W skłóconym Sejmie języczkiem u wagi stają się posłowie ścigani przez prokuraturę
Dawno już nie było tak wielkiej przepaści pomiędzy gospodarką a polityką. Pierwsza rozwija się znakomicie, druga grzęźnie w coraz większym kryzysie. Sojusz Lewicy Demokratycznej proponuje, by nie dostrzegać w tym żadnej sprzeczności i spokojnie kontentować się wzrostem ekonomicznym. Natomiast ludzi, którzy widzą nie tylko wskaźniki GUS, ale i degrengoladę życia publicznego, wręcz oskarża o sypanie piachu w tryby przyspieszającej gospodarki. Jeszcze trochę, a zostanie odkurzona dawna teoria o zaostrzaniu się walki klasowej wraz z postępującymi sukcesami socjalizmu. Już dzisiaj słychać w SLD głosy, że domaganie się przedterminowych wyborów podyktowane jest wyłącznie chęcią zawłaszczenia śmietanki z mleka mozolnie udojonego przez Leszka Millera.
Tymczasem gospodarki od polityki nie da się oddzielić. I właśnie dlatego, by kryzys trapiący życie publiczne nie zainfekował ekonomiki, trzeba się z nim jak najszybciej uporać. Nie ma na tę dolegliwość lepszego lekarstwa niż przyspieszone wybory parlamentarne. Nie sposób bowiem rządzić krajem wbrew woli obywateli, bo wtedy najmniejszy problem zamienia się w przeszkodę nie do pokonania.
Moralna legitymizacja władzy jest potrzebna. Dzisiaj coraz bardziej jej brakuje, a świadectwem postępującego spustoszenia jest to, że w skłóconym Sejmie języczkiem u wagi, przesądzającym o wyniku najważniejszych głosowań, stają się posłowie ścigani przez prokuraturę. Zamiast się wstydzić swoich uczynków, każą sobie sowicie płacić. Wystarczy przeanalizować ostatnie ruchy kadrowe, by stracić wszelkie złudzenia. Można się tym nie przejmować, ale trzeba wiedzieć, że spustoszenia, jakie powstają w wyniku moralnego nihilizmu, będą niezwykle trudne do odrobienia. Jeśli Polska nawet na krótko upodobni się do moralnej pustyni, pozbawi to szacunku także kolejne ekipy rządzące i zachwieje zaufaniem obywateli do państwa.
A warto przypomnieć, że mamy w tej mierze długą i niebezpieczną tradycję. Wieki rozbiorów i ograniczonej suwerenności sprawiły, że kolejne pokolenia wychowywano w opozycji do państwa, bo było ono obce i walczyło z polskością. Nad Wartą, Wisłą i Niemnem cnotą było pogardzać władzą, a nie spolegliwie, jak w Niemczech, Francji czy Anglii, współdziałać z nią w imię wspólnego dobra. Tego zjawiska nie udało się przezwyciężyć po 1918 r. w odrodzonej Rzeczypospolitej. Po 1945 r. rozkwitło na nowo, osiągając jeszcze większe rozmiary. Teraz też może święcić triumfy, jeśli polskiej władzy zabraknie moralnej legitymizacji, podobnie jak ze zrozumiałych względów brakowało jej najeźdźcom.
Każdy, kto lekceważy kwestie etyczne i wchodzi w Sejmie w układy z posłami ściganymi przez prokuraturę, bierze na swoje sumienie podkopywanie autorytetu państwa. I żaden wzrost gospodarczy, nawet stuprocentowy, nie uczyni tej sytuacji nawet odrobinę bardziej moralną.
Tymczasem gospodarki od polityki nie da się oddzielić. I właśnie dlatego, by kryzys trapiący życie publiczne nie zainfekował ekonomiki, trzeba się z nim jak najszybciej uporać. Nie ma na tę dolegliwość lepszego lekarstwa niż przyspieszone wybory parlamentarne. Nie sposób bowiem rządzić krajem wbrew woli obywateli, bo wtedy najmniejszy problem zamienia się w przeszkodę nie do pokonania.
Moralna legitymizacja władzy jest potrzebna. Dzisiaj coraz bardziej jej brakuje, a świadectwem postępującego spustoszenia jest to, że w skłóconym Sejmie języczkiem u wagi, przesądzającym o wyniku najważniejszych głosowań, stają się posłowie ścigani przez prokuraturę. Zamiast się wstydzić swoich uczynków, każą sobie sowicie płacić. Wystarczy przeanalizować ostatnie ruchy kadrowe, by stracić wszelkie złudzenia. Można się tym nie przejmować, ale trzeba wiedzieć, że spustoszenia, jakie powstają w wyniku moralnego nihilizmu, będą niezwykle trudne do odrobienia. Jeśli Polska nawet na krótko upodobni się do moralnej pustyni, pozbawi to szacunku także kolejne ekipy rządzące i zachwieje zaufaniem obywateli do państwa.
A warto przypomnieć, że mamy w tej mierze długą i niebezpieczną tradycję. Wieki rozbiorów i ograniczonej suwerenności sprawiły, że kolejne pokolenia wychowywano w opozycji do państwa, bo było ono obce i walczyło z polskością. Nad Wartą, Wisłą i Niemnem cnotą było pogardzać władzą, a nie spolegliwie, jak w Niemczech, Francji czy Anglii, współdziałać z nią w imię wspólnego dobra. Tego zjawiska nie udało się przezwyciężyć po 1918 r. w odrodzonej Rzeczypospolitej. Po 1945 r. rozkwitło na nowo, osiągając jeszcze większe rozmiary. Teraz też może święcić triumfy, jeśli polskiej władzy zabraknie moralnej legitymizacji, podobnie jak ze zrozumiałych względów brakowało jej najeźdźcom.
Każdy, kto lekceważy kwestie etyczne i wchodzi w Sejmie w układy z posłami ściganymi przez prokuraturę, bierze na swoje sumienie podkopywanie autorytetu państwa. I żaden wzrost gospodarczy, nawet stuprocentowy, nie uczyni tej sytuacji nawet odrobinę bardziej moralną.
Więcej możesz przeczytać w 19/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.