Czy będziemy jak Irlandczycy, tylko trochę bardziej?
Przed spotkaniem z generałem Sikorskim Winston Churchill zapytał któregoś ze swych doradców, jacy są Polacy. Odpowiedź brzmiała: "Są jak Irlandczycy, tylko trochę bardziej". Oby okazała się prawdziwa! Pierwszy raz przypomniałem tę anegdotę po pobycie w Irlandii w 1981 r. Minęły dwadzieścia dwa lata, biedna - jak ją pamiętam - Irlandia jest już od dawna w Unii Europejskiej. W chwili wejścia do wspólnoty w 1973 r. średni dochód na mieszkańca wynosił w tym kraju zaledwie 60 proc. dochodu obywatela zjednoczonej Europy. Dziś przekracza 120 proc. Może i my po irlandzku zabierzemy się do obniżania podatków, ograniczania korupcji, wspomagania rodzimej inicjatywy? Może zmniejszymy bezrobocie z 18 proc. do 4,5 proc., może nie przejemy i nie rozkradniemy funduszy z unii, lecz je spożytkujemy jak Irlandczycy? Może zaakceptujemy partnerstwo państwa, pracodawców i pracowników?
- Do chwili akcesu do UE Irlandia była psychologicznie zawieszona między Londynem a Bostonem. Teraz pozbyła się kompleksu niższości. Premier tego czteromilionowego państwa rozmawia z premierem Wielkiej Brytanii czy Niemiec jak równy z równym - mówi Andrzej Wejchert, wybitny polsko-irlandzki architekt z Dublina.
Nocnik u powały
Z Wejchertem odbyłem przed laty podróż po wyspie (niby zielono, ale przeważnie skalne pustkowia, łąki, torfowiska, wrzosowiska, gdzie tylko psa Baskerville'ów spotkać można). Mam w oczach bidulstwo ledwie zamieszkanych wsi, rozdeptane buty na nogach umorusanych dzieci, łysawe półki w sklepach, klepiska w chatach.
W zagraconej knajpie w Limerick nie było bodaj poetów, za to pełno dymiących łbów w otoczeniu starych portretów, czajników i nocników zawieszonych u powały, długich kalesonów i kolorowych szlafmyc, narzędzi tortur, banknotów różnych państw - wszystko na tle butelek, etykiet whisky Jameson, reklam piwa Guinness i Kilkenny. Późnym wieczorem wybuchła awantura. Było jak w balladach Grzesiuka, jak w dawnych warszawskich spelunkach przy Brzeskiej. Czyż nie jesteśmy do nich podobni? Takie same pijusy, też w przerwach na picie latamy do kościoła. Też skorzyśmy do bitki, przywiązani do ziemi, religii, rodziny. Z dyscypliną tu i tam na bakier. Historia tu i tam pod górkę. Poczucie humoru u obu narodów duże!
Dziś w Limerick nadal tęgo piją, ciągle pachnie torfowym dymem. Są jednak nowe domy, nowe znaki drogowe, pełne towarów sklepy. Nie widać pustych mieszkań, a na ich progu butelek z mlekiem pozostawionych przez emigrantów odpływających do Ameryki, o czym pisał niemiecki noblista Heinrich Böll. Prowincja, na której żyje połowa Irlandczyków, założyła solidne buty, przesiadła się z koni i osłów do samochodów, przestała uciekać za ocean.
Rady Żołnierza Przeznaczenia
Mówi się, że w Irlandii rzeczy prawdopodobne nigdy się nie zdarzają, a niemożliwe zawsze. Znowu zapachniało mi Polską. Sean Fitzpatrick z partii Fianna Fail (Żołnierzy Przeznaczenia) widzi wiele podobieństw między naszymi narodami. Rozmawiamy w dublińskim parlamencie o stuleciach okupacyjnego ucisku na wyspie, o licznych zbrojnych powstaniach, o katastrofie głodu, o lęku przed rozpłynięciem się w europejskiej masie, przed dominacją silniejszych. - Tak jak wy dzisiaj baliśmy się kapitału zamożniejszego sąsiada, zagrożenia katolickiej moralności, łamania konstytucji. Strach okazał się niepotrzebny. Uszanowano naszą tradycyjną neutralność. Nawet kontrowersyjne prawo zwyczajowe nakazujące kobietom wychodzącym za mąż, a pracującym w administracji publicznej, opuszczenie stanowiska, ustąpiło gładko przepisom unii, które zakazują dyskryminacji - mówi Fitzpatrick.
8 kwietnia w dzienniku "The Irish Times" przeczytałem słowa dr Beate Schopp-Schilling, członkini Komitetu ONZ ds. Zwalczania Dyskryminacji Kobiet, która zauważyła, że zaledwie 13 proc. Irlandek uczestniczy w działalności politycznej, a artykuł 41 konstytucji nadal narzuca im wizerunek gospodyń domowych i matek. Procesy integracyjne w unii nie przebiegają więc tak gładko, a państwa członkowskie mają szeroki margines na zachowanie własnych praw i obyczajów.
Zapytałem Fitzpatricka, jak - jego zdaniem - postępować w Polsce, by obywatele w zbliżającym się referendum poparli przystąpienie do unii. - Konkretnie i uczciwie informować o tym, jakie to przyniesie korzyści, choćby na przykładzie Irlandii - usłyszałem.
Palmy w Dublinie
Na świecie żyje może 60 mln ludzi pochodzenia irlandzkiego, w USA stanowią oni potężną grupę etniczną. Dali temu państwu kilkunastu prezydentów, zastępy biskupów i kardynałów, armię policjantów. W ciągu ostatnich stu pięćdziesięciu lat zdarzyło się, że na wyspie pozostała tylko czwarta część z ośmiu milionów mieszkańców - reszta umarła z głodu lub odpłynęła na zawsze. Susza i zaraza kartoflana powtarzały się kilkakrotnie, najgorzej było w latach 1845-1851, a potem jeszcze w 1879 r. I oto exodus się zakończył, a w Irlandii notuje się przyrost liczby ludności, wydarzenie we współczesnej Europie niezwykłe!
Barometrem zmian jest Dublin, najbardziej prowincjonalna stolica Europy. Nadal przeważa zabudowa jedno- i dwupiętrowa. Nowoczesność wciska się, ale jakby bez pośpiechu. Nad rzeką Liffey pojawił się pomnik emigrantów do Kanady, przedstawiający grupę smutnych postaci z psem. Otwarto salę koncertową The Helix (dzieło Wejcherta) o wspaniałej akustyce. Jest swojsko, bo brudnawo po kątach, ale od śmieci odciągają oczy kwitnące magnolie, rododendrony, wiśnie, no i palmy, surrealizm w tym klimacie! Tutaj - jak pisze Bryll - "w środku rynku oddychasz łąkami".
Chłopomenedżerowie
Krzysztof Romanowski, dziennikarz z Krakowa od kilkudziesięciu lat mieszkający w Irlandii, dostrzega podobieństwa między Zieloną Wyspą a Polską, ale widzi też różnice. W Irlandii samorząd ma więcej realnej mocy, kraj jest bardziej otwarty na obcy kapitał. W historii Polska cierpiała za sprawą wielu wrogów, Irlandia miała Anglików. Polska zachowała swój język, Irlandia dopiero go restytuuje. Romanowski zwraca uwagę na wieki zakazu posiadania ziemi przez chłopów, na gospodarkę pasterską, na ograniczenie prawa do nauki (działały tajne "szkoły za żywopłotem", jak komplety w latach okupacji hitlerowskiej w Polsce). Irlandczycy musieli oddawać wszystkie plony dzierżawcy, zazwyczej Anglikowi. Żywili się kartoflami i maślanką, co - jak się okazało - sprzyjało zdrowiu. Nie wolno im było się uczyć, stąd późniejsza estyma dla szkół i wykształcenia i niebywale wysoki poziom nauczania. Irlandia dała światu wielu laureatów Nagrody Nobla.
Przed dwudziestu laty zażartowałem, że w Dublinie, jak w Caracas lub Buenos Aires, wszystko odkłada się na jutro, mańana. - Dyscyplina czasu byłaby dla nas zabójcza - odpowiedzieli mi wówczas Irlandczycy. Pytam, jak jest teraz. - Życie wzięło nas za pysk - wzdychają. - Co większe problemy zrzucamy na głowy reemigrantów - dodają. Dotyczy to rolnictwa. Produkcja rolna nadal stanowi 7 proc. eksportu. Gdy Irlandia przystępowała do unii, ten wskaźnik wynosił 50 proc., a wielu rolników zachowywało się tak, jakby byli właścicielami państwa. Dziś czytam w "Irish Farmers Monthly": "Spadła liczba gospodarstw, a możemy wyżywić 30 mln ludzi".
Irlandczycy pomstują na Anglików, ale przejęli ich język, bezcenne narzędzie w stosunkach międzynarodowych. Mają talent do marketingu, potrafią sprzedać nawet kamyki megalityczne odnalezione w szczerym polu - ogradzają to miejsce i tworzą visitor centre.
Piwo z ministrem
Ten tekst musi się skończyć w pubie. Przybytek nazywa się The Brazen Head. To najstarszy bar w Dublinie, ma ponoć 800 lat (gdy go zakładano, w Polsce panował Kazimierz Sprawiedliwy). Właśnie rozpoczęła się w Irlandii kampania antyalkoholowa. Zaatakowano Johna O'Donoghue, ministra sztuki, sportu i turystyki, za poparcie reklamy irlandzkich pubów. Zapowiedziano, że do pubów będą mogli wkraczać umundurowani konstable, będą sprawdzać wiek gości i zgarniać hałaśliwych osobników. Barman zauważa ze znajomością rzeczy: - To ani w Irlandii, ani w Polsce nie może się udać.
- Do chwili akcesu do UE Irlandia była psychologicznie zawieszona między Londynem a Bostonem. Teraz pozbyła się kompleksu niższości. Premier tego czteromilionowego państwa rozmawia z premierem Wielkiej Brytanii czy Niemiec jak równy z równym - mówi Andrzej Wejchert, wybitny polsko-irlandzki architekt z Dublina.
Nocnik u powały
Z Wejchertem odbyłem przed laty podróż po wyspie (niby zielono, ale przeważnie skalne pustkowia, łąki, torfowiska, wrzosowiska, gdzie tylko psa Baskerville'ów spotkać można). Mam w oczach bidulstwo ledwie zamieszkanych wsi, rozdeptane buty na nogach umorusanych dzieci, łysawe półki w sklepach, klepiska w chatach.
W zagraconej knajpie w Limerick nie było bodaj poetów, za to pełno dymiących łbów w otoczeniu starych portretów, czajników i nocników zawieszonych u powały, długich kalesonów i kolorowych szlafmyc, narzędzi tortur, banknotów różnych państw - wszystko na tle butelek, etykiet whisky Jameson, reklam piwa Guinness i Kilkenny. Późnym wieczorem wybuchła awantura. Było jak w balladach Grzesiuka, jak w dawnych warszawskich spelunkach przy Brzeskiej. Czyż nie jesteśmy do nich podobni? Takie same pijusy, też w przerwach na picie latamy do kościoła. Też skorzyśmy do bitki, przywiązani do ziemi, religii, rodziny. Z dyscypliną tu i tam na bakier. Historia tu i tam pod górkę. Poczucie humoru u obu narodów duże!
Dziś w Limerick nadal tęgo piją, ciągle pachnie torfowym dymem. Są jednak nowe domy, nowe znaki drogowe, pełne towarów sklepy. Nie widać pustych mieszkań, a na ich progu butelek z mlekiem pozostawionych przez emigrantów odpływających do Ameryki, o czym pisał niemiecki noblista Heinrich Böll. Prowincja, na której żyje połowa Irlandczyków, założyła solidne buty, przesiadła się z koni i osłów do samochodów, przestała uciekać za ocean.
Rady Żołnierza Przeznaczenia
Mówi się, że w Irlandii rzeczy prawdopodobne nigdy się nie zdarzają, a niemożliwe zawsze. Znowu zapachniało mi Polską. Sean Fitzpatrick z partii Fianna Fail (Żołnierzy Przeznaczenia) widzi wiele podobieństw między naszymi narodami. Rozmawiamy w dublińskim parlamencie o stuleciach okupacyjnego ucisku na wyspie, o licznych zbrojnych powstaniach, o katastrofie głodu, o lęku przed rozpłynięciem się w europejskiej masie, przed dominacją silniejszych. - Tak jak wy dzisiaj baliśmy się kapitału zamożniejszego sąsiada, zagrożenia katolickiej moralności, łamania konstytucji. Strach okazał się niepotrzebny. Uszanowano naszą tradycyjną neutralność. Nawet kontrowersyjne prawo zwyczajowe nakazujące kobietom wychodzącym za mąż, a pracującym w administracji publicznej, opuszczenie stanowiska, ustąpiło gładko przepisom unii, które zakazują dyskryminacji - mówi Fitzpatrick.
8 kwietnia w dzienniku "The Irish Times" przeczytałem słowa dr Beate Schopp-Schilling, członkini Komitetu ONZ ds. Zwalczania Dyskryminacji Kobiet, która zauważyła, że zaledwie 13 proc. Irlandek uczestniczy w działalności politycznej, a artykuł 41 konstytucji nadal narzuca im wizerunek gospodyń domowych i matek. Procesy integracyjne w unii nie przebiegają więc tak gładko, a państwa członkowskie mają szeroki margines na zachowanie własnych praw i obyczajów.
Zapytałem Fitzpatricka, jak - jego zdaniem - postępować w Polsce, by obywatele w zbliżającym się referendum poparli przystąpienie do unii. - Konkretnie i uczciwie informować o tym, jakie to przyniesie korzyści, choćby na przykładzie Irlandii - usłyszałem.
Palmy w Dublinie
Na świecie żyje może 60 mln ludzi pochodzenia irlandzkiego, w USA stanowią oni potężną grupę etniczną. Dali temu państwu kilkunastu prezydentów, zastępy biskupów i kardynałów, armię policjantów. W ciągu ostatnich stu pięćdziesięciu lat zdarzyło się, że na wyspie pozostała tylko czwarta część z ośmiu milionów mieszkańców - reszta umarła z głodu lub odpłynęła na zawsze. Susza i zaraza kartoflana powtarzały się kilkakrotnie, najgorzej było w latach 1845-1851, a potem jeszcze w 1879 r. I oto exodus się zakończył, a w Irlandii notuje się przyrost liczby ludności, wydarzenie we współczesnej Europie niezwykłe!
Barometrem zmian jest Dublin, najbardziej prowincjonalna stolica Europy. Nadal przeważa zabudowa jedno- i dwupiętrowa. Nowoczesność wciska się, ale jakby bez pośpiechu. Nad rzeką Liffey pojawił się pomnik emigrantów do Kanady, przedstawiający grupę smutnych postaci z psem. Otwarto salę koncertową The Helix (dzieło Wejcherta) o wspaniałej akustyce. Jest swojsko, bo brudnawo po kątach, ale od śmieci odciągają oczy kwitnące magnolie, rododendrony, wiśnie, no i palmy, surrealizm w tym klimacie! Tutaj - jak pisze Bryll - "w środku rynku oddychasz łąkami".
Chłopomenedżerowie
Krzysztof Romanowski, dziennikarz z Krakowa od kilkudziesięciu lat mieszkający w Irlandii, dostrzega podobieństwa między Zieloną Wyspą a Polską, ale widzi też różnice. W Irlandii samorząd ma więcej realnej mocy, kraj jest bardziej otwarty na obcy kapitał. W historii Polska cierpiała za sprawą wielu wrogów, Irlandia miała Anglików. Polska zachowała swój język, Irlandia dopiero go restytuuje. Romanowski zwraca uwagę na wieki zakazu posiadania ziemi przez chłopów, na gospodarkę pasterską, na ograniczenie prawa do nauki (działały tajne "szkoły za żywopłotem", jak komplety w latach okupacji hitlerowskiej w Polsce). Irlandczycy musieli oddawać wszystkie plony dzierżawcy, zazwyczej Anglikowi. Żywili się kartoflami i maślanką, co - jak się okazało - sprzyjało zdrowiu. Nie wolno im było się uczyć, stąd późniejsza estyma dla szkół i wykształcenia i niebywale wysoki poziom nauczania. Irlandia dała światu wielu laureatów Nagrody Nobla.
Przed dwudziestu laty zażartowałem, że w Dublinie, jak w Caracas lub Buenos Aires, wszystko odkłada się na jutro, mańana. - Dyscyplina czasu byłaby dla nas zabójcza - odpowiedzieli mi wówczas Irlandczycy. Pytam, jak jest teraz. - Życie wzięło nas za pysk - wzdychają. - Co większe problemy zrzucamy na głowy reemigrantów - dodają. Dotyczy to rolnictwa. Produkcja rolna nadal stanowi 7 proc. eksportu. Gdy Irlandia przystępowała do unii, ten wskaźnik wynosił 50 proc., a wielu rolników zachowywało się tak, jakby byli właścicielami państwa. Dziś czytam w "Irish Farmers Monthly": "Spadła liczba gospodarstw, a możemy wyżywić 30 mln ludzi".
Irlandczycy pomstują na Anglików, ale przejęli ich język, bezcenne narzędzie w stosunkach międzynarodowych. Mają talent do marketingu, potrafią sprzedać nawet kamyki megalityczne odnalezione w szczerym polu - ogradzają to miejsce i tworzą visitor centre.
Piwo z ministrem
Ten tekst musi się skończyć w pubie. Przybytek nazywa się The Brazen Head. To najstarszy bar w Dublinie, ma ponoć 800 lat (gdy go zakładano, w Polsce panował Kazimierz Sprawiedliwy). Właśnie rozpoczęła się w Irlandii kampania antyalkoholowa. Zaatakowano Johna O'Donoghue, ministra sztuki, sportu i turystyki, za poparcie reklamy irlandzkich pubów. Zapowiedziano, że do pubów będą mogli wkraczać umundurowani konstable, będą sprawdzać wiek gości i zgarniać hałaśliwych osobników. Barman zauważa ze znajomością rzeczy: - To ani w Irlandii, ani w Polsce nie może się udać.
Więcej możesz przeczytać w 22/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.