![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/stale/mazurek_zalewski.jpg)
- Na nocnej nasiadówie SLD z prezydentem doszło do regularnej pyskówki między Józefem Oleksym a Aleksandrem Kwaśniewskim. Obaj panowie zarzucali sobie intrygowanie, a wkurzony prezydent przerywał Oleksemu i mu dogadywał. Swe wystąpienie marszałek zakończył dramatycznie: "Mieliśmy na ustalenie składu rządu pięć tygodni, więc nie widzę powodu, żeby tu siedzieć o 1.00 w nocy. Idę do domu". Na co prezydent zakpił, że Oleksemu tak się spieszy, bo rano w te pędy leci do "Sygnałów dnia". A Kwaśniewski miał czas, bo w Eurosporcie tylko bilard transmitowali?
- Jerzy Szmajdziński chciałby kandydować na prezydenta! - twierdzi jeden z naszych całkiem nowych informatorów z rządu (dzięki!). I dlatego Szmajdziński chciał w Belkowym rządzie zostać ministrem spraw wewnętrznych, a MON zostawić Januszowi Zemke, bo to z MSWiA (a, daj Boże, jak się jeszcze jest wicepremierem), a nie z MON można wrócić do polityki. A Polska przecież potrzebuje Szmajdzińskiego jak ryba sanek.
- A Jolanta Kwaśniewska kandydować nie chce. Bo polityka jest okropna, brudna i głupia. No nie, tego nie można tak zostawić, pani prezydentowa musi służyć Narodowi! Taki umysł nie może się zmarnować. Proponujemy prezesurę Polskiej Akademii Nauk.
- Zaraz po decyzji prezydentowej Leszek Miller ogłosił, że on też nie będzie kandydował na prezydenta. To rzeczywiście wstrząsające.
- A Józef Oleksy niczego nie ogłaszał. Ciekawe czemu?
- Już wiemy. Był zajęty zamiataniem. Wymiótł z kancelarii Sejmu i swego otoczenia wszystkie borówki. Zrobił wyjątek dla jednej osoby. Szefem jego gabinetu pozostanie Jacek Kluczkowski, prywatnie mąż szefowej działu społecznego "Rzeczpospolitej", a poza tym przyjaciel i bywszy współpracownik Aleksandra Kwaśniewskiego, któremu pisał przemówienia. Oleksemu nie napisze, bo nikt nie potrafi tworzyć zdań siedemdziesięciokrotnie złożonych.
- Tydzień przed długim weekendem upłynął na zabijaniu Warszawy dechami. Rządem Belki nikt się specjalnie nie przejmował. Co ciekawsze, nawet członkowie in spe Belkowego gabinetu nie traktowali go śmiertelnie poważnie. "Mam propozycję, zgodziłem się, ale to przecież długo nie potrwa, może z miesiąc" - wyznał nam jeden z nich. Ale zawsze to najfajniejszy okres: roboty żadnej, a kasa leci.
- Autentyczny rozkład dnia jednego z członków rządu schyłkowego Millera: 10.45 - przychodzi do pracy: kawa, Red Bull, poranna prasa. 11.30 - spotkanie z dziennikarzem. 13.30 - flaczki, pierogi, wino ze znajomym redaktorem. 15.30 - powrót do ministerstwa. 16.00 - wpada po kolei dwóch dyrektorów departamentu: czegoś chcą, ale trudno się zorientować. 17.00 - trzeba podpisać papiery z jakimiś dotacjami. 17.30 - pogaduszka z innym ministrem (cola stawia na nogi). 18.30 - odpisywanie na maile, kilka telefonów. 19.30 - skonany minister wraca do domu. Boże, daj mu siłę na następny dzień takiej harówy!
- Z kolei Leszkowi Millerowi tydzień upłynął na pożegnaniach. Na spotkaniu z SLD, UP i Ferajną podśpiewywał mu Jacek Laskowski (jakaś nowo lansowana jeszcze-nie-gwiazda pop). A drogę do rządu zaczynał od koncertu Ich Troje. Co za upadek!
- Przyznaliśmy się przed jednym z ministrów, że starzy już jesteśmy i słuchamy Radia PiN. "Ich?! Przecież to czerwoni!" - rzucił nam z wyrzutem i pogardą.
- I tak na koniec: najbardziej to nam żal, że Marek Pol nie tylko nie jest już wicepremierem, ale nawet szefem Unii Pracy. Na tym ostatnim stanowisku zastąpiła go Izabela Jaruga-Nowacka. Jak widać, w UP mają speców od równości gejów, a nawet lesbijek, tylko nie potrafią znaleźć nikogo od równości dróg.
Więcej możesz przeczytać w 19/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.