"Słoń" to film o masowym zabójstwie, ale także o... codziennym życiu amerykańskiej młodzieży
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, "Słoń" Gusa Van Santa stał się w ubiegłym roku sensacją festiwalu w Cannes. Jest to opowieść o amerykańskiej szkole, odwołująca się do tragedii w Columbine, gdzie dwóch uczniów niespodziewanie zaatakowało swoich kolegów i profesorów, strzelając do nich z pistoletów maszynowych. W wyniku tego aktu przemocy zginęło kilkanaście osób. Jest to więc film o masowym zabójstwie, ale także o... codziennym życiu amerykańskiej młodzieży.
Zygmunt Kałużyński: Odebrałem "Słonia" jako poemat filmowy...
TR:...ale chyba nie poemat na cześć morderców?!
ZK: Nie! Siłą tego filmu jest jego styl, który polega na poszukiwaniu atmosfery, emocji, klimatu.
TR: I na wyrzeczeniu się publicystyki, co zresztą nie bardzo spodobało się amerykańskim widzom, którzy poczuli się rozczarowani, że Van Sant nie daje odpowiedzi na pytania: dlaczego doszło do tej tragedii i co należy zrobić, aby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości.
ZK: Nie można od poematu żądać, by na to wszystko odpowiedział. Przecież jego założeniem jest unikanie "gazeciarstwa". W filmie zastosowano wyszukane sposoby stylistyczne. Aż trzy razy powtarza się scena, kiedy uczeń, który zajmuje się fotografią, prosi kolegę, by mu pozował. W momencie robienia zdjęcia obok chłopców przechodzi dziewczyna, wymijając ich, by nie przeszkodzić w fotografowaniu. Za chwilę widzimy tę samą scenę po raz drugi z innego punktu widzenia.
TR: Mówi pan o "Słoniu" tak, jakby był kompletną abstrakcją, a jednak obserwując uczniów, którzy w ciągu dnia ciągle przemierzają korytarze i szlaki między boiskiem, stołówką, klasami i biblioteką, otrzymujemy realistyczny kawałek ich życia. Obserwujemy drobiazgi, pozornie nieistotne elementy uczniowskiego dnia i w pewnym momencie to wszystko zamienia się w niewytłumaczalną tragedię. W żadnej mierze nie zgodziłbym się na twierdzenie, że "Słoń" jest tylko poetycką, abstrakcyjną metaforą: zbyt wiele w nim realistycznej obserwacji!
ZK: Jeżeli jednak będziemy się starali obserwować fakty, to narazimy się na pomyłki, niepokój i nawet na błąd. Wyniknęłoby bowiem z tego filmu, że każdy z tych uczniów może być mordercą.
TR: A nie jest tak? Czym, pana zdaniem, wyróżniają się mordercy, zanim postanowią zamordować?
ZK: Mord w Columbine to sławne wydarzenie, ale trzeba pamiętać, że Amerykanów jest ponad 300 milionów. W takiej masie może się zdarzyć wszystko: wariaci, samobójcy, wszelkiego rodzaju dziwacy.
TR: Pojawiły się jednak oskarżenia, że gdyby nie łatwy dostęp do broni i możliwość zakupienia przez chłopców pistoletów maszynowych przez Internet, to może jednak ich "dziwactwo" nie skończyłoby się masowym morderstwem, tylko pozostałoby dziwactwem.
ZK: Ale dziwak może na przykład wziąć nóż mamusi do siekania kapusty i dokonać nim mordu. Tu chodzi o to, czy to wydarzenie było wyjątkowe, czy też świadczy ono o jakimś zagrożeniu społecznym. O ile wiem, ci dwaj mordercy po masakrze popełnili samobójstwo. Psychiatrzy informują nas, że samobójstwo przeważnie łączy się z chorobą umysłową, a jeżeli się nie łączy, to wymaga nieprawdopodobnej odwagi. A to przecież nie są dzieci, lecz 16-letni młodzi ludzie, będący członkami społeczeństwa. Jeżeli takie osoby decydują się popełnić samobójstwo, a przed tym jeszcze zgładzić kilkunastu kolegów i dyrektora szkoły, to nie jest to dla mnie przykład, na podstawie którego byłoby można coś powiedzieć o generalnej sytuacji mentalnej, społecznej czy moralnej Amerykanów.
TR: Czyli uważa pan, że to byli albo wariaci, albo niesłychanie odważni chłopcy? Oznaczałoby to, że przypisuje im pan cechy bohaterów tego filmu. Gus Van Sant z całą pewnością jednak tego nie chciał: pokazał ich jak najbardziej nieatrakcyjnie i zrobił tak właśnie dlatego, by nie sprawiali wrażenia kogoś, kogo warto naśladować.
ZK: Ależ, panie Tomaszu, tak samo wyglądali esesmani, którzy wymordowali 6 milionów Żydów w obozach koncentracyjnych: to byli bardzo zwykli ludzie, chodzili na obiad z zupą i drugim daniem, mieli żony, kochali muzykę... Tutaj jest zagadka, tylko że ten film wcale nie stawia sobie za zadanie, by ją rozwikłać.
TR: Jest jeszcze jedna zagadka: skąd się wziął tytuł "Słoń"?
ZK: Z anegdoty hinduskiej, która ma uświadomić, jak trudno jest rozpoznać rzeczywistość. Opowiada ona o kilku ślepcach, z których jeden miał dostęp do słonia od trąby, drugi od ucha, trzeci od ogona. Każdy z nich wydał inną opinię, zależnie od tego, co macał. n
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, "Słoń" Gusa Van Santa stał się w ubiegłym roku sensacją festiwalu w Cannes. Jest to opowieść o amerykańskiej szkole, odwołująca się do tragedii w Columbine, gdzie dwóch uczniów niespodziewanie zaatakowało swoich kolegów i profesorów, strzelając do nich z pistoletów maszynowych. W wyniku tego aktu przemocy zginęło kilkanaście osób. Jest to więc film o masowym zabójstwie, ale także o... codziennym życiu amerykańskiej młodzieży.
Zygmunt Kałużyński: Odebrałem "Słonia" jako poemat filmowy...
TR:...ale chyba nie poemat na cześć morderców?!
ZK: Nie! Siłą tego filmu jest jego styl, który polega na poszukiwaniu atmosfery, emocji, klimatu.
TR: I na wyrzeczeniu się publicystyki, co zresztą nie bardzo spodobało się amerykańskim widzom, którzy poczuli się rozczarowani, że Van Sant nie daje odpowiedzi na pytania: dlaczego doszło do tej tragedii i co należy zrobić, aby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości.
ZK: Nie można od poematu żądać, by na to wszystko odpowiedział. Przecież jego założeniem jest unikanie "gazeciarstwa". W filmie zastosowano wyszukane sposoby stylistyczne. Aż trzy razy powtarza się scena, kiedy uczeń, który zajmuje się fotografią, prosi kolegę, by mu pozował. W momencie robienia zdjęcia obok chłopców przechodzi dziewczyna, wymijając ich, by nie przeszkodzić w fotografowaniu. Za chwilę widzimy tę samą scenę po raz drugi z innego punktu widzenia.
TR: Mówi pan o "Słoniu" tak, jakby był kompletną abstrakcją, a jednak obserwując uczniów, którzy w ciągu dnia ciągle przemierzają korytarze i szlaki między boiskiem, stołówką, klasami i biblioteką, otrzymujemy realistyczny kawałek ich życia. Obserwujemy drobiazgi, pozornie nieistotne elementy uczniowskiego dnia i w pewnym momencie to wszystko zamienia się w niewytłumaczalną tragedię. W żadnej mierze nie zgodziłbym się na twierdzenie, że "Słoń" jest tylko poetycką, abstrakcyjną metaforą: zbyt wiele w nim realistycznej obserwacji!
ZK: Jeżeli jednak będziemy się starali obserwować fakty, to narazimy się na pomyłki, niepokój i nawet na błąd. Wyniknęłoby bowiem z tego filmu, że każdy z tych uczniów może być mordercą.
TR: A nie jest tak? Czym, pana zdaniem, wyróżniają się mordercy, zanim postanowią zamordować?
ZK: Mord w Columbine to sławne wydarzenie, ale trzeba pamiętać, że Amerykanów jest ponad 300 milionów. W takiej masie może się zdarzyć wszystko: wariaci, samobójcy, wszelkiego rodzaju dziwacy.
TR: Pojawiły się jednak oskarżenia, że gdyby nie łatwy dostęp do broni i możliwość zakupienia przez chłopców pistoletów maszynowych przez Internet, to może jednak ich "dziwactwo" nie skończyłoby się masowym morderstwem, tylko pozostałoby dziwactwem.
ZK: Ale dziwak może na przykład wziąć nóż mamusi do siekania kapusty i dokonać nim mordu. Tu chodzi o to, czy to wydarzenie było wyjątkowe, czy też świadczy ono o jakimś zagrożeniu społecznym. O ile wiem, ci dwaj mordercy po masakrze popełnili samobójstwo. Psychiatrzy informują nas, że samobójstwo przeważnie łączy się z chorobą umysłową, a jeżeli się nie łączy, to wymaga nieprawdopodobnej odwagi. A to przecież nie są dzieci, lecz 16-letni młodzi ludzie, będący członkami społeczeństwa. Jeżeli takie osoby decydują się popełnić samobójstwo, a przed tym jeszcze zgładzić kilkunastu kolegów i dyrektora szkoły, to nie jest to dla mnie przykład, na podstawie którego byłoby można coś powiedzieć o generalnej sytuacji mentalnej, społecznej czy moralnej Amerykanów.
TR: Czyli uważa pan, że to byli albo wariaci, albo niesłychanie odważni chłopcy? Oznaczałoby to, że przypisuje im pan cechy bohaterów tego filmu. Gus Van Sant z całą pewnością jednak tego nie chciał: pokazał ich jak najbardziej nieatrakcyjnie i zrobił tak właśnie dlatego, by nie sprawiali wrażenia kogoś, kogo warto naśladować.
ZK: Ależ, panie Tomaszu, tak samo wyglądali esesmani, którzy wymordowali 6 milionów Żydów w obozach koncentracyjnych: to byli bardzo zwykli ludzie, chodzili na obiad z zupą i drugim daniem, mieli żony, kochali muzykę... Tutaj jest zagadka, tylko że ten film wcale nie stawia sobie za zadanie, by ją rozwikłać.
TR: Jest jeszcze jedna zagadka: skąd się wziął tytuł "Słoń"?
ZK: Z anegdoty hinduskiej, która ma uświadomić, jak trudno jest rozpoznać rzeczywistość. Opowiada ona o kilku ślepcach, z których jeden miał dostęp do słonia od trąby, drugi od ucha, trzeci od ogona. Każdy z nich wydał inną opinię, zależnie od tego, co macał. n
Więcej możesz przeczytać w 25/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.