego i Wyrobów Medycznych. Jeśli wierzyciele nie odzyskają pieniędzy, z rynku zniknie część firm, przede wszystkim krajowi producenci nie mający rezerw finansowych. Wzrosną więc ceny sprzętu medycznego i leków. Jednocześnie najbardziej zadłużone szpitale nie będą mogły nawet marzyć o dostawach, w efekcie nie będą miały czym leczyć chorych.
Wierzyciele szpitali porozumieli się i składają do sądów grupowe pozwy o postawienie w stan upadłości szpitali dłużników. Prawnicy wierzycieli znaleźli lukę w przepisach pozwalającą na postawienie w stan likwidacji publicznego zakładu ochrony zdrowia. Warunkiem jest istnienie na tym samym terenie placówki mogącej przejąć zadania likwidowanej. Powstają też czarne listy dłużników, z którymi nie należy współpracować. Taką listę przygotowuje na przykład Polska Izba Przemysłu Farmaceutycznego i Wyrobów Medycznych.
- Problem z listą polega na tym, że znalazły się na niej niemal wszystkie placówki służby zdrowia w Polsce - mówi Mariusz Lewandowski.
Pacjencie, lecz się sam!
Nie ma państwa na świecie, które zagwarantowałoby swoim obywatelom pełną opiekę medyczną. W razie choroby mieszkańcy USA, Wielkiej Brytanii czy Holandii sami muszą ponosić dodatkowe koszty leczenia, zwłaszcza długotrwałego. - Nie da się uniknąć wprowadzenia konkurencyjnych ubezpieczalni, najlepiej prywatnych. Obywatele mogliby wtedy wybierać, do której chcą się zapisać, tak jak jest z ubezpieczeniami OC w motoryzacji - mówi Jarosław Kozera, dyrektor szpitala wojewódzkiego w Bydgoszczy.
- Opieka medyczna w Polsce funkcjonuje jeszcze jako tako tylko dzięki szarej strefie. Tylko dzięki mniej lub bardziej formalnemu płaceniu lekarzom pacjenci dochodzą do zdrowia, a medycy nie uciekają z zawodu - mówi Marek Wójtowicz, szef Związku Menedżerów Służby Zdrowia. To, że szara strefa ratuje służbę zdrowia w Polsce, jest jednak wyrazem totalnej degrengolady systemu. Pierwsze doświadczenia z Narodowym Funduszem Zdrowia dowodzą, że najprawdopodobniej nadal będziemy mieć sprawdzony system socjalistycznej opieki zdrowotnej: pacjent na operację będzie przychodził do szpitala z własnym bandażem, skalpelem i łóżkiem, a być może także z opłaconym w szarej strefie lekarzem. O ile szpital będzie jeszcze w ogóle istniał.
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.