Drogi Robercie! PiszĘ, aby podzieliĆ siĘ z tobĄ pewnymi trudnoŚciami, jakie napotykam przy lekturze przepisów kulinarnych. Chodzi mi o niejednoznaczność miar składników. Wiadomo, że w kuchni najczęściej nie ma wagi, a nawet jeśli jest, sama procedura ważenia to zawracanie głowy.
Znając wagę jakiegoś produktu z jego opakowania, dzielimy ją na odpowiednie części. Karton mleka to litr albo pół litra, torba cukru - kilogram, a kostka masła? Powiesz, że 200 g? Najczęściej tak, ale miewa też gramów 220. A dawniej podobno miała 250. Jak piszą "pół kostki masła", to warto sprawdzić, z którego roku pochodzi przepis.
Niby poręczniejsze są miary objętościowe, odnoszące się do podręcznych sprzętów kuchennych - ale jakże wieloznaczne. Na przykład, co to znaczy szklanka? Kiedyś w Polsce wszystkie szklanki, zgodnie z komunistyczną zasadą powszechnej unifikacji, były takie same - ćwierćlitrowe. Dziś szklanki bywają bardzo różne, rozmaitej objętości. I spotkałem się z tym, że niektórzy autorzy kuchennych recept, pisząc szklanka, mają na myśli 200 ml! A łyżka? Albo łyżeczka? Te dopiero bywają różne!
Osobną kwestią są przepisy zagraniczne, zwłaszcza w książkach z krajów anglosaskich. W systemie amerykańskim łyżka, łyżeczka i filiżanka (cup) to nazwy ściśle określonych jednostek, które da się przełożyć na nasze. W sumie jednak to kupa trudnego przeliczania - funtów na kilogramy, płynnych uncji na mililitry, wreszcie Farenheita na Celsjusza (temperatura piekarnika). Dodatkową trudnością jest to, że wcale nie jest łatwo znaleźć odpowiednie tabele przeliczeń. Zamieszczają je tylko niektóre książki, ale nigdy nie podają pełnej listy owych miar. Zdarza się, że przy jednym przepisie muszę sięgać do trzech różnych źródeł.
Literatura gastronomiczna w przekładzie to dodatkowe problemy, zwłaszcza gdy przekład jest niestaranny. Na przykład w jednej z książek wydawnictwa Könnemanna każą różne rzeczy odmierzać kubkami. Ki diabeł? W końcu zrozumiałem, że musi chodzić o angielskie cup.
Wiem, wiem, że prawdziwy kucharz wszystko robi na oko i nigdy się nie myli. Nieprzypadkowo w starodawnych księgach pisano: "Weź mąki pszennej, ile ci się zdaje, i miodu przedniego, ile ci potrzeba...". Czasem jednak i stary wyga musi precyzyjnie odmierzać. Masz może gdzieś taką jedną dobrą tabelę miar? Jeśli tak, to dajże do skserowania.
Łączę ukłony
Bikont Nie Zmierzony
PS Uwaga też na kieliszki. Wbrew pozorom nie wszystkie mają pojemność 50 ml, a na oko doprawdy trudno odróżnić, czy to 30, 50, czy może bardzo popularne 40 ml.
Piotrusiu!
Ty na kieliszkach koŃczysz, a ja od nich zacznę. Uważam bowiem, że to najpoważniejszy problem z całego szeregu miarowo-wagowych dylematów, które - niczym strumień świadomości - bezkompromisowo i potoczyście z siebie wyrzuciłeś. O tak, materia kieliszkowa grandą jest zwykłą, szalbierstwem i szachrajstwem, krętactwem godnym zeznań przed komisją śledczą. Zważ bowiem: w kraju, gdzie słowa "pięćdziesiątka", "setka" czy "dwudziestkapiątka" mają znaczenia nie tylko miarowe, lecz również (a może przede wszystkim) kulturowe, wprowadza się kieliszki o miarach zaniżonych. - Panie starszy, dwie seteczki - wołasz w uniesieniu i z przyzwyczajenia, a tu podają ci dwie mizerne osiemdziesiątki będące zamachem nie tylko na dwie dwudziestki, których w ten chytry sposób cię pozbawiono, lecz również na narodową tradycję. Niechaj to narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, w pięćdziesiątkach chlają! - chciałoby się krzyknąć wielkim głosem. W te zaniżone kieliszki wyposażają nasze bary zachodnie koncerny, dostarczając szkło anglosaskim zwyczajem kalibrowane, a chytrzy restauratorzy chętnie przystają na taką nieprzyzwoitość. Owo zachodnie wiano niesie jeszcze jedną uciążliwość - koncerny dostarczają barom wieszaki na wódkę z dozownikami. Ma to sens, jeśli pija się kokatjle, zwane kolokwialnie drinkami, schładzane kostkami lodu. W wypadku wódki pitej z kieliszków trąci nonsensem, bowiem flaszki mają temperaturę otoczenia. Ileż to razy chciano mi podać ciepłą czterdziestkę - wstyd i hańba!
Co do miar innych: anglosasko-europejskie przeliczniki najłatwiej znaleźć w książkach o kuchniach europejskich, wydawanych po angielsku z myślą o amerykańskim i brytyjskim czytelniku. Takowe tabele mam między innymi w kuchni węgierskiej, greckiej, a nawet francuskiej, choć nie wiadomo, czy zamieszczono je za wiedzą i zgodą prezydenta Chiraca.
Co do reszty: by nie zwariować, musimy przyjąć, że kostka masła to 200 g (kiedyś rzeczywiście było to 250 g), puszka pomidorów czy fasolki to 400 g, szklanka to ćwierć litra, a pół litra winno być zimne.
Ukłony! RM
PS Bardzo mnie cieszy użycie przez ciebie słowa "dajże". Po tym widać, jak dobrze się w Krakowie aklimatyzujesz.
Niby poręczniejsze są miary objętościowe, odnoszące się do podręcznych sprzętów kuchennych - ale jakże wieloznaczne. Na przykład, co to znaczy szklanka? Kiedyś w Polsce wszystkie szklanki, zgodnie z komunistyczną zasadą powszechnej unifikacji, były takie same - ćwierćlitrowe. Dziś szklanki bywają bardzo różne, rozmaitej objętości. I spotkałem się z tym, że niektórzy autorzy kuchennych recept, pisząc szklanka, mają na myśli 200 ml! A łyżka? Albo łyżeczka? Te dopiero bywają różne!
Osobną kwestią są przepisy zagraniczne, zwłaszcza w książkach z krajów anglosaskich. W systemie amerykańskim łyżka, łyżeczka i filiżanka (cup) to nazwy ściśle określonych jednostek, które da się przełożyć na nasze. W sumie jednak to kupa trudnego przeliczania - funtów na kilogramy, płynnych uncji na mililitry, wreszcie Farenheita na Celsjusza (temperatura piekarnika). Dodatkową trudnością jest to, że wcale nie jest łatwo znaleźć odpowiednie tabele przeliczeń. Zamieszczają je tylko niektóre książki, ale nigdy nie podają pełnej listy owych miar. Zdarza się, że przy jednym przepisie muszę sięgać do trzech różnych źródeł.
Literatura gastronomiczna w przekładzie to dodatkowe problemy, zwłaszcza gdy przekład jest niestaranny. Na przykład w jednej z książek wydawnictwa Könnemanna każą różne rzeczy odmierzać kubkami. Ki diabeł? W końcu zrozumiałem, że musi chodzić o angielskie cup.
Wiem, wiem, że prawdziwy kucharz wszystko robi na oko i nigdy się nie myli. Nieprzypadkowo w starodawnych księgach pisano: "Weź mąki pszennej, ile ci się zdaje, i miodu przedniego, ile ci potrzeba...". Czasem jednak i stary wyga musi precyzyjnie odmierzać. Masz może gdzieś taką jedną dobrą tabelę miar? Jeśli tak, to dajże do skserowania.
Łączę ukłony
Bikont Nie Zmierzony
PS Uwaga też na kieliszki. Wbrew pozorom nie wszystkie mają pojemność 50 ml, a na oko doprawdy trudno odróżnić, czy to 30, 50, czy może bardzo popularne 40 ml.
Piotrusiu!
Ty na kieliszkach koŃczysz, a ja od nich zacznę. Uważam bowiem, że to najpoważniejszy problem z całego szeregu miarowo-wagowych dylematów, które - niczym strumień świadomości - bezkompromisowo i potoczyście z siebie wyrzuciłeś. O tak, materia kieliszkowa grandą jest zwykłą, szalbierstwem i szachrajstwem, krętactwem godnym zeznań przed komisją śledczą. Zważ bowiem: w kraju, gdzie słowa "pięćdziesiątka", "setka" czy "dwudziestkapiątka" mają znaczenia nie tylko miarowe, lecz również (a może przede wszystkim) kulturowe, wprowadza się kieliszki o miarach zaniżonych. - Panie starszy, dwie seteczki - wołasz w uniesieniu i z przyzwyczajenia, a tu podają ci dwie mizerne osiemdziesiątki będące zamachem nie tylko na dwie dwudziestki, których w ten chytry sposób cię pozbawiono, lecz również na narodową tradycję. Niechaj to narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, w pięćdziesiątkach chlają! - chciałoby się krzyknąć wielkim głosem. W te zaniżone kieliszki wyposażają nasze bary zachodnie koncerny, dostarczając szkło anglosaskim zwyczajem kalibrowane, a chytrzy restauratorzy chętnie przystają na taką nieprzyzwoitość. Owo zachodnie wiano niesie jeszcze jedną uciążliwość - koncerny dostarczają barom wieszaki na wódkę z dozownikami. Ma to sens, jeśli pija się kokatjle, zwane kolokwialnie drinkami, schładzane kostkami lodu. W wypadku wódki pitej z kieliszków trąci nonsensem, bowiem flaszki mają temperaturę otoczenia. Ileż to razy chciano mi podać ciepłą czterdziestkę - wstyd i hańba!
Co do miar innych: anglosasko-europejskie przeliczniki najłatwiej znaleźć w książkach o kuchniach europejskich, wydawanych po angielsku z myślą o amerykańskim i brytyjskim czytelniku. Takowe tabele mam między innymi w kuchni węgierskiej, greckiej, a nawet francuskiej, choć nie wiadomo, czy zamieszczono je za wiedzą i zgodą prezydenta Chiraca.
Co do reszty: by nie zwariować, musimy przyjąć, że kostka masła to 200 g (kiedyś rzeczywiście było to 250 g), puszka pomidorów czy fasolki to 400 g, szklanka to ćwierć litra, a pół litra winno być zimne.
Ukłony! RM
PS Bardzo mnie cieszy użycie przez ciebie słowa "dajże". Po tym widać, jak dobrze się w Krakowie aklimatyzujesz.
Bogracz Podaje Robert MakŁowicz |
---|
Mięso pokroić w kostkę o bokach długości około 2 cm (3/4 in). Cebulę posiekać w drobną kostkę, smalec rozgrzać w rondlu, wrzucić cebulę i zeszklić. Rondel zdjąć z ognia, wsypać paprykę, wymieszać, znów postawić na ogniu, dodać mięso, smażyć 2-3 min, dodać pokrojoną w kostkę paprykę i obranego ze skórki pomidora, doprawić solą i pieprzem. Wlać tyle wody, by przykryła wszystkie składniki, przykryć i gotować na wolnym ogniu około 40 min, uzupełniając czasami poziom wody. Na kwadrans przed końcem dołożyć pokrojone w kosteczkę ziemniaki. Tuż przed końcem gotowania dodać csipetke - drobniutkie, rwane kluseczki zrobione z ciasta zagniecionego z 50 g (1 oz) mąki i jednego jajka. Jeśli ktoś nie znosi smalcu, może go zastąpić olejem słonecznikowym. |
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.