Sojusz Szarona z Mubarakiem na Bliskim Wschodzie oznacza bliski zachód Arafata Ariel Szaron nie miał zadatków na izraelskiego de Gaulle'a. Czterogwiazdkowy generał, którego karykaturzyści przedstawiali przez lata jako brutalnego żołdaka, zaskoczył wszystkich, rozgrywając kilka dni temu jedną z najważniejszych bitew w swoim życiu. Pożegnanie ze Strefą Gazy i likwidacja tamtejszych osiedli żydowskich to tylko część rewolucyjnego wręcz planu. Już teraz wiadomo, że do końca przyszłego roku zostaną zlikwidowane również cztery duże skupiska żydowskie w północnej Samarii na Zachodnim Brzegu, co słusznie zostało odczytane jako gotowość demontażu większości osiedli na biblijnych terenach Królestwa Jerozolimskiego.
Początkowo wydawało się, że plan Szarona będzie co najwyżej interesującym epizodem i spocznie wśród ton innych planów na półkach archiwów państwowych. Odrzucili go nie tylko członkowie macierzystej partii premiera, ale również generałowie, rabini, deputowani, osadnicy i większość członków rządu. Nawet Palestyńczycy byli przeciw, ponieważ partia jednostronnie rozgrywana przez premiera Izraela pozbawiła ich statusu partnera i po raz pierwszy od Oslo doprowadziła do sytuacji, w której o przyszłości Izraela niekoniecznie musi współdecydować Arafat.
Za planem opowiedzieli się Amerykanie, Rosjanie, Europejczycy, prawie cała społeczność międzynarodowa, a przede wszystkim większość Izraelczyków. Partia Pracy nie wiedziała, co z tym fantem zrobić, i dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że może tylnymi drzwiami wejść do rządu, zastępując zbuntowanych prawicowych i religijnych członków dotychczasowej koalicji. Parlamentarny parasol bezpieczeństwa utworzony w Knesecie przez Partię Pracy chroni na razie Szarona przed wnioskiem o wotum nieufności i zapewnia względną stabilność mniejszościowemu rządowi. Z ostatnich sondaży wynika, że większość społeczeństwa opowiada się za utworzeniem rządu jedności narodowej lub wielkiej koalicji złożonej z Likudu i Partii Pracy.
Poza tym w poufnych kontaktach z Izraelem Egipt zobowiązał się zastopować palestyńskich przemytników broni na pograniczu ze Strefą Gazy i nałożyć uzdę palestyńskim organizacjom terrorystycznym.
Co zrobić z Arafatem?
- Po wycofaniu armii izraelskiej w Gazie będzie panował zupełny spokój - zapewnia płk Mohammed Dahlan, były szef służby bezpieczeństwa Autonomii Palestyńskiej.
- Pod warunkiem że nie będą mi przeszkadzać - dodaje i wszyscy wiedzą, o kim myśli. Już teraz pojawili się w Gazie pierwsi instruktorzy egipscy, którzy wezmą się do reorganizacji nowej policji i palestyńskiej służby bezpieczeństwa. Dołączą do nich oficerowie jordańscy. Nie ma wątpliwości, że wszystko to będzie się odbywać pod czujnym okiem izraelskich służb specjalnych i telawiwskiej delegatury CIA.
Jednocześnie wśród Palestyńczyków można usłyszeć inne głosy. "Pojawiły się nowe szanse" - piszą nieśmiało arabskie gazety w Jerozolimie, a niektórzy bezrobotni dotychczas ministrowie Autonomii znowu zaczynają dzwonić do swoich izraelskich przyjaciół. Jaser Arafat - mimo że jest izolowany - nie zamierza wypaść z gry. Wprost przeciwnie, upomina swoich ludzi, kilkakrotnie nawet uderzył w twarz jednego z szefów policji palestyńskiej.
Premier Abu Ala nieraz zamierzał się podać do dymisji - ostatnio kilka dni temu.
- Arafat torpeduje każdy mój krok. Nie mam żadnych uprawnień - żalił się premier Autonomii w czasie pobytu w Kairze. Prezydent Egiptu Hosni Mubarak jeszcze tego samego dnia zadzwonił do Szarona: - Wysłałem do pana Omara [generała Omara Sulimana, szefa egipskiego wywiadu]. Musicie razem pomyśleć, co zrobić z naszym klientem w Ramalli.
Kairska karta
Wtajemniczeni opowiadają, że po rozmowach z czołówką w Jerozolimie Suliman doszedł do wniosku, iż Arafata trzeba będzie odstawić na boczny tor. Dla porządku pojechał jeszcze do Ramalli. Spotkanie z Arafatem trwało siedem minut. "Prezydent Mubarak oczekuje pańskiego poparcia dla mapy drogowej i izraelskiego planu separacji. Prosi o pilną odpowiedź na piś-mie" - powiedział generał, kładąc na biurku raisa list zalakowany okrągłą pieczęcią prezydenta. Suliman ostrzegł, że jeśli rząd Autonomii nie otrzyma odpowiednich prerogatyw, Egipt przestanie się troszczyć o osobiste bezpieczeństwo Arafata.
Jeszcze do niedawna na linii Jerozolima - Kair atmosfera była lodowata. Kiedy Egipcjanie zrozumieli, że plan pokojowy premiera Izraela pozwoli im na odegranie ważnej roli w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie i odzyskanie kierowniczej roli w świecie arabskim, zapanowało ocieplenie. - Szaron jest twardym facetem, ale nigdy nas nie okłamał - powiedział dla "Wprost" oficer wywiadu egipskiego z otoczenia gen. Sulimana. Gdy prezydent Mubarak zasłabł niedawno podczas wystąpienia, Szaron zadzwonił do niego z życzeniami powrotu do zdrowia. W bliskowschodniej polityce, o której decyduje niekiedy lewantyński savoir-vivre, tego typu gest nie mógł pozostać nie zauważony. W Kairze nie mówi się już, że Szaron jest przeszkodą na drodze do pokoju, a w Jerozolimie przypomina się, że Mubarak tak samo nie znosi Arafata jak Izraelczycy.
O pewnej poufałości, jaka zapanowała ostatnio w stosunkach między Szaronem i Mubarakiem, świadczy następujący fakt: Szaron do ostatniej chwili nie wiedział, czy jego plan separacji zakładający całkowitą likwidację osiedli żydowskich w Strefie Gazy zostanie zatwierdzony przez rząd. O wszystkim mógł zadecydować głos ministra spraw zagranicznych Silwana Szaloma. Mubarak za namową Szarona zaprosił go do pałacu prezydenckiego w Kairze. Dla Szaloma, który dopiero od niedawna gra w pierwszej lidze, takie zaproszenie było na pewno spełnieniem marzeń. Nie można jednak głosować przeciwko planowi pokojowemu, a następnego dnia pojechać do Mubaraka. Szalom nie tylko przyłączył się do zwolenników planu, ale jeszcze pociąg-nął za sobą kilku innych niezdecydowanych ministrów. Plan separacji został przyjęty, a Szaron i Mubarak mogli sobie pogratulować.
Komu Gaza, komu?
Dobrze poinformowane źródła dyplomatyczne w emiratach w Zatoce Perskiej twierdzą, że za zgodą Izraela Egipt skieruje już wkrótce 30 tys. policjantów na granicę z Gazą, aby "wziąć w kleszcze" islamskie organizacje fundamentalistyczne. Nawet Hamas nie chce denerwować Mubaraka. Od dziesięciu tygodni powstrzymuje się od zamachów samobójczych, a kierownictwo tej organizacji rezydujące w Damaszku opublikowało oświadczenie, że "pilnie rozważa powstałą sytuację". Czy to koniec zamachów? Na pewno nie, ale to intermezzo może być początkiem nowego procesu.
Izraelczycy i Egipcjanie przywiązują dużą wagę do tego, kto stanie na czele 50-tysięcznej policji palestyńskiej (przypominającej raczej regularną armię) i kto pokieruje niezwykle rozbudowanym systemem palestyńskich służb specjalnych. Przy założeniu, że Arafat przekaże swoje dyktatorskie uprawnienia rządowi Autonomii.
- Wszystkim tym winien kierować ktoś o dużym doświadczeniu, energiczny i nie splamiony korupcją - uważa Dżibril Radżub, doradca Arafata ds. bezpieczeństwa. - Chodzi też o to, by był popierany poza Autonomią - dodaje. Radżub nie mówi tego wprost, ale ma na myśli Izrael i USA. W Jerozolimie widzieliby na tym stanowisku Mohammeda Dahlana, ale w Kairze wolą generała Nasera Jusufa, który jako jedyny pozwala sobie krzyczeć na Arafata.
Dziwnym zbiegiem okoliczności uchwała rządu o separacji została przyjęta w 37. rocznicę zdobycia Strefy Gazy w czasie wojny sześciodniowej. - To decyzja historyczna - uważa Chaim Ramon, jeden z przywódców Partii Pracy. Religijna prawica ma oczywiście zupełnie inne zdanie. - Szaron rozpoczął demontaż odrodzonego państwa żydowskiego - alarmuje Effi Eitam, przywódca Narodowej Partii Religijnej. - To zbrodnia, która doprowadzi do zburzenia państwowej świątyni - rozpacza wpływowy rabin Abraham Szapira.
Najgwałtowniej reagują osadnicy: "To zdrada!". - To, że prawicowy rząd poszedł tak daleko, ma ogromną wagę. Tylko ci, którzy zakładali osiedla, mogą je zlikwidować - uważa jednak większość Izraelczyków. - Tylko Szaron mógł się zdobyć na coś takiego - mówi wybitny aktor Szlomo Wyszynski, członek obozu lewicy, którego syn zginął niedawno w Gazie.
- Wolałbym, żeby ewakuacja z Gazy była efektem porozumienia z Palestyńczykami, a nie jednostronnej decyzji rządu izraelskiego. Zdaję sobie jednak sprawę, że dopóki Arafat gra na scenie, będzie to niemożliwe - uważa Amram Micna, były przywódca Partii Pracy.
Kto potrzebuje Strefy Gazy? - to retoryczne pytanie zadaje teraz cała prasa izraelska. Z odtajnionych dokumentów wynika, że już w 1977 r., przed porozumieniem pokojowym z Egiptem, ówczesny premier Menachem Begin zaproponował prezydentowi Sadatowi: "Oddam panu cały Synaj i chętnie podrzucę jeszcze Gazę". Sadat spojrzał kpiąco i odpowiedział: "Menachem, czy myślisz, że jestem głupi?".
Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, "jastrząb" Ariel Szaron jest już innym politykiem: w jego dossier znalazły się nie tylko Sabra i Szatila, nie tylko dwudziestoletnia wojna libańska, nie tylko bezwzględna walka z terrorem, ale również zakończenie okupacji Gazy i likwidacja osiedli żydowskich. Zaprowadzając do politycznej rzeźni kilka izraelskich świętych krów, premier wyciągnął przy okazji do Palestyńczyków pomocną dłoń, ale teraz przyszłość żydowskiego państwa zależeć będzie w znacznie mniejszym stopniu niż dotychczas od tego, czy ją przyjmą.
Za planem opowiedzieli się Amerykanie, Rosjanie, Europejczycy, prawie cała społeczność międzynarodowa, a przede wszystkim większość Izraelczyków. Partia Pracy nie wiedziała, co z tym fantem zrobić, i dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że może tylnymi drzwiami wejść do rządu, zastępując zbuntowanych prawicowych i religijnych członków dotychczasowej koalicji. Parlamentarny parasol bezpieczeństwa utworzony w Knesecie przez Partię Pracy chroni na razie Szarona przed wnioskiem o wotum nieufności i zapewnia względną stabilność mniejszościowemu rządowi. Z ostatnich sondaży wynika, że większość społeczeństwa opowiada się za utworzeniem rządu jedności narodowej lub wielkiej koalicji złożonej z Likudu i Partii Pracy.
Poza tym w poufnych kontaktach z Izraelem Egipt zobowiązał się zastopować palestyńskich przemytników broni na pograniczu ze Strefą Gazy i nałożyć uzdę palestyńskim organizacjom terrorystycznym.
Co zrobić z Arafatem?
- Po wycofaniu armii izraelskiej w Gazie będzie panował zupełny spokój - zapewnia płk Mohammed Dahlan, były szef służby bezpieczeństwa Autonomii Palestyńskiej.
- Pod warunkiem że nie będą mi przeszkadzać - dodaje i wszyscy wiedzą, o kim myśli. Już teraz pojawili się w Gazie pierwsi instruktorzy egipscy, którzy wezmą się do reorganizacji nowej policji i palestyńskiej służby bezpieczeństwa. Dołączą do nich oficerowie jordańscy. Nie ma wątpliwości, że wszystko to będzie się odbywać pod czujnym okiem izraelskich służb specjalnych i telawiwskiej delegatury CIA.
Jednocześnie wśród Palestyńczyków można usłyszeć inne głosy. "Pojawiły się nowe szanse" - piszą nieśmiało arabskie gazety w Jerozolimie, a niektórzy bezrobotni dotychczas ministrowie Autonomii znowu zaczynają dzwonić do swoich izraelskich przyjaciół. Jaser Arafat - mimo że jest izolowany - nie zamierza wypaść z gry. Wprost przeciwnie, upomina swoich ludzi, kilkakrotnie nawet uderzył w twarz jednego z szefów policji palestyńskiej.
Premier Abu Ala nieraz zamierzał się podać do dymisji - ostatnio kilka dni temu.
- Arafat torpeduje każdy mój krok. Nie mam żadnych uprawnień - żalił się premier Autonomii w czasie pobytu w Kairze. Prezydent Egiptu Hosni Mubarak jeszcze tego samego dnia zadzwonił do Szarona: - Wysłałem do pana Omara [generała Omara Sulimana, szefa egipskiego wywiadu]. Musicie razem pomyśleć, co zrobić z naszym klientem w Ramalli.
Kairska karta
Wtajemniczeni opowiadają, że po rozmowach z czołówką w Jerozolimie Suliman doszedł do wniosku, iż Arafata trzeba będzie odstawić na boczny tor. Dla porządku pojechał jeszcze do Ramalli. Spotkanie z Arafatem trwało siedem minut. "Prezydent Mubarak oczekuje pańskiego poparcia dla mapy drogowej i izraelskiego planu separacji. Prosi o pilną odpowiedź na piś-mie" - powiedział generał, kładąc na biurku raisa list zalakowany okrągłą pieczęcią prezydenta. Suliman ostrzegł, że jeśli rząd Autonomii nie otrzyma odpowiednich prerogatyw, Egipt przestanie się troszczyć o osobiste bezpieczeństwo Arafata.
Jeszcze do niedawna na linii Jerozolima - Kair atmosfera była lodowata. Kiedy Egipcjanie zrozumieli, że plan pokojowy premiera Izraela pozwoli im na odegranie ważnej roli w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie i odzyskanie kierowniczej roli w świecie arabskim, zapanowało ocieplenie. - Szaron jest twardym facetem, ale nigdy nas nie okłamał - powiedział dla "Wprost" oficer wywiadu egipskiego z otoczenia gen. Sulimana. Gdy prezydent Mubarak zasłabł niedawno podczas wystąpienia, Szaron zadzwonił do niego z życzeniami powrotu do zdrowia. W bliskowschodniej polityce, o której decyduje niekiedy lewantyński savoir-vivre, tego typu gest nie mógł pozostać nie zauważony. W Kairze nie mówi się już, że Szaron jest przeszkodą na drodze do pokoju, a w Jerozolimie przypomina się, że Mubarak tak samo nie znosi Arafata jak Izraelczycy.
O pewnej poufałości, jaka zapanowała ostatnio w stosunkach między Szaronem i Mubarakiem, świadczy następujący fakt: Szaron do ostatniej chwili nie wiedział, czy jego plan separacji zakładający całkowitą likwidację osiedli żydowskich w Strefie Gazy zostanie zatwierdzony przez rząd. O wszystkim mógł zadecydować głos ministra spraw zagranicznych Silwana Szaloma. Mubarak za namową Szarona zaprosił go do pałacu prezydenckiego w Kairze. Dla Szaloma, który dopiero od niedawna gra w pierwszej lidze, takie zaproszenie było na pewno spełnieniem marzeń. Nie można jednak głosować przeciwko planowi pokojowemu, a następnego dnia pojechać do Mubaraka. Szalom nie tylko przyłączył się do zwolenników planu, ale jeszcze pociąg-nął za sobą kilku innych niezdecydowanych ministrów. Plan separacji został przyjęty, a Szaron i Mubarak mogli sobie pogratulować.
Komu Gaza, komu?
Dobrze poinformowane źródła dyplomatyczne w emiratach w Zatoce Perskiej twierdzą, że za zgodą Izraela Egipt skieruje już wkrótce 30 tys. policjantów na granicę z Gazą, aby "wziąć w kleszcze" islamskie organizacje fundamentalistyczne. Nawet Hamas nie chce denerwować Mubaraka. Od dziesięciu tygodni powstrzymuje się od zamachów samobójczych, a kierownictwo tej organizacji rezydujące w Damaszku opublikowało oświadczenie, że "pilnie rozważa powstałą sytuację". Czy to koniec zamachów? Na pewno nie, ale to intermezzo może być początkiem nowego procesu.
Izraelczycy i Egipcjanie przywiązują dużą wagę do tego, kto stanie na czele 50-tysięcznej policji palestyńskiej (przypominającej raczej regularną armię) i kto pokieruje niezwykle rozbudowanym systemem palestyńskich służb specjalnych. Przy założeniu, że Arafat przekaże swoje dyktatorskie uprawnienia rządowi Autonomii.
- Wszystkim tym winien kierować ktoś o dużym doświadczeniu, energiczny i nie splamiony korupcją - uważa Dżibril Radżub, doradca Arafata ds. bezpieczeństwa. - Chodzi też o to, by był popierany poza Autonomią - dodaje. Radżub nie mówi tego wprost, ale ma na myśli Izrael i USA. W Jerozolimie widzieliby na tym stanowisku Mohammeda Dahlana, ale w Kairze wolą generała Nasera Jusufa, który jako jedyny pozwala sobie krzyczeć na Arafata.
Dziwnym zbiegiem okoliczności uchwała rządu o separacji została przyjęta w 37. rocznicę zdobycia Strefy Gazy w czasie wojny sześciodniowej. - To decyzja historyczna - uważa Chaim Ramon, jeden z przywódców Partii Pracy. Religijna prawica ma oczywiście zupełnie inne zdanie. - Szaron rozpoczął demontaż odrodzonego państwa żydowskiego - alarmuje Effi Eitam, przywódca Narodowej Partii Religijnej. - To zbrodnia, która doprowadzi do zburzenia państwowej świątyni - rozpacza wpływowy rabin Abraham Szapira.
Najgwałtowniej reagują osadnicy: "To zdrada!". - To, że prawicowy rząd poszedł tak daleko, ma ogromną wagę. Tylko ci, którzy zakładali osiedla, mogą je zlikwidować - uważa jednak większość Izraelczyków. - Tylko Szaron mógł się zdobyć na coś takiego - mówi wybitny aktor Szlomo Wyszynski, członek obozu lewicy, którego syn zginął niedawno w Gazie.
- Wolałbym, żeby ewakuacja z Gazy była efektem porozumienia z Palestyńczykami, a nie jednostronnej decyzji rządu izraelskiego. Zdaję sobie jednak sprawę, że dopóki Arafat gra na scenie, będzie to niemożliwe - uważa Amram Micna, były przywódca Partii Pracy.
Kto potrzebuje Strefy Gazy? - to retoryczne pytanie zadaje teraz cała prasa izraelska. Z odtajnionych dokumentów wynika, że już w 1977 r., przed porozumieniem pokojowym z Egiptem, ówczesny premier Menachem Begin zaproponował prezydentowi Sadatowi: "Oddam panu cały Synaj i chętnie podrzucę jeszcze Gazę". Sadat spojrzał kpiąco i odpowiedział: "Menachem, czy myślisz, że jestem głupi?".
Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, "jastrząb" Ariel Szaron jest już innym politykiem: w jego dossier znalazły się nie tylko Sabra i Szatila, nie tylko dwudziestoletnia wojna libańska, nie tylko bezwzględna walka z terrorem, ale również zakończenie okupacji Gazy i likwidacja osiedli żydowskich. Zaprowadzając do politycznej rzeźni kilka izraelskich świętych krów, premier wyciągnął przy okazji do Palestyńczyków pomocną dłoń, ale teraz przyszłość żydowskiego państwa zależeć będzie w znacznie mniejszym stopniu niż dotychczas od tego, czy ją przyjmą.
Więcej możesz przeczytać w 25/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.