Jacques Chirac mierzy w Pokojową Nagrodę Nobla
To polityczny trup - grzebali Jacques'a Chiraca jeszcze nieco ponad rok temu paryscy dziennikarze. - Z Pałacu Elizejskiego pójdzie prosto do la Santé" [znanego więzienia - L. L.]. Grzebali go nieco przedwcześnie. Chirac kolejny raz w cudowny sposób odbił się od dna. Inna rzecz, że przetrwać i na kolejne pięć lat odgrodzić się immunitetem od podążających jego tropem jak psy gończe sędziów śledczych pomógł mu najbardziej... Jean-Marie Le Pen i popularne hasło towarzyszące dramatycznej drugiej turze ubiegłorocznej kampanii prezydenckiej we Francji: "Głosujcie na Chiraca, lepszy złodziej niż faszysta".
Koń wyścigowy
W młodości często porównywano go do konia wyścigowego. Bo zawsze był w galopie, przepełniony energią zastępującą mu refleksję, strategię, idee. Chirac bardzo często powołuje się na swe korzenie i przeciętny Francuz przekonany jest, że prezydent pochodzi z rodziny chłopskiej z departamentu Correze w Masywie Centralnym. Nie jest to nieprawdą, ale prawdą też nie jest. Stamtąd pochodził kmieć Chirac, który dzięki szkole zyskał wykształcenie i został wiejskim nauczycielem. Ten Chirac był jednak tylko dziadkiem obecnego prezydenta Francji. Jego ojciec najpierw pracował na wysokim stanowisku w banku, a następnie został dyrektorem u Dassaulta, fabrykanta samolotów, na których nie będą latać Polacy.
Jacques urodził się w Paryżu. Uczęszczał do najlepszych szkół, studiował w prestiżowym Instytucie Nauk Społecznych. Po służbie wojskowej skończył Państwową Szkołę Administracji, wylęgarnię rządowych elit Francji. Karierę polityczną zaczął w szeregach rządzącej partii gaullistowskiej, choć już wtedy niewiele łączyło go z gaullizmem historycznym, ideą "solidarności społecznej i narodowej w imię wielkości Francji". Co nie oznacza, że występował przeciwko niemu. "To człowiek, który w nic nie wierzy, tylko w samego siebie" - powiedział o Chiracu jeden z towarzyszy broni generała de Gaulle'a.
Madame France Jacques'a
Jego dynamikę zauważyła szybko bardzo wpływowa - i bardzo wtedy piękna - doradczyni premiera Pompidou Marie-France Garaud. Jej wpływ na karierę przyszłego prezydenta będzie decydujący. Ten wpływ bardzo w pewnym momencie zaniepokoił małżonkę Chiraca Bernadette, z domu Chodron de Courcel, bardzo majętną córkę przemysłowca z rodziny uszlachconej przez Napoleona III. "Albo ja, albo ona" - powiedziała. Nie po raz ostatni.
Gdy Georges Pompidou został prezydentem, Chiraca mianowano ministrem do spraw kontaktów z parlamentem, a następnie rolnictwa. Francuscy chłopi do dziś z rozrzewnieniem wspominają ten okres. Chirac cały czas słuchał rad Garaud i był wierny Pompidou, który stwierdził niegdyś, że gdyby wieczorem kazał Chiracowi wykopać tunel pod Paryżem, od placu Gwiazdy do placu Zgody, ten przez noc by go wywiercił i dopiero rano spytał po co.
Rok 1974, rok śmierci Pompidou, stał się początkiem samodzielności politycznej Chiraca. Rozpoczął się wielką zdradą. Kandydatem gaullistów na prezydenta jest były premier Jacques Chaban-Delmas. Pod hasłem "nowego społeczeństwa" chciał stworzyć we Francji syntezę socjalno-liberalną. Pomysł mało podobał się konserwatywnemu skrzydłu partii i młodym, liberalnym gaullistom. Ale zniszczyć Chabana postanowiła Garaud.
To dzięki niej krótko przed zgonem Pompidou Chiraca przeniesiono z resortu rolnictwa do spraw wewnętrznych - na kluczowe stanowisko przy wyborach. A podczas krótkiej kampanii Garaud postawiła go ona na czele grupy gaullistów występujących przeciw Chabanowi. Chirac bardzo skutecznie wzywał do głosowania na szefa Niezależnych Republikanów, ministra finansów Valéry'ego Giscarda d'Estaing.
Giscard wygrał w drugiej turze z Mitterrandem. Chirac został premierem. I Giscard do dziś tego żałuje. Chirac jak mógł przeszkadzał w prowadzeniu prezydenckiej polityki i próbował prowadzić politykę odpowiadającą Marie-France Garaud. Zażarta walka między prezydentem a premierem trwała dwa lata, po czym premier ustąpił ze stanowiska. Gdy w telewizji czytał oświadczenie o rezygnacji, niejeden Francuz myślał, że już więcej o nim nie usłyszy. Usłyszał pół roku później.
Między Reaganem a Husajnem
Chirac stworzył nowe ugrupowanie, Zgromadzenie dla Republiki, w którym z gaullizmu zostało tylko wspomnienie. Miał nowy pomysł wyborczy. Po zepchnięciu ruchu gaullistowskiego na prawo, lansował idee francuskiego labour, czyli ruchu pracy, kojarzącego się nieodparcie z brytyjską socjaldemokracją. Po to, by w następnych wyborach prezydenckich wskoczyć bez reszty w liberalizm, wzorowany na kampanii Ronalda Reagana. I jednocześnie robiąc wszystko, by doprowadzić do klęski Giscarda. Przyczynił się w ten sposób do wyboru Franois Mitterranda, pierwszego socjalistycznego prezydenta V Republiki Francuskiej. Miał nadzieję, że lewica długo nie utrzyma się u władzy i otworzy mu drogę do Pałacu Elizejskiego. Musiał czekać 14 lat. A gdy wystartował, podsunięto mu wspaniały pomysł. Pod hasłem walki z "przepaścią socjalną" prowadził kampanię na rzecz wyrównania szans, solidarności i zwartości społecznej. Obiecywał walkę z bezrobociem, obniżenie podatków i podwyżki płac. Po dojściu do władzy podwyższył podatki i sprowokował fale strajków próbami liberalnych reform. No cóż, "w polityce - mawiał król Francji Ludwik XI - trzeba dawać to, czego się nie ma, i obiecywać to, czego się dać nie może".
To jako premier Giscarda Jacques Chirac pojechał do Bagdadu i następnie przyjmował Saddama Husajna w Paryżu. W stolicy Francji mówiono, że stał na czele proirackiego lobby, ale zdecydowanie przesadzano. Chirac sam jednak sprowokował takie opinie, gdyż nieco się zapędził w dytyrambach na cześć krwawego irackiego dyktatora. "Nacjonalizm w najlepszym sensie tego słowa i socjalizm, jako środek do mobilizowania energii i organizowania społeczeństwa przyszłości to uczucia bardzo bliskie sercu Francuzów" - rozpływał się w Bagdadzie, a w Paryżu nazwał Saddama osobistym przyjacielem.
A wszystko po to, by zapewnić Francji dostawy irackiej nafty i sprzedać Irakowi francuskie towary, przede wszystkim broń i reaktory atomowe. Oczywiście, do wykorzystania w celach pokojowych. Chirac, podobnie jak jego następcy, musiał mieć w oku belkę, by nie zauważyć, że płynący naftą Irak nie potrzebował energii jądrowej. Na dodatek, moc reaktora, ilości paliwa i zamówienia na specjalistyczny sprzęt nieomylnie wskazywały, że chodzi tylko o możliwość zbudowania bomby jądrowej.
Król Słońce Paryża
Podczas walki o merostwo Paryża (1977 r.) Francuzi odkrywają Chiraca - geniusza kampanii wyborczych. Mistrza uścisków dłoni, wielbiciela prostych ludzi. Nigdy nie zapomina, że tłum składa się z ludzi i z pierwszy raz napotkanymi osobami rozmawia jak ze starymi przyjaciółmi. Jednego dnia potrafi przebiec przez trzy targowiska, uciąć pogaduszkę ze sprzedawczyniami, a jeśli czuje, że jeszcze ich nie podbił, kupuje, co popadnie, przez kasę trafiając do serca.
W paryskim ratuszu zadomowił się jak monarcha na zamku. Bo Paryż jest królestwem. Takiej katapulty wyborczej nikt nie potrafiłby wymyślić. Chirac wiedział, że stając się królem Paryża, stokrotnie zwiększa swe szanse na prezydenturę.
Metropolia zatrudnia dziesiątki tysięcy pracowników i dysponuje ogromnym bud-żetem. Listę płac merostwa podpisywali działacze partii Chiraca. Przyjaciele, osoby wpływowe i ci, których należało do czegoś zobowiązać, otrzymywali bardzo tanie, ale luksusowe mieszkania z miejskiej puli. A gorsze, choć niewiele tańsze bloki budownictwa socjalnego, które trzeba grzać, bez przerwy remontować i konserwować, służyły jako pompa, za której pomocą płynęła gotówka do kasy Zgromadzenia dla Republiki. Opłacenie haraczu dla partii Chiraca było warunkiem podpisania kontraktu. Podobnie działo się przy wszystkich zamówieniach miejskich.
Nikt nie wierzy, że obecny prezydent nie wiedział o perfekcyjnie funkcjonującym systemie. Zeznania świadków i oskarżonych bardzo poważnie go obciążają. Na ile był osobiście zaangażowany, mógłby odpowiedzieć tylko sąd. Ale sędziowie przez cztery lata - do końca obecnej kadencji - mają uniemożliwiony dostęp do podejrzanego. W oczach współobywateli Chiracowi o wiele bardziej zaszkodziły jednak sprawy drobniejsze. Na przykład afera związana z luksusowymi podróżami prezydenta oraz jego krewnych i przyjaciół, za które płacił gotówką i pod fałszywym nazwiskiem. Albo wykupienie parceli przylegającej do jego pałacu za pieniądze fundacji charytatywnej.
Chiracowe zwycięstwo
Ostatnie lata jako prezydent Francji Chirac chce - jak często deklaruje - poświęcić ojczyźnie. Ma nadzieję, że za zawziętą walkę przeciw zbrojnej interwencji w Iraku dostanie Pokojową Nagrodę Nobla.
Styl to człowiek - twierdził Buffon. Nic dziwnego, że Chirac nie potrafi zmienić stylu. Jego uwagi o złym wychowaniu wschodnioeuropejskiego tałatajstwa nie są czymś nowym. W październiku zeszłego roku brak grzeczności zarzucił brytyjskiemu premierowi Tony'emu Blairowi. W sposób bardzo grzeczny w porównaniu z tym, w jaki potraktował jego poprzedniczkę, Margaret Thatcher, gdy podczas negocjacji odezwał się dosyć głośno do swych doradców: "Czego ta megiera jeszcze chce, czy mam jej podać na tacy własne jaja?".
Znów jest "nowy Chirac". Widząc, że wojna nieuchronnie zmierza do zwycięstwa koalicji, zlecił swemu ministrowi spraw zagranicznych skorygowanie trajektorii dyplomatycznych strzałów. Dominique de Villepin wywiązał się z zadania, stwierdzając poważnie, że "w wojnie jesteśmy u boku swych sojuszników, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii". Deklarację tę złożył - co za przypadek - 1 kwietnia, czyli w prima aprilis.
Dziś Chirac zapomina o strategicznym sojuszu z Rosją - jak przedstawiano stosunki Paryż - Moskwa przed szczytem petersburskim - i stara się rozpaczliwie ratować francuski eksport do USA. Ma też nadzieję, że lekko kładąc uszy po sobie, pomoże Francuzom w odegraniu jakiejś roli w odbudowie Iraku. I nie jest wykluczone, że mu się uda. Przecież Francja, która podpisała w 1940 r. pokój z hitlerowskimi Niemcami, w 1945 r. znalazła się wśród zwycięskich mocarstw sojuszniczych.
Ludwik Lewin
Koń wyścigowy
W młodości często porównywano go do konia wyścigowego. Bo zawsze był w galopie, przepełniony energią zastępującą mu refleksję, strategię, idee. Chirac bardzo często powołuje się na swe korzenie i przeciętny Francuz przekonany jest, że prezydent pochodzi z rodziny chłopskiej z departamentu Correze w Masywie Centralnym. Nie jest to nieprawdą, ale prawdą też nie jest. Stamtąd pochodził kmieć Chirac, który dzięki szkole zyskał wykształcenie i został wiejskim nauczycielem. Ten Chirac był jednak tylko dziadkiem obecnego prezydenta Francji. Jego ojciec najpierw pracował na wysokim stanowisku w banku, a następnie został dyrektorem u Dassaulta, fabrykanta samolotów, na których nie będą latać Polacy.
Jacques urodził się w Paryżu. Uczęszczał do najlepszych szkół, studiował w prestiżowym Instytucie Nauk Społecznych. Po służbie wojskowej skończył Państwową Szkołę Administracji, wylęgarnię rządowych elit Francji. Karierę polityczną zaczął w szeregach rządzącej partii gaullistowskiej, choć już wtedy niewiele łączyło go z gaullizmem historycznym, ideą "solidarności społecznej i narodowej w imię wielkości Francji". Co nie oznacza, że występował przeciwko niemu. "To człowiek, który w nic nie wierzy, tylko w samego siebie" - powiedział o Chiracu jeden z towarzyszy broni generała de Gaulle'a.
Madame France Jacques'a
Jego dynamikę zauważyła szybko bardzo wpływowa - i bardzo wtedy piękna - doradczyni premiera Pompidou Marie-France Garaud. Jej wpływ na karierę przyszłego prezydenta będzie decydujący. Ten wpływ bardzo w pewnym momencie zaniepokoił małżonkę Chiraca Bernadette, z domu Chodron de Courcel, bardzo majętną córkę przemysłowca z rodziny uszlachconej przez Napoleona III. "Albo ja, albo ona" - powiedziała. Nie po raz ostatni.
Gdy Georges Pompidou został prezydentem, Chiraca mianowano ministrem do spraw kontaktów z parlamentem, a następnie rolnictwa. Francuscy chłopi do dziś z rozrzewnieniem wspominają ten okres. Chirac cały czas słuchał rad Garaud i był wierny Pompidou, który stwierdził niegdyś, że gdyby wieczorem kazał Chiracowi wykopać tunel pod Paryżem, od placu Gwiazdy do placu Zgody, ten przez noc by go wywiercił i dopiero rano spytał po co.
Rok 1974, rok śmierci Pompidou, stał się początkiem samodzielności politycznej Chiraca. Rozpoczął się wielką zdradą. Kandydatem gaullistów na prezydenta jest były premier Jacques Chaban-Delmas. Pod hasłem "nowego społeczeństwa" chciał stworzyć we Francji syntezę socjalno-liberalną. Pomysł mało podobał się konserwatywnemu skrzydłu partii i młodym, liberalnym gaullistom. Ale zniszczyć Chabana postanowiła Garaud.
To dzięki niej krótko przed zgonem Pompidou Chiraca przeniesiono z resortu rolnictwa do spraw wewnętrznych - na kluczowe stanowisko przy wyborach. A podczas krótkiej kampanii Garaud postawiła go ona na czele grupy gaullistów występujących przeciw Chabanowi. Chirac bardzo skutecznie wzywał do głosowania na szefa Niezależnych Republikanów, ministra finansów Valéry'ego Giscarda d'Estaing.
Giscard wygrał w drugiej turze z Mitterrandem. Chirac został premierem. I Giscard do dziś tego żałuje. Chirac jak mógł przeszkadzał w prowadzeniu prezydenckiej polityki i próbował prowadzić politykę odpowiadającą Marie-France Garaud. Zażarta walka między prezydentem a premierem trwała dwa lata, po czym premier ustąpił ze stanowiska. Gdy w telewizji czytał oświadczenie o rezygnacji, niejeden Francuz myślał, że już więcej o nim nie usłyszy. Usłyszał pół roku później.
Między Reaganem a Husajnem
Chirac stworzył nowe ugrupowanie, Zgromadzenie dla Republiki, w którym z gaullizmu zostało tylko wspomnienie. Miał nowy pomysł wyborczy. Po zepchnięciu ruchu gaullistowskiego na prawo, lansował idee francuskiego labour, czyli ruchu pracy, kojarzącego się nieodparcie z brytyjską socjaldemokracją. Po to, by w następnych wyborach prezydenckich wskoczyć bez reszty w liberalizm, wzorowany na kampanii Ronalda Reagana. I jednocześnie robiąc wszystko, by doprowadzić do klęski Giscarda. Przyczynił się w ten sposób do wyboru Franois Mitterranda, pierwszego socjalistycznego prezydenta V Republiki Francuskiej. Miał nadzieję, że lewica długo nie utrzyma się u władzy i otworzy mu drogę do Pałacu Elizejskiego. Musiał czekać 14 lat. A gdy wystartował, podsunięto mu wspaniały pomysł. Pod hasłem walki z "przepaścią socjalną" prowadził kampanię na rzecz wyrównania szans, solidarności i zwartości społecznej. Obiecywał walkę z bezrobociem, obniżenie podatków i podwyżki płac. Po dojściu do władzy podwyższył podatki i sprowokował fale strajków próbami liberalnych reform. No cóż, "w polityce - mawiał król Francji Ludwik XI - trzeba dawać to, czego się nie ma, i obiecywać to, czego się dać nie może".
To jako premier Giscarda Jacques Chirac pojechał do Bagdadu i następnie przyjmował Saddama Husajna w Paryżu. W stolicy Francji mówiono, że stał na czele proirackiego lobby, ale zdecydowanie przesadzano. Chirac sam jednak sprowokował takie opinie, gdyż nieco się zapędził w dytyrambach na cześć krwawego irackiego dyktatora. "Nacjonalizm w najlepszym sensie tego słowa i socjalizm, jako środek do mobilizowania energii i organizowania społeczeństwa przyszłości to uczucia bardzo bliskie sercu Francuzów" - rozpływał się w Bagdadzie, a w Paryżu nazwał Saddama osobistym przyjacielem.
A wszystko po to, by zapewnić Francji dostawy irackiej nafty i sprzedać Irakowi francuskie towary, przede wszystkim broń i reaktory atomowe. Oczywiście, do wykorzystania w celach pokojowych. Chirac, podobnie jak jego następcy, musiał mieć w oku belkę, by nie zauważyć, że płynący naftą Irak nie potrzebował energii jądrowej. Na dodatek, moc reaktora, ilości paliwa i zamówienia na specjalistyczny sprzęt nieomylnie wskazywały, że chodzi tylko o możliwość zbudowania bomby jądrowej.
Król Słońce Paryża
Podczas walki o merostwo Paryża (1977 r.) Francuzi odkrywają Chiraca - geniusza kampanii wyborczych. Mistrza uścisków dłoni, wielbiciela prostych ludzi. Nigdy nie zapomina, że tłum składa się z ludzi i z pierwszy raz napotkanymi osobami rozmawia jak ze starymi przyjaciółmi. Jednego dnia potrafi przebiec przez trzy targowiska, uciąć pogaduszkę ze sprzedawczyniami, a jeśli czuje, że jeszcze ich nie podbił, kupuje, co popadnie, przez kasę trafiając do serca.
W paryskim ratuszu zadomowił się jak monarcha na zamku. Bo Paryż jest królestwem. Takiej katapulty wyborczej nikt nie potrafiłby wymyślić. Chirac wiedział, że stając się królem Paryża, stokrotnie zwiększa swe szanse na prezydenturę.
Metropolia zatrudnia dziesiątki tysięcy pracowników i dysponuje ogromnym bud-żetem. Listę płac merostwa podpisywali działacze partii Chiraca. Przyjaciele, osoby wpływowe i ci, których należało do czegoś zobowiązać, otrzymywali bardzo tanie, ale luksusowe mieszkania z miejskiej puli. A gorsze, choć niewiele tańsze bloki budownictwa socjalnego, które trzeba grzać, bez przerwy remontować i konserwować, służyły jako pompa, za której pomocą płynęła gotówka do kasy Zgromadzenia dla Republiki. Opłacenie haraczu dla partii Chiraca było warunkiem podpisania kontraktu. Podobnie działo się przy wszystkich zamówieniach miejskich.
Nikt nie wierzy, że obecny prezydent nie wiedział o perfekcyjnie funkcjonującym systemie. Zeznania świadków i oskarżonych bardzo poważnie go obciążają. Na ile był osobiście zaangażowany, mógłby odpowiedzieć tylko sąd. Ale sędziowie przez cztery lata - do końca obecnej kadencji - mają uniemożliwiony dostęp do podejrzanego. W oczach współobywateli Chiracowi o wiele bardziej zaszkodziły jednak sprawy drobniejsze. Na przykład afera związana z luksusowymi podróżami prezydenta oraz jego krewnych i przyjaciół, za które płacił gotówką i pod fałszywym nazwiskiem. Albo wykupienie parceli przylegającej do jego pałacu za pieniądze fundacji charytatywnej.
Chiracowe zwycięstwo
Ostatnie lata jako prezydent Francji Chirac chce - jak często deklaruje - poświęcić ojczyźnie. Ma nadzieję, że za zawziętą walkę przeciw zbrojnej interwencji w Iraku dostanie Pokojową Nagrodę Nobla.
Styl to człowiek - twierdził Buffon. Nic dziwnego, że Chirac nie potrafi zmienić stylu. Jego uwagi o złym wychowaniu wschodnioeuropejskiego tałatajstwa nie są czymś nowym. W październiku zeszłego roku brak grzeczności zarzucił brytyjskiemu premierowi Tony'emu Blairowi. W sposób bardzo grzeczny w porównaniu z tym, w jaki potraktował jego poprzedniczkę, Margaret Thatcher, gdy podczas negocjacji odezwał się dosyć głośno do swych doradców: "Czego ta megiera jeszcze chce, czy mam jej podać na tacy własne jaja?".
Znów jest "nowy Chirac". Widząc, że wojna nieuchronnie zmierza do zwycięstwa koalicji, zlecił swemu ministrowi spraw zagranicznych skorygowanie trajektorii dyplomatycznych strzałów. Dominique de Villepin wywiązał się z zadania, stwierdzając poważnie, że "w wojnie jesteśmy u boku swych sojuszników, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii". Deklarację tę złożył - co za przypadek - 1 kwietnia, czyli w prima aprilis.
Dziś Chirac zapomina o strategicznym sojuszu z Rosją - jak przedstawiano stosunki Paryż - Moskwa przed szczytem petersburskim - i stara się rozpaczliwie ratować francuski eksport do USA. Ma też nadzieję, że lekko kładąc uszy po sobie, pomoże Francuzom w odegraniu jakiejś roli w odbudowie Iraku. I nie jest wykluczone, że mu się uda. Przecież Francja, która podpisała w 1940 r. pokój z hitlerowskimi Niemcami, w 1945 r. znalazła się wśród zwycięskich mocarstw sojuszniczych.
Ludwik Lewin
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.