Rząd odłożył przyjęcie programu Kołodki. I słusznie! Po co drażnić społeczeństwo przed referendum?
Grzegorz W. Kołodko proponuje program rozwoju stagnacji
Jeśli się okaże, że wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione, Rada Ministrów przyjmie program prof. Kołodki - stwierdził w zeszłym tygodniu Leszek Miller. Nie przyjęła. Oznacza to, że najprawdopodobniej postanowiono niepotrzebnie nie drażnić społeczeństwa przed referendum. I słusznie! W końcu jednak prawda o "Programie naprawy finansów Rzeczypospolitej" wyjdzie na jaw. Wyjdzie na jaw zaniechanie rzeczywistych reform, bo do tego sprowadza się praca ministra finansów - z jednej strony, mrówcza, a z drugiej, zupełnie nieefektywna, spychająca III RP w "fazę długotrwałego kryzysu". Przed czym przestrzegał sam Grzegorz W. Kołodko.
Szczytne cele i wielki chaos
PNFRP (to skrót tytułu dzieła pana profesora) miał doprowadzić do osiągnięcia ważnych celów - zapobiec katastrofie budżetu, umożliwić spełnienie przez Polskę tzw. kryteriów konwergencji (najważniejszym z nich jest obniżenie deficytu budżetowego poniżej 3 proc. PKB) oraz przyspieszyć wzrost gospodarczy, między innymi przez absorbcję funduszy unijnych. Mówiło się również o wielu celach cząstkowych. Te jednak były zmienne jak pogoda w Londynie, gdyż wicepremier Grzegorz W. Kołodko codziennie miał nowe - luźne i nie uformowane - pomysły. Także dzisiaj naiwnością byłoby przypuszczać, że istnieje jakiś zwarty i wewnętrznie niesprzeczny program.
Dziura wirtualnie zalepiana
Deficyt budżetu ustabilizował się w ostatnich latach na poziomie 40 mld zł. W przyszłym roku ze względu na wzrost wydatków państwa i koszty wejścia do UE dziura budżetowa powiększy się do 60 mld zł. "Taki scenariusz rozwoju (deficyt sięgający 59 mld zł, a dług publiczny w wysokości 58,8 proc. PKB), a raczej stagnacji polskiej gospodarki grozi wkroczeniem w fazę długotrwałego kryzysu. Jest to scenariusz narastających napięć społecznych, także ze względu na wolny wzrost spożycia" - napisał w pierwszej wersji PNFRP Grzegorz W. Kołodko. Proroczo!
Wedle scenariusza, który wicepremier uznał za wariant "stabilizacji i rozwoju", deficyt nie powinien przekraczać 40 mld zł. Niestety, mimo wzrostu podatków deficyt ową magiczną granicę znacznie przekracza. Jedynym pomysłem na zatkanie wielkiej dziury jest drukowanie pieniędzy, czyli wykorzystanie tzw. rezerwy rewaluacyjnej. - Tej rezerwy - ani żadnej innej - wykorzystać nie można, bo są to wirtualne pieniądze - przypomina prof. Janusz Beksiak. - Tak wielkiego deficytu nie można także sfinansować pożyczkami na rynku finansowym, gdyż byłoby to szkodliwe dla gospodarki i zdecydowanie antyrozwojowe.
Nie może być jednak inaczej, jeżeli w kolejnych wersjach PNFRP ginęły racjonalne pomysły obniżenia wydatków: zmniejszenie liczby powiatów, likwidacja funduszy celowych i agencji oraz redukcja rozbudowanych do granic absurdu świadczeń socjalnych.
Minister ulży portfelom
Reformatorskie pomysły Kołodki kurczyły się z tygodnia na tydzień. Nic więc dziwnego, że coraz większego znaczenia nabierało podwyższenie podatków. - Spośród propozycji Kołodki dobrze oceniam w zasadzie tylko obniżkę CIT, chociaż po likwidacji ulg jest śladowa - mówi prof. Zyta Gilowska, posłanka PO. Jej zdaniem, korzystne byłoby także uproszczenie PIT, gdyby nie to, że towarzyszy mu drakońska podwyżka podatku. - Oburzające jest wprowadzenie podatku VAT od sprzedaży gruntów. W połączeniu z wysokim VAT na materiały budowlane i likwidacją ulg spowoduje to załamanie w budownictwie - ostrzega Gilowska. Zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Developerskich, po wprowadzeniu nowych podatków mieszkania i domy zdrożeją o 15 proc.
Na dobitkę obniżka CIT występuje głównie na papierze. Tak zwany efekt obniżki powstaje dlatego, że Ministerstwo Finansów porównuje tegoroczną stawkę w wysokości 27 proc. (po uwzględnieniu ulg 23,4 proc.) z proponowaną dziewiętnastoprocentową stawką. Zapomina jednak o tym, że poprzednio samo zaproponowało na rok 2004 stawkę w wysokości 24 proc. (z pozostawieniem ulg), a wedle obowiązującej do jesieni ubiegłego roku ustawy, ten podatek powinien wynosić 22 proc. (z uwzględnieniem ulg około 18,5 proc.) To jeszcze nie wszystko. CIT to - przypomnijmy - podatek płacony od dochodu przez osoby prawne. Osoby fizyczne, które są udziałowcami spółek, jeśli chcą owe dochody skonsumować, muszą jeszcze zapłacić podatek od dywidend. Wynosi on 15 proc., a po "wielkiej" obniżce Grzegorza W. Kołodki wyniesie "tylko" 19 proc.
Jeżeli chodzi o PIT, to nawet ministerstwo nie tai, że czeka nas nie obniżka, lecz wielka podwyżka. W programie zapisano bowiem, że dochody budżetu z tego tytułu wzrosną z 25 mld zł do 28 mld zł, czyli o 12 proc. Najbardziej pokrzywdzeni będą twórcy, którym dwuipółkrotnie zmniejsza się koszty uzyskania przychodu. Wprawdzie w odpowiedzi na protest prof. Andrzeja Legockiego, prezesa PAN, ministerstwo stwierdziło, że "dla znakomitej większości twórców będzie to zmiana korzystna", ale łatwo sprawdzić, że obniżka efektywnej stopy podatkowej następuje dopiero przy dochodach przekraczających 250 tys. zł, a twórców z takim dochodami (poza Grzegorzem W. Kołodką) nie ma wielu. Asystent na uniwersytecie, jak wyliczył prof. Piotr Węgleński, rektor UW, straci na tym 1170 zł, a profesor przeciętnie 3792 zł.
Zero reform, czarna przyszłość
Cały wielki zamysł reformy finansów publicznych sprowadził się do kolejnej podwyżki podatków. - Rozmawiamy nie o tym, o czym trzeba rozmawiać - denerwuje się Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK.
Żonglerką stawkami podatkowymi być może da się poprawić sytuację na rok, dwa, ale nie zastąpi ona rzeczywistych reform. Czas ucieka, uchwalenie porządnego budżetu na przyszły rok jest już prawie niemożliwe, a skoro wybory mają się odbyć jesienią 2004 r., to możliwość przeprowadzenia reformy odsuwa się w bliżej nie określoną przyszłość. Brak reform oznacza jedno: nadal będzie realizowany, cytując Grzegorza W. Kołodkę, "wariant stagnacji", poprzedzający "wkroczenie w fazę długotrwałego kryzysu". PIT-ania zasadnicze pozostają tymczasem bez odpowiedzi.
Jeśli się okaże, że wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione, Rada Ministrów przyjmie program prof. Kołodki - stwierdził w zeszłym tygodniu Leszek Miller. Nie przyjęła. Oznacza to, że najprawdopodobniej postanowiono niepotrzebnie nie drażnić społeczeństwa przed referendum. I słusznie! W końcu jednak prawda o "Programie naprawy finansów Rzeczypospolitej" wyjdzie na jaw. Wyjdzie na jaw zaniechanie rzeczywistych reform, bo do tego sprowadza się praca ministra finansów - z jednej strony, mrówcza, a z drugiej, zupełnie nieefektywna, spychająca III RP w "fazę długotrwałego kryzysu". Przed czym przestrzegał sam Grzegorz W. Kołodko.
Szczytne cele i wielki chaos
PNFRP (to skrót tytułu dzieła pana profesora) miał doprowadzić do osiągnięcia ważnych celów - zapobiec katastrofie budżetu, umożliwić spełnienie przez Polskę tzw. kryteriów konwergencji (najważniejszym z nich jest obniżenie deficytu budżetowego poniżej 3 proc. PKB) oraz przyspieszyć wzrost gospodarczy, między innymi przez absorbcję funduszy unijnych. Mówiło się również o wielu celach cząstkowych. Te jednak były zmienne jak pogoda w Londynie, gdyż wicepremier Grzegorz W. Kołodko codziennie miał nowe - luźne i nie uformowane - pomysły. Także dzisiaj naiwnością byłoby przypuszczać, że istnieje jakiś zwarty i wewnętrznie niesprzeczny program.
Dziura wirtualnie zalepiana
Deficyt budżetu ustabilizował się w ostatnich latach na poziomie 40 mld zł. W przyszłym roku ze względu na wzrost wydatków państwa i koszty wejścia do UE dziura budżetowa powiększy się do 60 mld zł. "Taki scenariusz rozwoju (deficyt sięgający 59 mld zł, a dług publiczny w wysokości 58,8 proc. PKB), a raczej stagnacji polskiej gospodarki grozi wkroczeniem w fazę długotrwałego kryzysu. Jest to scenariusz narastających napięć społecznych, także ze względu na wolny wzrost spożycia" - napisał w pierwszej wersji PNFRP Grzegorz W. Kołodko. Proroczo!
Wedle scenariusza, który wicepremier uznał za wariant "stabilizacji i rozwoju", deficyt nie powinien przekraczać 40 mld zł. Niestety, mimo wzrostu podatków deficyt ową magiczną granicę znacznie przekracza. Jedynym pomysłem na zatkanie wielkiej dziury jest drukowanie pieniędzy, czyli wykorzystanie tzw. rezerwy rewaluacyjnej. - Tej rezerwy - ani żadnej innej - wykorzystać nie można, bo są to wirtualne pieniądze - przypomina prof. Janusz Beksiak. - Tak wielkiego deficytu nie można także sfinansować pożyczkami na rynku finansowym, gdyż byłoby to szkodliwe dla gospodarki i zdecydowanie antyrozwojowe.
Nie może być jednak inaczej, jeżeli w kolejnych wersjach PNFRP ginęły racjonalne pomysły obniżenia wydatków: zmniejszenie liczby powiatów, likwidacja funduszy celowych i agencji oraz redukcja rozbudowanych do granic absurdu świadczeń socjalnych.
Minister ulży portfelom
Reformatorskie pomysły Kołodki kurczyły się z tygodnia na tydzień. Nic więc dziwnego, że coraz większego znaczenia nabierało podwyższenie podatków. - Spośród propozycji Kołodki dobrze oceniam w zasadzie tylko obniżkę CIT, chociaż po likwidacji ulg jest śladowa - mówi prof. Zyta Gilowska, posłanka PO. Jej zdaniem, korzystne byłoby także uproszczenie PIT, gdyby nie to, że towarzyszy mu drakońska podwyżka podatku. - Oburzające jest wprowadzenie podatku VAT od sprzedaży gruntów. W połączeniu z wysokim VAT na materiały budowlane i likwidacją ulg spowoduje to załamanie w budownictwie - ostrzega Gilowska. Zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Developerskich, po wprowadzeniu nowych podatków mieszkania i domy zdrożeją o 15 proc.
Na dobitkę obniżka CIT występuje głównie na papierze. Tak zwany efekt obniżki powstaje dlatego, że Ministerstwo Finansów porównuje tegoroczną stawkę w wysokości 27 proc. (po uwzględnieniu ulg 23,4 proc.) z proponowaną dziewiętnastoprocentową stawką. Zapomina jednak o tym, że poprzednio samo zaproponowało na rok 2004 stawkę w wysokości 24 proc. (z pozostawieniem ulg), a wedle obowiązującej do jesieni ubiegłego roku ustawy, ten podatek powinien wynosić 22 proc. (z uwzględnieniem ulg około 18,5 proc.) To jeszcze nie wszystko. CIT to - przypomnijmy - podatek płacony od dochodu przez osoby prawne. Osoby fizyczne, które są udziałowcami spółek, jeśli chcą owe dochody skonsumować, muszą jeszcze zapłacić podatek od dywidend. Wynosi on 15 proc., a po "wielkiej" obniżce Grzegorza W. Kołodki wyniesie "tylko" 19 proc.
Jeżeli chodzi o PIT, to nawet ministerstwo nie tai, że czeka nas nie obniżka, lecz wielka podwyżka. W programie zapisano bowiem, że dochody budżetu z tego tytułu wzrosną z 25 mld zł do 28 mld zł, czyli o 12 proc. Najbardziej pokrzywdzeni będą twórcy, którym dwuipółkrotnie zmniejsza się koszty uzyskania przychodu. Wprawdzie w odpowiedzi na protest prof. Andrzeja Legockiego, prezesa PAN, ministerstwo stwierdziło, że "dla znakomitej większości twórców będzie to zmiana korzystna", ale łatwo sprawdzić, że obniżka efektywnej stopy podatkowej następuje dopiero przy dochodach przekraczających 250 tys. zł, a twórców z takim dochodami (poza Grzegorzem W. Kołodką) nie ma wielu. Asystent na uniwersytecie, jak wyliczył prof. Piotr Węgleński, rektor UW, straci na tym 1170 zł, a profesor przeciętnie 3792 zł.
Zero reform, czarna przyszłość
Cały wielki zamysł reformy finansów publicznych sprowadził się do kolejnej podwyżki podatków. - Rozmawiamy nie o tym, o czym trzeba rozmawiać - denerwuje się Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK.
Żonglerką stawkami podatkowymi być może da się poprawić sytuację na rok, dwa, ale nie zastąpi ona rzeczywistych reform. Czas ucieka, uchwalenie porządnego budżetu na przyszły rok jest już prawie niemożliwe, a skoro wybory mają się odbyć jesienią 2004 r., to możliwość przeprowadzenia reformy odsuwa się w bliżej nie określoną przyszłość. Brak reform oznacza jedno: nadal będzie realizowany, cytując Grzegorza W. Kołodkę, "wariant stagnacji", poprzedzający "wkroczenie w fazę długotrwałego kryzysu". PIT-ania zasadnicze pozostają tymczasem bez odpowiedzi.
Więcej możesz przeczytać w 22/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.