Państwowy interwencjonizm pożera niemiecki system bankowy Czy można w Niemczech zbić mały kapitał? Można, pod warunkiem że wcześniej miało się duży" - żartują Niemcy. Podczas gdy banki w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Holandii odnotowują rekordowe dochody, zyski niemieckich banków maleją, rosną straty, a pierwsze plajty stawiają przed instytucjami pieniężnymi coraz bardziej realną wizję przejęcia przez zagraniczny kapitał. W języku finansistów nazywa się to elegancko "nieuniknionymi fuzjami w dobie globalizacji". Josef Ackermann, szef Deutsche Bank (DB), największego banku prywatnego w RFN, coraz więcej czasu poświęca ostatnio na dementowanie "fałszywych pogłosek".
"Chorzy ludzie Europy"
Od kilku lat w Niemczech masowo zamykane są filie banków, maleją zatrudnienie i pensje pracowników. Podczas gdy na przykład w amerykańskiej Citigroup stosunek kosztów własnych do wpływów wyniósł około 60 proc., a w brytyjskim Barclays Bank tylko 53 proc., to w Dresdner Bank i Deutsche Bank - ponad 80 proc. Co prawda w 2002 r. niemieckie banki zmniejszyły zatrudnienie o 35 tys. osób (do 430 tys. pracowników), jednak efekty tej "szokowej terapii" są mizerne, gdyż do złej polityki kadrowej należy dodać zły management. Na przykład niewłaściwie lokowane kredyty i polityczne naciski doprowadziły do bankructwa berlińską spółkę Bankgesellschaft i zrujnowały budżet stolicy; miasto za jej nietrafne interesy musi wyłożyć do 2025 r. gigantyczną sumę 21 mld euro. Największy kredytodawca w Europie HypoVereinsbank (HVB) udzielił pożyczek w wysokości 450 mld euro. Po fali plajt wielkich koncernów jego rezerwy finansowe stopniały, zbliżając się do niebezpiecznej granicy, a fuzja z Austria Bank spowodowała, że akcje niemieckiego banku zamiast wzrosnąć - spadły. Porażki ponoszą też nowicjusze w sektorze finansowym. Dieter Falke, który w 2000 r. stworzył dla średnich i większych przedsiębiorców Falke Bank AG, dziś musi uprzątnąć biurko. Falke zdołał jednak wcześniej nakłonić do swojej inicjatywy m.in. HypoVereinsbank, założyciela sieci Allkauf Eugena Viehofa, towarzystwo asekuracyjne Victoria, kilku wielkich akcjonariuszy - m.in. Rolanda Oetkera czy Stephana Holthoffa-Pförtnera, adwokata byłego kanclerza Helmuta Kohla. Mimo 20 mln euro strat po pierwszych dwóch latach działalności Falke kupił w 2002 r. Westfalenbank i jeden z banków WAZ-Gruppe za 125 mln euro w gotówce i 49 mln euro w akcjach Falke Bank. Potem zadłużył się jeszcze na 45 mln euro w Commerzbanku. Wreszcie pod koniec 2003 r. federalni kontrolerzy finansowi z BaFin stwierdzili załamanie relacji "winien - ma" i w ubiegłym tygodniu podjęto rozmowy o podziale banku.
W opinii amerykańskiego "Wall Street Journal" instytucje pieniężne w RFN są "chorymi ludźmi Europy". - System bankowy, jak całą gospodarkę Niemiec, pożera interwencjonizm państwowy - uważa Joseph T. Salerno z Instytutu Misesa w Alabamie.
Związkowcy przy kasie
Skutecznym narzędziem wywierania nacisku na politykę finansową są rozbudowane państwowe kasy oszczędności (Sparkassen) i banki krajowe (Landesbank), udzielające pożyczek lekką ręką. Ten system świadczy aż 75 proc. usług bankowych. Bankom komercyjnym nie podoba się, że mimo obietnic polityków stosunek do prywatyzacji nadal się nie zmienia; w kasach oszczędności i bankach udziały landów i federacji przekraczają 13 mld euro. Do dziś nie oderwano Postbanku od Deutsche Post i nie przeprowadzono całkowitej jego prywatyzacji. Mimo wejścia na giełdę jego pakiet kontrolny ma zachować poczta. Minister finansów Hans Eichel uzasadnia to chęcią "bardziej efektywnego wykorzystania kapitału własnego". W rzeczywistości politycy boją się konfliktu ze związkowcami. Lewicowej chorobie uległ m.in. Christian von Hirschhausen z Instytutu Gospodarki DIW. Uważa on, że przekształcenie systemu bankowego "byłoby równoznaczne z likwidacją całego systemu opieki socjalnej". To błędne koło: strach polityków przed związkowcami pogłębia kryzys, a kryzys potęguje strach polityków.
Kanclerz Gerhard Schröder zdaje sobie sprawę, że fuzje bankowe są nieuniknione, wolałby jednak, by dokonały się w republice i żeby "wchłaniającymi były niemieckie firmy". Tymczasem sytuacja jest odwrotna: w gronie niemieckich tuzów bankowych rodzą się plany przekonania zagranicznych kontrahentów do wspólnych interesów. Herbert Walter, szef Dresdner Bank, uważa, że do pierwszych fuzji dojdzie w ciągu półtora roku. Nie wyklucza zmian w Niemczech, ale przyszłość widzi - jak sam to określa - w "wielkich, europejskich rozwiązaniach". Potrzebę konsolidacji dostrzega również Klaus-Peter Müller z Commerzbanku. Jego konkurent z Deutsche Bank nie ogranicza się do mówienia. Jak doniósł "Der Spiegel", Josef Ackermann namawiał szefa amerykańskiej Citigroup "do połączenia sił i środków". Co prawda Ackermann nazwał te informacje "irracjonalnymi fantazjami", lecz w kręgach niemieckich bankowców mówi się, że jego plan spalił na panewce, bo nie udało mu się pokonać przeciwników tej idei we własnym środowisku. Oprócz Amerykanów jako kandydat do ewentualnej fuzji był brany pod uwagę brytyjski bank HSBC, ale kierujący nim John Bond nie wyraził na to ochoty.
O kondycji finansowej Deutsche Bank świadczą wahania jego notowań giełdowych: po rozpowszechnieniu plotki o przejęciu przez Citigroup powiało optymizmem i wartość akcji DB skoczyła aż o 9 proc., po czym wróciła do wcześniejszego poziomu. W ubiegłym tygodniu po walnym posiedzeniu akcjonariuszy Ackermann oświadczył stanowczo, że o fuzji będzie można mówić wtedy, gdy jego bank uzyska silniejszą pozycję. Innymi słowy, on sam nie najlepiej ocenia położenie swojej firmy. Ackermann nie chciał też potwierdzić spekulacji o przejęciu Postbanku przez DB i zapewnił, że nie było żadnych politycznych nacisków w tej sprawie. Parasol ochronny, jaki państwo rozpościera nad bankami, sprawia, że bankierzy więcej wysiłków wkładają w odgadywanie woli i posunięć rządzącego establishmentu niż w dbałość o wyniki ekonomiczne. Dzięki wspaniałomyślnym gwarancjom rządu niemieckie banki często decydują się na ryzyko, jakiego nie podjęłyby potężne banki amerykańskie czy brytyjskie. Bankrut Leo Kirch, do niedawna właściciel multimedialnego imperium, bez trudu zdobywał gigantyczne pożyczki, których nikt nigdy nie zwróci.
Amerykanizacja niemieckich banków?
Niemieccy bankierzy łudzą się poprawą sytuacji w ostatnim okresie. Od trzeciego kwartału ubiegłego roku lepsze wyniki osiągają HypoVereinsbank i Deutsche Bank, korzystniej wypadł też bilans Commerzbanku; jego dyrektor Klaus-Peter Müller mówi wręcz o pokonaniu trudności. Biorąc pod uwagę ostatnie rezultaty finansowe, można rzeczywiście odnieść wrażenie, że niemieckim bankom wiedzie się nieco lepiej. Ale to tylko wrażenie. W rzeczywistości poprawa następuje znacznie wolniej niż w innych państwach "starej UE", a dystans wobec nich zamiast maleć - wzrasta. Bawarski HVB stracił ponad 3 mld euro, niewiele mniejsze straty poniosły Commerzbank i Dresdner Bank. W kwietniu 2004 r. zaniepokojony kanclerz zorganizował spotkanie z bankierami i namawiał, by czwórka - Deutsche Bank, HVB, Dresdner Bank i Commerzbank - stworzyła "jeden potężny bank Niemiec". Jego apele nie odnoszą skutku. Potrzebna jest motywacja ekonomiczna, a tej nie ma. O ile w USA w sektorze bankowym przeprowadzono całą serię fuzji, o tyle w skostniałym systemie RFN od lat nie doszło do żadnego znaczącego mariażu. Bankierzy, zmęczeni ciągłą kuratelą i wtrącaniem się rządu, wypatrują okazji do ucieczki pod skrzydła instytucji zagranicznych, najlepiej zza oceanu. Dla Schrödera byłby to gwóźdź do trumny: amerykanizacja niemieckich banków oznaczałaby kolejną redukcję personelu, większą konkurencyjność, zmianę nawyków, cięcia socjalne - czyli konflikt z czerwonym elektoratem SPD na wielką skalę. Bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem może być zatem jeszcze więcej rządowych regulacji i ingerencji.
Podczas gdy niemieckie banki są zajęte wychodzeniem z trudności, ich europejscy konkurenci cieszą się z wyraźnego ożywienia: UBS ogłosił, że III kwartał ubiegłego roku był najlepszy od lat - zysk banku wzrósł o miliard euro, czyli o 78 proc. w porównaniu z takim samym okresem 2002 r. Niewiele gorsze wyniki osiągnął francuski BNP Paribas: do września 2003 r. jego zysk netto wzrósł o 69 proc. (do 970 mln euro). Konkurencyjny Société Générale w tym czasie zwiększył zyski o 670 mln euro. Znacznie poprawiła się też sytuacja brytyjskich banków Lloyds TSB, HSBC i HBOS, banków hiszpańskich czy holenderskiej grupy ING. Banki europejskie po prostu wykorzystują słabość chorego. Tymczasem w Niemczech krąży dowcip złowróżbny dla czerwono-zielonej spółki rządowej: "Przychodzi klientka do banku i pyta: - Co będzie, jeśli wpłacę wam tysiąc euro, a wy zbankrutujecie? - Należność zwróci pani Bundesbank - tłumaczy kasjer. - A jeśli i on splajtuje? - docieka kobieta.
- Wtedy padnie rząd, ale chyba nie szkoda pani tysiąca euro na tak szczytny cel?".
Od kilku lat w Niemczech masowo zamykane są filie banków, maleją zatrudnienie i pensje pracowników. Podczas gdy na przykład w amerykańskiej Citigroup stosunek kosztów własnych do wpływów wyniósł około 60 proc., a w brytyjskim Barclays Bank tylko 53 proc., to w Dresdner Bank i Deutsche Bank - ponad 80 proc. Co prawda w 2002 r. niemieckie banki zmniejszyły zatrudnienie o 35 tys. osób (do 430 tys. pracowników), jednak efekty tej "szokowej terapii" są mizerne, gdyż do złej polityki kadrowej należy dodać zły management. Na przykład niewłaściwie lokowane kredyty i polityczne naciski doprowadziły do bankructwa berlińską spółkę Bankgesellschaft i zrujnowały budżet stolicy; miasto za jej nietrafne interesy musi wyłożyć do 2025 r. gigantyczną sumę 21 mld euro. Największy kredytodawca w Europie HypoVereinsbank (HVB) udzielił pożyczek w wysokości 450 mld euro. Po fali plajt wielkich koncernów jego rezerwy finansowe stopniały, zbliżając się do niebezpiecznej granicy, a fuzja z Austria Bank spowodowała, że akcje niemieckiego banku zamiast wzrosnąć - spadły. Porażki ponoszą też nowicjusze w sektorze finansowym. Dieter Falke, który w 2000 r. stworzył dla średnich i większych przedsiębiorców Falke Bank AG, dziś musi uprzątnąć biurko. Falke zdołał jednak wcześniej nakłonić do swojej inicjatywy m.in. HypoVereinsbank, założyciela sieci Allkauf Eugena Viehofa, towarzystwo asekuracyjne Victoria, kilku wielkich akcjonariuszy - m.in. Rolanda Oetkera czy Stephana Holthoffa-Pförtnera, adwokata byłego kanclerza Helmuta Kohla. Mimo 20 mln euro strat po pierwszych dwóch latach działalności Falke kupił w 2002 r. Westfalenbank i jeden z banków WAZ-Gruppe za 125 mln euro w gotówce i 49 mln euro w akcjach Falke Bank. Potem zadłużył się jeszcze na 45 mln euro w Commerzbanku. Wreszcie pod koniec 2003 r. federalni kontrolerzy finansowi z BaFin stwierdzili załamanie relacji "winien - ma" i w ubiegłym tygodniu podjęto rozmowy o podziale banku.
W opinii amerykańskiego "Wall Street Journal" instytucje pieniężne w RFN są "chorymi ludźmi Europy". - System bankowy, jak całą gospodarkę Niemiec, pożera interwencjonizm państwowy - uważa Joseph T. Salerno z Instytutu Misesa w Alabamie.
Związkowcy przy kasie
Skutecznym narzędziem wywierania nacisku na politykę finansową są rozbudowane państwowe kasy oszczędności (Sparkassen) i banki krajowe (Landesbank), udzielające pożyczek lekką ręką. Ten system świadczy aż 75 proc. usług bankowych. Bankom komercyjnym nie podoba się, że mimo obietnic polityków stosunek do prywatyzacji nadal się nie zmienia; w kasach oszczędności i bankach udziały landów i federacji przekraczają 13 mld euro. Do dziś nie oderwano Postbanku od Deutsche Post i nie przeprowadzono całkowitej jego prywatyzacji. Mimo wejścia na giełdę jego pakiet kontrolny ma zachować poczta. Minister finansów Hans Eichel uzasadnia to chęcią "bardziej efektywnego wykorzystania kapitału własnego". W rzeczywistości politycy boją się konfliktu ze związkowcami. Lewicowej chorobie uległ m.in. Christian von Hirschhausen z Instytutu Gospodarki DIW. Uważa on, że przekształcenie systemu bankowego "byłoby równoznaczne z likwidacją całego systemu opieki socjalnej". To błędne koło: strach polityków przed związkowcami pogłębia kryzys, a kryzys potęguje strach polityków.
Kanclerz Gerhard Schröder zdaje sobie sprawę, że fuzje bankowe są nieuniknione, wolałby jednak, by dokonały się w republice i żeby "wchłaniającymi były niemieckie firmy". Tymczasem sytuacja jest odwrotna: w gronie niemieckich tuzów bankowych rodzą się plany przekonania zagranicznych kontrahentów do wspólnych interesów. Herbert Walter, szef Dresdner Bank, uważa, że do pierwszych fuzji dojdzie w ciągu półtora roku. Nie wyklucza zmian w Niemczech, ale przyszłość widzi - jak sam to określa - w "wielkich, europejskich rozwiązaniach". Potrzebę konsolidacji dostrzega również Klaus-Peter Müller z Commerzbanku. Jego konkurent z Deutsche Bank nie ogranicza się do mówienia. Jak doniósł "Der Spiegel", Josef Ackermann namawiał szefa amerykańskiej Citigroup "do połączenia sił i środków". Co prawda Ackermann nazwał te informacje "irracjonalnymi fantazjami", lecz w kręgach niemieckich bankowców mówi się, że jego plan spalił na panewce, bo nie udało mu się pokonać przeciwników tej idei we własnym środowisku. Oprócz Amerykanów jako kandydat do ewentualnej fuzji był brany pod uwagę brytyjski bank HSBC, ale kierujący nim John Bond nie wyraził na to ochoty.
O kondycji finansowej Deutsche Bank świadczą wahania jego notowań giełdowych: po rozpowszechnieniu plotki o przejęciu przez Citigroup powiało optymizmem i wartość akcji DB skoczyła aż o 9 proc., po czym wróciła do wcześniejszego poziomu. W ubiegłym tygodniu po walnym posiedzeniu akcjonariuszy Ackermann oświadczył stanowczo, że o fuzji będzie można mówić wtedy, gdy jego bank uzyska silniejszą pozycję. Innymi słowy, on sam nie najlepiej ocenia położenie swojej firmy. Ackermann nie chciał też potwierdzić spekulacji o przejęciu Postbanku przez DB i zapewnił, że nie było żadnych politycznych nacisków w tej sprawie. Parasol ochronny, jaki państwo rozpościera nad bankami, sprawia, że bankierzy więcej wysiłków wkładają w odgadywanie woli i posunięć rządzącego establishmentu niż w dbałość o wyniki ekonomiczne. Dzięki wspaniałomyślnym gwarancjom rządu niemieckie banki często decydują się na ryzyko, jakiego nie podjęłyby potężne banki amerykańskie czy brytyjskie. Bankrut Leo Kirch, do niedawna właściciel multimedialnego imperium, bez trudu zdobywał gigantyczne pożyczki, których nikt nigdy nie zwróci.
Amerykanizacja niemieckich banków?
Niemieccy bankierzy łudzą się poprawą sytuacji w ostatnim okresie. Od trzeciego kwartału ubiegłego roku lepsze wyniki osiągają HypoVereinsbank i Deutsche Bank, korzystniej wypadł też bilans Commerzbanku; jego dyrektor Klaus-Peter Müller mówi wręcz o pokonaniu trudności. Biorąc pod uwagę ostatnie rezultaty finansowe, można rzeczywiście odnieść wrażenie, że niemieckim bankom wiedzie się nieco lepiej. Ale to tylko wrażenie. W rzeczywistości poprawa następuje znacznie wolniej niż w innych państwach "starej UE", a dystans wobec nich zamiast maleć - wzrasta. Bawarski HVB stracił ponad 3 mld euro, niewiele mniejsze straty poniosły Commerzbank i Dresdner Bank. W kwietniu 2004 r. zaniepokojony kanclerz zorganizował spotkanie z bankierami i namawiał, by czwórka - Deutsche Bank, HVB, Dresdner Bank i Commerzbank - stworzyła "jeden potężny bank Niemiec". Jego apele nie odnoszą skutku. Potrzebna jest motywacja ekonomiczna, a tej nie ma. O ile w USA w sektorze bankowym przeprowadzono całą serię fuzji, o tyle w skostniałym systemie RFN od lat nie doszło do żadnego znaczącego mariażu. Bankierzy, zmęczeni ciągłą kuratelą i wtrącaniem się rządu, wypatrują okazji do ucieczki pod skrzydła instytucji zagranicznych, najlepiej zza oceanu. Dla Schrödera byłby to gwóźdź do trumny: amerykanizacja niemieckich banków oznaczałaby kolejną redukcję personelu, większą konkurencyjność, zmianę nawyków, cięcia socjalne - czyli konflikt z czerwonym elektoratem SPD na wielką skalę. Bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem może być zatem jeszcze więcej rządowych regulacji i ingerencji.
Podczas gdy niemieckie banki są zajęte wychodzeniem z trudności, ich europejscy konkurenci cieszą się z wyraźnego ożywienia: UBS ogłosił, że III kwartał ubiegłego roku był najlepszy od lat - zysk banku wzrósł o miliard euro, czyli o 78 proc. w porównaniu z takim samym okresem 2002 r. Niewiele gorsze wyniki osiągnął francuski BNP Paribas: do września 2003 r. jego zysk netto wzrósł o 69 proc. (do 970 mln euro). Konkurencyjny Société Générale w tym czasie zwiększył zyski o 670 mln euro. Znacznie poprawiła się też sytuacja brytyjskich banków Lloyds TSB, HSBC i HBOS, banków hiszpańskich czy holenderskiej grupy ING. Banki europejskie po prostu wykorzystują słabość chorego. Tymczasem w Niemczech krąży dowcip złowróżbny dla czerwono-zielonej spółki rządowej: "Przychodzi klientka do banku i pyta: - Co będzie, jeśli wpłacę wam tysiąc euro, a wy zbankrutujecie? - Należność zwróci pani Bundesbank - tłumaczy kasjer. - A jeśli i on splajtuje? - docieka kobieta.
- Wtedy padnie rząd, ale chyba nie szkoda pani tysiąca euro na tak szczytny cel?".
Więcej możesz przeczytać w 25/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.