Jan Winiecki ma do Platformy Obywatelskiej pretensje, że osiągnęła więcej, niż powinna
Zjazd ze szczytu do politycznej drugiej ligi wieszczy Platformie Obywatelskiej prof. Jan Winiecki ("Pożegnanie z platformą", nr 18). Ma to być kara za to, że PO jest zbyt mało liberalna. Argumenty Winieckiego są pomieszaniem wishful thinking z brakiem wiedzy.
Z myślenia życzeniowego wypływa przekonanie o rzekomo potężnym w Polsce elektoracie liberalnym, który tylko czeka na wolnorynkowe partie z prawdziwego zdarzenia. Świadczyć o tym miałby prezydencki wynik Andrzeja Olechowskiego (ponad 3 mln głosów). A tak naprawdę wyborców liberalnych jest jeszcze więcej: wystarczy spojrzeć na statystyki i wykonać proste działanie matematyczne. Trzy miliony przedsiębiorców plus ich rodziny, plus milion dobrze płatnych specjalistów, plus półtora miliona studentów. Mamy zatem w Polsce prawie 9 mln liberałów. A jeżeli dodamy kochanki przedsiębiorców i menedżerów, to ponad 10 mln, czyli możemy wygrać każde wybory.
Dlaczego jednak jakoś nie wygrywamy? Bo takie sumowanie wynika z nieliberalnej zasady, że to byt określa świadomość. Prof. Winieckiemu do głowy nie przychodzi, że przedsiębiorca może mieć poglądy inne niż zaczerpnięte z ksiąg Adama Smitha. A dla niego ważniejszy przy wyborze politycznym jest fakt, że pół życia spędził w PZPR, albo że za "Solidarności" siedział w więzieniu i ma fioła na punkcie dekomunizacji. Znam świetnie zarabiającego menedżera, który zasiada w zarządzie wielkiej firmy, a kiedyś był trockistą i członkiem Unii Pracy. I mimo swoich zarobków nadal jest człowiekiem lewicy.
Rywin zamiast podatków
Prof. Winiecki myli się, gdy pisze o przyczynach spadku notowań PO. Stało się tak, ponieważ platforma z partii "ciężko pracujących ludzi sukcesu" stała się "partią wszystkich ludzi, biednych i bogatych". Taka konkluzja miałaby pozory racji, gdyby jej autor zerknął na zamieszczony obok jego tekstu wykres, pokazujący notowania platformy od września 2001 r. Co bowiem wyniosło PO na szczyty popularności? Czyżby wyrazisty liberalizm i "osadzenie wśród ludzi ciężko pracujących"? Nie. Na liberalny lep platformy złapało się kilkanaście procent elektoratu - tyle, ile kiedyś głosowało na UW czy Andrzeja Olechowskiego. Startując z poziomu 13 proc. poparcia, platforma poszybowała do 29 proc. podczas prac komisji badającej sprawę Rywina. Dzięki Janowi Rokicie (zwanemu przez Winieckiego "typowym prawicowym pieniaczem") platformie udało się przekonać opinię publiczną, że jest partią, której naprawdę zależy na uzdrowieniu polskiego życia publicznego. Co więcej, Polacy uwierzyli, że PO jest w stanie tego dokonać.
Dzięki postawie Rokity wyborcy wybaczyli działaczom partii Tuska wiele grzeszków. I właśnie PO, a nie aspirujący do tej roli PiS, namaścili na odnowicielkę polskiej demokracji. Liberalizm platformy miał tu drugorzędne znaczenie.
Rozgrywający kontra środkowy
Dzięki temu, że PO stała się partią masową i popularną, liberalny program ma w Polsce przyszłość jak nigdy dotychczas. Owszem, na politycznych sztandarach platformy największymi literami wypisane są hasła polityczne, a nie gospodarcze, ale to dzięki nim liberalna partia osiągnęła tak wielkie społeczne poparcie. Do czego tymczasem namawia PO prof. Winiecki? Do porzucenia broni, która przyniosła sukces, oraz do przeprowadzenia samobójczego ataku z okrzykiem "Teraz Friedman!" na ustach. A rosyjskie przysłowie nie bez racji mówi: "Tisze jediesz, dalsze budiesz".
Czy to oznacza, że polscy liberałowie powinni oszukiwać elektorat? Absolutnie nie! Platforma nie wypiera się swych poglądów, nie ukrywa ich i nie udaje kogoś innego.
Prof. Winiecki ubolewa, że PO straciła szansę na stworzenie "liberalnego centrum", zwłaszcza po tym, jak dała się wmanipulować w bezalternatywną koalicję z PiS. PO powinna być "środkowym obrotowym sceny politycznej. I niezbędny kontrakt koalicyjny powinna zawierać albo z centroprawicą, albo z centrolewicą, w zależności od tego, z którą partią można zrealizować większy zakres wolności". I to jest chyba najdziwniejszy zarzut. Najwyraźniej prof. Winiecki ma do platformy pretensje, że osiągnęła więcej, niż powinna. Powinna być środkowym, a została rozgrywającym. Powinna dołączyć do innych partii, a to do niej będą dołączać. Powinna być centrum sceny politycznej, a stała się hegemonem na szachownicy. Powinna być liberalnym klubem, a jest partią walczącą o władzę.
Prof. Winiecki proponuje platformie rolę podobną do tej, jaką odgrywa FDP w Niemczech. Owszem, FDP nie ma problemu z wchodzeniem w koalicje, ale ma problem z wchodzeniem do parlamentu. A PO jest jak na polskie warunki potęgą. I nie musi czekać na żadne koalicyjne propozycje, bo sama będzie je składać jako przyszły zwycięzca wyborów.
Z myślenia życzeniowego wypływa przekonanie o rzekomo potężnym w Polsce elektoracie liberalnym, który tylko czeka na wolnorynkowe partie z prawdziwego zdarzenia. Świadczyć o tym miałby prezydencki wynik Andrzeja Olechowskiego (ponad 3 mln głosów). A tak naprawdę wyborców liberalnych jest jeszcze więcej: wystarczy spojrzeć na statystyki i wykonać proste działanie matematyczne. Trzy miliony przedsiębiorców plus ich rodziny, plus milion dobrze płatnych specjalistów, plus półtora miliona studentów. Mamy zatem w Polsce prawie 9 mln liberałów. A jeżeli dodamy kochanki przedsiębiorców i menedżerów, to ponad 10 mln, czyli możemy wygrać każde wybory.
Dlaczego jednak jakoś nie wygrywamy? Bo takie sumowanie wynika z nieliberalnej zasady, że to byt określa świadomość. Prof. Winieckiemu do głowy nie przychodzi, że przedsiębiorca może mieć poglądy inne niż zaczerpnięte z ksiąg Adama Smitha. A dla niego ważniejszy przy wyborze politycznym jest fakt, że pół życia spędził w PZPR, albo że za "Solidarności" siedział w więzieniu i ma fioła na punkcie dekomunizacji. Znam świetnie zarabiającego menedżera, który zasiada w zarządzie wielkiej firmy, a kiedyś był trockistą i członkiem Unii Pracy. I mimo swoich zarobków nadal jest człowiekiem lewicy.
Rywin zamiast podatków
Prof. Winiecki myli się, gdy pisze o przyczynach spadku notowań PO. Stało się tak, ponieważ platforma z partii "ciężko pracujących ludzi sukcesu" stała się "partią wszystkich ludzi, biednych i bogatych". Taka konkluzja miałaby pozory racji, gdyby jej autor zerknął na zamieszczony obok jego tekstu wykres, pokazujący notowania platformy od września 2001 r. Co bowiem wyniosło PO na szczyty popularności? Czyżby wyrazisty liberalizm i "osadzenie wśród ludzi ciężko pracujących"? Nie. Na liberalny lep platformy złapało się kilkanaście procent elektoratu - tyle, ile kiedyś głosowało na UW czy Andrzeja Olechowskiego. Startując z poziomu 13 proc. poparcia, platforma poszybowała do 29 proc. podczas prac komisji badającej sprawę Rywina. Dzięki Janowi Rokicie (zwanemu przez Winieckiego "typowym prawicowym pieniaczem") platformie udało się przekonać opinię publiczną, że jest partią, której naprawdę zależy na uzdrowieniu polskiego życia publicznego. Co więcej, Polacy uwierzyli, że PO jest w stanie tego dokonać.
Dzięki postawie Rokity wyborcy wybaczyli działaczom partii Tuska wiele grzeszków. I właśnie PO, a nie aspirujący do tej roli PiS, namaścili na odnowicielkę polskiej demokracji. Liberalizm platformy miał tu drugorzędne znaczenie.
Rozgrywający kontra środkowy
Dzięki temu, że PO stała się partią masową i popularną, liberalny program ma w Polsce przyszłość jak nigdy dotychczas. Owszem, na politycznych sztandarach platformy największymi literami wypisane są hasła polityczne, a nie gospodarcze, ale to dzięki nim liberalna partia osiągnęła tak wielkie społeczne poparcie. Do czego tymczasem namawia PO prof. Winiecki? Do porzucenia broni, która przyniosła sukces, oraz do przeprowadzenia samobójczego ataku z okrzykiem "Teraz Friedman!" na ustach. A rosyjskie przysłowie nie bez racji mówi: "Tisze jediesz, dalsze budiesz".
Czy to oznacza, że polscy liberałowie powinni oszukiwać elektorat? Absolutnie nie! Platforma nie wypiera się swych poglądów, nie ukrywa ich i nie udaje kogoś innego.
Prof. Winiecki ubolewa, że PO straciła szansę na stworzenie "liberalnego centrum", zwłaszcza po tym, jak dała się wmanipulować w bezalternatywną koalicję z PiS. PO powinna być "środkowym obrotowym sceny politycznej. I niezbędny kontrakt koalicyjny powinna zawierać albo z centroprawicą, albo z centrolewicą, w zależności od tego, z którą partią można zrealizować większy zakres wolności". I to jest chyba najdziwniejszy zarzut. Najwyraźniej prof. Winiecki ma do platformy pretensje, że osiągnęła więcej, niż powinna. Powinna być środkowym, a została rozgrywającym. Powinna dołączyć do innych partii, a to do niej będą dołączać. Powinna być centrum sceny politycznej, a stała się hegemonem na szachownicy. Powinna być liberalnym klubem, a jest partią walczącą o władzę.
Prof. Winiecki proponuje platformie rolę podobną do tej, jaką odgrywa FDP w Niemczech. Owszem, FDP nie ma problemu z wchodzeniem w koalicje, ale ma problem z wchodzeniem do parlamentu. A PO jest jak na polskie warunki potęgą. I nie musi czekać na żadne koalicyjne propozycje, bo sama będzie je składać jako przyszły zwycięzca wyborów.
Więcej możesz przeczytać w 19/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.