Po apelu intelektualistów w sprawie rozwiązań politycznych kilku publicystów, w tym i na łamach "Wprost", zobaczyło w sygnatariuszach, którzy nadstawiali głowy za demokrację - ni mniej, ni więcej - ludzi nie rozumiejących demokracji. Otóż powoływanie w chwilach trudnych lub wręcz dramatycznych rządu (gabinetu) fachowców, ponadpartyjnego, pozapartyjnego, a więc nie składającego się z polityków, jest normalną praktyką demokracji. W "Wielkiej encyklopedii powszechnej" można przeczytać, że 19 grudnia 1923 r. Sejm polski "powierzył Grabskiemu utworzenie fachowego rządu 'pozaparlamentarnego'"; i to Władysław Grabski sam złożył później dymisję, dopiero 12 listopada 1925 r. Wcześniej, w Anglii, ojczyźnie europejskiej demokracji, w czasie pierwszej wojny światowej Lloyd George otrzymał na czas wojny niemal dyktatorskie uprawnienia.
Zorganizował swój gabinet wojenny tylko z pięciu członków; powstało potem oprócz ministerstwa skarbu "5 nowych ministerstw: żeglugi, pracy, wyżywienia, służby narodowej i produkcji żywności. Na ich czele Lloyd George stawiał ludzi zdolnych wywiązać się ze swych zadań, niewiele mających wspólnego z dotychczasową rutyną i tradycją polityczną" (Jerzy Z. Kędzierski, "Historia Anglii"). O takich rządach decyduje zawsze poparcie ze strony większości parlamentarnej. W Stanach Zjednoczonych w ogóle rządu nie powołuje Kongres, lecz - w ich systemie prezydenckim - prezydent; składa go z ludzi, których podstawową kwalifikacją jest fachowość (innych by mu Kongres zdyskwalifikował). Demokrata Kennedy powołał do swego rządu zwolennika republikanów McNamarę.
Wszystko to jest wiedzą elementarną z zakresu demokracji. Jeśli 17 osób (a mogłoby i kilkadziesiąt, gdyby było więcej czasu), starszych i doświadczonych, podpisało apel o powołanie okresowo rządu fachowców i o kontrakt między poważnymi partiami Sejmu, zapewniający przejście do większościowej ordynacji wyborczej, to w przekonaniu, że sytuacja jest naprawdę dramatyczna.
Naszą klasę polityczną (to pojęcie wprowadził do politologii Gaetano Mosca w latach 30.) odrzuca ogromny odsetek społeczeństwa - nawet nie idąc w ogóle na wybory! Wybory w jednomandatowych okręgach zmusiłyby nasze partie do innego uprawiania polityki, w Sejmie nie zasiadaliby posłowie aparatów partyjnych, z kilkuset głosami; w Anglii poseł po prostu nie może się oderwać od wyborców, bo go drugi raz nie wybiorą. U nas w ostatnich wyborach lokalnych, bezpośrednich właśnie, ponad 80 proc. stanowisk przypadło bezpartyjnym (notabene w Kanadzie nawet nie wolno w wyborach lokalnych odwoływać się do podziałów politycznych). Już nie mówię, że wybory większościowe eliminują skrajność.
Mieliśmy - i mamy - pełne podstawy do obaw, że skompromitowany Sejm przegłosuje (by nie opuścić swych lukratywnych posad i chronić swe interesy) rząd pseudofachowców z reprezentantami pseudopartii i kraj będzie dryfował do końca kadencji tego Sejmu, czyli do jesieni 2005 r. Gdyby nasz apel przemówił do wyobraźni jakiejś możliwej do sformowania większości w dzisiejszym Sejmie, uratowałaby ona jego honor, a krajowi zapewniłaby szanse na sensowne propozycje dróg wyjścia.
Wszystko to jest wiedzą elementarną z zakresu demokracji. Jeśli 17 osób (a mogłoby i kilkadziesiąt, gdyby było więcej czasu), starszych i doświadczonych, podpisało apel o powołanie okresowo rządu fachowców i o kontrakt między poważnymi partiami Sejmu, zapewniający przejście do większościowej ordynacji wyborczej, to w przekonaniu, że sytuacja jest naprawdę dramatyczna.
Naszą klasę polityczną (to pojęcie wprowadził do politologii Gaetano Mosca w latach 30.) odrzuca ogromny odsetek społeczeństwa - nawet nie idąc w ogóle na wybory! Wybory w jednomandatowych okręgach zmusiłyby nasze partie do innego uprawiania polityki, w Sejmie nie zasiadaliby posłowie aparatów partyjnych, z kilkuset głosami; w Anglii poseł po prostu nie może się oderwać od wyborców, bo go drugi raz nie wybiorą. U nas w ostatnich wyborach lokalnych, bezpośrednich właśnie, ponad 80 proc. stanowisk przypadło bezpartyjnym (notabene w Kanadzie nawet nie wolno w wyborach lokalnych odwoływać się do podziałów politycznych). Już nie mówię, że wybory większościowe eliminują skrajność.
Mieliśmy - i mamy - pełne podstawy do obaw, że skompromitowany Sejm przegłosuje (by nie opuścić swych lukratywnych posad i chronić swe interesy) rząd pseudofachowców z reprezentantami pseudopartii i kraj będzie dryfował do końca kadencji tego Sejmu, czyli do jesieni 2005 r. Gdyby nasz apel przemówił do wyobraźni jakiejś możliwej do sformowania większości w dzisiejszym Sejmie, uratowałaby ona jego honor, a krajowi zapewniłaby szanse na sensowne propozycje dróg wyjścia.
Więcej możesz przeczytać w 25/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.